27. Ciało - "Melancholijny stan umierania."

Czas wrócić do szarej rzeczywistości...

Ale na pocieszenie macie rozdzialik z 4600 słowami ^^

(Straciliśmy przewagę.)

Levi śledził wzrokiem chłopaka, który rozłożył ręcznik na piasku i z lekkim zawstydzeniem zaczął się rozbierać. Na usta Ackermanna cisnęło się pytanie, jednak przecież już poznał na nie odpowiedź - zadanie go niczego by nie zmieniło. Czujnie obserwował jak Jaeger powoli wchodzi do dość szybko płynącej rzeki i zanurza się aż po klatkę piersiową. Tam przystanął i utkwił wzrok w nieboskłonie, po którym słońce leniwie przemierzało swój stały szlak. Jego mokre ciało świeciło się w jasnych promieniach słonecznych, które zatrzymały się również w zielonych tęczówkach. Sprawiało to, że zdawały się one świecić radośnie, co jednak było zwykłą złudą, gdyż tak naprawdę błyszczały w nich tylko łzy.

Zielone tęczówki patrzyły się z wyrzutem na jasny nieboskłon, zwykle wprawiający go w melancholię, nostalgię i stan uniesienia. Tym razem nosiło jednak na sobie ślady jakże znajomej krwi i wywoływało poczucie niesprawiedliwości i obrzydzenia. W jego sercu już nie jarzył się smutek i załamanie - te skutecznie przegonił kapitan - zostały one przekute na determinację, złość i chęć zemsty.

Wesoła atmosfera wypełniała powietrze, zgrabnie wirując między chłopięcymi sylwetkami. Śmiech roznosił się nagłymi falami przerywany co jakiś czas dźwięcznym ocieraniem się szklanej butelki o drewnianą podłogę. Za każdym razem, gdy odgłos stawał się coraz cichszy pomieszczenie wypełniało wręcz namacalne podekscytowanie i niecierpliwość. Niby zwykła gra, a tak wszystkich zawsze łączyła.

- Connie - wszystkie ciekawe spojrzenia przeniosły się na łysego, który przełknął głośno ślinę. W sumie nie ma mu się co dziwić. - Prawda czy wyzwanie?

- Prawda.

- Mięczaaak! - zawyli zgodnie młodzieńcy ze śmiechem.

- No sorry, że nie chcę skończyć jak Jean biegający z majtkami Ymir na głowie - burknął Connie, co spotkało się ze śmiechem pozostałych i rumieńcem wstydu Kirschteina.

- Mieliśmy o tym zapomnieć, łysa pało! - odgryzł się rozgoryczony szatyn.

- Chyba nie wziąłeś tego na poważnie, koniomordy - zielonooki szatyn uśmiechnął się wrednie i w ostatniej chwili uniknął lecącej w jego stronę poduszki.

- To samo tyczy się ciebie, podglądaczu! - po tych słowach w pokoju były już trzy czerwone twarze, ale Armin postanowił szybko zakończyć tę głupią potyczkę słowną.

- Którą dziewczynę z pokoju czternastego byś pocałował?

- Tylko pocałował? - spytał zawiedziony Kirschtein. - Czemu nie od razu za...

- Nie wszyscy mają takie chore zapędy jak ty, Jean - przerwał mu Jaeger, który na liście hobby oprócz zabijania tytanów miał dokuczanie koniopodobnemu. Jak jedno nie wychodzi, trzeba się wysługiwać drugim.

- I kto to...

- Dość! - zawołał Reiner, a wszystkie spojrzenia przeniosły się na niego - Obaj nie potraficie robić nic poza gadaniem, więc dajcie mówić Connie'mu.

Eren i Jean burknęli coś tylko pod nosem, ale posłusznie zamilkli.

- Żadnej - odparł krótko Springer.

- Gej? - Kirschtein zabawnie poruszył brwiami, nachylając się w jego stronę.

- Mów za siebie, koniomordy! - chłopcy zaśmiali się, a Jean ponownie się naburmuszył. Co się tak na nim wszyscy uwzięli? - Ymir jest straszna, przez co nie można również dotknąć Christy, Annie prędzej zbije mnie jak Erena, niż da siebie dotknąć, Hannah ma chłopaka, a Mikasa odpada z wiadomego powodu - spojrzał się znacząco na Jaegera, który jako jedyny nie rozumiał, o co chodzi.

- A Sasha? - spytał dotąd nieodzywający się Bertholdt. - Przecież to z tobą jedynym dzieli się skradzionymi ziemniakami.

- Jej to nawet nie brałem pod uwagę, jest dla mnie jak siostra!

- No nie gadaj Connie, nie kręci cię ziemniaczany romans?

(Nikt nie chce umierać za szybko.)

Eren spuścił wzrok na płynącą wodę i już po chwili obejmowała ona całe jego ciało. Jedna słona łza zmieszała się z krystaliczną cieczą i zaginęła wśród kropel niczym odchodząca dusza wśród pozostałych zmarłych.

Ackermann przyglądał się w skupieniu chłopakowi, tak naprawdę pogrążony we własnych odmętach wspomnień. Jego oczy zabłysnęły smutkiem, żalem i bezsilnością, by po chwili wznieść się do niebieskiego, radosnego nieba.

Hanji, dobrze ci tam, gdzie teraz jesteś?

***

-... i wtedy zobaczyliśmy hak, który wbił się w dziąsło tytana i jej głowę, ale ta linka płonęła i... zanim zdążyliśmy tam podbiec ona się przepaliła i Sam spadła... - zwiadowca mówił chaotycznie, nerowowo wyginając palce w różne strony. Mimo że minęło już kilka godzin od wykrycia zdrajców, tamte wydarzenia nadal żyły w jego umyśle i co chwilę o sobie przypominały. Zginęło zbyt wielu ludzi. - Josh szybko pobiegł w tamtą stronę, a ja dopiero po chwili rzuciłem się by zabić tego potwora - ostatnie słowo wyrzucił z nienawiścią i obrzydzeniem, jakby to mogło zmienić fakt, że zdrajcy tak długo śmieli zachowywać się jak ich sprzymierzeńcy, ba, wręcz bracia! Korpus Zwiadowczy był przecież jak jedna wielka rodzina. - Okazało się, że Sam udało się zaczepić mieczem o skórę potwora, więc Josh dał radę ją złapać. Ja... ja wyciąłem tego zdrajcę z tytana, bo myślałem, że przez to zacznie parować i przewróci się tak, że Sam będzie mogła normalnie wyjść... Jednak to tylko pogorszyło sytuację i... - głos zwiadowcy utknął w gardle, a ręce drżały niepohamowanie. Blondyn kiwnął głową ze zrozumieniem, wiedząc, że to mu wystarczy. Podrapał się w zamyśleniu po brodzie, po czym odprawił żołnierza z namiotu.

Wstał z wadliwego krzesła z głośnym westchnieniem i powoli wyszedł na świeże powietrze. Letnia pogoda dawała się dość we znaki, grzejąc aż zbyt bardzo i oświetlając przyprawiające o bezbrzeżny smutek ruiny zamku. Zostały już one w miarę możliwości przeszukane, a każde kolejne odnalezione ciało przynosiło łzy i zabijało tlącą się nadzieję. Chociaż akurat blondyn nie był tego świadkiem, ponieważ przyjechał dopiero kilknaście minut temu, mimo wybrania najszybszego konia z królewskiej stajni.

Mike lawirował między kolorowymi namiotami, kierując się do tego wyjątkowego, do którego chciał się skierować od razu, jednak musiał na początku wysłuchać relacji ocalałych zwiadowców. Sprawdził jeszcze też czy ciała zdrajców zostały odpowiednio zabezpieczone, zostawiając myślenie o konsekwencjach ich śmierci na później.

Skinął głową zwiadowcy i pewnym krokiem wszedł do namiotu, zatrzymując smutne spojrzenie na opuszczonych powiekach i bladej skórze.

- Hanji...

(Pamiętam dzień, w którym marzyliśmy.)

***

Śmierć jest jedną z dwóch pewnych rzeczy na tym świecie, a jednocześnie niesie więcej pytań niż odpowiedzi. Czy to człowiek się jej boi, czy może pragnie, ale zawsze szepcze mu coś z tyłu głowy, nie dając o sobie zapomnieć. Jakby tego było za mało, wręcz uwielbia zmieniać swoją obecnością nasze życie, niewiadomo czy to z drwiną, czy może współczuciem.

Chętnie praktykuje też naznaczanie naszej skóry chłodnym oddechem w najmniej spodziewanym momencie. Ciało napina się wtedy jak struna, a wszystkie włoski w gotowości stają na baczność, by później niepohamowanie drżeć ze szczęścia, że to jeszcze nie nasz czas. Trzeba być niesamowicie odważnym, by spojrzeć w jej oczy i szepnąć "nie boję się". Albo szalonym.

Trudno jednak ukryć fakt, że w tym wszystkim chowa się też jakaś pozytywna nutka. Swego rodzaju nadzieja, podpowiadająca, że jeśli tylko się postaramy, całe nasze cierpienie zostanie nam wynagrodzone, właśnie po śmierci. Niby nie chcemy doświadczyć tego uczucia, a jednak gdyby można go było zasmakować i wrócić...

Sama ta chwila musi być przecież czymś niezwykłym, mimo że spotyka każdego człowieka. Śmierć, ten moment gdy nasza dusza przebywa jeszcze na tym świecie, a jednocześnie ma kontakt z tym drugim... Śmiem sądzić, że jest to jeszcze wspanialsze w swej istocie od narodzin. One są przecież tylko początkiem, nie mamy żadnego kontaktu z tym, co było wcześniej. Już nawet nie biorąc pod uwagę faktu, że cud narodzin poznaliśmy praktycznie w całości, niewiele nas on może zaskoczyć. A śmierć? Czy ktoś może powiedzieć nam coś więcej niż tylko marne spekulacje? Oczywiście można w coś wierzyć, ale nie jest to w żadnym stopniu równe wiedzy. Jednych napawa to strachem, innych smutkiem, a ludzi ciekawych - fascynacją.

Bo czy moment, w którym z człowieka ulatuje dusza i widzi coś, co dla nas niedostrzegalne, nie jest pasjonujący?

Z pewnością nie dla tych, którym zmarły był bliski lub nawet po prostu znany. Ale czy zwracają oni uwagę na to, że śmierć wzmacnia ich miłość zamiast, jak się wydaje, ją niszczyć?

Jest to doprawdy zagadkowy fakt, jednak, mimo że dotyczący śmieci - logiczny. Z biegiem czasu złe chwile zacierają się, a we wspomnieniach zostają w większości te dobre czy ubarwione chwile. Nasz umysł nie lubi przecież tragizmu, woli nadawać kolory temu szaremu światu.

Poza tym nie wypada mówić źle o osobie martwej.

Marzymy zatem, by przeżyć jeszcze raz te wspaniałe, pełne szczęścia i miłości chwile, zapominając o tych tragicznych. Bo przecież ktoś, kto nie żyje, nie mógłby nas zranić, prawda? Nawet jeśli robił to przed śmiercią, po niej już przestaje to grać ważną rolę, staje się ewentualnie trzecioplanowym krzakiem.

Taka miłość mimo swojej otoczki tragizmu wydaje się być idealna. Wydaje, ponieważ bez drugiej osoby może być tylko ułudą.

Dlatego, skoro jest silniejsza, rani nas bardziej, niż uszczęśliwiała podczas życia. Dlaczego? Ponieważ jesteśmy zbyt głupi by cieszyć się tym, co mamy - wolimy płakać za tym, co już nie wróci.

(Chciałbym być odważny jak ty.
Z całego mojego serca.)

Eren wynurzył się z przyjemnie chłodnej wody i wstrząsnął delikatnie głową, a zlatujące z jego włosów kropelki zaświeciły się w słońcu, tworząc niesamowite połączenie z powoli otwierającymi się zielonymi oczami. Szatyn powoli przetarł twarz dłońmi i westchnął głęboko.

Było mu lżej. Woda pomogła zmyć z siebie ciężar tych wszystkich przeżyć i odświeżyć umysł. Oczywiście nie oznaczało to, że zapomniał; musiał czekać na chwilę, w której będzie mógł wyrzucić z siebie tę całą frustrację i smutek.

Powoli wyszedł z wody, mimowolnie zauważając, że oczy Levi'a są stale w nim utkwione. Odwrócił speszony wzrok, od razu przypominając sobie sytuację z rana... Czerwień na jego policzkach kontrastowała z błękitnym kolorem wody, jednak dodawało to tylko chłopcu uroku, co Levi mimowolnie przyznał w myślach.

- Heichou... - zaczął niepewnie szatyn, chcąc przerwać tę niezręczną ciszę. Swoją drogą, czy to nie smutne, że każdy zawsze chce ją przegonić? - A ty nie chcesz popływać?

- Myślisz, że gdybym chciał, to czekałbym aż zapytasz? - głos nie był kpiący, ale treść wypowiedzi sprawiła, że Eren odczuł takie właśnie wrażenie i mruknął coś tylko pod nosem, odwracając wzrok.

- Myślałem, że... - rzekł jednak, gdy kobaltowe tęczówki nie zmieniły swojego obiektu zainteresowania.

- To ty myślisz? - prychnął, wywołując iskierkę zdziwienia w zielonych oczach. Potrzebował jakoś odreagować, a zawstydzanie Erena było przecież idealną alternatywą.

- Mówi kapral, jakby tego nie wiedział - burknął zniechęcony chłopak, przewracając oczami. Miał już szczerze dość, że wszyscy uważali go za jakieś bezmózgie stworzenie.

- Ja wiem wszystko - odparł mężczyzna zaciekawiony pewną siebie postawą Erena.

- Tak? W takim razie o czym teraz myślę? - spytał szatyn, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Stanowiło to dość ciekawe połączenie z klejącymi się do ciała włosami i spływajacymi z niego kroplami. Chociaż Levi nie był w stanie z radością napawać się tym widokiem, ponieważ niesamowicie irytował go fakt, że podczas gdy on siedział, chłopak stał i śmiał patrzeć na niego z góry.

- O mnie - rzekł pewnie, chcąc chociaż zaburzyć jego odważną postawę. Jak oczekiwał, Eren odwrócił zarumienioną twarz i nic więcej nie mówiąc, położył się na ręczniku.

Levi parsknął w myślach śmiechem i skierował wzrok w beztroskie niebo, które teraz wydawało się mniej absurdalne niż jeszcze chwilę temu.

Ktoś mógłby powiedzieć, że tak radosne spędzanie czasu jest obrazą dla ludzi, o których śmierci się dzisiaj dowiedzieli. Jednak czy ciągłe użalanie się nad nimi przywróciłoby im życie? Należało o nich pamiętać, zapisać ich imiona ciepłą czcionką w sercu, jednak dany nam czas powinniśmy poświęcać osobom żywym, żeby później nie żałować, że się tego nie zrobiło.

(Widziałem twoją twarz,

Słyszałem twój głos.)

                               ***

Dni bez żadnej wiadomości od Erwina zaczęły się dość szybko mieszać, nie wnosząc zbytnio nic nowego. Każdy poranek rozpoczynał się śniadaniem, a później treningiem by nie wypaść z formy. Pozostałe godziny, może nie licząc obowiązków domowych, były wypełnione wręcz nudzącym czasem wolnym. Z początku Eren, Mikasa i Armin nie posiadali się z radości, na myśl, że wreszcie będą mogli w spokoju porozmawiać, jednak i to przestało po pewnym czasie wywoływać w nich taką euforię. Byli przyzwyczajeni do ciągłego działania, życia w napięciu, spokój był czymś dziwnym, wręcz niepożądanym.

Po czterech dniach przyłapali się nawet na chęci, by wreszcie się coś wydarzyło, co przecież mogłoby się wydawć absurdalne po tak ciężkich przeżyciach.

Wspominali często Connie'go. Ten temat zalewał ich serca smutkiem i żalem, ale lubili rozmawiać o nim z uśmiechem przez łzy, żeby tylko nie zapomnieć, co wydawało się im być zdecydowanie gorsze od śmierci.
Poprzysięgali również zemstę, tym którzy śmieli odebrać życie tak wielu, jednak żadne z nich nie rzuciło konkretnego pomysłu, chowając absurdalność tej obietnicy głęboko w sercu. Czuli przecież silną potrzebę pomieszczenia przyjaciół, chociaż tak naprawdę robili to wyłącznie dla siebie. By móc powiedzieć, że nie stali bezczynnie, by móc usprawiedliwić swoją bezsilność.

Nie poruszyli jednak tematu kapitana. Eren za każdym razem unikał tego tematu, nawet gdy przyjaciele rzucali luźne pytanie, czy Ackermann dostał już jakieś informacje od dowództwa. Każdą taką wypowiedź okrywał płachtą milczenia lub szybkiej zmiany tematu.

Nawet jeśli by się zdecydował zdradzić coś Arminowi i Mikasie, to nie miał pojecia, jak miałoby to wyglądać. Każde wygłoszone w myślach wyznanie kończyło się na skrajnych głupotach niemających praktycznie nic wspólnego z pierwotnym założeniem. Zresztą oni przecież by nie zrozumieli. Ba, on sam nie rozumiał i nie zapowiadało się na razie, żeby uległo to jakiejkolwiek zmianie. Z kapitanem rozmawiał tylko wtedy, gdy było to konieczne, a i nawet krótka wypowiedź kierowana do niego była ciężkim przeżyciem. Nie miał pojęcia dlaczego; przecież jeszcze kilka dni temu był w stanie wytknąć mu chore zainteresowanie młodymi chłopcami.

Może to dlatego, że wtedy gdy dali ponieść się chwili, byli jeszcze Levi'em i Erenem. Po przybyciu zwiadowców ich brzemię grzecznie wróciło na plecy i z poważną miną kazało nieść się dalej. Ich relacja stanęła zatem w miejscu niczym gałązka w wodzie zatrzymana przeszkodą nie do pokonania - olbrzymią kłodą. W plątaninie swych braci i kolorowych liści nie była nawet w stanie zmienić swojej pozycji na wygodniejszą. Ot, stanęła w miejscu.

I działo się tak, mimo tego że każdego dnia po obiedzie wychodzili razem nad rzekę. Po drodze przepełnionej milczeniem Eren zdobywał się na odwagę i pytał, czy kapitan nie chce może z nim popływać. Levi za każdym razem posyłał mu kpiące spojrzenie, a on z rumieńcem wstydu wchodził samotnie do wody.

I to nie tak, że Ackermann podchodził do tego lekceważąco czy nie miał ochoty robić czegokolwiek z chłopakiem. Bo pomijając już fakt, że miał za zadanie pilnować Erena, co podczas pływania nie byłoby zbyt łatwe, on po prostu nie umiał tego robić.

Tak, Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości nie umiał pływać.

Oczywiście nie oznaczało to, że komuś by ten sekret zdradził. Preferował raczej reagowanie kpiną na każdą o tym wzmiankę. Miał szczerze gdzieś, czy tym kogoś urazi, temat własnych słabości był dla niego tematem tabu. Nienawidził tego jak wiele jest wad i niedoskonałości w człowieku, mimo wszystkich starań. Tak łatwo jest być bezdusznym draniem, a niemożliwym jest by stać się kimś idealnym.

Chociaż w oczach wielu osób Ackermann taki właśnie był - doskonały, bez żadnej skazy. Zawdzięczał to wszystko - jak i miano Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości - umiejętności perfekcyjnego chowania tych wszystkich odrażających słabości. Zabierała mu ona jednak też możliwość nawiązania z kimś bliższej relacji.

Ponieważ nie da się kochać człowieka idealnego.

Może on stać się naszym idolem czy wzorem do naśladowania, ale nie kimś bliskim, ponieważ to słabości nas łączą. To pomoc w trudnej sytuacji, gdy nasze siły już nie wystarczają, to wspólne wady, to uzewnętrznianie tych najgłębiej skrywanych słabości nas do siebie zbliża.

Levi tak bardzo pragnąc doskonałości stawał się niesamowicie odległy i mało kto nawet stawiał sobie osiągnięcie jego umiejętności za cel. Będąc tak idealnym, jednocześnie gnił w środku.

Toteż dla niego brak działania był jeszcze bardziej irytujący niż dla pozostałych mieszkańców lasu. Walka i zemsta były tak właściwie jego jedynym celem, ponieważ nawet nadzieja opuściła już jego serce. Tak naprawdę nie widział większego sensu swojego istnienia, ale przez sam fakt, że to ulotne życie było tak cenne dla Isabel i Farlana, nie byłby w stanie jakoś na to zareagować. Już nawet nie wspominając o tym, że nie wyobrażał sobie śmierci w odurzającym smrodzie między zębami tytana, a samobójcami w głębi siebie gardził.

Żył więc z obowiązku i poczucia, że bez niego ludzkość nie przeżyłaby kolejnej wyprawy za mury.

Tamtego dnia jednak bezczynność i bezlitosny upał dawały się każdemu wyjątkowo we znaki. Myśl, że zaraz roztopią się niczym czekolada w tych śmiercionośnych promieniach mimowolnie wkradała się każdemu do serca. Sprzęt do trójwymiarowego manewru przywieziony przez Gelgara i Nanabę ciążył im niczym ołowiane ciężarki, ale Ackermann dał kategoryczny rozkaz noszenia go przez większość dnia. Chyba nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby wszyscy zostali zamordowani, swobodnie leżakując, a samego Erena czekałby stryczek. Oczywiście był to najgorszy możliwy scenariusz, ale przecież właśnie w takowych obracał się Levi. Świadomość, że gorzej już być nie może, była przecież niesamowicie pocieszająca.

Tego dnia Eren nie zadał żadnego pytania Ackermannowi, nawet nie obdarzył go dłuższym spojrzeniem. Minął już tydzień odkąd przybycie zwiadowców przerwało jemu i Levi'owi namiętny pocałunek i swobodne uwolnienie się od ciężaru przyznanych ich tytułów. Skłoniło go to do różnych przemyśleń, głównie wypełnionych złością, żalem czy chęcią zemsty. Ten las mimo swego spokoju, idealizmu i wręcz uderzającego podobieństwa do raju, zaczynał mu ciążyć. Spokój pozwalał swobodnie myślom płynąć, a bezczynność wręcz z radością to napędzała. W jego sercu zaczęły budzić się wątpliwości, które woda zdawała się przyjemnie zmywać. Kapitan nie chciał z tego skorzystać - jego strata. Eren nie zamierzał już się narażać na pełne kpiny spojrzenie i tę oschłość wręcz od niego emanującą. Do serca wkradło mu się nawet przeczucie, że mężczyzna chciał się wtedy po prostu zabawić i mając jego uczucia w swoich pięknych czterech literach, skradł mu pierwszy pocałunek. Oczywiście było to sprzeczne z jakimikolwiek prawami tego świata, ponieważ nikt nigdy nie widział Levi'a skupionego na własnej przyjemności, no może nie licząc sprzątania.

Następnie zaczął się zastanawiać, czy to wszystko rzeczywiście wydarzyło się naprawdę... Bo przecież żadne spojrzenie czy gest Levi'a na to nie wskazywały. Zachowywał się jakby nigdy nic nie miało miejsca. Może to był tylko kolejny sen napędzany jego bujną, młodzieńczą wyobraźnią?

Czymkolwiek by to się jednak nie okazało, miał już szczerze dość tej bezczynności i już nawet przed sobą się nie krył, że całym sercem pragnie działania. Podobnie zresztą jak Levi.

Może to właśnie otępienie tą ciszą i spokojem popchnęło go do tak lekkomyślnego działania. A może to obecność Erena, który zwyczajnie go zignorował? Czy to, co rodziło się w głębi niego aż tak domagało się stałej atencji szatyna? Przecież to absurdalne!

Przez chwilę wpatrywał się w wymalowaną ulgą twarz chłopaka i poczekał aż ten odpłynie dalej, jak to miał w zwyczaju.

(Spokojny czas czyni nas ślepymi.)

Ostrożnie zdjął sprzęt do trójwymiarowego manewru i ułożył go na jeszcze suchym ręczniku. Złożył swoje ubrania w równą kosteczkę i powoli zanurzył stopy w wodzie.

(Nie możesz latać, póki nie spróbujesz.)

Upewnił się, że Eren nie patrzy na jego poczynania i zanurzył się do pasa, ciesząc się orzeźwiającym chłodem wody. Przy czterdziestu stopniach była ona naprawdę błogosławieństwem. Nie przejmując się dość szybkim nurtem rzeki, wszedł głebiej, nie dając się opanować przerażeniu przed niebezpiecznym żywiołem.

Zresztą już tyle razy widział jak szatyn zanurzał się w życiodajnej cieczy, nie może więc to być takie trudne, prawda?

Z obojętną miną włożył dłonie do krystalicznej powierzchni i po chwili wpatrywnia się w swoje falujące odbicie, zniknął wśród błyszczących kropel.

(Chciałbym być tak odważny jak ty.)

Woda dostała się do każdego skrawka jego ciała, szumiąc w uszach i poprzez zaskoczenie łącząc górne powieki z dowolnymi. Nos zapiekł, gdy ciecz wdarła się gwałtownie do nozdrzy, a brwi zmarszczyły przez dziwne uczucie. Dłonie zbyt długo nie utrzymały się w zamierzone pozycji i opadły powoli na boki, a mimo usilnych, lecz nieudolnych, ruchów kończyn, ciało poniósł prąd. Usta zwykle zaciśnięte w linię, otworzyły się z zaskoczenia, co wszechobecna ciecz chętnie wykorzystała.

Nieważne, czy jesteś Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości, czy zwykłym kamieniem, rzucając się od razu na głęboką wodę - skończysz na dnie. Lub unosząc się bezwładnie na krystalicznej powierzchni.

Nogi Ackermanna mimowolnie zaczęły szukać podłoża, które nagle magicznie zniknęło, a ręce w miarę możliwości sięgały w stronę migającego światła. Wszystko wydawało się być takie wolne... Tak z pozoru spokojna i życiodajna ciecz właśnie niczym cichy zabójca wkradała się do jego płuc, a on nie miał nawet jak się jej pozbyć. Mógł jedynie zacisnąć znów usta, by kolejne krople nie zaczęły krążyć po jego organizmie.

(Nasze życie jest zbyt krótkie.)

Uchylił ostrożnie powieki i zaprzestał jakiejkolwiek szarpaniny. Z doświadczenia wiedział, że panika nigdy w niczym nie pomaga. Wyprostował nogi chcąc odbić się od dna, chociaż brak tlenu powoli zaczynął przyprawiać go o zawroty. Żałował teraz, że tak mało go nabrał, a część wypuścił nosem. Zrobiłby teraz wszystko, żeby go dostać.

Stopy wyczuły mokry piasek i z niespodziewaną radością się na nim oparły. Ackermann ugiął nogi i mimo ogarniającej go słabości, z całych sił jakie mu zostały, odepchnął się od podłoża.

Bo jak ludzie zareagowaliby na wiadomość, że Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości się utopił? Tak po prostu, bez żadnej przyczyny. Było to chyba jeszcze bardziej hańbiące niż spłynięcie do wnętrzności tytana.

Jednak nie dane mu było się wynurzyć; z impetem uderzył głową w coś twardego i zapadł się jeszcze głębiej. Zabrało mu to ostatnie rezerwy tlenu i wtłoczyło kolejne śmiercionośne krople do ust. Zakręciło mu się w głowie.

Mroczki zakryły jego pole widzenia, mieszając się z uciekającymi bąbelkami powietrza. Tak cennymi...

Coś pociągnęło go gwałtownie i wyrwało z melancholijnego stanu umierania.

Gdy tylko jego głowa przełamała barierę jaką była powierzchnia rzeki, zaniósł się głośnym kaszlem. Jego ciało drżało, a czarne kosmyki kleiły się do twarzy. Ciemne plamy nadal krążyły w jego polu wodzenia, ale to nie żadna z tych rzeczy sprawiła, że poczuł się jak bezwartościowy śmieć. Bo ujawnienie słabości samo w sobie nie było przecież tragedią. Katem były jego skutki.

To zielone, zmartwione spojrzenie.

Ackermann nienawidził litości, a niestety nie odróżniał jej od zwykłego zainteresowania i zaniepokojenia stanem drugiej osoby. Był silny, nie chciał, żeby ludzie się nad nim użalali. Owszem, przeszłości nie pozazdrościłby mu nikt, ale to nadal była cząstka niego - jego wspomnienia. Nie chciał, żeby ktokolwiek płakał nad czymś, co już było i co udało mu się przeżyć.

Bo chęć wzbudzenia litości to domena ludzi próżnych - nie tych rzeczywiście zniszczonych przez życie.

- Chciałeś, żebym się utopił? - spojrzał na Jaegera z wściekłością, wnioskując po wypływającej z nosa strużce krwi, że to jego głowa stała się tą przeszkodą, w którą nagle uderzył.

- Nic ci nie jest, kapralu? - spytał ze zmartwieniem i jednocześnie ulgą chłopak, zupełnie ignorując iskry sypiące się z kobaltowych oczu. Gdy zauważył jak brunet zanurza się w rzece, a po dłuższej chwili nadal z niej nie wypływa, jego serce kurczowo przyśpieszyło swe bicie. Mimo silnego uderzenia i wściekłości emanującej od mężczyzny, rozluźnił się na jego widok, a w jego oczach po raz pierwszy od tygodnia na dłużej zabłszczała szczera radość. Był to widok niepozwalający kapitanowi na skrzyczenie chłopaka, który niczym przecież nie zawinił. Bo kto wie, czy i po wynurzeniu udałoby się brunetowi wyjść na brzeg? Dlatego też ignorował teraz fakt, że opalona dłoń nadal mocno zaciskała się na jego ręce. Był to przyjemny uścisk w porównaniu do zimnego objęcia śmierci.

- A co by miało mi być? - prychnął, przewracając powoli oczami, by móc dowiedzieć się jakim cudem unoszą się na wodzie, skoro przed chwilą w niej tonął. Zauważył spokojne ruchy kończyn Jaegera, które z doświdtczeniem poruszały się w wodzie. Ackermann spróbował je jak najlepiej skopiować, mimo spiętego organizmu, by nie wiszeć tak dłużej na przedramieniu chłopaka.

Upokarzające.

- No... - zaczął niepewnie szatyn, bezczelnie lustrując ciało Ackermanna. Jego niesamowicie umięśniony brzuch, klatka piersiowa i ręce znajdowały się tak blisko, że nie udało mu się zatrzymać czerwieni wpływającej na twarz. Coś w środku kategorycznie zakazywało mu zadawać tego pytania, ale ciekawość znowu z nim wygrała. - Heichou, nie umiesz pływać?

Ciało kapitana spięło się jeszcze bardziej, a kobaltowe tęczówki utknęły w kontakcie wzrokowym z tymi zielonymi. Chłód i obojętność zmroziły jego twarz. Bezczelne pytanie chłopaka uruchomiło jego od wielu lat wyćwiczony system obronny.

Jaeger od razu zarejestrował zmianę na twarzy Ackermanna i w jego zielonych tęczówkach zabłysnęło przerażenie. Nie chciał, żeby ich pierwsza od tygodnia rozmowa tak się zakończyła...

- Przepraszam, sir, ja nie chciałem! - zaczął, puszczając umięśnioną rękę Ackermanna, przez co ten się zachwiał i mimowolnie złapał Erena. - Ty wychowałeś się w Podziemiu, prawda? Hanji mi mówiła, a ja jestem taki głupi, że... naprawdę przepraszam, nie chciałem kaprala urazić! - słowa wylatywały z jego ust szybciej niż Levi zabijał tytanów i szatyn nie był pewny, czy miały jakikolwiek sens, więc ze skruchą spuścił wzrok.

Brunet przyglądał się temu ze zdziwieniem, zastanawiając się jak ten chłopak sprawia, że jego humor zmienia się szybciej niż u kobiety w ciąży. W dodatku Eren za wszystko go ciągle przepraszał, nawet jeśli nie była to jego wina. To Ackermann powinien przecież wyrazić skruchę, bo zamiast mu dziękować, czynił mu wyrzuty.

- Eren - rzekł wyjątkowo łagodnie jak na niego i pewnie złapał podbródek chłopaka. Robił to w pewnym sensie instynktownie; bliskość chłopaka znowu obudziła drzemiące w nim pożądanie, które usilnie próbował stłumić przez ostatnie dni.

Zielone tęczówki niepewnie uniosły się, napotykając te kobaltowe. Zaróżowione poliki dodawały chłopakowi uroku, a przygryzana warga wręcz prosiła się, by to inne zęby ją dotykały.

- Ja naprawdę przepra... - zaczął chłopak, bojąc się reakcji mężczyzny. Nie chciał go urazić i miał nadzieję, że brunet to zrozumie. Nie spodziewał się jednak, że Levi zirytowany jego ciągłymi przeprosinami postanowi uciszyć go pocałunkiem.

I to nie powolnym, spokojnym czy nieśmiałym. Levi wykorzystał jego otwarte usta, by od razu wplątać ich języki w szalony taniec. Eren na początku spiął się z zaskoczenia, ale już po chwili również poruszył ustami w zainicjowanym przez Ackermanna pocałunku. Objął ciepłymi dłońmi jego mokry kark i przysunął bliżej siebie, nie przejmując się w tej chwili faktem, że znajdują się w rzece. Gorące usta napędzały te jego, a bliskość budziła w nim pożądanie, które po tak długim śnie okazało się być silniejsze niż ostatnim razem. Przymknął z zadowoleniem powieki i przeniósł dłonie na policzki Ackermanna, które mimo wieku nie były tak szorstkie jak u większość mężczyzn. Levi za to muskając jego ramiona, a później plecy przeniósł ręce na pośladki chłopaka i gwałownie je ścisnął, na co ten zareagował nagłym jękiem. Instynkt kazał mu objąć nogami bruneta w pasie, jednak resztki zdrowego rozsądku nadal zarządzające jego organizemem kazały mu nie zmieniać ich położenia. No może oprócz skierowania ich kierunku na plażę. Już wcześniej nieco przesunęli się w jej kierunku, więc niewiele dzieliło Erena od swobodnego postawienia stóp na mokrym piasku.

Gdy skończyło im się powietrze, Levi zszedł pocałunkami na szyję chłopaka, nadal ściskając zimnymi dłońmi jego pośladki. Chłopak westchnął cicho, gdy lekko zassał jego skórę, co jeszcze bardziej nakręciło Ackermanna, ale nie do tego stopnia, by zrobić mu malinkę. Nie mógł przecież się nikt dowiedzieć o ich chwili zapomnienia.

Wraz ze stabilnym stanięciem w wodzie, Eren wyczuł delikatne drgania, które jednak w stanie uniesienia zignorował. Bez żadnego sprzeciwu oplótł kapitana w biodrach, gdy ten również wyczuł grunt pod stopami i zaczął go nieść w stronę brzegu, ponownie odnajdując jego usta.

Nie przerywając namiętnego pocałunku, podczas którego Eren przeniósł swoje dłonie na klatkę piersiową bruneta i z uwielbieniem dotykał jego mięśni, Ackermann położył go na mokrym piasku delikatnie obmywanym przez wodę. Nachylił się nad nim i pogłębił pocałunek, przenosząc dłonie na umięśnione uda chłopaka.

Zupełnie oddali się przepełnionej pożądaniem chwili, byli zbyt skupieni na sobie, by zwrócić uwagę na zwiększające swoją częstotliwość drgania. Dopiero, gdy do ich uszu doszedł dźwięk kroków, oderwali się od siebie głęboko dysząc. Patrzyli się w swoje oczy z zaniepokojeniem, nasłuchując jednostajnego dudnienia, w czym trochę przeszkadzały im płuca próbujące uzupełnić zapas tlenu.

Coraz głośniejszy dźwięk zaczął nasuwać im absurdalne stwierdzenie, które jednak wydawało się być jedynym możliwym źródłem. Eren rozpaczliwie szukał argumentów obalających jego tezę, ale Ackermann zbyt dobrze znał ten odgłos, by się łudzić.

- Kurwa - szepnął i gwałtownie wstał z zaskoczonego chłopaka, biegnąc w stronę złożonych ubrań. - Rusz się!

Szatyn szybko podniósł się i pobiegł za Levi'em. Nadal nie dopuszczał do siebie myśli, że ich przypuszczenia mogłyby być prawdziwe, ale nie śmiałby ignorować rozkazów kapitana, który właśnie zakładał na siebie w szybkim tempie spodnie.

- Hei...

- Zamknij się i zakładaj sprzęt.

Niestety, ich chwila oderwania się od rzeczywistości trwała zbyt długo, w czym upewniła ich sylwetka wyłaniająca się spośród drzew.

Szatyn znieruchomiał, przeżywając szok, jakiego chyba nigdy jeszcze nie doznał. Stał niczym wykuty ze skały posąg i wpatrywał się rozszerzonymi tęczówkami w tego, który zakłócił ich spokój. Dopiero po chwili jego usta opuścił cichy szept:

- Agnes...?

(Straciliśmy przewagę...)

Udało mi się! Jestem niesamowicie podjarana tym rozdziałem i myślę, że wynagrodzi on wam ostatnie dwa 😄😆

Jest BUM. Wreszcie po długim spokoju znowu lecimy z akcją, a chwila Riren ponownie została przerwana...

Poświęciłam na ten rozdział naprawdę mnóstwo czasu i myślę, że byłoby sprawiedliwe, żebyście i Wy poświęcili chwilkę na napisanie swojej opinii!

~4600 (tak, jest to na razie najdłuższy rozdział ❤)

Krótkie wstawki w nawiasach pochodzą oczywiście z mojej ukochanej piosenki "Reluctant hereos", a na dole wstawiłam jej polski cover, w którym pisząc ten rozdział byłam szczerze zakochana:

Trzymajcie się ciepło i do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top