25. Żądza - "Nie, nie, nie."
Jakby nie patrzeć jest już 7.04, hahaha.
Dobranoc, zbłąkane nocne marki.
Dziewczyna rozejrzała się rozpaczliwie. Może uda jej się wyciąć otwór, przez który będą mogli przejść pozostali zwiadowcy i jej pomóc? Ostrożnie, acz szybko, wyjęła miecze i zahaczyła o tkankę naprzeciw, wycinając gróby płat mięsa. Następnie jednak ostrze uderzyło o utwardzoną skórę i pękło, wbijając się w części w udo dziewczyny. Szatynka krzyknęła i opuściła nogę w dół, tak, że jej but zanurzył się w gęstej mazi. Syknęła przez wysoką temperaturę cieczy i szybko podciągnęła nogę, co poskutkowało kolejną falą bólu. Ponownie rozejrzała się z rozpaczą wymalowaną w oczach, zauważając, że znad powierzchni wystaje tylko głowa, część szyi i ręka Hanji.
Było źle.
Jej wzrok zatrzymał się na płacie mięśni, który powoli zanurzał się w mazi, nadal w większości znajdując się nad nią. A gdyby tak...
Szatynka ostrożnie położyła zdrową nogę na tkankę i nacisnęła mocno, na co ciecz lekko zabulgotała, a płat mięśni zanurzył się trochę głębiej, ale nie do końca. Dziewczyna zagryzła wargę, patrząc na przełożoną.
- Kurwa - szepnęła i ostrożnie przeniosła ciężar ciała na tkankę, starając się zignorować ból krwawiącej nogi. Jeden z jej haków nadal był zaczepiony o ściankę czegoś w stylu żołądka, a pozostały miecz wbity w mięśnie, zapewniając główne oparcie. Ostrożnie przesunęła się w stronę pułkownik i zaparła się nogami na tyle, na ile było to możliwe na śliskiej teksturze. Zacisnęła mocno zęby przez ból w nodze, ale zdeterminowana wyciągnęła rękę w stronę kobiety.
- Hanji-san, proszę się mnie złapać - powiedziała, a ręka wołanej drgnęła lekko. Z jej ust wydobył się cichy jęk, jednak spróbowała przesunąć dłoń w stronę podwładnej. Po chwili palce zetknęły się ze sobą, a dziewczyna zgrabnie przesunęła dłonią i chwyciła przełożoną w łokciu. Następnie gwałtownie pociągnęła.
Jej noga zapłonęła bólem, przez co puściła poszkodowaną, której jednak udało się wynurzyć kilka centymetrów z pułapki. Dziewczyna mocno zazgrzytała zębami, które o dziwo jej się nie pokruszyły i prawie wypuściła przedmiot z prawej ręki, dzięki któremu jeszcze nie zginęła. Syknęła głośno, uginając zranioną nogę, jednak szybko przywołała się do porządku i ponownie złapała przełożoną.
I wtedy jej nozdrza podrażnił zapach spalenizny. Zmarszczyła nos i rozejrzała się szybko, nie chcąc tracić czasu. Jej oczy rozszerzyły się, gdy dostrzegła płomienie muskające ściankę "żołądka". Umieściła pochodnię zbyt blisko tkanki, która właśnie zaczęła płonąć.
Zginiemy tu.
Szybko odgoniła natrętną myśl i wręcz rozpaczliwie pociągnęła za rękę przełożonej. Tym razem nie powstrzymywała się i krzyknęła, chcąc dać upust cierpieniu.
Szarpnęła po raz kolejny.
I jeszcze.
I jeszcze.
Jej czoło skropił pot, nie tylko przez wysiłek, ale też z powodu coraz większej temperatury otaczającego ją powietrza. Jeśli się nie pospieszy, płomienie zatarasują im drogę powrotną.
Hanji była już od pasa wolna, gdy buty dziewczyny zanurzyły się w gęstej mazi.
- Nie, nie, nie - szeptała rozpaczliwie dziewczyna, jednak nie przestawała ciągnąć.
- Złap się mnie! - krzyknęła do pół przytomnej przełożenej, nie tracąc czasu na oficjalne zwroty. Kobieta z grymasem bólu, ostrożnie objęła ją w udach i pasie, po czym dziewczyna puściła ją na chwilę, pospiesznie odpinając buty. Dłonie jej drżały z emocji, jednak na szczęście już po chwili, mogła swobodnie wyciągnąć stopy.
Najpierw jednak ponownie chwyciła kobietę i zaczęłą ją znowu wyciągać. Gorąc stawał się powoli nie do zniesienia, a ciecz zakrywała już czubki jej butów, co zaczynało ograniczać jej ruchy. Ciągnąc Hanji, spojrzała w górę, gdzie promienie już dostały się do otworu. Nie mogła dłużej tu zostać. Jeśli stąd nie wyjdzie, obie zginą.
***
- Co ona tak długo tam robi? - mężczyzna ruszał nerwowo nogą, patrząc się na paszczę, w której zniknęła ich przyjaciółka.
- Myślisz... że jeszcze... - zaczął niepewnie drugi.
- Kurwa, nie możemy tu tak czekać! - wybuchnął wreszcie blondyn, patrząc jak zwiadowcy, którzy podczas akcji byli schowani w pobliskim lesie, szukają jeszcze oddychających towarzyszy. Pośród nich uwijali się też medycy, a nikt nie zwracał uwagi na to, że ciało Tytana Opancerzonego nie paruje. Wszyscy uznali, że zagrożenie już minęło, tylko oni zdawali się zostawać w stanie pełnej gotowości.
- Ale jeśli on tam umarły, to nasza śmierć nic nie zmieni... - rzekł pusto dość drobny zwiadowca.
- Pierdolić te wszystkie tytany - warknął żałośnie brunet, kopiąc w szczękę potwora, którą udało im się prawie w całości otworzyć. Pozostało im tylko czekanie.
- Tam! - krzyknął nagle rudzielec, wskazując na otwór gębowy tytana. Brunet szybko obrócił głowę w tamtą stronę, by zauważyć hak, do którego była doczepiona płonąca linka. Już po chwili z przełyku wyłoniła się brązowa czupryna dziewczyny, jednak nim zdążyła złapać równowagę, jej sprzęt przepalił się, a dziewczyna mimo całego trudu, jaki sobie zadała, ponownie spadła w odmęt gardła tytana.
***
Żadne z nich nie wierzyło, że te słowa przeszły przez gardło Erena. Owszem, chłopak był wkurzony, rozjuszony i grał bezpośredniego kapitana, ale to co powiedział nadal nie powinno ujrzeć światła dziennego. W mówieniu najgorsze było chyba to, że nie dało się skreślić tego, co opuściło nasze usta, tak jak można było to zrobić z literami w liście.
Eren spuścił wzrok, rumieniąc się jak pomidor. Obaj czuli, że ta "gra" zaszła za daleko, chociaż nie chodziło o zupełnie przerysowane gesty czy spojrzenia, a słowa, które padły i miały zapisać się w ich umysłach zapewne na zawsze.
- Ah tak, kapralu? - Ackermann jednym zgrabnym ruchem zmienił ich pozycję i teraz to Eren opierał się o stół, a Levi blokował mu drogę ucieczki. Jego głos był przerażająco chłodny i wypełniony kpiną.
Chłopak zadrżał zawstydzony, gdy mężczyzna się nad nim nachylił. Ale w głębi duszy nie żałował tego wszystkiego, ponieważ nie dość, że udało mu się zszokować zawsze obojętnego kapitana, to oderwali się na tę chwilę od rzeczywistości. Chociaż przez moment na Ackermannie nie ciążył cień przeszłości.
- Nie, sir - teraz jednak musiał to ukryć i ratować to co z niego pozostało. Owszem, nie bał się już Levi'a, ale to nie oznaczało, że jego płonące wściekłością spojrzenie sprawiało, że czuł się bezpiecznie.
- Tak właśnie wyglądał twój sen, Jaeger? - spytał Ackermann, a jego noga znalazła się pomiędzy udami chłopaka. Eren rozszerzył zdziwiony oczy. Spodziewałby się raczej nagłego ciosu czy zawstydzającego tekstu, ale nie czegoś takiego. - Bo jeśli tak, to masz popierdolone te sny, szczylu.
Eren ostrożnie złączył swoje zielone spojrzenie z tym kobaltowym. Te tęczówki były takie piękne... Owszem, błyszczała w nich wściekłość, a twarz kapitana była zacięta i z pewnością nie należała do tych szczęśliwych, ale Erenowi i tak się podobała. Nie wiedział czym było to spowodowane, ale poczuł nagły napływ pewności siebie, a na jego twarz wpłynął delikatny uśmiech. Może to przez iskrę?
- Nie, Heichou, skończył się tak - chłopak delikatnie wplótł palce w czarne, zadbane kosmyki i zbliżył swoje usta do warg kapitana, by po chwili je złączyć w namiętnym pocałunku, na który każde z nich miało ochotę. Oczywistym było, że to Levi pokieruje mało doświadczonym Erenem, chociaż to on to zainicjował.
Wydarzenia sprzed chwili zupełnie wyleciały im z umysłów, a ciałami zawładnęło pożądanie, napędzające usta i dłonie. Te Levi'a zahaczyły delikatnie o koszulkę chłopaka i musnęły jego skórę, przez co Erena przeszedł przyjemny dreszcz. Sam jedną rękę nadal trzymał w czarnych włosach, a drugą złapał blady kark, by Ackermann był jeszcze bliżej niego.
Żadne z nich nie odsunęło się od siebie ani nie otworzyło oczu, gdy zabrakło im tlenu. Obaj przez chwilę oddychali głęboko, po czym Levi zaczął ustami muskać szczękę, a później szyję szatyna. Ten w odpowiedzi westchnął głęboko i odchylił głowę do tyłu, by dać Ackermannowi lepszy dostęp.
Po chwili jednak kapitan zastygł w bezruchu. Eren po kilku sekundach zaskoczony uchylił powieki i była to zdecydowanie jego najlepsza odsłona jaką kiedykolwiek widział Ackermann. Jego czarne, gęste rzęsy uniosły się lekko, robiąc miejsce wypełnionym pożądaniem, zielonym tęczówkom. Zaczerwienione i lekko opuchnięte od pocałunku usta były delikatnie rozchylone, a policzki naznaczył różowy kolor. Niedbale ułożone włosy dopełniały niesamowitego widoku, który na chwilę zafascynował Ackermanna. Brunet szybko jednak się otrząsnął.
- Słyszysz? - wyszeptał cicho, na co Eren zmarszczył brwi w niezrozumieniu, jednak posłusznie nadstawił uszu. Ich szybko bijące serca zdecydowanie mu w tym nie pomagały, ale już po chwili udało mu się usłyszeć tętent kopyt. Rozszerzył zaskoczony oczy, jednak zanim zdążył coś powiedzieć, Levi umieścił mu chłodny palec na ustach.
Pokiwał głową ze zrozumieniem i w ciszy patrzył jak Ackermann powoli podchodzi do okna i wygląda przez nie. W pomieszczeniu panowała napięta atmosfera, a serca zamiast się uspokoić zaczęły bić jeszcze szybciej. W żyłach zaczęła krążyć adrenalina, jednak Eren nie był w stanie się wystarczająco skupić, ponieważ po głowie krążył mu ich pocałunek, który sam zainicjował. Jakie będą jego konsekwencje?
Ackermann odsunął się od okna i stanął przodem do chłopaka. Zlustrował go wzrokiem, ale z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Znowu przybrał maskę obojętności.
- Eren, idź do pokoju, a chwilę po tym jak usłyszysz, że ktoś wchodzi, udaj, że cię obudził i tutaj przyjdź.
Szatyn przechylił głowę z zaskoczenia, nie wiedząc nawet co odpowiedzieć na tak dziwne polecenie.
- A-ale... - w końcu wydukał i spojrzał ma zegar.
- Po prostu to zrób i tyle - nakazał twardo Ackermann, a Eren już bez żadnego sprzeciwu wszedł do swojego pokoju. Zamknął za sobą cicho drzwi i usiadł na łóżku ze znieciepliwieniem.
Po chwili spiął się, usłyszawszy jak do domku wchodzi kilka osób. Próbował zrozumieć toczoną w salonie rozmowę, lecz przybysze porozumiewali się za cicho, by mógł cokolwiek wyłapać. Głosy wydawały się jednak być dziwnie znajome.
Po jakiejś minucie wstał, rozczochrał swoje włosy i zaczął pocierać oczy, otwierając drzwi. Z jego ust wydobyło się głośne ziewnięcie, a gdy tylko jego powieki odkryły zielone oczy, znieruchomiał. Ze zdumieniem wpatrywał się w cztery sylwetki przybyszów.
- Eren! - zawołała brunetka i już po chwili go przytulała. Czemu Levi kazał mu udawać, że spał, skoro byli to ich sprzymierzeńcy?
- Mikasa, Armin! - przywitał się radośnie i również objął dziewczynę. Ich spojrzenia jednak zdawały się być trochę zamglone... - Coś się stało?
Przeniósł wzrok na Ackermanna, Nanabę i Gelgara, którzy siedzieli już przy stole. Chłopak szybko odkleił się od Mikasy i patrząc na nich wyczekująco, ruszył w kierunku kuchni.
Jego przyjaciele utkwili wzrok w ziemi, a starsi rangą zwiadowcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Eren zmarszczył brwi. Coś tu było nie tak i nie chodziło o brudne ślady na niedawno mytej podłodze.
- Dowiedzieli się, kim byli zdrajcy - rzekł w końcu Levi, jak zwykle nie owijając w bawełnę. - To Bertholdt Hoover i Reiner Braun.
Eren zastygł jak słup soli i zdawała się to zrobić nawet jego krew. Zielone oczy wpatrywały się tępo w Ackermanna, który jako jedyny nie unikał jego spojrzenia.
- Nie - szepnął w końcu, tak właściwie bardziej do siebie niż innych. Najpierw Annie, a teraz oni? - Nie, nie, nie.
Przecież Reiner był dla nich niczym starszy brat, a Bertholdt jak prywatny magik przepowiadający pogodę. Skoro oni zdradzili, to komu tak naprawdę mogli ufać? Skąd pewność, że zdrajcy nie było też w tym pomieszczeniu?
Nie, niemożliwe. Oni by go przecież nie zdradzili. Tak samo jak Reiner i Bertholdt.
- A-ale... skąd? - spytał w końcu, patrząc pytająco na Nanabę i Gelgara.
- Na początku zaatakowali Kirschteina i Springera, a następnie Braun przemienił się w Tytana Opancerzonego, niszcząc większość kwatery - odpowiedziała mu blondynka, wierząc, że trzymanie go w niewiedzy nie będzie zbyt dobrym i opłacalnym pomysłem.
- Zniszczyli kwaterę? - spytał z niedowierzeniem Eren. Nie, to nie mogło się wydarzyć. Po prostu nie. - Co się z nimi stało?
- Obaj nie żyją, podobnie jak większość zwiadowców biorących udział w akcji.
Nie żyją.
Nie żyją.
Nie żyją.
- Tw...
- Wystaczy, niech przetrafi, to co usłyszał - przerwał jej kapitan, na co dziewczyna drgnęła, jakby wyrwana z transu. Chcąc zrzucić z siebie ciężar tych wszystkich informacji, nawet nie pomyślała o zszokowanym chłopaku.
Eren wpatrywał się tępo w podłogę, nie wierząc, że to wszystko dzieje się naprawdę. Płuca zaczęły łapczywie chłonąć tlen, jednak było go tu zdecydowanie za mało.
To Bertholdt Hoover i Reiner Braun.
Nie żyją.
Powoli podszedł do drzwi, przy których stały jego buty. Zignorował śledzące go natrętne spojrzenia. Potrzebował tlenu. Szybko i niedbale założył na siebie obuwie, nie zważając na brak skarpetek.
- Nawet nie próbuj, Jaeger - chłodny głos przeszył pomieszczenie, brutalnie uśmiercając ciszę. Jego ton był zimniejszy niż zwykle i należał do tych nieznoszących sprzeciwu. Jednak Eren nawet nie drgnął. Przecież jeszcze niecałe dziesięć minut temu całował się z tym mężczyzną, miałby się go teraz bać? - Wyjdź, a nie będę się powstrzymywać.
Przed czym, kapralu?
Chłopak drżącą ręka przekręcił klucz i nacisnął klamkę. Potrzebował tlenu, wiatru otulającego twarz, zimnych kropel moczących włosy, szumu drzew, tańca liści.
A przywitało go słońce. Cholernie radosne słońce. Oślepiło go swoją jasnością i nie pozwoliło przekroczyć progu. Czy gdyby rzeczywiście kwatera została zniszczona przez, martwego teraz, Reinera śmiałoby świecić tak jasno?
Nikt się nie poruszył. Wszyscy patrzyli się na stojącego w drzwiach szatyna, jednak nie wiedzieli nawet, co mogliby zrobić.
Chłopak wciągnął głęboko gorące powietrze. Nie było ono świeże, zdawało się raczej dusić i rozsadzać płuca swoją temperaturą. Na ziemi nie zostało prawie żadnego śladu po nocnej ulewie, która przeszła nad lasem. Co chciał tak właściwie zrobić? Biec przed siebie aż zabraknie mu sił? Ale czy to wróci życie i niewinność jego przyjaciołom? Czy uciekanie może rozwiązać cokolwiek?
Powoli zamknął drzwi, jednak jego dłoń nadal zaciskała się na klamce. Czuł się dzięki temu w jakiś sposób wolny, jakby wszystko miał na wyciągnięcie ręki i wcale nie była to duchota i gorąc.
- Dlaczego oni... Czy nie lepiej by było ich przesłuchać? - spytał w końcu drżącym głosem. Jego oczy się zaszkliły ze smutki i bezsilnej złości.
- Bertholdt został przygnieciony przez zniszczony zamek, a Reiner zginął podczas walki w formie tytana.
- A czy... - nie potrafił opanować drżenia głosu, w sumie nawet przestał próbować. - Kto jeszcze umarł?
- Eren, idź połóż się, odpocznij i przetraw te informacje - chłopak bez słowa, wręcz automatycznie wykonał rozkaz. Głos kapitana nie był ciepły czy czuły, a słowa nie wyrażał współczucia lub miłości, jednak były dla szatyna najlepszym co mógł w tej chwili otrzymać. Dostał jasny rozkaz, coś co miał zrobić i nie zastanawiać się nad tym. Zdecydowanie było to lepsze niż stanie i patrzenie się w drzwi.
Zresztą mimo że pytał, nie chciał znać odpowiedzi na te pytanie i kapitan zdawał się doskonale o tym wiedzieć. Zatem jego słowa były czymś w stylu troski o szatyna, co młode serce poczuło i zapisało sobie ciepłą czcionką.
***
- Zostaw go samego - rzekł Levi, nawet nie patrząc na Mikasę, która zmierzała w stronę właśnie zamkniętych drzwi.
- Ale...
- To był rozkaz - przerwał jej stanowczo, zupełnie ignorując jej wściekłość. - Nanaba, kontynuuj to co przerwałaś.
- Z grupy biorącej udział w akcji przeżyło tylko sześć osób, w tym cztery ciężko ranne. Oprócz tego zginęli jeszcze Reiner i Bertholdt oraz jeden z kadetów - Connie Springer.
- Czyli Hanji totalnie zjebała - mruknął pod nosem mężczyzna, a siedzący przed nim zwiadowcy spięli się, co nie umknęło jego uwadze. - Wszystko z nią w porządku?
Nanaba i Gelgar utkwili swoje spojrzenia w drewnianym stole.
Serce Ackermanna zabiło mocniej, chociaż nie dało się tego po nim poznać. Jego twarz pozostawała tak samo obojętna jak zwykle, chociaż w umyśle krążyły już tragiczne scenariusze i mnóstwo pytań. Kurwa, zdążył się już przywiązać do tej czterookiej waratki.
- To ona pokonała Tytana Opancerzonego, wskakując do jego przełyku i wbijając mu miecz w gardło... - powiedział w końcu Armin, odzywając się po raz pierwszy od ich przybycia tutaj. Widział, że mimo iż Nanaba i Gelgar należeli do oddziału Mike, zdawali się być w pewien sposób przywiązani do szalonej fascynatki tytanów. - Nie widzieliśmy jej ciała, ale...
Cisza ponownie wypełniła pomieszczenie. Teoretycznie była nadzieja, że Hanji jeszcze żyła, jednak Ackermann postanowił się jej nie trzymać. Nadzieja zwodziła ludzi i zostawiła ich z niczym, nie był głupcem za nią podążającym.
Zacisnął pięści, przeklinając okrucieństwo tego świata.
Jak sobie radzicie podczas kwarantanny? Nudzi wam się?
Ja za sprawką szkoły, rodzeństwa i pasji nie mam czasu się nudzić xD
Ale na pisanie więcej czasu się znajduje 😏
~2500
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top