10. Iskra - "Dziękuję za dzisiaj, kapralu."
Chłodny wiatr delikatnie poruszał zielonymi listkami i wprawiał je w spokojny taniec. Ich cienie tworzyły na ziemi niesamowite kształty, które cieszyły się swoimi ostatnimi chwilami. Po słońcu pozostał jedynie żółto-pomarańczowy kolor na niebie, w którym delikatne, małe chmurki wyglądały niesamowicie. Eren z zachwytem patrzył jak jasny odcień przemienia się w coraz ciemniejszy, przechodząc przez pastelowy róż, fiolet i niebieski, kończąc na granatowym. Wiedział, że to wszystko zniknie już za kilka minut, ale cieszył się, że udało mu się wyrwać z zamku akurat w taką chwilę.
Niebo zawsze go fascynowało i wprawiało w niemy zachwyt, toteż widok murów, które zakrywały jego najwspanialszą część podczas zachodu i wschodu słońca, budził w nim bezsilną złość. Z tego jednak miejsca, położonego dość daleko od pięćdziesięciometrowych ścian, widok był doskonały i Eren podczas biegania wzrok miał utkwiony w miarę możliwości w niebie. Wysiłek nie był dla niego żadnym wyzwaniem, ponieważ czekały go tylko trzy okrążenia, a był w połowie drugiego. Chłodny wiatr we włosach wprawiał go w przyjemny i sprzyjający myśleniu nastrój. Nadal nie mógł pojąć, czemu wtedy kapitan mu odpuścił, ale on chciał wypełnić swoją karę do końca i gdy tylko usłyszał słowa bruneta w pokoju Hanji, postanowił to zrobić.
Tak samo jak podczas jedzenia oraz prania munduru, tak i teraz próbował zrozumieć dzisiejszą sytuację. Czyżby kapitan nie był jednak tak okrutny na jakiego się kreował? Eren był pewien, że Levi w środku nie był bezuczuciowym sadystą, ale nie miał pojęcia jak miał zburzyć mury, które Ackermann wokół siebie wybudował. Tylko dlaczego to zrobił? Czyżby to miało związek z jego przeszłością? Petra wspomniała kiedyś, że był znanym w półświatku przestępcą zanim wstąpił do zwiadowców. Takie życie z pewnością nie było łatwe i wymagało cech, które definiowały kapitana. Minęło jednak wiele lat odkąd Ackermann należy do korpusu i czy w tym czasie nie powinno się coś zmienić?
Mijając trzeci raz czerwoną linię, nadal wpatrywał się w niebo, nawet jak się zatrzymał. Rzadko miał taką chwilę, kiedy mógł po prostu w nie patrzeć i myśleć. Teraz tak naprawdę też nie miał na to czasu, ale mimo wszystko postanowił na moment zatrzymać się w tym szalenie pędzącym przed siebie świecie. Przypomniało mu się jak zawsze po wieszaniu prania z mamą, razem przystawali i patrzyli w chmury. Była to zwykle krótka chwila, ale pozwalała choć na kilka minut oderwać się od obowiązków i chociaż duszą, odlecieć niczym ptak.
Z transu wyrwały go czyjeś zbliżające się kroki. Drgnął i przeniósł zdezorientowane spojrzenie na szczupłą sylwetkę kapitana. W jego zielonych oczach pojawił się błysk zdziwienia, ale zabrakło już w nich zaniepokojenia czy obawy. Levi nie wiedział, czy to efekt dzisiejszej sytuacji, czy może dzieciak po prostu się już trochę przyzwyczaił do jego obecności.
- Oi, szczylu, co tu robisz? - kapitan zmierzył chłopaka wzrokiem, zatrzymując się jakieś dwa metry od niego. Eren skierował na chwilę spojrzenie ku niebu, ale już po chwili znowu utkwione ono było w brunecie.
- Patrzę w niebo i myślę - odparł krótko, nawet nie zastanawiając się nad odpowiedzią, dlatego dopiero po chwili dotarło do niego jak głupio ona mogła brzmieć.
- Ty myślisz? - zakpił kapitan, patrząc w niebo, ale Eren nie wyczuł w jego głosie, oczach czy zachowaniu tego znajomego błysku irytacji. Czyżby Ackermann chciał po prostu porozmawiać?
- Zawsze po wieszaniu prania, razem z mamą patrzyliśmy przez chwilę w niebo - Eren nie miał pojęcia czemu, ale nabrał ochoty powiedzenia tego kapitanowi. Może po prostu chciał się komuś zwierzyć, a zwiadowca akurat był obok, lecz może te słowa miały zostać skierowane właśnie do niego. Nie miał pojęcia i nie zamierzał się w tej chwili nad tym rozwodzić. - W milczeniu, wspólnie odrywaliśmy się na chwilę od rzeczywistości. To był taki nasz zwyczaj.
Ackermann spojrzał kątem oka na szatyna. W jego zielonych oczach błyszczało szczęście pomieszane z bezkresnym żalem i smutkiem, a na ustach widniał pełen nostalgii uśmiech. Levi nie potrafił tego wytłumaczyć, ale w pewien sposób poruszył go ten widok. Zamiar skarcenia go za podważenie jego decyzji i zrobienie tych nieszczęsnych trzech kółek, odszedł w zapomnienie, a kobaltowe tęczówki szukały w niebie czegoś, co wprawiło chłopaka w ten stan. Ackermann wiedział, że widok jest tylko symbolem wspomnień i każdemu może on kojarzyć się z czymś innym. Dla niego...
- A ty, heichou? - głos szatyna wyrwał go z zamyślenia. Brunet skierował swoje oczy na te wpatrujące się w niego zielone tęczówki. Za każdy razem spotkanie tych dwóch kolorów budziło w nim dziwne odczucie, którego nie potrafił określić, ale z pewnością nie było ono nieprzyjemne.
- Pytasz jakie miałem zwyczaje ze swoją matką? - Eren wyczuł w głosie kapitana irytację, jednak była ona trochę inna niż zwykle. Chłopak zrozumiał, że był to dla mężczyzny drażliwy temat, więc nim Ackermann zdążył powiedzieć coś jeszcze, wtrącił się.
- Nie, pytam czy lubisz patrzeć w niebo, sir - Eren był ciekawy obu tematów, ale nie chciał zdenerwować kapitana i tym samym przerwać tej rozmowy. Była ona wyjątkowa i chłopak był pewien, że zapisze sie mu w pamięci najprawdopodobniej na zawsze.
Ackermann był zdziwony tym pytaniem, ale w pewien sposób go uspokoiło. Przeniósł wzrok na niebo, na którym pozostały już tylko resztki jasnych kolorów. Czy lubił na nie patrzeć? Kiedyś było dla mężczyzny symbolem wolności. Jego marzeniem, czy może raczej celem, było wyprowadzenie siebie, Farlana i Isabel na zewnątrz. Nigdy nie zapomni jak razem wpatrywali się w nie w noc przed misją i później, gdy po raz pierwszy opuścili mury. Tak, wydawał się wtedy być na swój sposób szczęśliwy. Aktualnie jednak niebo kojarzyło się z tamtymi chwilami, boleśnie przypominając, że teraz patrzy w nie sam.
- Nie wiem, Eren - przyznał w końcu kapitan. Zielonooki poczuł dziwne ciepło na dźwięk swojego imienia, ponieważ Levi zwrócił się do niego tak po raz pierwszy. Nie to jednak najbardziej zaskoczyło szatyna; w głosie kapitana wyraźnie było słychać emocje. Mężczyzna nawet nie próbował ich zamaskować. Zawarta w tych słowach tęsknota, poczucie winy i smutek wstrząsnęły Erenem i dotarły głęboko do jego serca. Chłopak nie miał pojęcia, czemu to właśnie przed nim kapitan ukazał cząstkę siebie, ale postanowił tego nie zepsuć. Może to niebo miało na to wpływ, może zetknięcie się kobaltu z zielenią, a może po prostu przypadek. Nie zmieniało to jednak faktu, że Eren poczuł się wyróżniony i przez tę właśnie sytuację był pewien, że chce lepiej poznać Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości.
- Heichou... - Eren niechętnie przerwał przyjemną ciszę, która miedzy nimi zapadła. Wiedział jednak, że jeśli chce zrobić to co zaplanował, nie może zwlekać ani sekundy dłużej.
Kapitan odwrócił się w jego stronę i spojrzał na niego wyczekująco. Na jego twarzy nie było śladu "chwili słabości", jak on by to nazwał. Tak szybko i łatwo jak zawsze, założył kolejną maskę, która chowała jego emocje przed światem. Erenowi nagle ten widok wydał się smutny, ale dobrze wiedział, że nie ma teraz czasu na takie rozważania.
- Ja... - zawahał się, nie wiedząc jak ująć swoje myśli w słowa. - Chciałbym zrobić coś jeszcze przed... eee... - kapitan z uwagą obserwował jak chłopak się plącze, a na jego policzkach pojawia się rumieniec zażenowania. Jak zwykle ten widok go bawił, ale teraz chciał pobyć sam, więc postanowił ukrucić jego "cierpienie".
- Tylko się pośpiesz, o dwudziestej drugiej masz być w celi - rzekł chłodno i odwrócił się ponownie w stronę nieba.
- Tak jest, sir! - chłopak zasalutował i już miał odejść, gdy sobie o czymś przypomniał. - Dziękuję za dzisiaj, kapralu.
Levi'owi zajęło chwilę zrozumienie słów Erena. Gdy jednak odwrócił się w jego stronę, ten już znikał za drzwiami. Ackermann nie mógł pojąć, dlaczego w głosie chłopaka pojawiło się tyle wdzięczności. Za co mu dziękował i czemu w ogóle zdecydował się to zrobić?
Levi nie był przyzwyczajony do tego rodzaju wdzięczności. Owszem, ludzie dziękowali mu za uratowanie im życia, ale nie za, jak to określił Jaeger, "dzisiaj". Takie zachowanie przypominało mu Isabel...
Ackermann spojrzał w niebo, na którym nie było już śladu po żołtym, pomarańczowym i różowym kolorze, za to zaczęły na nim błyszczeć gwiazdy.
Farlan, Isabel, czy wam też jest jeszcze dane oglądać niebo?
***
- Wejść -chłodny, obojętny ton głosu odpowiedział na niezbyt pewne pukanie do drewnianych drzwi. Stojący za nimi chłopak zagryzł ze zdenerwowania wargę i wygiął palce, aż wydobył się z nich charakterystyczny dźwięk. Chłopak westchnął ciężko i powoli zbliżył rękę do zimnej klamki. Nie wiedział, czemu jego ciało wypełniało podekscytowanie i obawa, ale wiedział, że jak otworzy drzwi nie będzie odwrotu. Jego drżące palce pewnie zacisnęły się na metalu i razem z opuszczającym usta chłopaka powietrzem, pociągnęły klamkę w dół. Zwiadowca pchnął ostrożnie drewnianą powłokę, która o dziwo nie zaskrzypiała. Widocznie właściciel dbał, by była w idealnym stanie, tak samo jak wszystko w jego pokoju. Nerwowy wzrok chłopaka obiegł pokój, który był zaskakująco podobny do tego Hanji. Na prawo od drzwi, pod ścianą stało łóżko, a nieco dalej od niego szafa. Centralnie przed szatynem znajdowało się za to biórko, o które opierał się niski brunet. Jego kobaltowe tęczówki z dziwnym błyskiem obserwowały gościa. Nastolatek speszony przełknął ślinę i zamknął za sobą drzwi.
- Wzywałeś mnie, sir! - rzekł żołnierskim tonem chłopak i zasalutował. Ta pozycja sprawiała, że nabierał pewności siebie, jednak szybko ulotniła się ona, gdy kapitan zaczął się do niego zbliżać powolnym, ale zdecydowanym krokiem. Gdy dzieliły ich dosłownie centymetry, szatyn wciągnął głośno powietrze. Nie umknęło to czujnemu spojrzeniu bruneta, który w ostatniej chwili wyminął swojego gościa, trącając go jedynie lekko ramieniem. Ciężką ciszę przerwał dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Serce chłopaka zaczęło wybijać szalony rytm, a jego spłoszony wzrok krążył po idealnie czystej podłodze. Czemu obecność kapitana wprawiała go w taki nastrój?
- Nie musisz salutować, Eren - brunet odezwał się po raz pierwszy od przybycia chłopaka. Jego głos zdawał się być inny niż zazwyczaj... Oczywiście zawierał w sobie ten charakterystyczny chłód, ale wydawał się bardziej łagodny... Dopłynął do uszu Erena, niczym delikatny dźwięk wąskiego strumyka. Był to wyjątkowo przyjemny odgłos i szatyn poczuł niezmożoną chęć słuchania go cały czas, szczególnie gdy tak ponętnie wymawiał jego imię... - To nie jest oficjalne spotkanie.
Na te słowa po organizmie Erena przeszedł przyjemny dreszcz, a jego oddech lekko przyspieszył, gdy usłyszał pewny krok kapitana w jego stronę. Chłopak niepewnie opuścił ręce i nadal wpatrując się w podłogę obrócił o sto osiemdziesiąt stopni. Powoli podniósł wzrok i ze zdziwieniem zarejetrował, że kapitan jest bliżej niż mu się wydawało. Ich twarze dzieliło jakieś czterdzieści centymetrów i mimo że Eren patrzył na bruneta z góry, czuł się jak zwierzę w klatce. Nie wiedział, czy to przez bijącą od mężczyzny pewność siebie, czy może wyższą rangę, ale przez chwilę wahał się, czy może w ogóle spojrzeć mu w oczy. Pragnienie okazało się jednak na tyle silne, że odrzucił myśli na później i jego ciepła zieleń wyszła na spotkanie chłodnemu kobaltowi. Gdy ich spojrzenia się spotkały, w jego sercu pojawiło się charakterystyczne uczucie, którego nie był w stanie jednak nazwać.
Kącikiem oka zarejestrował jak kapitan wykonuje w jego strony kolejny pewny krok. Chłopak automatycznie się cofnął, nie czując się chyba gotowym na taką bliskość, nie mówiąc już o tym, że nie rozumiał zachowania bruneta. W kobaltowych tęczówkach pojawił się drapieżny błysk, a jego kąciki ust podniosły się o jakiś milimetr. Wykonał kolejne, tym razem trzy kroki, a Eren cofnął się tak samo jak za ostatnim razem, jednak teraz na drodze stanęło mu biurko. Oparł się o nie, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce, gdy kapitan zmniejszył dzielącą ich odległość do jakichś dwudziestu centymetrów.
- Oi, Eren - z ust kapitana wydobył się cichy głos. Szatyn mimowolnie skierował wzrok na jego wargi, a te dwa wypowiedziane przez niego słowa, wydały mu się nagle niesamowicie podniecające. Może to przez sposób w jaki mężczyzna je wypowiedział, może przez to, że jedno z nich to było jego imię, a może przez to, że wypowiedziały je, te znajdujące się tak blisko, ponętne wargi. Eren poczuł na sobie ciepły oddech kapitana, który magicznie pogłębił kolor na jego twarzy. - Boisz się mnie?
Przed oczami chłopaka stanęło wspomnienie z dnia rozprawy, w którym kapitan zadał bardzo podobne pytanie. Zielone tęczówki wróciły do tych kobaltowych i błysnęła w nich ta charakterystyczna pewność siebie.
- Nie, heichou - wyszeptał, bojąc się, że każdy głośniejszy dźwięk mógłby sprawić, że to wszystko zniknie.
Eren z zafascynowaniem oglądał jak oczy kapitana rozbłysnęły drapieżnym błyskiem, a następnie ściemniały. Chłopak dopiero po chwili zarejestrował, że kolano bruneta znalazło się między jego nogami i właśnie dotknęło jego krocza. Spomiędzy suchych warg chłopaka wyrwał się cichy odgłos zaskoczenia, który wywołał błysk satysfakcji w kobaltowych tęczówkach.
Szatyn trochę nerwowo oblizał swoje wargi, a wzrok kapitana od razu powędrował za jego językiem. Eren również utkwił swoje spojrzenie w ustach bruneta i nabrał nagłej ochoty, by to jego usta zwilżyć. Zimna dłoń kapitana musnęła jego policzek, przyjemnie go schładzając. Nie zatrzymała się tam jednak, tylko powoli powędrowała na tył głowy Erena i zaczęła bawić się jego włosami. Ciało chłopaka ponownie przeszedł przyjemny dreszcz i kierowany insynktem ostrożnie splótł swe dłonie na karku kapitana. Jego oddech stał się nieregularny, gdy mężczyzna zaczął powoli zbliżać swoją twarz do jego. Sekundy dłużyły się w nieskończoność, aż niespodziewanie mężczyzna docisnął mocno swoje kolano do jego krocza, a Erena przeszedł długi, przyjemny dreszcz i westchnął cicho. Praktycznie w tej samej chwili jego usta zetknęły się z ustami kapitana.
Dobra, to wy mnie tu atakujcie, że zakończyłam w takim momencie, a ja idę coś zjeść, bajooo ^^
A, no i ten, kto jako pierwszy zgadnie, co teraz zrobi Eren, dostanie dedykację w następnym rozdziale 😏
~2100
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top