Rozdział 41 (Koniec)
Kochany bracie, kochana siostro,
Nie wiem, kim jesteś,
Nie wiem, gdzie żyjesz,
Lecz chcę dla ciebie poświęcić wszystko,
Chcę dać ci siebie.
Takie jest prawo miłości, które dał Pan.
Takie jest prawo miłości, jest kluczem nieba bram.
Takie jest prawo miłości i jego strzeżmy,
I miłość wszystkim dokoła ze sobą nieśmy.
Gdziekolwiek jesteś,
Skądkolwiek przyjdziesz,
Na jakiejkolwiek spotkam cię drodze,
Zawsze otwarte moje ramiona przygarną ciebie.
Idąc do ołtarza, Ariana czuła, jakby dławiła się własnym żołądkiem. Miała wrażenie, że słyszy w uszach swoje dudniące serce. Towarzyszyły temu duszności i zawroty głowy, przez które prawie słaniała się na nogach. Piękna pieśń brzmiała jej niczym zawodzenie.
Stanęła przed ołtarzem, objęła wzruszonego ojca i pozwoliła, by oddał ją w ręce Jacksona. Na widok twarzy przeszczęśliwego narzeczonego poczuła się trochę lepiej. Stabilnie i bezpiecznie.
Czekając, aż organista skończy śpiewać, wymieniła kilka grzecznościowych słów z księdzem, po czym odwróciła się do Claire, która tak bardzo przeżywała bycie świadkową, że nie była w stanie nic powiedzieć. Przyjaciółka pokazała zaciśnięte kciuki. Chwilę później pieśń ucichła i zaczęła się msza.
Niedługo przed liturgią sakramentu wzrok Jacksona zaczął Arianę strasznie krępować. Z każdą sekundą coraz boleśniej ciążyło jej zaufanie, jakim ją obdarzał. Rozejrzała się po kościele i posłała wymuszony uśmiech babci i dziadkowi, którzy przyjechali do niej z bardzo daleka. Czekali, aż spełni ich oczekiwania.
– Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński? – zapytał ksiądz melodyjnym głosem.
Drgnęła spłoszona, a potem szybko skupiła się na Jacksonie.
– Chcemy – odpowiedzieli narzeczeni.
– Czy chcecie wytrwać w tym związku w zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia?
– Chcemy.
– Czy chcecie z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo, którym was Bóg obdarzy?
– Chcemy.
Lucy głośno jęknęła, przez co na chwilę zwróciła na siebie uwagę zgromadzonych. Peter trącił ją łokciem, bo bał się, co ludzie powiedzą. Kiedy nieopodal przechodził kamerzysta, oboje spojrzeli życzliwie w stronę pary młodej. Ariana zauważyła, że Jackson popatrzył na nich z wyrzutem i zacisnął usta. Z nerwów milczał przez kilka pierwszych wersów hymnu do Ducha Świętego.
Kiedy jednak podała mu swoją dłoń i ksiądz przewiązał ich połączone ręce stułą, poczuła promieniujące od narzeczonego szczęście. Spoglądał na nią w taki sposób, jakby nie widział świata poza nią. A ona dostrzegała wszystkich dookoła.
Ksiądz zaczął dyktować tekst przysięgi małżeńskiej i pociemniało jej przed oczami.
– Ja, Jackson, biorę ciebie, Ariano, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
Ksiądz podsunął mikrofon pod nos panny młodej.
Ariana zaczerpnęła tchu, zamrugała i z ciemności wyklarował się obraz twarzy Carsona. Ujrzała jego zielone oczy płonące uwielbieniem, uroczy krzywy uśmiech i jej gardło ścisnęła gorycz, nieokreślona tęsknota za czymś, co sama bała się nazwać.
– Dziecko, powtarzaj za mną – upomniał ksiądz, gdy milczała, zamiast po nim mówić. – Ja, Ariana, biorę ciebie, Jacksonie, za męża.
Wzięła głęboki wdech i wydusiła z trudem:
– Ja, Ariana, biorę ciebie, Jacksonie, za męża.
– I ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską...
– I ślubuję ci... – głos ugrzązł jej w gardle.
– Miłość – podpowiedział cierpliwie duchowny, przerywając zbyt długą ciszę.
– I ślubuję ci mi... mi... – zająknęła się.
Po policzku Ariany spłynęła łza. Wszyscy odebrali to za wzruszenie. Poza Claire, która spuściła głowę. Przyłożyła rękę do brzucha, który nagle ją rozbolał, i spojrzała karcąco na pannę młodą. Ariana, choć wyglądała na zrozpaczoną, szybko przywołała na twarz uśmiech, i utkwiła wzrok w twarzy narzeczonego.
Po chwili poczuła powiew przy uchu i usłyszała szept przyjaciółki:
– Zrób, jak czujesz.
Ariana spojrzała na nią poruszona.
– Spokojnie, skarbie. – Jackson uścisnął mocniej dłoń ukochanej, sądząc, że zwyczajnie zżera ją stres.
Zwróciła ku niemu twarz, lekko oszołomiona. Zerknęła w stronę rodziców, dostrzegła ich niepokój i zniecierpliwienie, po czym wróciła wzrokiem do niego. Sprawiał wrażenie zlęknionego.
– I ślubuję ci miłość – wymamrotała z rezygnacją i posłała zbolałe spojrzenie przyjaciółce.
Claire potrząsnęła nieznacznie głową, jakby skrycie potępiała decyzję Ariany.
– Wierność – szepnął ksiądz.
– Wierność – wydusiła.
– I uczciwość małżeńską.
Nagle rozległ się cichy, ostry dźwięk. Ariana spojrzała ku drzwiom kościoła, tknięta dziwnym uczuciem. Duża, mosiężna klamka opadła. Dziewczyna wstrzymała oddech, czekając w napięciu na to, co nastąpi. Przestała słyszeć księdza, przestała czuć dłonie Jacksona i przestała zauważać gości. Czas się dla niej zatrzymał.
Moment później klamka wróciła na swoje miejsce. Jak gdyby nigdy nic.
Po kościele rozeszły się szmery. Dziadkowie pary młodej załamywali ręce, państwo Ross zaczęli być dyskretnie poszturchiwani, proszeni o wyjaśnienie, dlaczego ich córka zamarła przed ołtarzem, Peter głośno ziewnął, znudzony przedłużającą się ceremonią, a jego żona siedziała jak na szpilkach.
– Kochanie, chcesz mnie poślubić? – zapytał cicho zestresowany Jackson, widząc, że Ariana rozgląda się dookoła nieobecnym wzrokiem.
Wtedy drgnęła i spojrzała na niego uważnie.
– Wyjdziesz za mnie? – ponowił pytanie.
Zamknęła oczy.
Wyobraziła sobie swoje życie po ślubie.
I pozwoliła, żeby odpowiedź wreszcie wypłynęła z jej ust.
„Przepraszam".
A potem pobiegła do bocznego wyjścia i uciekła z kościoła.
Przemierzyła plac, po czym szła wzdłuż postoju taksówek, szukając wzrokiem wolnego kierowcy. Chciała natychmiast jechać do Carsona i zupełnie umykał jej fakt, że nie miała przy sobie portfela ani telefonu.
Wtem jej spojrzenie padło na plecy mężczyzny stojącego przy motocyklu. Rozpoznała i pojazd, i nieruchomą, męską sylwetkę. Podeszła bliżej, szurając po chodniku obcasami szpilek. Bała się zdradzić swoją obecność. Wyobrażała sobie, że usłyszy „Za późno".
Mężczyzna ciężko westchnął i sięgnął po leżący na siedzisku kask. Zrozumiała, że zamierzał odjechać.
– Carson – wydusiła nieśmiało.
Odwrócił się i zrobił wielkie oczy.
– Ariana? – zapytał z niedowierzaniem. – Skąd...?
– Wybacz mi. Wiem, że jestem okropna i na ciebie nie zasługuję. – Rozpłakała się. – Nie zasługuję na miłość. Nikt, kto zdradza i oszukuje, na nią nie zasługuje. Ale chcę, żebyś wiedział, że bardzo cię kocham. Kocham cię całym moim sercem. Powinnam ci to powiedzieć dużo wcześniej. – Jej ciałem wstrząsnął szloch. – Nie oczekuję, że odwzajemnisz te uczucia. Masz prawo poznać lepszą kobietę. Jednak musisz wiedzieć, że gdybym mogła cofnąć czas, wybrałabym ciebie. Wybrałabym ciebie, Carson. Przepraszam, że...
Objął ją w talii i pocałował czule w usta.
– Ale się nagle rozgadałaś, blondi – stwierdził żartobliwym tonem, gdy zaniemówiła i zdumiona wodziła wzrokiem po jego twarzy. – Nie płacz, gdy wyznajesz mi miłość. To jednocześnie uszczęśliwia mnie i łamie mi serce. Kocham cię do szaleństwa i oczywiście chcę z tobą być. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tu jesteś.
– Jak możesz mnie chcieć? Nie słyszałeś, co powiedziałam?
– Co? Że jesteś okropna? Ja też mam swoje za uszami. Pasujemy do siebie. – Pogładził ją po policzkach i otarł łzy. – Powiedz jeszcze raz, że mnie kochasz.
– Kocham cię.
– Jeszcze raz. Albo od razu trzy.
– Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię! Będę to powtarzać w nieskończoność, ale teraz muszę stąd uciekać. – Wskazała znacząco na swoją suknię.
Carson zlustrował Arianę spojrzeniem.
– Wyglądasz zjawiskowo, ale nie mogę jej znieść.
– No to, zabierz mnie do domu i zdejmij ją ze mnie.
EPILOG
Ariana i Carson wyszli z kościoła, trzymając się za ręce. Ona w obcisłej, śnieżnobiałej sukni, on w eleganckim, granatowym garniturze. W powietrzu wybuchło konfetti z płatków kwiatów, błysnął flesz aparatu. Kroczyli naprzód, przyjmując oklaski i życzenia na nową drogę życia. Wśród gości stała wzruszona Claire, Rafael, Aaron i rodzina państwa młodych.
– Żono – szepnął Carson Arianie do ucha. – Twoi rodzice zabijają mnie wzrokiem.
– Mężu – odszepnęła figlarnie. – Trzy lata to dla nich za mało, by zapomnieć o skandalu, który przez ciebie wywołałam. Cud, że w ogóle się do nas odzywają.
– Żono – powtórzył z lubością. – Jeszcze siedem miesięcy i nam całkowicie wybaczą.
– Też tak myślę.
Wymienili pocałunki i rozpromienieni uśmiechnęli się do fotografa.
**
Dziękuję za przeczytanie ❤️ Zapraszam do pozostałych książek 🤗 Będzie mi przemiło, jeśli zostawisz obsa ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top