994 żurawi do szczęścia

Zostało mi dziewięćset dziewięćdziesiąt cztery żurawi do szczęścia.

Był taki czas w moim wszechświecie, gdy chciałam umrzeć, a jednocześnie wierzyłam, że nie mogę, bo zostałam stworzona, by malować patos. Teraz już wiem, że patosu tworzyć nie potrafię, a umrzeć nie mogę. Nie mogę, bo dorośli ludzie nie wracają do Nibylandii.

Dorośli ludzie żyją, nawet gdy nie chcą. Dorośli ludzie pracują na swoje szczęście całymi latami, więc ktoś tak komicznie młody jak ja, uskarżający się na beznadzieję jest wręcz bezczelny. Za dwadzieścia lat. Za piętnaście. Gdybym odleciała do Nibylandii, byłabym po prostu wadliwym egzemplarzem, zbyt słabym na ten świat, ale nie odleciałam. Podobno jestem dorosła. Podobno mogę już z przymrużeniem oka wspominać moją młodość chmurną, a durną.

Chciałabym czuć do siebie pogardę. Zamiast tego czuję ją do świata. Bo ludzie tacy szarzy i tacy nieszczęśliwi. Bo chodzą pragmatyczni, zapatrzeni w ekrany smartfonów i czarne kubki kawy, które zdają się wyżerać dusze niby arszenik. Bo czas tak szybko pędzi, że nie możesz zrobić nic, co by miało sens. Bo jesteś przez to robotem. A wtedy, kiedy czujesz się najgorzej, utykasz w martwym punkcie, spędzasz godziny wpatrzony w ścianę, odliczając czas do momentu, kiedy będziesz mógł zgasić światło i udawać, że śpisz, świat zdaje się stać w miejscu i nie ruszać ani o centymetr. Bo podobno możemy coś z tym robić. Zmieniać kariery, kolory, kraje, kierunki. A zamiast tego, każde miejsce, do którego się przeniesiemy, zionie samotnością i nieszczęściem. I nic nie pachnie już domem. Nawet dom nie pachnie już domem. Żółć książek nagle wydaje się zimna, herbata gorzka, zieleń kwiatów plastikowa.

Czasami tak myślę o tym świecie i smutno mi się robi, bo nie chcę tu być, a podobno muszę, podobno dorośli ludzie tak właśnie robią. Czasami siadam przy oknie i patrzę na ulice czy to skąpane w słonecznych promieniach, czy to deszczu. Jakby nie było, mój świat zawsze osnuty jest łzami. Tylu tu ludzi. Tak na nich patrzę. Tyle nieszczęścia siedzi w tych sylwetkach młodych i starych, ale większość z nich, gdy się zapytasz, czy wiedzą, gdzie dzisiaj mieszka melancholia, dziwnie spojrzą, pójdą dalej, bo to własne robią dorośli ludzie – bez względu na wszystko idą dalej. Myślę, że wszyscy podświadomie wiemy, że jesteśmy nieszczęśliwi. Dlatego nie pytam, nie wszyscy chcą wiedzieć, nie wszyscy potrzebują wiedzieć. Niektórzy wolą po prostu żyć. Nie wiem, na co komuś takie życie "po prostu", ale niektórzy tak chyba lubią.

Na swój sposób lubię ludzi. Lubię ludzi, którzy wymyśli składanie żurawi, bo symbolizuje ono życie. Drogę dorosłych ludzi przez mękę do szczęścia. Po trupach do celu, po martwych żurawiach do szczęścia. Lubię ludzi, którzy płaczą w parkach i tych, którzy leżą dniami i nocami na wrzosowiskach, wierząc, że gdy w końcu wstaną, zapomną wszystko i nie będą musieli wracać do swoich domów, rodzin, prac oraz innych wyrzeczeń i obowiązków, bo nie będą wiedzieli, że jakiekolwiek mają. Lubię ludzi, z głowami w chmurach, bo to w nich błąka się troska. Lubię ludzi, którzy wybuchają płaczem wraz z ulewą, bo nie chcą, by niebo musiało płakać same.

Zaciskam dłoń na moim dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym żurawiu. Ukręcam mu kark. Po co mi to życie, skoro życie nie ma sensu? Po co mi jakieś szczęście, skoro życie nie ma sensu? Po co mi nawet udawać, że go szukam, skoro nie szukam. Skoro życie nie ma sensu. Skoro liczy się tylko to, co świata nienawidzi, co płacze wraz ze światem, gdzie tu jest miejsce na szczęście? Skoro w tym pustym świecie nie ma na nic miejsca. Skoro szczęście wydaje mi się już prawie profanacją wobec zła, którego doświadczam na każdym kroku, z każdym spojrzeniem, jakie posyłam przypadkowemu przechodniowi.

Zamykam oczy, przygryzam usta, zatapiam się w ciszy zwanej również skowytem bólu, pod którym uginają się narody. Palę nasze żurawie.

KONIEC







skoro ten chaos się skończył, to teraz pewnie wrócę do buczenia w "Arsenicum".
przepraszam wszystkich, którzy dotrwali do końca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top