Rozdział 30 (Nigdzie nie idę)
Kalendarz wskazywał czerwcowy poniedziałek, gdy Carson pierwszy raz od wypadku zasiadł w fotelu szefa redakcji. Od pewnego czasu był w stałym kontakcie telefonicznym z Aaronem, więc dość łatwo wdrożył się w swoje obowiązki.
Odebrał kolejne tego dnia połączenie.
– Carson Evans, redaktor naczelny „Hudertown Times", słucham?
– Dzień dobry. Chciałbym u was zareklamować mój sklep obuwniczy.
– Która strona?
– A jakie mam do wyboru?
– Proszę zajrzeć na naszą witrynę internetową – poradził profesjonalnym tonem. – Są tam podane wolne moduły, dostępne formaty i obowiązujący cennik. Potem niech pan napisze e-maila z wybraną ofertą.
– Dobrze, do widzenia.
Przez uchylone drzwi do gabinetu zajrzał Xavier. Carson zakończył rozmowę i gestem zaprosił go do środka.
– Mam dobre wieści – oznajmił wesoło pracownik. – Zanim przyszedłeś, dzwoniły dwa kioski i supermarket, żeby potwierdzić, że będą nas sprzedawać.
Carson popatrzył na niego zdumiony i zapytał uradowany:
– Jak to? Kto z nimi rozmawiał?
– Aaron.
Carson sposępniał. Skrycie uważał, że kuzyn ma zbyt miękkie serce, by prowadzić biznes w odpowiedzialny sposób.
– Naciągnęli go? – zapytał.
– Nie. – Xavier parsknął śmiechem, bardzo zaskoczony tym pytaniem. – Żądają tylko standardowej marży. Wystawią nas na wierzchu.
– Po tym, jak wybuliłem majątek w innych placówkach i nic z tego nie wyszło, trudno mi w to uwierzyć – wyburczał Carson, marszcząc podejrzliwie brwi.
– Szefie, masz tu super dziennikarzy. – Xavier wskazał na kilka zajętych boksów. – Aaron wykupił billboard, zgłasza się coraz więcej reklamodawców, nakład ciągle rośnie. Normalne, że znaczymy coraz więcej.
Carson podziękował Xavierowi i wrócił do pracy. Jego energia stopniowo słabła, bo trochę go zdeprymowało to, że kuzyn dobrze sobie bez niego radził. Myślał, że mechanik statku nie zastąpi godnie studenta dziennikarstwa.
– O, cześć! – usłyszał i drgnął, wyrwany z zamyślenia.
Hannah stanęła w progu gabinetu i założyła rude włosy za uszy.
– Jak twoje samopoczucie?
– Świetnie – odparł mechanicznie Carson i wyłączył komputer. – Dzięki.
– Co tu robisz? Oczywiście, nie wypominam ci tego, że przyszedłeś, w końcu to twoje biuro i twój gabinet, ale powinieneś odpoczywać – stwierdziła serdecznie.
– Aaron pojechał do teściów, więc wpadłem na kontrolę.
– I co, zadowolony z nas jesteś?
– Pewnie, jest lepiej, niż się spodziewałem. – Carson wstał i włożył komórkę do kieszeni.
– Wychodzisz już? – rzuciła zawiedzionym tonem Hanna.
– Tak. Zmęczyłem się, a jeszcze muszę złapać tramwaj – odparł speszony.
– Może cię podwiozę? Mój samochód jeździ lepiej, niż wygląda. Nie żebym ci wypominała za małą pensję... – urwała i spojrzała na niego przepraszającym wzrokiem. – Przyjechałam tylko po parę rzeczy.
Podbiegła do swojego biurka i zgarnęła z niego teczki.
– Okej – westchnął leniwie, idąc ku niej. – Jeśli ci po drodze.
– Oczywiście! Dla ciebie nawet na około jest po drodze.
Carson uniósł brew, a Hannah spuściła głowę najniżej, jak się dało, by ukryć rumieńce wypływające jej na policzki. Wyraźnie postanowiła nic już nie mówić, żeby przestać się pogrążać. Chęć sprostowania tego, co powiedziała, okazała się jednak silniejsza.
– Jesteś dobrym szefem, długo cię nie było. Każdy z nas nadrabiałby dla ciebie drogi.
– Miło mi – mruknął Carson.
Kiedy odwiozła go pod dom, z grzeczności zaprosił ją na herbatę, licząc skrycie, że odmówi. Ucieszyła się jednak z propozycji. Ochoczo weszła do środka i stanęła oko w oko z Madison, która właśnie zamierzała wyjść. Dopiero wtedy Carson przypomniał sobie, że matka wróciła z sanatorium i dzwoniła, by przekazać, że go odwiedzi. Nie zdążył jeszcze przemyśleć, jak jej delikatnie wspomnieć o wypadku. Jak się okazało, wyręczyła go w tym Ariana.
– Na miłość boską – jęknęła Madison. – Czy ty musisz zawsze wszystko przede mną ukrywać? – Położyła dłonie na ramionach syna i obejrzała go od stóp do głów, wzdychając z trwogą.
– Już wszystko w porządku, mamo.
– Nie bądź lekkomyślny. Jak mogłeś wyjść z domu w takim stanie? – Spojrzała na ortezę odciążającą jego obojczyk.
– Lada dzień to zdejmę – pocieszył ją.
Zatroskana zmrużyła oczy i pokręciła głową.
– Boże. Niech no dorwę tego kierowcę, co zbiegł z miejsca wypadku.
Carson spojrzał pytająco na Arianę, a ona puściła mu oko.
– To był jakiś cudzoziemiec – podjął sprytnie temat. – Pewnie już uciekł za granicę.
– Co ty mówisz? Dobra, zabieram cię do mnie. Dosyć się już pewnie naprzykrzyłeś tej dziewczynie.
– Skądże, mamo.
– Podziękowałeś jej chociaż?
Carson łypnął znów na Arianę, ale ona próbowała uspokoić wyrywającą się spanielkę i ani myślała wybawiać go z kłopotu. Nawet Hannah, która umiała gładko zmienić każdy temat, nie przyszła szefowi z pomocą, tylko stała jak kołek w otwartych drzwiach, nie wiedząc, czy wejść dalej, czy już sobie iść. Carson skinął więc głową – ni to w dół, ni to w bok – i ruszył naprzód.
– Zostanę tutaj. Jestem już samodzielny.
– Ale bez dyskusji – zakomenderowała Madison, wskazując palcem wyjście.
Spojrzał na Arianę i dostrzegł rozbawienie w jej oczach. Poczuł się upokorzony przez matkę i ogarnęła go niezrozumiała potrzeba zrehabilitowania się w oczach dziewczyny.
– Doceniam twoją troskę, mamo – powiedział stanowczo – ale nigdzie nie idę. Wypijesz z nami herbatę? – Wskazał na przyprowadzoną koleżankę.
Madison pokręciła z niezadowoleniem głową i zrezygnowana zaczęła zdejmować z siebie wiosenny płaszcz. Za jej przykładem odważyła się pójść Hannah. Carson zamknął drzwi i ruszył do suczki, żeby ją pogłaskać. Ariana wypuściła Dianę z rąk i stanęła w pewnej odległości od Madison i Hannah, które gawędziły przy drzwiach salonu. Carson zauważył, że zlustrowała jego pracownicę wzrokiem dużo mniej przyjaznym, niż gdy rozmawiała z nią na schodach. Wtedy nie wiedzieć czemu poczuł, jakby towarzyszące mu rozżalenie znacząco zelżało.
We wtorkowy poranek Ariana uczestniczyła w kolejnej rozprawie sądowej z powództwa Bohdana Reida. Zajęła miejsce z przodu publiczności, żeby jej przyszły teść nie miał do niej więcej pretensji o to, że się chowa, ale odniosła wrażenie, że za każdym razem, gdy na nią spoglądał, ciskał z oczu gromy. Niemal wtulała się w bok Alexandry, żeby przed nimi uciekać. Wiedziała, że bardzo go rozczarowała, gdy nie uwierzyła w wymysły Judith.
Ariana widziała, że dziennikarze zawzięcie robią notatki. Sąd zakazał rejestrowania przebiegu rozprawy z uwagi na dobro sławnej żony pana Durina, trwającej u jego boku w pierwszym rzędzie. Mimo to gwiazda zakryła oczy olbrzymimi, czarnymi okularami i opatuliła głowę kaszmirowym szalem, jakby lada moment miał przed nią wyskoczyć ktoś z aparatem cyfrowym.
Ariana współodczuwała jej emocje. Gdyby mogła cofnąć czas, chodziłaby incognito po mieście, żeby nie przykuwać uwagi Lucy. A teraz chętnie chowałaby się przed Frankenbergiem. Zastanowiło ją, czy tak będzie zawsze. Czy gdyby wybrała odmienną aplikację niż Jackson, to czy teść wyżywałby się na niej w każdy możliwy sposób? Oczywiście nie zamierzała wybierać innej ścieżki zawodowej niż narzeczony, ale sama taka możliwość sprawiła, że znowu ogarnął ją lęk przed wejściem do rodziny Frankenbergów.
Poczuła wibracje w kieszeni. Szepnęła Alexandrze do ucha, że zaraz wróci i wymknęła się z sali sądowej na korytarz. Kiedy sprawdziła komórkę, okazało się, że Carson przesłał jej nagranie z Dianą, bawiącą się cytryną, oraz kilka śmiesznych zdjęć suczki. Wywróciła oczami, niezadowolona, że zawraca jej głowę takimi głupotami, choć poczuła delikatne, przyjemne ciepło rozpływające się po sercu.
Usiadła na ławce i wysłała mu emotikonę – uniesiony kciuk. A potem podzieliła się zdjęciem, które zrobiła suczce w ogrodzie. W odpowiedzi dostała ikonkę płaczącej ze śmiechu twarzy. Później po prostu zaczęli rozmawiać o tym, co robią, i zapomniała o całym świecie.
Rozległ się dźwięk otwierania drzwi i trzaśnięcie. Ariana podniosła głowę i zobaczyła, że z sali sądowej wyszła Alexandra. Sekretarka przyłożyła telefon do ucha i westchnęła niecierpliwie.
– Jak idzie? – zapytała Ariana.
Alexandra prychnęła z irytacji.
– Sąd olał billingi, według których Durin rozmawiał z kimś aż do momentu wypadku. Ani on, ani jego rozmówca niby nie zauważyli, że nie zakończyli połączenia. – Odsunęła telefon od twarzy, dotknęła ekranu palcem i ponownie przyłożyła urządzenie do ucha. – Świadek miał zeznać, że Durin pił alkohol na imprezie firmowej, ale chyba nas wyrolował. Zaraz mu się upiecze dzięki magicznie zepsutemu alkomatowi.
Ariana ją pocieszyła:
– Monica ujawni, że w szpitalu zrobiono mu komplet badań i podmieniono jego wyniki z wynikami kogoś trzeźwego. Będzie dobrze.
Niedługo później poszła do toalety, zamknęła się w kabinie w łazience i czekała, aż dostanie powiadomienie, że nastąpiła przerwa w rozprawie. Chciała dać Monice trochę oddechu, choć wiedziała, że szefowa miała dużo asów w rękawie i Frankenberg nie mógł ich zlekceważyć przez niechęć do narzeczonej syna.
Po powrocie do sali sądowej Ariana usiadła na tyłach publiczności. Kiedy znów zobaczyła przyszłego teścia, ogarnął ją stres i zapragnęła uciec. Jednak niepotrzebnie, bo Monica zaczęła święcić triumfy. Najpierw dwóch świadków oznajmiło, że Felix Durin się zataczał wokół swojego uszkodzonego auta. Później zeznawała była pielęgniarka szpitala, do którego wiceprezes trafił po wypadku. Opowiedziała o zachowaniu nietrzeźwego pana Durina oraz wyraziła zdziwienie, że nie chciał pomocy od żadnego lekarza poza wybranym przez niego. Zdradziła także plotki, które krążyły wówczas po Dziale Statystyki i Dokumentacji Medycznej. Dotyczyły fałszowania wyników badań oraz podmieniania ich znajomym konkretnego pana doktora.
Na koniec wystąpił ochroniarz z Proptikum, który zeznał, że Durin wybełkotał wylewne pożegnanie, gdy po imprezie firmowej wychodził z budynku.
Ariana spojrzała na Reida. Wydawał się spięty i zmartwiony, mimo że Monica kipiała z zadowolenia, a wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Wiedziała, że mężczyzna ma bezrobotną żonę i dwójkę dzieci w wieku szkolnym. Od wyniku rozprawy zależał ich byt. Było jej przykro, że rodzina przechodzi przez takie trudności.
Po chwili pomyślała o Jacksonie. O tym, jakim szczęściem napawało ją życie z nim. Przecież wiedział, że ona nie da mu tyle, ile on jej, a mimo to zakochał się w niej. Zrobiło jej się koszmarnie wstyd, że targały nią wątpliwości, czy zniesie dla niego Frankenbergów albo czy powinna robić to, co jej radził. Nie rozumiała, jak mogła roztrząsać takie bzdury. Chciała, żeby był całym jej światem.
Na zewnątrz zapanowała słoneczna pogoda. Ludzie spacerowali bez wiosennych okryć, za to przywrócili do łask ciemne okulary. W telewizyjnych prognozach zapowiedziano, że kolejne dni będą mokre i wietrzne, więc Ariana tworzyła sobie dużo okazji, by przebywać poza domem. Szczególnie upodobała sobie wyprowadzanie Diany na spacer.
Było późne popołudnie, gdy zamknęła furtkę i zobaczyła Carsona, który wracał z uczelni. Przywitał się ze spanielką przywiązaną do nowej smyczy – automatycznej – a potem powiedział znienacka:
– Jesteśmy kwita.
Ariana zrobiła zdziwioną minę.
– Jakie kwita?
– No, wybaczam ci to całe przedstawienie na komisariacie – rzekł wspaniałomyślnym tonem. – I tak dalej.
Ariana przechyliła głowę na bok i ściągnęła usta, obrzucając Carsona szczerze urażonym wzrokiem.
– Nie pomyliłeś czasem tych słów z „przepraszam za moje wyczyny"?
– Oj, blondi – wymruczał z łobuzerskim uśmiechem. – Wpakowałaś mnie w zbyt wiele kłopotów, więc doceń, że doceniam, że bawiłaś się w moją pielęgniarkę.
Spojrzała mu chłodno w oczy, po czym niemrawo uniosła i opuściła barki. Pociągnęła delikatnie suczkę, żeby iść dalej. Zdziwiła się, gdy Carson bez słowa przyłączył się do przechadzki. Przemierzyli wspólnie ulicę. W pewnym momencie Ariana przystanęła.
– Możesz wracać do domu – stwierdziła oschle. – Jak widzisz, radzę sobie z twoim rozpuszczonym psem.
– Skąd ten wrogi ton? – zapytał z udawanym wzburzeniem. – Przecież ją polubiłaś.
– Nie pozostawiła mi wyboru. – Ruszyła ponownie i wydłużyła nieco smycz, żeby wpuścić Dianę do lasu. – Niestety, ma sporą wadę: jest twoją własnością.
Carson parsknął śmiechem i zapytał kpiąco:
– Co to za własność, skoro nie można jej nazwać po swojemu?
Ariana przewróciła oczami i pobiegła przed siebie. Wydłużyła smycz maksymalnie, żeby podarować spanielce więcej swobody. Kilkanaście metrów dalej suczka zauważyła, że jej pan został w tyle, i błyskawicznie zawróciła. Piszczała przeraźliwie, gdy stopował ją zasięg smyczy. Carson roześmiał się z satysfakcją i powoli doszedł do pagórka, na który wchodziła Ariana, ciągnięta przez skoczniejszą czworonożną.
– Widać, kogo Arri woli bardziej – rzucił łobuzersko.
– Zaraz połamię ci drugi obojczyk – wysapała Ariana – bo już za zdrowo się czujesz.
Carson parsknął śmiechem, po czym powiedział ostrożnie:
– Słyszałem, że automatyczne smycze są szkodliwe dla psów. Wolałbym, żebyś jej więcej nie używała. – Zwolnił kroku, gdy Ariana spojrzała na niego skwaszona, i zapytał łagodnie: – Ile kosztowała? Zapłacę.
– Co w nich takiego szkodliwego? – burknęła.
– Może wylecieć ci z ręki.
– Nie wyleci.
– Diana nigdy nie wie, kiedy ją szarpnie. Ani za co – wyjaśniał cierpliwie i spokojnie, próbując nie wzbudzać negatywnych emocji. – Albo się zaplącze i...
– Dobra – przerwała mu, zirytowana i zawstydzona jednocześnie. – Twój pies, twoje zasady – stwierdziła, siląc się na obojętność.
Chwilę pospacerowali w milczeniu, aż Carson nabrał czystej ciekawości, żeby czegoś się dowiedzieć swojej o współlokatorce. Kusiło go, by zapytać o jej narzeczonego. Wiedział od Claire, że ma na imię Jackson i przebywa na rocznej misji humanitarnej, nic więcej. Zastanawiał się, co Ariana w nim widzi, że na niego czeka i samotnie załatwia przedślubne sprawy.
Ostatecznie nie zdecydował się, żeby zapytać. Mogła to źle odczytać albo wytknąć mu wścibstwo. Dlatego wybrał bezpieczniejszy temat, który sam się nasuwał.
– Miałaś jeszcze jakieś zwierzaki oprócz psa?
Ariana skinęła głową.
– Trzy chomiki, świnkę morską i królika. Zawsze marzyłam o kocie, ale jakoś się nie złożyło – rzekła z wyczuwalną w głosie nostalgią. – A ty?
– Rybki. Umarły przedwcześnie przez chorobę – wyznał ze smutkiem. – Ciężko to przeżyłem i nie chciałem już więcej zwierząt.
– Przykro mi – mruknęła Ariana. – Moje poumierały ze starości, ale nigdy nie byłam na to przygotowana.
Nawiązała się między nimi nić porozumienia i oboje poczuli do siebie odrobinę większą sympatię.
Powolnym krokiem wyszli z lasu. Spacerowali pomiędzy starymi murami obronnymi, doszli aż do rynku z urokliwą fontanną na środku. Obok niej stała drewniana ławka. Carson usiadł i westchnął ze zmęczenia. Po miesiącu leżenia w łóżku wolno dochodził do formy.
– Kupię coś do picia – oznajmiła Ariana i oddała mu smycz.
Kiedy przypadkiem dotknęła jego lewej dłoni, wyczuła pod palcami blizny. Delikatnie przesunęła po nich kciukiem.
– Bolą cię czasem? – spytała ze współczuciem.
Spojrzał poczuł się nieswojo, bo przeszło mu przez myśl, że jeśli nie zrobi czegoś sensownego, to ten moment zapadnie mu w pamięci jako miłe wspomnienie. Dotyk Ariany był ciepły i kojący, mimo to Carson odpowiedział z przekąsem:
– Kiedy ty dotykasz, boli jak diabli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top