Rozdział 39 (Zamknij oczy)

Zatłoczone lotnisko obudziło w Arianie uśpioną niechęć do dużych publicznych miejsc. Gwar, szum, hałas oraz piskliwy głos z megafonu irytowały ją tak bardzo, że miała ochotę uciec. Ziewnęła, senna od ziół uspokajających, które spożyła przed przyjazdem na lotnisko, i niemrawo weszła do poczekalni. Stanęła pod bramką, żeby zaczekać na narzeczonego.

W końcu się pojawił. Szeroko uśmiechnięty, parł przez gromadę rozwydrzonych dzieciaków, machając radośnie do ukochanej. Wreszcie ją przytulił, okręcił się z nią i stęskniony obsypał pocałunkami całą jej twarz. Wzdrygała się lekko.

– Jak minął lot? – zapytała przesadnie uprzejmym tonem.

– Był wyjątkowo długi – zażartował Jackson i przerwał uściski, żeby przyjrzeć się z bliska narzeczonej. – Wypiękniałaś, kochanie.

– A ty zmarniałeś – odparła i pogłaskała go troskliwie po ramieniu.

– Paskudnie tam karmili – jęknął, po czym znowu wziął ją w ramiona i nie chciał już puścić.

Arianę coś wykręcało od środka i rysy twarzy ściągał wyraz katuszy, gdy mruczał jej do ucha pieszczotliwe słowa, ale potulnie pozwalała mu się sobą nacieszyć. W pewnym momencie ogarnęło ją uczucie zagubienia, którego nie mogła znieść.

– Bierzmy bagaże i w drogę – rzekła drętwo i delikatnie wyślizgnęła się z objęć Jacksona. – Czeka na ciebie przyjęcie powitalne, ale nie wiesz tego ode mnie.

– Okej. Będę udawał zaskoczonego – odparł wzniosłym tonem.

Pociągnęła walizkę na kółkach, po czym zaczęła iść w stronę wyjścia. Jackson złapał ją od tyłu za rękę i spróbował jeszcze raz pocałować w usta, lecz ona niby przypadkiem nadstawiła policzek.

Wkrótce opuścili lotnisko. Szofer podesłany przez Lucy włożył walizkę Jacksona do bagażnika luksusowego mercedesa i wskazał im miejsca w środku. Ruszyli do willi Frankenbergów. Ariana poczuła dławiącą kluchę w gardle, choć jednocześnie odnosiła wrażenie, jakby tkwiła w obcym ciele. Coś kipiało wewnątrz niej i nie umiała tego określić, otępiało ją zmęczenie po bezsennej nocy i ziołach. Zażyła je, żeby uspokoić mieszaninę emocji, przez które nie mogła normalnie oddychać.

Spojrzała na Jacksona w taki sposób, jakby go słuchała, ale nie umiała się skoncentrować na jego słowach. Gapiąc się w nieokreślony punkt, wzięła długi oddech i spróbowała być ze sobą kompletnie szczera. Wyklarować myśli i nazwać po kolei uczucia, jakie nią targały od zeszłej nocy.

Zdała sobie sprawę, że kiedy Carson ją pocałował, trafiła do nieba. Pragnęła w nim zostać na zawsze. A później przygniótł ją bolesny ciężar zobowiązań wobec narzeczonego i rodziny. Z paraliżującym smutkiem i żalem wróciła na ziemię. Teraz czuła głównie lęk przed tym, co ją czeka po ślubie, oraz koszmarne wyrzuty sumienia.

Spróbowała oprzytomnieć. Pomyślała, że powinna postąpić tak, jak zawsze mówiła, że powinno się zachować w sytuacji, w której ona teraz trwała. Zatrzasnęła okienko za siedzeniem kierowcy i spojrzała ze łzami w oczach na Jacksona.

– Muszę ci coś powiedzieć – wydusiła. – Pewnie mnie znienawidzisz, ale masz prawo wiedzieć.

– Spokojnie, skarbie. Poznałem prawdę. – Jackson ścisnął czule jej dłoń. – Claire mi powiedziała.

Na twarzy Ariany pojawiło się bezgraniczne osłupienie. Cały czas sądziła, że pozostała niezauważona, gdy wróciła o świcie z plaży. Czy Claire wtedy nie spała? Słyszała szum wody pod prysznicem? Widziała piasek we włosach przyjaciółki? Jak mogła wypaplać o tym wszystkim Jacksonowi?

– Mogę wszystko wyjaśnić – zapewniła żarliwie Ariana, choć właściwie wiedziała, że nie ma słów na swoje usprawiedliwienie.

– Przestań, kochanie – powiedział łagodnie Jackson. – Rozumiem, że nie chciałaś mnie martwić.

– Martwić?

Zdziwiło ją to określenie. Zranić, zdradzić, zawieść, rozczarować – takie słowa prędzej pasowały do tego, czego się dopuściła. Dlaczego Jackson przyjął to tak lekko? Czyżby przestało mu na niej zależeć?

– Kiedy rozmawialiście? – zapytała zduszonym głosem.

Jackson podrapał się w zamyśleniu po głowie.

– Parę miesięcy temu – odparł z wahaniem. – Odebrała twoją komórkę, powiedziała, że poszłaś do łazienki, i wyznała całą prawdę.

– Mówisz o wygranym domu – ni to stwierdziła, ni spytała, czując, jakby spod nóg usuwała jej się podłoga. – Cały czas wiedziałeś?

– Tak.

– I milczałeś?

– Czekałem, aż ty mi powiesz. – Uśmiechnął się czule.

Arianie zadrżały usta i zakryła je dłonią. Uświadomiła sobie, że mało brakowało, a straciłaby najlepszego mężczyznę pod słońcem. Tyle przed nim zataiła, tyle miała wątpliwości związanych z życiem z nim, a tymczasem on obdarzał ją pełnym zaufaniem i wciąż wpatrywał się w nią z tą samą miłością w oczach, co przed wylotem na misję do Afryki. Zrozumiała, że dla takiego ideału warto było płacić wiele niskich i wysokich cen.

– Muszę powiedzieć moim rodzicom – westchnęła ze zmartwioną miną. – I twoim?

Skinął głową.

– Powiemy im razem. A jutro zadzwonię do współwłaściciela twojego domu – zadecydował. – Dam ci pieniądze, spłacisz go i sprzedamy nieruchomość.

Ariana prawie zaprotestowała z poczucia przyzwoitości oraz ze strachu przed kontaktem z Carsonem, ale poczuła się zbyt zmęczona, żeby mówić. Uznała, że po sprzedaży domu odda pieniądze Jacksonowi, a co do Carsona – wierzyła, że jej nie wyda.

Choć w jej oczach błyszczał smutek, uśmiechnęła się do narzeczonego szeroko i z wdzięcznością. Oparła głowę o jego ramię i spojrzała przez szybę. Wkrótce w oddali zaczęła się wyłaniać posiadłość Frankenbergów. Dziewczyna poczuła nieprzyjemny uścisk w piersi i dziwną bezradność. Próbowała zdusić te emocje. Przecież wszystko było tak, jak sobie kiedyś wymarzyła.

Carson siedział przy biurku w swoim gabinecie i patrzył w otwarty edytor tekstowy w laptopie. Kursor migał wyczekująco na pustej stronie. Myśli Carsona krążyły wokół tego, co zaszło na plaży. Miał przed sobą twarz Ariany, wpatrującą się w niego z uwielbieniem i rozkoszą. Czuł ciepło jej dłoni na swoich plecach. Słyszał, jak cudownie wymawia jego imię, i smakował, jak brzmi jej.

Długo leżeli w nierozerwalnym uścisku, a ona troskliwie pieściła rysy jego twarzy, jakby chciała zapamiętać każdy jej szczegół. On po prostu obejmował ją zachłannie każdą swoją kończyną i nie mógł się nasycić tą bliskością. Czuł, że dojrzał jako mężczyzna i że dopełniła go jako człowieka.

– Zamknij oczy – szepnęła tajemniczo i spróbowała wstać.

– Nie. – Przytrzymał ją. – Nigdy nie przestanę na ciebie patrzeć – wymruczał.

Pocałowała go w usta i rzekła głosem, który dopiero teraz z perspektywy czasu wydał mu się smutny:

– Narysuję ci coś na piasku – wymamrotała. – Zamknij oczy, proszę.

Westchnął z rezygnacją i posłuchał.

– Czy to będzie serce i nasze inicjały? – zapytał żartobliwie.

– Cicho. – Zaśmiała się. – Nic nie mów i nie otwieraj oczu, dopóki ci nie powiem.

Zamruczał zniecierpliwiony, ale leżał spokojnie z zamkniętymi powiekami. Słyszał szmery i szelesty. W pewnym momencie zapadła cisza, a on nadal czekał. Kiedy w końcu otworzył oczy, nie było ani rysunku, ani Ariany i jej ubrań. Zabolało go to, ale pomyślał, że może oboje potrzebują trochę czasu na ochłonięcie. Poszedł więc do niej dopiero później. Jednak chatka była już pusta.

Zamrugał i zamknął edytor, a potem zaczął odpisywać na e-maile. W południe przerwał pracę i przyjechał szybko na 8 Friend Street. Zgodził się odsprzedać Arianie swoją część domu i wahał się, czy dobrze zrobił. Postawił wypożyczony motocykl za obcym, luksusowym autem, a potem przemierzył podwórko, kierując się do ogrodu za domem. Usłyszał śmiech Ariany i poszczekiwanie suczki.

W końcu zobaczył ich razem. Ją i blondyna z fotografii. Zirytował się na sam jego widok.

– Cześć – burknął oschle, podchodząc do nich.

Ariana zastygła bez ruchu i rzuciła mu przestraszone spojrzenie. Wypuściła spanielkę z objęć i wstała z kolan, poprawiając nerwowo spódnicę. Jakiekolwiek słowa powitania utknęły jej w gardle.

– Dzień dobry. – Jackson wstał z leżaka, żeby podać dłoń Carsonowi. – Jackson Frankenberg. Jestem narzeczonym Any.

– Evans.

– Bardzo dziękujemy za szybkie spotkanie.

– Żaden problem. Nie mogłem się doczekać, aż poznam największego masochistę na Ziemi – odparł Carson beznamiętnie, torturując Arianę natrętnym wzrokiem.

Jackson zaśmiał się cicho, ni to z grzeczności, ni z braku pomysłu na odpowiedź. Widząc grobową minę narzeczonej, zatarł ręce i zaproponował wesoło:

– Może przejdziemy do interesów?

– Obejrzałeś dom? – zapytał mimochodem Carson.

– Jeszcze nie, bo twój pies chciał wyjść. – Jackson odwrócił się do Ariany. – Kochanie, oprowadzisz mnie?

Ariana już chciała ochoczo przytaknąć, lecz zauważyła, że Carson posłał jej ostrzegawcze spojrzenie i pokręcił znacząco głową.

– Idź pierwszy. – Pocałowała narzeczonego w policzek. – Poharcuję jeszcze chwilę z Dianą na pożegnanie.

Kiedy Jackson zniknął za rogiem budynku, Carson podszedł do niej z miną pełną zawodu i pretensji.

– Co ty robisz? – zapytał ściśniętym głosem. – Dlaczego uciekłaś? Dlaczego nie wróciłaś do domu? I dlaczego nadal z nim jesteś? – Wskazał palcem za siebie.

Cofnęła się o dwa kroki i nerwowo poprawiła rozpuszczone włosy.

– Czego oczekiwałeś? – szepnęła z wyrzutem.

– Że dasz szanse nam – odparł tonem oczywistości, kładąc nacisk na ostatnie słowo. – A czego oczekiwałaś ty?

Posłała mu udręczone spojrzenie.

– Niczego. Byłam głupia – stwierdziła łamiącym się głosem.

Carson uniósł brwi z niedowierzania. Sprawiała wrażenie, jakby podjęła ostateczną decyzję i zasłoniła się tarczą, której nie mógł niczym przebić. Podszedł do niej znów, a ona na to nie zareagowała i tylko wypalała oczami dziurę w trawie.

– Co mam powiedzieć, żebyś go zostawiła? – spytał chrypliwie. – Powiedz mi.

Przymknęła powieki, a potem podniosła na niego lodowaty wzrok.

– Za cztery dni biorę ślub – rzekła oschle. – Jackson to ideał partnera. Ty byłeś przygodą, tak jak mówiłam przy pizzy.

Carson poczuł, jakby tysiąc noży dźgnęło jego ciało. Przez kilka pierwszych sekund stał w bezruchu z zamkniętymi ustami, próbując zrozumieć, co usłyszał. Potem zaśmiał się drwiąco i oparł ręce na biodrach.

– Gdybym wiedział – zaczął zjadliwie – że wystarczy cię bzyknąć, żebyś zniknęła mi wreszcie z oczu, pocałowałbym cię już pierwszego dnia w tym domu.

Plask!

Ariana zacisnęła drżące usta, próbując powstrzymać napływające jej do oczu łzy, i obdarzyła Carsona długim, nienawistnym spojrzeniem. Nie doczekawszy się żadnej reakcji z jego strony, wybiegła z ogrodu. Wtedy poruszył żuchwą na boki i przesunął dłonią po piekącym policzku.

Czteroletni chłopiec podbiegł do ogromnego, kolorowego pudełka stojącego na środku podłogi i zdarł niecierpliwie ozdobny papier. Kiedy zobaczył, co kryje się w paczce, głośno zapiszczał z radości. Chwilę później usiadł za kierownicą wyścigowego samochodzika i popedałował przed siebie, trąbiąc klaksonem.

– Nie powinieneś mu tego kupować – zarzuciła Rhonda, spoglądając karcąco na Jacksona. – Droga zabawka.

– Przesadzasz. Zobacz, jak się cieszy.

– Porysuje panele tymi kołami – westchnęła z niezadowoleniem.

– To nic. Dylan, jak ci się podoba bolid?

– Baldzo! – Chłopiec zawrócił i podjechał do Jacksona, żeby go przytulić. – Wujek, wujek! A co to za guzik? – Wskazał na przycisk z boku panelu.

– Chyba radio.

Dźwiękom klaksonu zaczęła towarzyszyć świdrująca, monofoniczna melodyjka. Lucy ostentacyjnie wstała od stolika, wzięła swoją filiżankę z kawą i bez słowa opuściła salon, czym wprawiła rodziców Ariany w zakłopotanie.

– Wujek, wujek! – Dylan szarpnął Jacksona za spodnie. – A pójdzies ze mną na dwól?

– Pewnie. Tylko załóż jakąś czapkę, słońce mocno grzeje. – Jackson pogłaskał go po głowie.

Ariana przyglądała się bacznie narzeczonemu, szukając w nim jakiejś oznaki rozdrażnienia. Dochodziła szesnasta, a on od rana każdą minutę spędzał z Dylanem. Zauważała, że momentami spoglądał na nią wymownie. Odpowiadała mu wymuszonym uśmiechem i kazała sobie pamiętać, że powinna padać mu do stóp.

– Mama – zapiszczał Dylan. – Gdzie moja capka z daskiem?

– W korytarzu, na komodzie – odparła ze znużeniem Rhonda.

– Ta z Kacolem Donaldem?

– A masz jakąś inną?

– Jeśli nie, to będzie miał – oznajmił wesoło Jackson i połaskotał Dylana po brzuchu. – Chciałbyś więcej czapek?

– Tak! Z pokemonami!

Złapał go za rękę i wyszli.

Rhonda klepnęła siostrę w ramię.

– Zrób coś.

– Niby co? – Ariana wykrzywiła usta w grymasie bezsilności.

– Powiedz mu, żeby przestał być taki rozrzutny, bo nie dam rady się odpłacić waszej przyszłej gromadce.

Ariana poczuła ciężar na piersi. Wzięła głęboki wdech i odparła gładko:

– Przestań. On to robi bezinteresownie.

– Rozpieści mi dzieciaka – marudziła dalej Rhonda.

Rozległo się westchnienie Claire, która usiadła na fotelu zwolnionym przez Lucy.

– Dylanowi żadne rozpieszczenie nie grozi – rzekła uspokajającym tonem. – Dobrze go wychowujesz. Swoją drogą, nie przejmujcie się humorami lady Frankenberg – poradziła rodzicom przyjaciółki, zniżając konspiracyjnie głos. – Wiecie, gdzie kazała zanieść moje bagaże? Na strych! Do jedynego zaniedbanego pokoju w tym domu. – Claire wzdrygnęła się na wspomnienie o grzybie, gnieździe os oraz pajęczynach, które tam zastała. – Łóżko ukradła pewnie z wysypiska śmieci, bo takiego połamanego jeszcze nie widziałam.

– Poważnie? – zdziwiła się Barbara.

– Ana próbowała interweniować, ale zagrozili jej, że wyleci z sypialni Jacksona.

– Jak tak można? – zagrzmiał oburzony Zander.

Ariana wstała i ruszyła w stronę korytarza, by skorzystać z toalety. Od rana słuchanie rodziny wyjątkowo ją męczyło i często uciekała w odosobnione miejsca.

– Żałujcie, że nie widzieliście naszego przemiłego, przespokojnego, przecierpliwego misjonarza, gdy przybył parę godzin później – ciągnęła rozemocjonowana Claire. – Zrobił tej mendzie taką awanturę, że prawie popękały szyby w oknach. Później przeniósł moje walizki do najlepszego pokoju gościnnego, jaki mają.

Ariana opuściła salon. Kiedy wróciła kilka minut później z łazienki, jej rodzice szli rozpakować walizki, a siostra zniknęła w kuchni. W tym samym momencie zadzwonił telefon Claire. Zrobiła tajemniczą minę i popędziła do gabinetu Frankenberga.

Ariana od razu się domyśliła, że chodzi o organizację wieczoru panieńskiego. Westchnęła ciężko, bo nie miała ochoty w nim uczestniczyć. Najchętniej poszłaby spać, żeby obudzić się dopiero po ślubie. Zdołowana, wyjrzała przez otwarte okno.

– Musimy pogadać – jęknęła i zatrzasnęła cicho drzwi

– Momencik – odparła Claire, zatykając komórkę dłonią. – Zaczekaj w moim pokoju.

Ariana ściągnęła brwi, zniecierpliwiona. Desperacko chciała zrzucić ciężar z serca i natychmiast potrzebowała jej uwagi.

– Zdradziłam Jacksona – wyznała nieśmiało.

Claire zerknęła na nią, ale słuchała dalej telefonu.

– Kochałam się z Carsonem – dodała dosadnie Ariana.

Przemierzyła gabinet i stanęła po drugiej stronie pomieszczenia, między fotelem a biblioteczką.

– Na plaży, po ognisku – uszczegółowiła płaczliwym głosem.

Claire się rozłączyła, a potem obróciła ku przyjaciółce i wpatrzyła się w nią wielkimi oczami, niczym sarna oświetlona reflektorami samochodu. To, że patrzyła tak intensywnie, w milczeniu, było dla Ariany gorsze, niż gdyby po prostu zaczęła krzyczeć i drążyć temat.

– Dlatego chciałam tak szybko wracać i zabrać bagaże do Frankenbergów. Odcięłam się od Carsona i próbuję o nim nie myśleć, ale ciągle mam go z tyłu głowy.

Załamana czekała na słowa oniemiałej przyjaciółki, która wyglądała już, jakby chciała ją obśmiać. Stłumiła ściskający gardło płacz i dodała:

– Ciężko mi patrzeć Jacksonowi w oczy. A gdy mnie pieści i całuje, czuję, jakby mnie dotykał ktoś obcy. Poprosiłam go, żebyśmy tym razem zaczekali do nocy poślubnej – wyznała ze wstydem, po czym zapytała z desperacką nadzieją: – Reaguję tak, bo wiem, że już na niego nie zasługuję, prawda?

Claire wreszcie wciągnęła głośno powietrze i wydyszała z poczuciem winy:

– Co ja narobiłam?

– Ty?

– Zaciągnęłam cię do tej cholernej wsi – jęknęła z dłonią przyłożoną do czoła.

– To się mogło stać gdziekolwiek – odparła drętwo Ariana.

– Wcale nie, bo gdyby... – Claire urwała i spojrzała na nią takim wzrokiem, jakby nigdy wcześniej jej nie widziała. – Czyli nie byłaś pijana, zdesperowana i żądna namiętności? Racja. – Zachichotała ponuro. – Powiedziałaś, że się z nim kochałaś.

– To nie tak – odburknęła Ariana, ale przyjaciółka nie słuchała, tylko powiedziała tonem wskazującym na to, że zaszła oczywista okoliczność, której absolutnie nie trzeba tłumaczyć:

– Może on uwiódł cię w ramach zemsty za to, co zrobiłaś na komisariacie.

Przypomniała sobie słowa Carsona, które padły w ogrodzie. Niby przeczyły pytaniu przyjaciółki, jednak ta zasiała w Arianie ziarno wątpliwości. W odpowiedzi wzruszyła niepewnie ramionami.

Claire odłożyła telefon, podparła się rękami na biurku i spojrzała na nią uważnie.

– Czujesz coś do Carsona?

Ariana wgapiła się w podłogę i zawahała nad odpowiedzią.

– Nie wiem – wymamrotała, podnosząc załzawione oczy. – To bez znaczenia. Chcę pokochać z powrotem Jacksona.

Przyjaciółka westchnęła z potępieniem i ledwo zdusiła ironiczne parsknięcie śmiechem.

– Nie mogę pojąć – wydusiła poruszona – jak można zdradzić kogoś takiego jak Jackson z kimś takim jak Carson.

– Nie znasz Carsona tak jak ja – w głosie Ariany natychmiast pojawił się obronny ton.

Na twarzy Claire znów zawidniał szok.

– Poślubię Jacksona. – Ariana skrzyżowała ręce na piersi, próbując się skupić na tym, co uznawała za najważniejsze. – Zastanawiam się, czy wyznać mu prawdę. Chciałam to zrobić zaraz po jego powrocie, ale nie chciałam go zranić. Jak myślisz, czy jeśli się przyznam, przestanę czuć te... – przerwała skołowana i poklepała się otwartą dłonią po dekolcie.

– Co czujesz? – zapytała natarczywie Claire.

Ariana ukryła twarz w dłoniach i odwróciła się, niepewna, co odpowiedzieć.

– Czuję się potwornie winna i niegodna Jacksona – bąknęła po chwili, a w głowie rozbrzmiała dzwonem klarowna myśl: „Czuję też, że chcę pobiec do Carsona, pocałować go, przytulić i z nim odkrywać życie na nowo". Zamknęła oczy, próbując ją przegonić. – Co mam zrobić? – zapytała desperacko.

Claire westchnęła głośno.

– Ty musisz zdecydować – zaczęła łagodnym głosem. – Ale jeśli chcesz mu powiedzieć o... tym błędzie, zrób to jeszcze dziś. Bo jeśli będziesz zwlekać, a on później zapyta, od kiedy wiedziałam, wyznam prawdę i stracę przyjaciela.

Te słowa smagnęły Arianę niczym bat. Chciała zadowolić rodziców, narzeczonego, a teraz jeszcze spadła na nią presja, żeby nie narobić kłopotów przyjaciółce. Spuściła ramiona, po czym odwróciła się do niej ze zbolałą twarzą.

W głębi duszy miała ochotę przyznać się Jacksonowi do zdrady i to jemu dać zadecydować, co dalej z ich związkiem. Dręczyło ją wiele nieznośnych uczuć i liczyła, że byłoby lżej, gdyby skończyła mękę chociaż z ukrywaniem prawdy.

Wyobraziła sobie jednak problemy, jakie by wyniknęły, gdyby narzeczony jej nie wybaczył. Odwołałby ślub i wybuchłaby wielka afera. Rodzice przeżywaliby to w nieskończoność, siostra wypominałaby: „A nie mówiłam?". Wstyd przed gośćmi, stracone zaliczki, niewygodny dług u Jacksona za odkupienie od Carsona połowy domu.

Arianę ogarnęła kompletna bezradność.

– Nie powiem mu – zadecydowała stanowczo i ruszyła do wyjścia, bo zbliżała się pora wizyty u manicurzystki.

Claire powiodła za nią skonsternowanym wzrokiem i oderwała się od biurka.

– Ana – szepnęła zmartwiona. – Będziesz z nim szczęśliwa?

Ariana zatrzymała się z ręką na klamce.

Zapadła chwila milczenia.

– Każda by była – odparła sucho.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top