19. Żądza - "Nie kocham go."
Roztrzepana szatynka bez pukania wtargnęła do tymczasowego gabinetu dowódcy i piętą zamknęła z trzaskiem drzwi. Czas był zbyt cenny, żeby go marnować.
- Jakieś postępy w przesłuchaniu? - spytał Erwin, nawet nie podnosząc wzroku z nad dokumentów. Pod jego oczami rysowały się widocznie cienie - efekt zarwanej nocy. Musiał dołożyć wszelkich starań, żeby Żandarmeria dowiedziała się jak najpóźniej o zniknięciu Erena i zebrać jak najwięcej argumentów na swoją korzyść. Nie wiedział, co knuje Nile, jednak musiał być przygotowany na wszystko.
- Żadnych - szatynka z westchnięciem zajęła miejsce przed Erwinem. Blondyn tym razem skupił się na niej, wiedząc, że skoro siada ma coś ważnego i długiego do powiedzenia. - Nie możemy nawet jej przesłuchać, ponieważ jak tylko wyjmiemy jej knebel z ust, będzie mogła się ugryźć i przemienić. Tym bardziej nie ma co gadać o torturach, kropelka krwi wystarczy, by zrobiła nam piekło na ziemii - Hanji poprawiła swoje okulary i utkwiła wzrok w trzymanych przez nią dokumentach. - Mówiąc prościej, odbierając jej możliwość przemienienia się, odbieramy sobie możliwość przesłuchania jej.
Erwin potarł dłonią swoje cenne brwi i wypuścił powoli powietrze. Nie wyglądało to za ciekawie. Udało im się pojmać szpiega, ale nie mogą z niego nic wyciągnąć, co z pewnością nie będzie dla nich korzystne. Co z więźnia, z którym nawet nie można porozmawiać?
- Musimy zatem sprawić - Zoe podniosła wzrok znad kartek i utkwiła go w niebieskich tęczówkach. - żeby nie chciała się przemienić. Czyli trzeba znaleźć jakąś jej słabość, coś co jest dla niej ważniejsze od ucieczki i pozabijania nas przy okazji - Oczy Erwina błysnęły zrozumieniem. - Majątku żadnego raczej nie posiada, bólu zadać jej nie możemy, zostają więc ludzie. Jednym z nich zapewne jest Eren, w końcu chciała go porwać i tytani przerwali inwazję właśnie, gdy on odkrył swoją moc. Jest on jednak teraz daleko i nie powinien mieć żadnego kontaktu z Leonhart, niewiadomo do czego jest zdolna. Poza tym Żandarmerii by się to nie spodobało - szatynka skrzywiła się nieznacznie. Tak wiele w tych czasach utrudniali ludzie, którzy przecież powinni się zjednoczyć przeciw wspólnemu wrogowi. Zamiast tego, nie wiedząc jak wielkie straty ludzkości tym zadają, woleli się wykłócać o idiotyzmy i bawić się w jakieś pieprzone przeciąganie liny. - Drugą opcją są pozostali zdrajcy, z którymi, jak ustaliliśmy, najprawdopodobniej spędziła tutaj pięć lat. Po tym czasie musieli się do siebie w jakiś sposób przywiązać. Chociaż oczywiście istnieje ryzyko, że Annie nie zawaha się poświęcić ich życia dla informacji, które posiada. Jednak nie da się zyskać, niczego nie tracąc...
- Czyli wszystko sprowadza się do tego, że musimy odkryć tożsamość zdrajców. Masz już jakieś podejrzenia?
- Zaczęłam od sprawdzenia osób, które najlepiej by było wysłać w ramach wsparcia Levi'owi, a następnie wzięłam pod lupę sto czwarty korpus treningowy. Dwójka z nich pochodzi z tego samego miasta co Leonhart, więc propono...
Hanji nie było jednak dane dokończyć nawet zaczętego słowa, a co dopiero zdania, gdyż do komnaty wtargnął nikt inny jak Nile Dok z dwoma żandarmami w obstawie.
- Erwin, zechcesz może nam powiedzieć, gdzie jest człowiek-tytan? - jego brwi były zmarszczone gniewnie, a dłonie zaciśnięte w pięści. Głos aż przeciekał złością, a wzrok ewidentnie chciałby zabijać. Niestety, nawet Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości nie posiadł tej umiejętności (choć było blisko), więc dowódca Żandarmerii raczej nie miał co o tym marzyć.
Erwin nim w ogóle spojrzał na przybysza, skinął głową w kierunku Hanji, która szybko opuściła gabinet. Ten gest pozwalał jej nie tylko na wyjście z pokoju, ale i na robienie w kwestii zdrajców tego, co uzna za stosowne.
***
Złote iskierki powoli unosiły się ku niebu, rzucając migotliwy blask na siedzących wokół ogniska. Kadeci byli pogrążeni w wesołej rozmowie, nie zwracając uwagi na pojawiające się już gwiazdy. Atmosfera przy ognisku była przyjemna, nikt nie wydawał się myśleć o tym, że w ich szeregach najprawdopodobniej przebywa szpieg i może nawet śmieje im się teraz prosto w twarz. Nastolatkowie chcieli się cieszyć beztroskimi chwilami, póki mogli, a fakt, że na razie sprawdzali zwiadowców z wyższymi ragami, działał na nich uspokajająco.
W pewnym momencie dwójka z nich wymieniła ze sobą porozumiewawcze spojrzenia, które umieli już doskonale odczytywać. Blondyn wstał z kłody i dorzucił ostatnie patyki do ogniska.
- Pójdę po więcej drewna - rzekł swoim niskim głosem i nie przyciągając zbytniej uwagi przyjaciół, skierował się w kierunku lasu.
- Pomogę mu - po chwili zaoferował się szatyn i przepraszając Jeana, podbiegł, by zrównać się z Reinerem. Kirschtein stał przez chwilę, przyglądając się oddalającym sylwetkom. Zmarszczył niespokojnie brwi, a w jego głowie zapaliła się ostrzegawcza lampka.
- Jean, możesz już usiąść - zaśmiał się Connie, gdy tylko uspokoił napad chichotu po żarcie Sashy.
- Tak, tak... - mrugnął szatyn i "przypadkiem" trącił wiadro z wodą służącą do zgaszenia ogniska. - Kurna, pójdę po nową - z westchnięciem chwycił pusty przedmiot i również oddalił się od przyjaciół. Tylko czujne oko Ymir dostrzegło, że zamiast pójść do studni, zagłębił się w ciemny las. Przewróciła oczami i niepewnie zerkając na przytulaną Christę, zagryzła wargę. Czuła, że coś jest nie tak.
- Connie, idź pomóc temu cymbałowi, bo chyba pomylił kierunki - prychnęła cicho, a zaskoczony chłopak utkwił w niej swoje spojrzenie, które było równoznaczne ze znakiem zapytania. Szatynka przewróciła oczami i wskazała podbródkiem kierunek, który obrał Jean. Connie wzruszył ramionami, ale posłusznie ruszył w tamtą stronę, zostawiając dziewczyny same. Niedaleko oczywiście znajdował się "Chustka" (jak mówili na niego kadeci), jednak on nie wydawał się być zbytnio zainteresowany swoimi podopiecznymi. Armina i Mikasy z nimi nie było, jednak nikt nie wiedział dlaczego. Może opiekowali się Erenem?
Podczas gdy dziewczyny ponownie pogrążyły się w wesołej rozmowie, Reiner i Bertholdt przystanęli pod jednym z drzew i rozejrzeli się uważnie.
- Musimy coś zrobić - szepnął wysoki szatyn, nie chcąc ryzykować, że ktoś ich usłyszy. - Nie możemy dłużej czekać, nie gdy szukają zdrajców.
- Wiem, zostało nam niewiele czasu, ale przecież nie możemy zrobić czegoś pochopnie - blondyn utkwił wzrok w ziemi, którą spowijał mrok. Byli w patowej sytuacji i każdą decyzja przynosiła więcej strat niż korzyści.
- Myślę, że na razie powinniśmy uciec - głos Bertholdta był niepewny, jednak chłopak nie widział innego wyjścia. Uniósł wzrok ku zachmurzonemu niebu. Była ciemna noc, idealna okazja by się stąd zmyć.
- Uciec? Przecież pilnują teraz kwatery jak nigdy dotąd! - Reiner przestał szeptać, zbyt zdenerwowany ich sytuacją.
- Ale przecież skupiają się teraz na tych wyższych rangą, a są oni w drugiej części zamku, więc tu ochrona powinna być osłabiona. Zresztą lepszej okazji nie będzie. Nie możemy czekać aż nas zdemaskują!
- A co z Erenem? Mamy wrócić z pustymi rękami? - W oczach Reinera zabłysnęło zdenerowanie.
- A co możemy zrobić? Nawet nie wiemy gdzie on teraz jest. A jeśli nadal w stolicy? Już sama ucieczka stąd będzie trudna, a co dopiero porwanie Erena, który z pewnością jest chroniony przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - zwykle spokojny szatyn ledwo powstrzymywał się przed krzyczeniem. To wszystko miało wyglądać inaczej.
- Ale jeśli wrócimy z pustymi rękami, rzucą nas lepszym wojownikom na pożarcie! - głos Reinera był rozemocjonowany i przerażony. Obaj doskonale wiedzieli, że władze Mare nie będą zadowolone, że wrócili po pięciu latach z wyspy z pustymi rękami i w dodatku tracąc dwa tytany.
- Wolisz zostać tutaj i czekać na pewną śmierć? Wtedy Mare straci kolejne dwa tytany.
- Przecież jeśli tylko spróbowaliby nas zranić, to byśmy się przemienili, a nie znają sposobu na przejęcie naszej mocy.
- Ktoś musi znać, skoro Eren został tytanem - Bertholdt wbił wzrok w ziemię, a Reiner uderzył pięścią w drzewo. Mimo swojej diabelskiej mocy czuł się bezsilny i nie widział dobrego wyjścia z tej sytuacji. Były tylko te złe i mniej złe.
- Ale jeśli uciekniemy, to co z Annie? - spytał nagle blondyn słabym głosem. Bertholdt widocznie się zasmucił i przez dłuższą chwilę unikał odpowiedzi. Nie chciał nawet myśleć o tym temacie.
- A czy nasze pozostanie tutaj cokolwiek zmieni? Przecież i tak nie wiemy gdzie jest... - mimo że szatyn mówił obiektywnie, w jego głosie brzmiały sprzeczne emocje.
- Ale jeśli jest tutaj...?
- Nie widzieliśmy przecież, żeby ją tutaj przywozili. A nawet jeśli, to nie możemy tak po prostu jej szukać po zamku. Nie wiemy nawet, czy jeszcze jest żywa...
- Nie zabiliby jej przecież, jest zbyt cenna - rzekł pewnie Reiner, jednak w jego sercu gościła obawa.
- Sądzę, że powinniśmy jak naszybciej dostać się do portu i zako...
- Jean, co ty tu robisz? Nie miałeś iść po wodę? - trzy ciała znieruchomiały w tym samym momencie, a po chwili wszystkie pary oczu skierowały się na zdezorientowanego Springera, który dopiero teraz zauważył Reinera i Bertholda.
Connie, ty idioto.
- Co wy tu wszyscy robicie? - spytał ponownie nastolatek, podchodząc do blondyna i jego przyjaciela. Jean złapał go za rękę, aby go powstrzymać, ale w efekcie, ten go tylko za sobą pociągnął. Springer nie wiedział, że właśnie wciągnął ich do paszczy lwa.
Reiner przeklął pod nosem i wymienił z Bertholdem porozumiewawcze spojrzenie.
- Jean, długo tu tak stoisz? - spytał spokojnie Reiner i zbliżył się do niego, na co szatyn cofnął się do tyłu.
- Chciałem wam pomóc z drewnem, ale wyglądaliście na pogrążonych w jakiejś rozmowie, więc czekałem aż skończycie - Jean niedbale wzruszył ramionami, jednak z jego oczu biła złość i obawa. Był wkurzony na kompana, że wyjawił jego kryjówkę, jednak o wiele bardziej wściekał się na Bertholdta i Reinera, że okazali się tak podłymi zdrajcami. Poszedł za nimi, ponieważ Armin poprosił go, żeby na nich uważał, ale jeszcze wtedy nie pomyślałby, że ich "przyjaciele" mogliby zrobić im coś takiego.
Cofnął się jeszcze dwa kroki, jednak na jego drodze stanęło drzewo. Cholerny las. Cholerny Connie. Cholerny Reiner.
Kątem oka zauważył, że Springer również z niezrozumieniem robił kroki w tył, podczas gdy Bertholdt się do niego nie zbliżał.
Mieli przejebane.
Skoro ci dwaj byli w stanie ich zdradzić, mogą nie zawahać się nawet przed czymś gorszym. Jean przełknął nerwowo ślinę.
- Em, chłopaki, co wy robicie? - Connie nic nie rozumiejąc, przylgnął plecami do drzewa i przeniósł pytający wzrok na Jeana.
- Zdradzili nas - rzekł zwiadowca, nie kryjąc swojej złości. Wiedział, że ich "przyjaciele" już domyślili się, że wie i ukrywanie tego przed Connie'm nie ma zbytniego sensu.
Chłopak utkwił w nim pełne niedowierzenia spojrzenie i otworzył usta ze zdziwienia. Po chwili przeniósł wzrok na Bertholda.
- To nieprawda, co nie?
Szatyn unikał jego spojrzenia, nie bedąc gotowym na oznajmienie tego przyjacielowi. To nie tak miało wyglądać.
- To co teraz, zabijecie nas, kolegów z korpusu treningowego? - prychnął Jean, wprost emanując złością, chociaż w duszy liczył, że gdy wkurzy Reinera i Bertholdta, opuszczą oni gardę, umożliwiając im ucieczkę.
Szatyn i blondyn wymienili ze sobą spojrzenia i z bólem przełknęli ślinę. W ich dłoniach błysnęły ostrza.
***
Z krótkiego snu wyrwał go cichy tętent kopyt, wyróżniający się wśród odgłosów deszczu. Ostrożnie, żeby nie obudzić szatyna, podniósł się z posłania i podszedł do okienka, z którego miał dość dobry widok na ulicę. Słońce właśnie wznosiło się nad horyzont, a przed domem po długiej stronie ulicy stał znajomy blondyn, rozmawiając z kimś siedzącym na koniu. Ten, który śmiał nazwać go kurduplem, żywo gestykulował, najprawdopodobniej opisywał jakąś sytuację. Ackermann zacisnął pięści ze złością, domyślając się, że ten na koniu to jeden z tych, którzy w małych wioskach służą jako chłopcy na posyłki i jeżdżą po wojskowych, jeśli się coś wydarzy. Śledził jeszcze przez chwilę odjeżdzającego młodzieńca wzrokiem, po czym już w pełni rozbudzony podszedł do swojej sakwy, by wyjąć z niej mapę.
Trzeba przyznać, że Levi miał niebywałego pecha, ponieważ drugie drzwi otworzyła mu akurat córka bogatego kupca, która przyjechała na wieś do swojej cioci i wujka na początek wakacji. Dziewczyna została już kiedyś porwana dla okupu, więc cała jej rodzina była niesamowicie uczulona pod względem obcych, uzbrojonych ludzi. Po zamknięciu drzwi jej wujek od razu zaczął szczegółowe przesłuchanie, a ona zauroczona niesamowitą urodą Erena, zmyśliła, że widziała już kiedyś Ackermanna, chcąc ponownie spotkać brązowowłosego młodzieńca. Toteż mężczyzna z samego rana wysłał kogoś po wojskowych, chcąc zaskoczyć tych niebezpiecznych przestępców.
- Eren, wstawaj - rzekł Levi, chowając mapę. Teorytycznie powinni spodziewać się Korpusu Stacjonarnego najwcześniej za dwie godziny, ale lepiej nie zwlekać. Nigdy nie wiadomo, co może pójść nie tak. - Jaeger, rusz się - dodał głośniej, nie widząc żadnej reakcji ze strony chłopaka. Ten tylko mruknął i przewrócił się na drugi bok. Jak to jest, że potrafi się obudzić przez szept, a gdy się do niego głośno mówi, to nie wstanie?
Kapitan jednym ruchem zabrał mu kordłę i przez chwilę rozkoszował się zdezorientowaniem na jego twarzy. Nie miał pojęcia, co łączyło go z tym chłopakiem, bo raczej nie była to już relacja podwładny-przełożony, ale z pewnością lubił patrzeć w te zmieszane, zielone oczy.
- Wstawaj szczylu, musimy się stąd zmywać - Eren zmarszczył brwi, ale skinął głową i wstał z łóżka, przeciągając się tak, że aż kości mu strzeliły. Levi śledził przez chwilę jego mięśnie, ale szybko wrócił do ścielenia łóżka. Zdjął z niego całą pościel i starannie ułożył ją w kosteczkę, nie zwracając uwagi na Erena, który podziwiał widok za oknem.
- Kapralu, która jest godzina? -spytał w końcu, sięgając po swoje ubrania. Skrzywił się nieco na widok przepoconej koszulki, ale nie miał niczego innego pod ręką.
- Szósta. Spróbuj założyć tę śmierdzącą koszulkę, a będziesz szedł za wozem - dodał zimnym tonem, aż Erena przeszedł dreszcz. - zmienisz tę co masz w stodole, na razie w niej zostań.
Levi przebrał się przed obudzeniem chłopaka, więc teraz skupił się na składaniu kanapy. Nie można było zostawić żadnego śladu ich obecności.
- Już? - spytał zabierając swoją sakwę i ubrania. Usłyszał potwierdzające mruknięcie, po czym chłopak otworzył im klapę od poddasza. Levi ruszył pierwszy, przez co miał doskonały widok na tyłek Erena. Już drugi raz.
Losie, sugerujsz coś?
- Tak właściwie to czemu musimy wyjść tak wcześnie? - gdy zeszli, Eren zadał pytanie, które od wstania krążyło mu po głowie.
- Tamten blondynek chyba się mnie przestraszył, ponieważ posłał po Korpus Stacjonarny - zakpił Levi i skierował się w stronę wyjścia. Przerwały mu jednak ciche kroki. Jego ciało automatycznie się spięło, a zmysły wyostrzyły.
- Idziecie już? - ciszę przerwał cichy, dziecięcy głosik. Eren odwrócił się ze zmiękczonym sercem w stronę obudzonej dziewczynki, która patrzyła się na nich ze smutkiem w oczach.
Jaeger podszedł do kaprala i zbliżył swoje usta do jego ucha.
- Ja z nią pogadam - szepnął, a Levi ledwo ukrył dreszcz, który go przeszedł, gdy ciepły oddech musnął jego skórę. Skinął tylko głową i skierował się w stronę drzwi, odprowadzany smutnym spojrzeniem dziewczynki. Eren podszedł do niej i ukucnął, by móc patrzeć jej z łatwością w oczy.
- Niestety, musimy się już zbierać - Jaeger posłał dziewczynie przepraszający uśmiech.
- Dlaczego? - spytała cichym głosikiem.
- Ponieważ jest w tej wsi taki ktoś, kto nas nie lubi - odpowiedział ogólnie, chcąc żeby dziewczynka nie miała do nich żalu. Wydawała się być bardzo inteligentna i i teraz w jej brązowych oczkach zabłysnęło zrozumienie, chociaż też nutka strachu.
- Zrobiliście coś złego?
- Nie, wierzę, że postępujemy dobrze - odparł dopiero po chwili chłopak, trochę zaskoczony pytaniem Agnes. - Jednak nie każdemu się to podoba - skrzywił się na wspomnienie ludzi obwiniających zwiadowców o śmierć ich bliskich.
- Eld to ten... - dziewczynka zawahała się, spuszczając wzrok. - Najlepszy Żołnierz Ludzkości, prawda?
Eren wręcz zachłysnął się powietrzem, słysząc te słowa, jednak szybko się uspokoił i spojrzał pytająco na dziewczynkę, która nadal nie podniosła na niego wzroku.
- Dlaczego tak uważasz? - spytał w końcu szatyn.
- Bo... Ja... Podsłuchałam część waszej wczorajszej rozmowy. - dziewczynka przyznała się niechętnie, jednak chyba jej po tym trochę ulżyło. Wiedziała, że postąpiła źle. - On mówił na ciebie jeger, a ty nazwałeś go kapralem.
Eren przypomniał sobie wczorajszy wieczór, a na jego poliki wpłynął delikatny rumieniec.
- Ile słyszałaś? - spytał w końcu.
- Niewiele, ponieważ tata, gdy mnie zobaczył, powiedział, że nieładnie jest podsłuchiwać - przyznała a Eren ledwo powstrzymał się przed westchnięciem z ulgą. - To on, prawda? Czemu mi nie powiedział? Nie lubi mnie?
W oczach dziewczynki zabłysnęły smutek i obawa, a Eren podrapał się po tyle głowy z zakłopotaniem. Wiedział, co chciał jej przekazać, ale bał się wypowiedzieć te słowa na głos. Jakby po opuszczeniu jego ust miały się stać zwykłymi bujdami. Wziął głęboki wdech i złapał dziewczynkę za podbródek, by spojrzała w jego oczy.
- Myślę, że on cię lubi, ale tak na swój sposób - rzekł z tajemniczym uśmiechem.
- To dlaczego tego nie okazuje? - spytała pocieszona i zaciekawiona brunetka.
- Wiesz... - Eren zawahał się. Takich słów raczej nie wypowiadało się na głos, tylko trzymało w głębi serca. Jednak te wielkie, brązowe oczka wręcz emanowały prośbą, czego szatyn nie potrafił zignorować. - Kapral jest raczej jedną z tych osób, które nie są zbyt dobre w okazywaniu uczuć. Chowają je raczej głęboko w sobie i pokazują je jedynie przez czyny.
- Ale czy tłumienie ich nie boli? Mamusia mówi, że czasem o wiele lepiej jest się wypłakać niż trzymać coś w sobie...
- Mi moja też tak mówiła, ale nauczyła mnie też, żeby zawsze próbować zrozumieć, ponieważ każdy jest inny i coś musiało spowodować takie, a nie inne zachowanie. - przypomniał sobie Eren. Carla Jaeger była bardzo uczuciową i empatyczną kobietą, i często uczyła go życia wśród ludzi, chociaż większości rzeczy jeszcze wtedy nie rozumiał, teraz zdawał sobie sprawę jak wartościowe one były.
- Więc dlaczego on to robi? - spytał dziewczynka z zaintrygowaniem patrząc w zielone tęczówki.
- Tego jeszcze nie wiem, ale zamierzam się dowiedzieć. - uśmiechnął się trochę zadziornie do dziewczynki, która od razu odwzajemniła jego gest.
- A wtedy przyjedziesz i mi powiesz? - spytała z nadzieją, czym wywołała cichy śmiech u chłopaka, który dźwięcznie rozniósł się po pomieszczeniu.
- Obiecuję, że postaram się to zrobić.
- Na paluszek? - dziewczynka wystawiła rączkę w jego stronę, na co Eren znowu zachichotał, jednak również wyciągnął dłoń.
- Na paluszek.
Jaeger już chciał wstawać, gdy dziewczynka ponownie się odezwała.
- Lubisz go, prawda? - tym razem Agnes nie spuściła wzroku i doskonale widziała pytające spojrzenie Erena. - Wtedy gdy cię przewrócił, to zamiast płakać, śmiałeś się. To chyba znaczy, że musisz go bardzo lubić.
Jaeger wzniósł wzrok ku sufitowi i przypomniał sobie przytoczoną przez dziewczynkę sytuację. Następnie w jego głowie pojawiło się wspomnienie dzisiejszej nocy i zimnej dłoni kapitana głaszczącej go po głowie. Na jego twarzy zakwitł delikatny uśmiech.
- Tak, myślę, że go lubię.
- A nie boisz się go? Przecież jest groźny! - brązowe oczy dziewczynki rozszerzyły się i zabłyszczały, przez co uśmiech Erena się powiększył.
- Bałem się - w jego głowie stanęło wspomnienie dnia, który zadecydował o jego życiu. - Ale on jest nie tylko groźny, ale i dobry - dziewczynka wpatrywała się przez chwilę w uśmiechniętego chłopaka, a jej oczach błysnęła zadziorna iskierka.
- Kochasz go? - Eren ponownie zachłysnął się powietrzem, jednak Agnes szybko go obiegła i małą rączką poklepała po plecach, dzięki czemu szatyn dość szybko się uspokoił.
- Skąd taki pomysł? - spytał po dłuższej chwili.
- Mówisz o nim same dobre rzeczy i tłumaczysz jego zachowanie, żeby nikt nie pomyślał o nim źle - ta siedmiolatka była zdecydowanie zbyt inteligentna. To jakiś geniusz w przebraniu, czy co?
- Nie, Agnes, nie kocham go - odpowiedział w końcu chłopak, pragnąc końca tej rozmowy. Zdecydowanie zeszła na niewygodne dla niego tematy. - Zresztą wiesz, on jest Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości, a ja jestem tylko Gras. Kto by w ogóle w coś takiego uwierzył? - zaśmiał się, jednak nie był to ten radosny, szczery śmiech. Nie wiedzieć czemu, w jego głowie ponownie zagościło wspomnienie snu, którego jak na złość nie potrafił wyrzucić ze swojego umysłu. - To pa Agnes, dostanę niezły opieprz, jak będę tak długo zwlekał. Kapral już pewnie wyprowadził wóz i na mnie czeka.
Chłopak wstał i odwrócił się w stronę drzwi.
- Gras? - zaczepiła go ponownie dziewczynka. - Drzwi są zamknięte na klucz.
Ten rozdział też lubię.
Dobra, teraz pytanie za sto punktów.
Rignes czy Eregnes? XD
W ogóle to miałam dylemat czy nie zabić kogoś z czwórki "leśnych przyjaciół" i moje bff za mnie zadecydowały, więc już niedługo dowiecie się jak bardzo są one okrutne 😏
A teraz żyjcie w stresie XD
~3100
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top