23. Nie ufasz mi?

♛♛♛♛♛

Harry

Poprawiłem kremową pelerynę Louisa, strzepując z niej drobne paprochy. Uśmiechnąłem się widząc, jak zmarszczył swój mały nos. Oparłem dłonie na jego ramionach, skupiając na sobie uwagę.

- Nigdzie się nie oddalasz, rozumiesz? - zapytałem. - Nie mogę stracić cię z oczu.

- Poradzę sobie - westchnął. - Już nie raz byłem tam bez ciebie.

- Nie sprzeciwiaj mi się - mruknąłem.

Odsunąłem się od niego i sam sięgnąłem po swoje wierzchnie nakrycie. Na dworze nie było już tak ciepło, jak kilka tygodni temu, a przez ostatnie dni ciągle padało. Dziś  słońce ukryło się za chmurami, lecz nie zapowiadało się, by spadł deszcz.

Nie wiem w jaki sposób udało się Louisowi namówić mnie na wyjście na targ, szczególnie po tym koszmarze, po którym jeszcze przez długie minuty trzęsłem się jak galareta. Jedno było pewne, nie byłbym w stanie zrobić krzywdy temu niskiemu szatynowi. Był niegroźny, a ja nie byłem potworem.

Louis cierpliwie na mnie czekał przy drzwiach. Ostatni raz poprawiłem swoją koronę, zabierając z szafki nocnej tę szatyna, gdyż jak zwykle o niej zapomniał. Nałożyłem mu na głowę bez komentarza. Podałem chłopakowi przedramię, aby mógł się chwycić, po czym wyszliśmy.

Przed zamkiem czekało kilku strażników, którzy mieli za zadanie czuwać nad nami podczas pobytu na targu. Jednego z nich rozpoznałem jako mojego przyjaciela, Liama. Stał wyprostowany i posyłał nam pogodny uśmiech. Wszyscy skłonili się nam, by okazać szacunek. To wciąż było dla mnie trochę nowe. Zawsze to mój ojciec wzbudzał respekt i szacunek. Mnie traktowali jak dziecko, mało znaczącego księcia, chociaż wiadomym było, że w przyszłości to ja zasiądę na tronie. Kiedyś jeden z nauczycieli nie omieszkał uderzyć mnie zwiniętą mapą po głowie, gdy nie potrafiłem zapamiętać nazw terytorialnych.

- Cieszę się, że mogę zapewnić wam bezpieczeństwo - odezwał się brązowooki.

Skinąłem tylko głową i ruszyliśmy powolnym spacerem w stronę targu. Osobiście wziąłbym powóz, lecz Louis uparł się na przechadzkę, skoro mieliśmy  do przejścia mały kawałek. Uległem jego argumentom i teraz kroczyłem ramię w ramię z francuskim księciem.

Payne był cicho i nie zagadywał mnie, jak miał w zwyczaju, kiedy byliśmy sami. Bardzo dobrze spełniał swoje obowiązki, nie zapominając, że w tej chwili pełnił rolę strażnika, nie mojego przyjaciela. Za to Louis uśmiechał się przez cały czas, zupełnie nie przejmując się, gdy od czasu do czasu zachwiał się lub potknął na drobnym kamyku. Byłem obok i nie pozwoliłem mu upaść.

Gdy dotarliśmy na miejsce nie było tłumów ludzi, tak jak to było w moim koszmarze. Pojedyncze osoby podchodziły  do handlujących i kupowały towary. Nawet krzyki zachęcające do zakupów nie powodowały u mnie bólu głowy. Louis puścił moje ramię i pewnie ruszył o kilka kroków, kierując się do matki dwójki dzieci, która sprzedawała świeże ryby.  Uważnie obserwowałem, jak szatyn wdaje się w rozmowę z nią jak z dobrą przyjaciółką, a po chwili wyciąga z niewielkiej sakiewki złotą monetę, jednakże nic nie kupuje.

Zacisnąłem usta w wąską kreskę i obserwowałem jego dalsze poczynania. Zdawało się, że szatyn w ogóle o mnie zapomniał, lecz po kilku minutach odwrócił się w moją stronę i gestem ręki nakazał, abym podszedł. Zanim to jednak zrobiłem, spojrzałem na Liama.

- Oddaj mi swój miecz - powiedziałem poważnie.

- Słucham? - zdziwił się, marszcząc brwi. - Dlaczego?

- Proszę cię, abyś mi go oddał - powtórzyłem dobitnie.

- Przecież masz swój, panie - zauważył. - Nie... nie ufasz mi?

Zadał to pytanie, jednocześnie oddając mi metalowy przedmiot. Nie wiedziałem co odpowiedzieć na jego pytanie. Bałem się, że wydarzenia ze snu powrócą i staną się jawą. Zastanawiałem się jednocześnie, czy Liam wykonałby mój rozkaz zabicia Louisa. Payne był dobrą osobą i na pewno nie skrzywdziłby bezbronnego i słabego człowieka. Nie chciałem jednak się przekonywać, więc zacisnąłem dłoń na rękojeści i spojrzeniem znów powróciłem do młodego króla.

Louis tym razem stał przy starszym mężczyźnie, który miał na sprzedaż ręcznie ciosane laski dla starców oraz drewniane dziecięce zabawki. Podszedłem tam szybko, chcąc zbesztać szatyna za to, że się mnie nie posłuchał i oddalił. Nie chciałem, aby się zgubił.

- Są  bardzo piękne - powiedział niebieskooki, zachwycając się koniem wyrzeźbionym z kawałka drewna.

- Dziękuję, panie - odparł staruch, uśmiechając się pogodnie.

Zatrzymałem się przy Louisie i spojrzałem na trzymaną przez niego rzecz. Zabawka co prawda była ładna i na pewno zrobienie jej wymagało sporo czasu. Louis ostrożnie odłożył przedmiot i chwycił w dłonie niewielki statek. Był imponujący, miał nawet piękny żagiel z materiału.

- Znam kogoś, kto uwielbia bawić się statkami - powiedział po chwili zamyślenia.

- Możesz zatrzymać tę zabawkę, panie - dodał mężczyzna.

- Myślę, że tego nie potrzebujemy - odezwałem się, zwracając uwagę ich obu. - Tamten chłopiec dostał najpiękniejszy statek, jaki widziałem.

Zaobserwowałem rosnące zdziwienie szatyna. Przecież nie wiedział, że widziałem statek, który naprawił i przyozdobił kwiatami. Po chwili dotarły do niego moje słowa, przez co na jego twarzy pojawiły się rumieńce. Spuścił głowę, oddając sprzedawcy zabawkę.

- Ale weźmiemy to - powiedziałem, wybierając najpiękniejszą drewnianą laskę, jaka była dostępna.

Podałem ją Louisowi, który chwycił ją niepewnie, opuszkami palców badając  jej strukturę. Podszedłem bliżej chłopaka, nie zostawiając między nami wolnej przestrzeni. Nachyliłem się nad jego ucho, szepcząc cicho słowa.

- To pozwoliłoby ci omijać przeszkody na swojej drodze, Lou.

- D-dziękuję - zająknął się, ściskając mocniej przedmiot.

Sięgnąłem do sakwy i wyciągnąłem z niej dwie złote monety, podając starcowi. Za ich wartość mógłbym wykupić wszystkie przedmioty, które ma do zaoferowania, a nawet więcej. Mężczyzna podziękował mi gorliwie, a jego oczy zaszły łzami. Wspominał coś o chorej córce, ale już nie słuchałem. Wpatrywałem się uważnie w Louisa, który uśmiechał się lekko. Dotarło do mnie, że dopiero nie tak dawno zaczął się uśmiechać, a przecież jego uśmiech wart był każdej ceny.

- Czy chciałbyś jeszcze gdzieś się wybrać? - zapytałem, chwytając jego dłoń, by znów mi nie zniknął z oczu.

- Jabłka - odparł od razu. - Tamta kobieta ma chorego ojca i... po prostu chciałbym jabłka.

Od razu było wiadomo, że szatynowi chodzi jedynie o to, by podarować złote monety kolejnym osobom, które potrzebowały pieniędzy. Nie było to dobre rozwiązanie, gdyż potrzebujących było o wiele więcej, niż miał monet w sakiewce, ale nie chciałem mu tego mówić.

Po wizycie na targu, wróciliśmy do zamku. Louis udał się do swojej komnaty sam, zapewniając, że poradzi sobie, polegając dodatkowo na lasce, którą dla niego kupiłem. Chwilę zatrzymałem się z Liamem, by oddać mu jego własność. Po jego minie widać było, że był zraniony moją wcześniejszą prośbą. Jednakże o nic więcej nie spytał.

- Chroń Louisa - powiedziałem. - Nie pozwól, aby kiedykolwiek stała mu się krzywda.

Postanowiłem, że swoje zachowanie wyjaśnię z Liamem kiedy indziej. Teraz musiałem stawić się na obowiązkową naradę z dowódcami wojsk. Ostatnio lud z północy zaczął się ponownie buntować, grożąc atakiem na okoliczne wsie. Mój ojciec w ogóle nie poczuwał się w obowiązku pomocy mi przy podejmowaniu decyzji. Wydawało mi się, że zrzucił cały ciężar na moje barki, ciesząc się beztroską. Nawet nie przypuszczałem, że bycie królem kiedykolwiek stanie się wyzwaniem ponad moje siły.

♣♣♣♣♣

Witajcie!

Co do tego ff, które porucznik czyta, a którego fabuła przypomina sceny z video, to:

Light It Up ~Larry (jest to tłumaczenie z j. angielskiego, bardzo polecam!)

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! x ♥ x

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top