Rozdział 23 (Cofnij to!)

Upływała ostatnia sobota marca i dom przy 8 Friend Street zadrgał od dudniącej muzyki. Carson krzątał się w kuchni, przygotowując dla gości dalszy poczęstunek. Zapełnił półmisek koreczkami w różnych smakach, dołożył potrawki warzywnej do salaterki, a potem postawił kieliszki na tacy, napełnił je wódką i już miał zanieść je do salonu. Wtedy z ciemności w korytarzu wyłonił się Kai.

– Gdyby na świecie zabrakło kobiet, pieniądze nie miałyby żadnego znaczenia – powiedział filozoficznym tonem, stając w progu. – Właśnie jakaś młoda studentka dała mi kosza po tym, jak skłamałem, że wczoraj zbankrutowałem.

– Pierwszy raz przetestowałeś tę odzywkę? – spytał Carson i ruszył do wyjścia.

– Nie, ale zazwyczaj chociaż udawały, że wcale nie straciłem w ich oczach – żachnął się Kai i zszedł mu z drogi. – Kogo ty tu pozapraszałeś?

– Zadaj to pytanie Rafaelowi.

Carson nacisnął ramieniem włącznik na ścianie i korytarz, chwilowo przemianowany na parkiet taneczny, utonął w rażącym oczy świetle. Kai utorował koledze drogę do salonu.

Kiedy wrócili po przystawki, natknęli się na Claire, która podjadała koreczki śledziowe. Stała przy brzegu kredensu, kiwała głową w rytm muzyki i odgarnęła włosy na plecy. Ubrana w krótką, czerwoną sukienkę z dekoltem sprawiła, że Kaiowi rozbłysły oczy.

– Co ty tu robisz? – zdziwił się Carson i spojrzał na nią z rezerwą.

– Korzystam z imprezy. Fajnie okazujesz mi wdzięczność za załatwienie ci wywiadu.

Carsona ogarnęło zakłopotanie.

– Wiesz – zaczął niepewnie. – To nic osobistego.

– Czyli chcesz powiedzieć, że znowu miałeś na celu dopiec Anie? – wytknęła z udawanym zawodem. – Teraz mi smutno.

– Nie do końca. Kości zostały rzucone, zanim wyrównaliśmy wszystkie rachunki. – Rozłożył ręce w geście niewinności.

– O co tu chodzi? – spytał Kai.

– To koleżanka mojej pożal się Boże współlokatorki.

– Przyjaciółka! – sprostowała z oburzeniem.

– Jak zwał, tak zwał. – Wzruszył ramionami z obojętnością.

– A gdzie ona jest? – Kai spojrzał na Claire skonsternowany.

– Na górze – burknęła złowrogo i zrobiła obrót. – Wracam potańczyć.

Kiedy wyszła z kuchni, Kai z potępieniem zmarszczył czoło.

– Mówiłeś, że wyślesz je do jakiegoś kina.

– Skłamałem – w głosie Carsona zabrzmiało zadowolenie.

– W takim razie wychodzę. – Ruszył do wyjścia. – Nie chcę być częścią twoich brudnych zagrywek.

– Daj spokój. – Carson poszedł za nim. – Jeśli poznasz kiedyś Arianę... – urwał, po czym znieruchomiał na środku korytarza i zamrugał kilka razy, bo nie wierzył w to, co właśnie widział.

Pani domu schodziła po schodach, lekko uśmiechnięta, ubrana w kostium składający się z czarnych, satynowych spodni i srebrnej, cekinowej bluzki. Usta pomalowane krwistą szminką przyciągały wzrok z daleka.

– Jeśli poznam kiedyś Arianę, to co? – ponaglił Kai.

– To zrozumiesz – dokończył Carson rozczarowanym tonem, po czym zgasił światło w korytarzu.

Ariana stanęła tam chwilę później i zmrużyła oczy, nieprzyzwyczajona jeszcze do światła kul dyskotekowych. Claire przecisnęła się do niej przez roztańczone towarzystwo i krzyknęła do ucha z zachwytem:

– Pięknie wyglądasz. – Złapała ją za rękę i pociągnęła w tłum. – Widziałaś, jak Carsonowi oko zbielało? Teraz ty tu rządzisz! – przekrzykiwała muzykę.

– Nie powinnam cię słuchać.

Sądziła, że ona i Carson zakopali topór wojenny i mogą ze sobą żyć jak cywilizowani ludzie, a tymczasem on nadal próbował obrzydzić jej życie w tym domu. Za radą przyjaciółki przyszła udawać, że mu się nie udało, ale najchętniej wróciłaby do swojej sypialni i spakowała rzeczy.

Claire zaczęła energicznie tańczyć i już nie chciała psuć jej nastroju swoim marudzeniem. Schowała ręce za plecami i wysiliła się do kołysania przez kilka piosenek.

Potem do ich tańca znienacka przyłączył się Rafael.

– Witam piękne panie! Tęskniłyście za mną? – zapytał wesoło, podchmielony.

– Dobrze, że jesteś – zawołała na to Claire. – Zrobiłbyś mi przyjemność?

W pierwszym momencie niby nie dosłyszał, więc powtórzyła, krzycząc mu do ucha. Roześmiał się, mile połechtany, ale jednocześnie wydał się trochę zawiedziony.

– Widzisz tamtą ślicznotkę w niebieskiej mini? – Wskazał Estellę, stojącą niedaleko z resztą dziennikarzy „Hudertown Times". – To moja dziewczyna, więc nie.

– Jesteś zbyt pewny siebie – zadrwiła z niego Claire, wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu, ale zaraz zrobiła milszą minę, bo zobaczyła za nim Kaia. – Chciałam poprosić, żebyś znalazł swojego wrednego kolegę i kazał mu zmienić muzykę na coś fajniejszego od umcy-umcy.

– Nie mam pojęcia, o kim mówisz. – Rafael podniósł ręce w takim geście, jakby chciał powiedzieć, że ten przebywa w tym domu pierwszy raz.

– Jaka muzyka panie interesuje? – spytał Kai.

– Lata dziewięćdziesiąte mnie tu ściągnęły.

– Mój przyjacielu. – Położył mu dłoń na ramieniu. – Słyszałeś, co pani powiedziała.

– Owszem. – Rafael ściągnął brwi. – Do ciebie!

Kiedy jednak łaskawie odszedł, Claire przykleiła się do Kaia i zaproponowała z wdzięczności:

– Mówmy sobie po imieniu!

– Jestem Kai. Bardzo mi miło.

– Masz fajny akcent, Kai. Skąd pochodzisz?

– Z Londynu. – Upił łyk piwa z trzymanej w ręce butelki. – Czym się zajmujecie na co dzień?

– Ja studiuję psychologię, kosmetologię i socjologię. Ana będzie prawnikiem. – Claire urwała i powiedziała speszona do przyjaciółki. – Och, nie powinnam za ciebie mówić. Przepraszam, kochana.

– Możesz mówić. – Ariana machnęła niedbale ręką. – Wybaczcie na chwilę.

Wyczuła, że Brytyjczyk spodobał się Klarze, więc zostawiła ich samych. Zaczęła sobie spacerować w tłumie. Zaobserwowała ze zgrozą, że goście traktowali podłogę jak śmietnik na puszki, butelki i resztki jedzenia.

Po chwili zabrzmiały pierwsze dźwięki What is love i ludzie podobierali się w pary. Migające kule dyskotekowe zgasły, a zapaliła się lustrzana, wirująca w rogu korytarza. Ariana zawędrowała z powrotem pod schody. Spojrzała w górę i zatrzymała się w pół kroku, zaskoczona. W świetle padającym z lampy podłogowej jawiła się skulona dziewczyna, siedząca na najwyższym stopniu schodów. Chowała twarz w dłoniach. Ariana podeszła do niej, bojąc się, że nieznajoma zacznie wymiotować albo zemdleje.

– Wszystko w porządku? – zapytała.

– Tak. Przepraszam – odparła ta płaczliwie.

– Coś się stało?

– Nic, nic.

– Jak masz na imię? – zagadnęła przyjaźnie Ariana i usiadła obok.

– Hannah.

– Ktoś ci zrobił krzywdę?

– Nie... Ja... – Hanna urwała i wydmuchała nos w chusteczkę. – Mam dziś pierwszą rocznicę związku. Kilka dni temu odkryłam, że mój chłopak kupił przez Internet złotą bransoletkę. Myślałam, że będzie dla mnie, ale on podarował mi ramkę ze wspólnym zdjęciem. – Zaniosła się płaczem. – Potem zobaczyłam tę bransoletkę na nadgarstku naszej sąsiadki.

– Przykro mi. – Ariana położyła rękę na ramieniu dziewczyny, nie wiedząc, co jeszcze mogłaby powiedzieć.

Hannah wytarła oczy i zachlipała:

– On i ja mieliśmy tu przyjść razem. A teraz wszyscy tańczą przytuleni, a ja siedzę sama. W sensie tak duchowo. Bo wiesz, to zabrzmiało, jakbyś była nikim.

Ariana skinęła głową ze zrozumieniem.

– Na pewno poznasz kogoś, kto będzie ciebie bardziej wart – pocieszyła.

Hannah spojrzała na nią z nadzieją w oczach.

– Dziękuję. A jak ty masz w ogóle na imię?

– Ariana.

– To tak jak... – Hannah ponownie otarła łzy – ...ta czarownica, z którą mieszka mój szef.

Arianę zatkało. A potem zapłonęła gniewem. Zmrużyła oczy i głośno wypuściła powietrze przez nos. Niby nie powinna się dziwić, że Carson obgadywał ją przed innymi ludźmi, ale to była gruba przesada nawet jak na niego.

Jej milczenie dało Hannah do myślenia. Po chwili zorientowała się, że popełniła gafę, i przyłożyła dłoń do ust.

– O nie, to ty?

Ariana skinęła głową.

– Och, wybacz. Jesteś taka miła i ładna. Nie żebym... W końcu miałam chłopaka... Powinnam mówić „miałam"? Przecież nadal tak bardzo go kocham. – Hannah znów ukryła twarz w dłoniach.

– Co tu się dzieje?! – rozległ się bełkotliwy krzyk Carsona.

Wspinał się po schodach z rozzłoszczoną miną. Kiedy moment wcześniej wyganiał z łazienki jakieś szemrane towarzystwo, zauważył szlochającą pracownicę i doszedł do wniosku, że Ariana musiała zrobić jej coś przykrego.

– Przepraszam, że moczę posadzkę – odparła Hannah, ocierając łzy, gdy on zatrzymał się stopień niżej. – Żaliłam się na mojego chłopaka.

– To ty masz chłopaka? – wymamrotał zaskoczony, pamiętając plotki o tym, że sam wpadł jej w oko.

– Dlaczego tak cię ostatnio dziwi, że ktoś ma parę? – fuknęła Ariana i wstała, żeby się z nim zrównać. – Mierzysz innych swoją miarą?

– Kontynuuj, blondi – rzucił z satysfakcją. – Przestań ukrywać, że nie wściekła cię ta impreza.

– Bzdura! Cieszy mnie, że jutro będziesz sprzątał przez cały dzień, a do tego oddasz co do centa za każdą rzecz, którą zniszczą mi twoi goście.

Zarechotał drwiąco, bo nie potraktował jej słów poważnie.

– Skoro jesteśmy w temacie – zaczął przemądrzałym tonem – ty nie zostałaś zaproszona, więc wracaj do swojego pokoju.

– Mogę być, gdzie chcę!

– Na pewno nie na tej części schod... – Carson urwał, uświadamiając sobie, że Hannah się wszystkiemu przysłuchuje.

Zanim zdołał wymyślić sposób, w jaki mógłby wybrnąć z niechlubnej konwersacji, muzyka ucichła, światła się zapaliły, a na środku korytarza stanęło dwóch funkcjonariuszy, którzy patrzyli w stronę gospodarzy i trzymali za ramię jakiegoś chłopaka, usiłującego im się wyrwać.

– Kto jest właścicielem domu? – zapytał szorstko jeden z policjantów.

Goście rozstąpili się jak Morze Czerwone. Ariana i Carson wskazali na siebie nawzajem.

Kilku funkcjonariuszy siedziało przy biurkach, ziewając i patrząc znudzonym wzrokiem na ekrany komputerów, podczas gdy w rogu przestronnej sali toczyła się zawzięta kłótnia, co zapewniło rozrywkę aresztowanym delikwentom, którzy z zainteresowaniem wyglądali zza krat.

Ariana i Carson siedzieli razem na wąskiej ławce. Nie mogli na siebie patrzeć. Twardo spoglądali w przeciwne strony, a w ich oczach błyskały pioruny.

– Trzeba być kompletnym imbecylem, żeby zaprosić na imprezę ćpuna poszukiwanego przez policję – wycedziła przez zęby, stukając palcami w metalowe siedzenie.

– Trzeba być kompletnie beznadziejną przyszłą prawniczką, żeby nie wezwać policji, kiedy tylko wybija godzina ciszy nocnej!

– O żadnej porze nie można tak hałasować!

– No to gdybyś o tym pamiętała, nikt nie złapałby u mnie tego kłamliwego dilera – wyrzucił ze złością Carson.

– A gdybyś ty był odrobinę mniej prymitywny, to ten diler nawet nie postawiłby nogi w moim domu!

– On jest bardziej mój niż twój! – obruszył się. – Mam więcej salonu, zapomniałaś?

– Miałeś! Dzięki mojej dobrej woli! – Odwróciła głowę i wrzasnęła mu prosto do ucha: – Teraz podzielimy wszystko na pół! Salon, kuchnię, łazienkę! Wszystko! Zgodnie z papierami!

– Bardzo dobrze! – Spojrzał na nią gwałtownie i prawie zetknęli się nosami. – Nie będę musiał co chwilę dezy... dezyfe... odkażać sobie rąk, ilekroć dotknę czegoś po tobie, nadęta kwoko.

– Ej, wy! – Z pobliskiego gabinetu wyjrzał niski, posiwiały funkcjonariusz i skinął palcem w stronę nerwusów. – Do mnie.

Usadził zatrzymaną parę na obdrapanych plastikowych krzesłach, po czym rozłożył na biurku kilka zdjęć wyrośniętego licealisty i postukał palcem w leżące obok pismo.

– To zeznanie Rowana Boyda, tego chłystka. Powiedział, że został przez was wynajęty do sprzedaży czterdziestu gramów kokainy.

– Co za nonsens – burknęła wzburzona Ariana. – Ja nigdy nie złamałam prawa.

Carson zsunął się trochę, żeby bardziej leżeć niż siedzieć, i sarknął do niej:

– Czym jest w takim razie naruszanie cudzej własności, jeśli nie łamaniem prawa?

– Powinieneś mieć sobie dużo do zarzucenia w tej kwestii – odparowała opryskliwie.

– Racja, czasami byłem zbyt ostrożny.

– Znacie tego człowieka? – zagrzmiał zirytowany funkcjonariusz.

– Panie władzo, przysięgam, że nigdy wcześniej go nie spotkałam. To ten pijak – Ariana kiwnęła głową w stronę Carsona – urządził imprezę i zaprosił typów spod ciemnej gwiazdy.

– Po pierwsze, żaden pijak – obrażony uniósł palec – choć to chyba błąd, bo tej baby nie da się tolerować na trzeźwo. Po drugie, gdybym kiedykolwiek kombinował coś z dragami, dobrałbym sobie lepszego wspólnika.

– Panie Evans. – Policjant westchnął z irytacji. – Pytałem o coś.

– Nie, nie znam tego człowieka. Sam się wprosił do mojego domu.

– Naszego – syknęła Ariana. – Skoro nie zauważyłeś, że wpuściłeś jakiegoś ćpuna, to pewnie pojawiło się też paru złodziei. Pasuje ci takie towarzystwo, prawda? W końcu już na początku naszej znajomości udowodniłeś, że masz lepkie ręce.

– Raczej ty dziurawe.

– Drodzy państwo! – wybuchnął policjant. – Złóżcie zeznania i wypuszczę was, żebyście kontynuowali tę małżeńską kłótnię w domu!

Ariana się wzdrygnęła na te słowa.

– Słucham? Nie jesteśmy żadnym małżeństwem. Tłumaczyłam już tamtym policjantom, że...

– Kto by ją chciał za żonę? – zagderał Carson, wchodząc jej w słowo. – Trzeba by nie mieć mózgu.

Ariana przewróciła z zażenowania oczami, po czym zastygła w zamyśleniu, bo przyszedł jej do głowy pewien plan. Nie dając sobie szansy na to, żeby przeanalizować możliwości jego powodzenia, czym prędzej schowała twarz w dłoniach i załkała:

– Przepraszam, panie władzo. Jesteśmy tylko nieformalną parą, ale nasz związek chyba dobiega końca, bo on nadużywa alkoholu i bywa strasznie nerwowy.

– O czym ty, do diabła, pieprzysz? – wydukał obmówiony, momentalnie trzeźwiejąc.

– Widzi pan, panie władzo? Czasami potrafię go ujarzmić, ale myślę, że dziś jego pięść wyląduje na mojej twarzy.

– Ale... ale... – Zdezorientowany policjant zaczął wyszarpywać chusteczkę z kartonowego pudełka. – Pan Evans uderzył kiedyś panią?

Carson poderwał się z krzesła.

– Jasne, że nie! Po prostu wygraliśmy razem dom i...

– Na razie gnębił mnie psychicznie – zagłuszyła go głośnym, płaczliwym głosem. – Non stop pije.

– Cofnij to, bo pożałujesz!

– Panie Evans, groźby są karalne.

– Oszczerstwa też! Nic nas nie łączy i nigdy tej manipulatorce włos z głowy przeze mnie nie spadł!

Ariana teatralnie otarła wyciśniętą z trudem łzę, która spłynęła jej po policzku.

– Jak ja z nim teraz wrócę do domu? Może mi coś zrobić – załkała.

– Spokojnie. – Policjant podał jej chusteczkę. – Zabierzemy go na izbę wytrzeźwień.

– Co?! – wykrzyknął wkurzony Carson. – Tylko idiota by jej uwierzył.

– Niech się pan uspokoi – policjant wstał i zaczął okrążać biurko – bo trafi pan do aresztu za obrazę funkcjonariusza na służbie.

– To nie obraza, tylko fakt! Tłumaczę przecież, że ta wariatka wszystko zmyśla!

– Panie Evans. Słania się pan na nogach, mówi niewyraźnie, wpada w furię. Dopóki pan nie wytrzeźwieje, nie mamy o czym rozmawiać.

– Jestem tylko zmęczony i zdenerwowany! – Ruszył do drzwi. – Spadam stąd!

Funkcjonariusz zagrodził mu drogę, otworzył je pierwszy i poprosił kogoś o przyniesienie alkomatu. Ariana założyła nogę na nogę i obserwowała wszystko, uśmiechając się przebiegle.

– Nie dmuchnę – warknął Carson.

– Więc odwiedzimy izbę przyjęć. Zostanie panu pobrana krew.

Prychnął i położył dłoń na ramieniu policjanta, żeby go lekko odepchnąć, ale nim zdołał to zrobić, został obezwładniony, a potem rzucony na podłogę. Ściągnięto mu ręce do tyłu i założono kajdanki. Podniósł głowę, żeby posłać Arianie mordercze spojrzenie. Uśmiechnęła się szerzej. Jej mina wyrażała: „A nie mówiłam?".

W kwietniowy, poniedziałkowy poranek na kuchennym stole pojawił się egzemplarz pierwszego, promocyjnego wydania tygodnika „Hudertown Times". Na okładce tytuły artykułów i opisy zachęcały czytelników do zapoznawania się z treścią.

„Mamy najmłodszego radnego w historii rady miasta! Czy zdobył głosy uczciwie?"

„Tragiczna historia pałacyku Tichborne, a w tle legenda o duchu..."

„Czy hokeiści z Radaby utrzymają dobrą passę i wygrają w finale?"

„Marzysz o podróży do Walencji? Przeżyj ją we własnym domu!"

„A już za tydzień trzy razy więcej artykułów tylko za złotówkę!"

Czasopismo nie przykuło uwagi Madison. Stała przy oknie, odwrócona tyłem do dostawcy, czekając, aż ten zostawi stertę pozostałych gazet pod stołem i sobie pójdzie. Kiedy to w końcu nastąpiło, zmierzyła syna karcącym spojrzeniem, gotowa do kontynuowania sporu.

– Długo jeszcze będziesz mnie męczyć? – ubiegł ją prędko Carson, robiąc skruszoną minę.

Uważał, że matka niepotrzebnie dramatyzuje – i to tylko dlatego, że przedostatniej nocy dwóch bezmyślnych policjantów zawiozło go na izbę przyjęć, kiedy akurat ona miała dyżur. Co prawda nieźle się natrudziła, żeby nie wylądował później na wytrzeźwiałce, ale powinna skierować swoją złość na kogoś, kto zawinił o wiele bardziej od niego.

– Wszyscy będą teraz mówić, że wychowałam pijaka. – Madison złapała się za głowę.

– Przecież tam prawie nikogo nie było.

– Dwóch pacjentów usłyszało, że mam ci pobrać krew. Salowa poznała, że jesteś moim synem. Wynik badania przechodził z ust do ust, zanim dotarł do nas. Wszyscy będą mówić, że wychowałam pijaka! – powtórzyła z naciskiem.

– A ja tłumaczyłem ci, że zostałem niesłusznie oskarżony – naburmuszył się Carson i zaczął przeglądać czasopismo.

– Ostrzegałam, żebyś żył z tą dziewczyną w zgodzie.

– Przecież żyłem! Zrobiła mi na złość, bo urządziłem kameralną imprezę. Spiera się bez powodu, taka jej natura.

– Nie rób z siebie świętoszka. – Pomachała mu palcem przed nosem. – Już ja cię dobrze znam!

– Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o tobie – zaczął niezadowolonym i pełnym wyrzutów tonem. – Ciekawy jestem, od kiedy wiesz o powrocie mojego, tfu, ojca.

Madison spojrzała na niego zmieszana. Opuściła ręce, usiadła powoli na krześle i rzuciła z żalem:

– Widzę, że czekałeś, aż nadarzy się odpowiedni moment, by wykorzystać Silasa przeciwko mnie.

– Właściwie w ogóle nie chciałem o nim mówić – przywarł plecami do oparcia krzesła – ale zamęczasz tą monotematycznością.

– Jego matka powiedziała mi o nim parę dni temu – oznajmiła Madison chłodno, przybrawszy zupełnie obojętny wyraz twarzy. – Ponoć miał się z tobą skontaktować.

– Posłałem go do diabła – odparł niedbale.

– Słucham? Jak? Kiedy?

– Dzwonił dwa tygodnie temu.

– W takim razie ty znowu coś przede mną ukryłeś.

Carsonowi pociemniały oczy.

– Bo ten drań dla mnie nie żyje.

Madison się zamyśliła. W jej oczach przemknął cień żalu i smutku.

– Co dokładnie mówił? – zapytała.

– Nie pamiętam. Jestem w trakcie ponownego zapominania o nim.

Madison złagodniała. Kiedy ponownie się odezwała, ton jej głosu był cieplejszy.

– On jest twoim ojcem. Jedynym, jakiego masz. Możesz go obwiniać za to, co uczynił, jednak powinieneś z nim porozmawiać, zanim pożałujesz, że tego nie zrobiłeś.

Carson prychnął lekceważąco. Nawet przy najlepszych chęciach nie umiał wyobrazić sobie sytuacji, w jakiej mógłby żałować, że ostatni raz rozmawiał z ojcem w dzieciństwie.

– Szkoda mi czasu na tego człowieka. – Machnął ręką z irytacją.

Popatrzył na sterty gazet, które musiał rozwieźć do sklepów. Magazynował je u matki, bo w redakcji nie było wystarczająco wolnego miejsca, a w domu przy 8 Friend Street grasowała pewna nieprzyjazna aktoreczka, zdolna zniszczyć wszystkie egzemplarze.

Wstał, żeby zabierać się do pracy, ale Madison złapała go za rękę i rzuciła nieco nachalnie:

– Mógłbyś poświęcić mu chociaż pięć minut.

– Czemu tak nalegasz? Zapomniałaś już, jak cię potraktował?

– Bo każdy powinien mieć dobre relacje z obojgiem rodziców – powiedziała łagodnie.

Carson wywrócił oczami i ucałował matkę w policzek. Podziwiał w niej to, że pobłażała ludziom, którzy ją ranili. Sam do nich należał, więc był za to wdzięczny. Jednak nie umiał brać z niej przykładu i już planował słodką zemstę na Arianie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top