Rozdział 27 (Ja ciebie też)

Reszta kwietnia i początek maja upłynęły na 8 Friend Street względnie spokojnie. Ariana i Carson żyli obok siebie, nie wchodząc w większe konflikty. Nie mieli na to czasu. Ona zaczęła pracę na pół etatu w kancelarii Monicy i powoli uczyła się do egzaminów końcowych, a ponadto sprzątała w całym domu, gotowała obiady dla dwojga i udzielała darmowych porad prawnych czytelnikom jego gazety. On wydawał regularnie swój tygodnik i teraz rozpoczął prace nad piątym numerem czasopisma. „Hudertown Times" nie przynosił mu oczekiwanych zysków, więc zaczął harować jak wół, żeby to zmienić. Poświęcał dużo uwagi swoim dziennikarzom, jeździł do sklepów, żeby wystarać się o lepszą ekspozycję gazety na półkach, intensywnie szukał reklamodawców i był w ciągłym kontakcie z usługodawcami. W wolnych chwilach chodził na uczelnię, ale przez prowadzenie redakcji narobił sobie sporo zaległości.

Nawet nie zauważyli, kiedy zaczęli wieczorami razem oglądać telewizję w salonie. Jedno siadało na swoim siedzisku i włączało odbiornik, drugie przychodziło niby do natrętnego psa i cichaczem siadało na swoim. Ten, kto przyszedł pierwszy, wybierał program, a drugi w ogóle nie narzekał, choć Ariana mogłaby, bo telewizor był jej.

Początkowo w ogóle nie rozmawiali ani na siebie nie patrzyli. Potem oswoili się ze sobą na tyle, żeby parsknąć lub prychnąć, gdy oglądali coś, co ich poruszyło. A jeszcze później zaczynali komentować na głos film czy wiadomości i często bywali zgodni w swoich opiniach.

Pewnej nocy oboje zasiedzieli się na sofie. Ariana w jednym rogu, Carson w drugim, pomiędzy nimi Diana. Oglądali razem komedię i co rusz śmiali się do rozpuku. W pewnym momencie na ekranie pocałowała się zakochana para. Delikatnie i krótko, ale w salonie zapanowała cisza do końca filmu. Następnego wieczoru nikt nie włączył telewizora.

Ariana wróciła wcześniej z uczelni i ugotowała pomidorową. Wiedziała, że Carson też jest już w domu – sufit drżał od jego zabaw z psem, ale z przekory nie zawołała go na obiad.

Usiadła przy stole z talerzem parującej, aromatycznej zupy. Kiedy kończyła jeść, usłyszała stukanie kroków na schodach. Do kuchni wbiegła spanielka, która od razu stanęła na tylnych łapach i oparła się przednimi o krawędź blatu, żeby zobaczyć, co na nim jest. Moment później pojawił się Carson. Bez słowa rzucił Arianie pod nos złożoną kartkę i napełnił sobie miskę kilkoma chochlami zupy pomidorowej. Potem usiadł przy stole i udawał, że nie zauważa natrętnego spojrzenia swojej współlokatorki, która zastygła z łyżką w ręce.

– Co to ma być? – skapitulowała wreszcie.

– Pytania prawne od moich czytelników – odparł lekko.

– Wczoraj mówiłeś, że kącik moich porad został marnie przyjęty – przypomniała kąśliwym tonem.

Spojrzał na nią niby z sympatią, uśmiechnął się szeroko i odpowiedział słodko:

– A ty, że nie lubisz go prowadzić.

Zmarszczyła czoło.

– Dupek.

– Myślałaś, że będzie łatwo? Cholera! – Carson wzdrygnął się z obrzydzenia. – Nauczysz się w końcu gotować? Co za niedoprawione, śmierdzące świństwo. – Sięgnął po pieprz i sól.

– Mnie ta zupa smakuje.

– Tobie wszystko smakuje – jęknął z pretensją i wyliczył wręcz udręczony. – Papkowate ziemniaki, przesuszony ryż, spalone mięso. Nawet twoje surówki przypominają mrożonki z najtańszego supermarketu.

– Nikt cię nie zmusza do jedzenia moich obiadów – stwierdziła chłodno.

– Cóż, skoro zawarliśmy umowę, to jej dotrzymuję – odparł z miną łaskawcy.

– A ja mam tego dość! – Ariana wstała i odniosła swój talerz do zlewu. – Gotuj sobie sam i sprzątaj sobie sam. Byłam głupia, że pozwoliłam ci sobą manipulować, marudna kanalio!

– Wspominałem, że wyciągnąłem od twoich starych ich numer telefonu?

– Rób, co chcesz. I tak oberwiesz rykoszetem.

Carson zmrużył groźnie oczy, ale kąciki ust zadrżały mu od powstrzymywanego śmiechu. Co się naodpoczywał, będąc wyręczanym w domowych obowiązkach, to jego. Arianie nie było tak wesoło. Wyjęła notes z szuflady i trzepnęła nim o stół.

– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego postawiłeś minusy przy wszystkich proponowanych przeze mnie lokatorach?!

– Nikt nie spełnił moich warunków – wyjaśnił z udawanym żalem.

Wzięła głęboki wdech i spróbowała się uspokoić.

– Jakich warunków?

– Płeć żeńska, włosy czarne, metr siedemdziesiąt, kilogramów pięćdziesiąt, biust D i imię, które nie zawiera ani jednej literki z twojego – zarapował Carson, ale nie do końca mu to wyszło.

– Wsadź sobie w tyłek te wymagania. Masz kogoś wybrać, zrozumiałeś?

– Okej. – Skinął głową i uśmiechnął się zalotnie. – Omówmy kandydatów wieczorem, przy kolacji. Kupiłem kwiaty, świece, afrodyzjaki.

Skrzywiła się z politowaniem i obrzydzeniem, a potem wyszła z kuchni. Postanowiła, że poza poruszaniem tematu wynajmu jej części domu więcej się do Carsona nie odezwie. Już myślała, że można go normalnie traktować, rozwiązać problem z własnością nieruchomości w cywilizowany sposób, a ten znowu zachowywał się jak niezrównoważony buc. Pożałowała, że mu usługiwała, zamiast rzucić wszystko w diabły i wylądować na jakiś czas u Frankenbergów. Z nimi na pewno żyłoby jej się przyjemniej niż z nim!

Ariana odebrała z kwiaciarni próbny bukiet ślubny i tanecznym krokiem przeszła przez ulicę, wpatrując się z zachwytem w kompozycję z białych kalii, fioletowych tawułek oraz różowych storczyków. Całość przystrojona była wstążkami siatkowymi i drobnymi perełkami. Nie mogła sobie tego lepiej wyobrazić. Uwielbiała kwiaty, ale ten bukiet był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie kiedykolwiek widziała.

– O, Boże – rozległ się znienacka głos Lucy. – Co za okropne badyle.

„To chyba jakiś żart", pomyślała ponuro Ariana i się obróciła.

– Pani Frankenberg, co za... – cisnęło jej się na usta, by powiedzieć „pech" – ...przypadek.

– Istotnie. – Lucy zacmokała z niezadowoleniem. – Skoro już tu jesteś, zjedz u nas obiad. Mój mąż cię oczekuje.

– Mnie?

– Czy ja mówię niewyraźnie?

– Och, dziękuję – odparła Ariana z wymuszoną uprzejmością. – Ale jestem umówiona z Claire.

– No to co? Odwołaj tę prostaczkę i chodź za mną.

Uniosła wyniośle głowę i ruszyła w stronę swojego luksusowego samochodu, zaparkowanego obok galerii handlowej. Ariana została w tyle i gorączkowo się zastanawiała, co począć. Nie miała najmniejszej ochoty odwiedzać Frankenbergów, mimo że w chwili słabości żałowała, że z nimi nie mieszka.

Lucy otworzyła sobie drzwi od strony kierowcy i spiorunowała ją wzrokiem.

– Chcesz sprawić zawód mojemu synowi?

Pół godziny później Ariana siedziała przy barokowym stole, spoglądając z przekąsem na wypolerowane meble oraz błyszczącą podłogę, w której można było się przejrzeć. Państwo Frankenbergowie zajęli miejsca naprzeciw i sprawiali wrażenie, jakby na coś czekali. A raczej na kogoś. Wszystko stało się jasne, gdy do jadalni weszła Judith. Ariana poczuła się, jakby dostała obuchem w głowę.

– O, widzę, że państwo mają już gościa – zaszczebiotała Judith.

– Ale nie tak specjalnego jak ty. – Lucy wstała, żeby pocałować powietrze obok policzka dziewczyny, i gestem zaprosiła ją do stołu. – Tak się cieszę, że odnowiłyśmy kontakty.

Z bocznego korytarza wyłoniła się jedna z pomocnic domowych. Pchała wózek do przewozu potraw, zapełniony srebrnymi kloszami. Gdy już wszyscy zajęli miejsca, wyłożyła dania na stół i szybko odeszła.

– Ariano, widziałem cię w kwietniu w sądzie – odezwał się Peter, przybierając surowy wyraz twarzy. – Żona mi wspominała, że odbywasz praktyki u mecenas Irwan. Dlaczego siedziałaś na tyłach publiczności?

– Jakoś tak wyszło – odparła cicho. – Tak w ogóle, ukończyłam już praktyki.

– Bardzo dobrze – skwitował oschle. – Mecenas Foster złożył wniosek o wyłączenie mnie z rozpoznawania sprawy, ale można go już odrzucić.

– Co takiego? – ryknęła Lucy.

– Jak on śmie? – zawtórowała jej Judith.

Westchnął ciężko, jakby odpowiadanie na te pytania było poniżej jego godności, a potem wyburczał:

– Uważał mnie za stronniczego z uwagi na fakt, że narzeczona mojego syna współpracowała ze stroną powodową.

Ariana zmarszczyła czoło w zadumie.

– Skąd on o nas wiedział? – zapytała zdziwiona.

– Nie mam pojęcia. Najważniejsze, że jego argument jest już bez znaczenia.

– Przecież był zbyt absurdalny, żeby kiedykolwiek ktokolwiek mógł go brać pod uwagę – żachnęła się Judith.

– Bez dwóch zdań – zagrzmiał Peter. – Współczesna adwokatura woła o pomstę do nieba. Kiedyś szanowało się tradycję i nazwisko, prawnikami zostawano z dziada pradziada, a teraz? Wyskakuje, ni stąd, ni zowąd, jakaś Irwan, córka mechanika i fryzjerki. Foster niewiele lepszy, ale przynajmniej odniósł w sądzie znaczące sukcesy, tak że w tym przypadku istnieje przynajmniej szansa, że przekaże fach synowi.

– Jeśli mogę coś wtrącić, tak dla wyjaśnienia, to... – wybąkała nieśmiało Ariana. – Jestem teraz asystentką Monicy.

W jadalni zapadło milczenie. Wszyscy spojrzeli na Arianę takim wzrokiem, jakby dokonała jakieś okropnej zbrodni. Niezręczną ciszę przerwał dźwięk kręcących się kółek wózka. Przywieziono dzbanek z wodą i szklanki.

– Nie będę przychodziła na pańskie procesy – wydusiła w końcu Ariana, chociaż miała w nosie, czy stanowiła kłopot dla Frankenberga.

– Marne pokrzepienie.

– Panie Peterze – zagadnęła przymilnie Judith. – Sądzę, że nie musi pan sobie tego brać do serca. Rozmawiałam dzisiaj z Jacksonem. Dopuścił się czegoś, co rychło zakończy jego obecny związek.

– Czyli? – burknęła Ariana.

– Och, wybacz. – Judith przyłożyła dłoń do serca. – Zapomniałam, że tu jesteś.

Ariana z trudem zdusiła chęć pogardliwego prychnięcia.

– Co zrobił mój syn, kochana? – zapytała Lucy z wyraźnie udawaną trwogą w głosie.

– Oj, nie mogę tego powiedzieć przy jego... narzeczonej.

– Ależ musisz! To ważne dla nas wszystkich.

– No, dobrze – odparła Judith łaskawie. – Jackson przyznał, że zauroczył się w jakiejś misjonarce i spędził z nią kilka nocy. Bardzo tego żałuje, oczywiście. Chciał wiedzieć, czy powinien wszystko wyznać Arianie.

Lucy wydała z siebie okrzyk niemiłego zaskoczenia.

– O mój Boże! Wiedziałam, że zbyt pochopnie podjął decyzję o ślubie. Co teraz będzie? Goście pozapraszani, kościół ustalony, sala weselna zapłacona. Co za dramat! – Wyglądała, jakby miała się rozpłakać.

– Przykro mi, że musiałam państwu przekazać taką przykrą wiadomość.

Lucy mruknęła niby rozgoryczona, po czym posłała niedoszłej synowej cyniczny uśmiech.

– Każdy medal ma dwie strony – wymamrotała z wyższością.

Ariana milczała, wstrząśnięta i oniemiała. Na jej twarzy malował się szok, a potem niedowierzanie. Przeskakiwała wzrokiem między Ludwiką a Judith, aż utkwiła go w Peterze, naiwnie szukając w mężczyźnie namiastki wsparcia, ale ten niewzruszony jadł ze smakiem ośmiornicę.

Zrozumiała, że była zdana tylko na siebie. Wzięła głęboki oddech, zerknęła podejrzliwie na teatralnie biadolącą Ludwikę, a potem pochyliła się w kierunku Judith, żeby zapytać:

– Skąd dzwonił Jackson? Zawsze mówi.

– Żartujesz sobie? – wydusiła ta z oburzeniem. – Chciał pogadać o swoich rozterkach moralnych, a nie jakichś pierdołach.

– Dlaczego zadzwonił akurat do ciebie? – zaszemrała Ariana ze srogą miną.

Judith uśmiechnęła się szyderczo i odparła przesadnie delikatnym głosem:

– Bo jesteśmy dobrymi znajomymi, na twoje nieszczęście.

– Idę odwołać gości, a potem powiem księdzu, że... – zaczęła Lucy.

– Radzę się wstrzymać, bo nie wierzę w te bzdury.

Ariana gwałtownie wstała i wyszła wzburzona do przedpokoju. Nerwowo włożyła kozaki i płaszcz, wsadziła pod pachę bukiet ślubny, a potem wybiegła z willi, trzaskając mocno drzwiami. Manipulacje i insynuacje Frankenbergów przekroczyły wszelkie granice.

Im dłużej jednak brnęła przed siebie, tym bardziej nurtowało ją, czy jest warta wierności narzeczonego. Przegapiła moment, w którym powinna mu powiedzieć o wygranym domu i o tym, że zamieszkała w nim z innym mężczyzną, a do tego karmiła Jacksona półprawdami. Czuła, jakby to ona w jakiś sposób go zdradzała.

Miała świadomość, że zrobiła źle, ale nie wiedziała, jak wykaraskać się z bagna, w które sama się wpakowała. A może po prostu jeszcze nie chciała tego zrobić. Tliła się w niej refleksja, że lubi ukrywać jakąś część swojego życia przed narzeczonym i Frankenbergami. Czuła się swobodniej, gdy nie znali miejsca jej pobytu.

Mimowolnie zaczęła analizować ich związek. Jackson oświadczył jej się dwa dni po tym, jak odpowiedziała „Ja ciebie też" na jego „kocham cię". Od tamtej pory każdy dzień Ariany był zaplanowany przez niego. Przynosił jej bułki na śniadanie i siadał w kuchni, by poczekać, aż ona zje choć jedną kanapkę. Zawoził ją na uczelnię i odwoził po zajęciach. Wyręczał ją w zakupach. Wybierał, na jaki film pójdą do kina. Organizował im wspólne wycieczki. Uwielbiał zwiedzać świat, a ona ukrywała, że nie znosi wyjeżdżać za granicę.

Wiedziała, że on był ideałem, a ona – nie, więc próbowała się we wszystkim do niego dostosować. Doceniała swoje życie z nim i uważała, że nie ma na świecie mężczyzny lepszego od Jacksona. Wyobrażając go sobie jako męża, widziała uporządkowane, stabilne życie, świetną sytuację finansową i wygodny dom. Wielokrotnie mówiła, ale i słyszała od innych, że wygrała los na loterii.

Jednak teraz, kiedy tak długo nie otulał jej kokonem czułości i opieki, czuła się dziwnie wolna, niczym nieograniczona. Przynajmniej dopóki nie wspominał w rozmowach telefonicznych o ślubie lub nie lądowała w szponach Frankenbergów. Coraz bardziej mierziła ją myśl, że Lucy i Peter staną się jej rodziną.

Spojrzała na kwiaty, które niosła w ręce, i odniosła wrażenie, jakby nagle zaczęły ważyć tonę. Poczuła się przytłoczona przygotowaniami do ślubu. Przyszła teściowa strasznie jej to obrzydziła. Przymiarki sukien, odbieranie zaproszeń, kwiaciarnia – wszędzie wyskakiwała niczym potwór z horroru. Ariana zastanawiała się, czy Lucy wynajęła detektywa, żeby dawał jej znać, kiedy katować przyszłą synową, czy wykorzystywała swoje znajomości ze wszystkimi, którzy mieli związek z lokalną branżą ślubną. Uznała, że druga opcja jest bardziej prawdopodobna, bo inaczej lady Frankenberg już dawno by wpadła w odwiedziny na 8 Friend Street. Ten wniosek powinien ją pocieszyć, ale – co absurdalne – poczuła się zawiedziona.

Wybiła osiemnasta. Carson wrócił do domu po całym dniu zajęć na uczelni. Po chwili zamknął za sobą drzwi łazienki. Opłukał twarz zimną wodą i spojrzał w lustro. Patrzyły na niego oczy przekrwione od ciągłego wgapiania się w telefon czy komputer. Kilkudniowy zarost świadczył o tym, że ostatnio brakło mu czasu, by o siebie zadbać. Przełożył pielęgnację na następny ranek.

Wytarł twarz i ściągnął z siebie sweter, w którym było mu za ciepło. Poprawił podkoszulek, wygładził włosy i wyszedł do korytarza, gdzie rozejrzał się za Dianą. Chciał ją nakarmić przed wieczornym spacerem, ale zaraz mocno się zdziwił, gdy zobaczył, że z lodówki zniknęła puszka z karmą na wieczór. Zajrzał do salonu i jego oczom ukazał się widok, którego za nic by się nie spodziewał. Ariana siedziała z osowiałą miną na sofie, z podkulonymi nogami i kieliszkiem wina w ręce – co wywnioskował po butelce na stoliku – a jej stopy służyły za poduszkę dla Diany. W tle grał cicho telewizor.

– Widzę, że nie tylko ja miałem ciężki dzień – zagadnął i wszedł do środka.

Ariana drgnęła, wyrwana z zamyślenia. Spojrzała na niego krzywo i zapytała z pretensją:

– Wybrałeś lokatora?

– No coś ty. Nie miałem czasu – jęknął z udawanym żalem.

Podszedł do sofy i przykucnął, żeby wygłaskać suczkę, która przyglądała mu się sennie i leżąc, merdała ogonem. Podrapał ją pieszczotliwie za uszami, przez co niechcący dotknął stopy Ariany, i od razu usłyszał westchnienie niezadowolenia.

Kiedy suczka zamknęła oczy, wstał i przeciągnął się leniwie, a potem zerknął na Arianę, która twardo wpatrywała się w telewizor. Miała spiętą, smutną twarz, choć wyraźnie próbowała skryć się w skorupie obojętności.

– Chyba odgrzeję sobie krokiety – napomknął. – Chcesz jednego?

– Nie rozmawiam z tobą – odparła sucho, bez patrzenia na niego – chyba że o potencjalnych lokatorach.

Carson uniósł brew ze zdziwienia. Pomyślał, że Ariana się obraziła, bo nie zaakceptował żadnego z proponowanych przez nią kandydatów na lokatorów. Uznał to za przesadę. Ale potem pogłówkował i zdał sobie sprawę, że nie odzywa się do niego, odkąd skrytykował jej pomidorówkę.

Ogarnęły go wyrzuty sumienia, które szybko przykrył wstyd za taką reakcję. Nie chciał się przejmować humorami Ariany, zwłaszcza że wszczął kłótnię w kuchni po to, żeby pamiętała, by nie zapuścić korzeni w tym domu. Próbował się od niej odciąć dla dobra ich obojga. On potrzebował dystansu, żeby nie łaknąć już poczucia ogromnej swobody, którego przy niej doświadczał, a ona miała szansę zarabiać na wynajmie. Wygrywała, tak jak powiedział Rafael. Więc skąd ta obraza?

Przycupnął na brzegu stolika, przez co zasłonił Arianie telewizor, i podniósł ledwo napoczętą butelkę wina. Pociągnął z gwintu spory łyk, a potem spojrzał przenikliwie na dziewczynę. Patrzyła na butelkę z obrzydzeniem. Wyraźnie uznała alkohol za skażony. Ale nic nie powiedziała i napiła się z kieliszka.

– Skoro jesteś taka obrażona, to czemu nie siedzisz teraz w swojej sypialni? – uśmiechnął się zaczepnie.

Westchnęła z irytacji, wpatrzona uparcie w kieliszek, ale po chwili urażona duma wzięła górę. Wskazała na śpiącą spanielkę, sugerując, że przyszła tu tylko na moment i utknęła.

– To do ciebie niepodobne, blondi, żeby strzelać focha – droczył się dalej Carson.

Ariana spojrzała na niego gwałtownie i poruszyła szczęką, jakby chciała przełknąć słowa, które cisnęły jej się na usta. Wzięła głęboki oddech, żeby ochłonąć z emocji, i znowu upiła łyk wina. Carson uniósł butelkę jak do toastu, wziął łyk i posłał Arianie wyzywający uśmiech.

– Co ty możesz wiedzieć? – burknęła wreszcie zrezygnowana. – W ogóle mnie nie znasz.

– Nie? – mruknął z zainteresowaniem.

– Jestem miła, spokojna i rozważna.

Parsknął głośno śmiechem.

– To ty mnie zarażasz brakiem klasy i ogłady – wyszemrała.

Zrzedła mu mina na te słowa. Wypowiedziane ze smutkiem dotykały bardziej niż najgorsze obelgi rzucone w złości. Poczuł się nieswojo. Odstawił butelkę, zacisnął dłonie na krawędzi stołu i spojrzał Arianie w oczy z całą powagą, jaką tylko był w stanie zebrać.

– Dlaczego tu zamieszkałaś? – zapytał beznamiętnie.

Spodziewał się, że ona ucieknie wzrokiem, ale nie zrobiła tego. Zmrużyła tylko lekko powieki, a wyraz jej twarzy kazał mu przypuszczać, że szuka bezpiecznej odpowiedzi.

– Byłam znudzona – wymamrotała w końcu.

Teraz ona spojrzała na niego wyzywająco, jakby oczekiwała osądu, z którym będzie musiała walczyć. Jednak Carson skinął głową ze zrozumieniem. Przypomniał sobie swoje życie z czasu, gdy uczęszczał na pierwsze czy drugie studia. Zawsze miał pracę, partnerkę i podejmował się różnych aktywności, ale odczuwał zwyczajną nudę. Uciekł od niej, gdy poszedł na dziennikarstwo i zaczął myśleć o założeniu własnej redakcji.

Przypatrzył się Arianie zaintrygowany. Czy dalej czuła się znudzona? A może zmieniła coś w swoim życiu i już nie potrzebowała wrażeń? Ostro poganiała Carsona z wyborem lokatora na jej miejsce, jakby jej się spieszyło. Kusiło go, żeby zapytać, ale jednocześnie nie chciał opuszczać gardy, bo wciąż walczyli ze sobą o dom.

– A ty? – odbiła piłeczkę. – Dlaczego tu zamieszkałeś?

Uniósł kącik ust i odparł gładko:

– Żeby ci dopiec.

Wywróciła oczami, żałując, że spróbowała wziąć go na poważnie.

– Nienawidzę cię – mruknęła i napiła się wina.

– Naprawdę? – zapytał poważnym głosem, niespodziewanie dla samego siebie i dla niej.

Uniosła brwi w zaskoczeniu. Wymienili długie, wnikliwe spojrzenia.

– Nie – odparła miękko.

Uśmiechnął się zaczepnie.

– Polubiłaś mnie, blondi?

Prychnęła z politowaniem i pokręciła głową.

– Nie mów do mnie „blondi".

– Bo co mi zrobisz, blondi? – droczył się, bardziej żeby ją rozbawić, niż zezłościć.

Wtedy Ariana zrobiła hardą minę i machnęła kieliszkiem w jego stronę. Poczuł wilgoć na klatce piersiowej. Zerknął na nią z fałszywą urazą i wydał z siebie przeciągły okrzyk zaskoczenia, niedowierzania, a nawet śmiech. Prychnęła, wyślizgnęła się spod suczki i ruszyła w stronę drzwi.

– Czekaj, mam pewien pomysł. – Carson wstał, obszedł stolik i stanął kilka kroków przed naburmuszoną Arianą. – Skoro przestałaś mnie nienawidzić, to może oddasz mi swoją część domu, a ja go sprzedam i podzielimy kasę na pół? – zaproponował z zuchwałym uśmieszkiem.

– Carsonie Evans – pochyliła się ku niemu – nienawidzę cię z całego mojego serca – powiedziała dobitnie.

– Ja też cię nienawidzę – wymruczał zalotnie.

Zmrużyła lekceważąco oczy, odwróciła się na pięcie i wyszła z wysoko uniesioną głową. Carson wykrzywił usta w grymasie zdziwienia. Przez moment myślał, że Ariana chętnie mu powierzy swoją część nieruchomości. Sprzedałby go szybciej, niżby zapałał sympatią do nowego lokatora. W jego głowie zaświtało pytanie: uciekła od tematu dlatego, że z jakiegoś powodu przeciągała wyprowadzkę, czy dlatego, że mu nie ufała na tyle, na ile ufa się przyzwoitemu człowiekowi? Coś mu mówiło, że chodzi o to drugie, i poczuł dziwny, nieuzasadniony zawód.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top