Rozdział 20 (Bez urazy)

Nadszedł nowy dzień.

Po serii rozpiętek na poziomej ławce Carson odłożył hantle na miejsce i usiadł, dysząc lekko ze zmęczenia. Zerknął na Rafaela, który półleżał na fotelu i jadł łakomie pizzę z kartonu. Mieli ćwiczyć razem, lecz kumplowi odechciało się ruchu.

Omiótł wzrokiem salon i pomyślał, że musi sobie kupić więcej mebli. Miał tu tylko fotel, kilka przyrządów do ćwiczeń, szafkę i mały stół. Lubił minimalizm, ale jego część pokoju wyglądała żałośnie przy kawałku podłogi Ariany. Na niewielkiej przestrzeni zdołała upchnąć regał, sofę, szafę, rozkładaną ławę i telewizor, a do tego mnóstwo dekoracji. Zdecydowanie za bardzo się zadomowiła.

– Co ty taki zirytowany? – wytknął Rafael, widząc jego naburmuszoną minę.

Carson otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale ostatecznie je zamknął, a grymas na jego twarzy przemienił się w wyraz nieufności. Popatrzył brzydko na kumpla i wyburczał:

– Powinieneś był zauważyć, że poprzestawiała mi zegarki.

Rafael prychnął z niedowierzaniem.

– Byłem przejęty dramatycznym wydarzeniem – odfuknął.

– A może przestałeś być po mojej stronie? – Carson przyklęknął na ławeczce i zaczął wiosłować hantlem. – Wczoraj otworzyłem piwo i wybuchło mi w twarz.

– Ostrzegałem, żebyś opukiwał browary.

– Opukuję każdą jedną puszkę, zanim włożę ją do lodówki.

Carson dałby sobie rękę uciąć, że na reszcie puszek zachowały się odciski palców Ariany. Rafael milczał, bo nie wiedział, co odpowiedzieć. Ugryzł kęs pizzy, przełknął, a potem mruknął, doznawszy olśnienia, i zaproponował coś, co uważał za najlepszą radę na wszystko.

– Idź na randkę.

Carson westchnął markotnie. Jedyne, czego teraz chciał od dziewczyn, to żeby żadna nie mieszkała pod tym samym dachem co on.

– Estella mówiła, że wzdycha do ciebie jakaś Hannah – powiedział Rafael z uznaniem.

– Bzdura.

– I że ma burzę loków. Tak jak Anne. Nawet imiona mają podobne. To musi być znak.

Carson przerwał ćwiczenie i usiadł na podłodze. Była dziewczyna interesowała go tyle co zeszłoroczny śnieg, ale nie lubił o niej rozmawiać. Postanowił więc porzucić ten temat.

– Słuchaj – zaczął niepewnym tonem. – Po tym, jak Ariana zniszczyła moje koszule, wlałem farbę olejną do jakiegoś jej spreju do włosów. Nie wiem, czy to odkryła. Ten sprej zawsze stoi w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Może powinienem go wyrzucić?

– Dlaczego? – zapytał z dziecinnym żalem Rafael. Postępek kumpla wywarł na nim wrażenie.

– Ta wiedźma mi nie uwierzy, że grzebałem jej w kosmetykach długo przed naszą wczorajszą kłótnią.

Na to Rafael skrzywił się z wahaniem i przypomniał mu:

– Mówiłeś, że nie wiadomo, kiedy ona podmieniła ci cukier na sól. Lepiej ty też miej się jeszcze na baczności.

Usłyszeli trzaśnięcie drzwi wejściowych. Z korytarza zaczęły dobiegać jakieś szmery i coraz głośniejsze damskie głosy. Wyglądało na to, że Ariana nie wróciła do domu sama. Rafael szybko spałaszował ostatni kawałek pizzy, odłożył puste pudełko na stół i wytarł jedną rękę o drugą.

– Czyżby znowu wpadła siostra? – zapytał cicho.

Carson wzruszył ramionami i sięgnął po sweter, który zdjął przed treningiem.

Wtem do salonu wpadła kształtna, brązowowłosa dziewczyna, bezskutecznie przytrzymywana od tyłu przez speszoną Arianę. Kumple posłali nieznajomej wyczekujące spojrzenie, a ona z wdziękiem odgarnęła kosmyk z czoła i uśmiechnęła się promiennie.

– Inaczej ją opisywałeś – wytknął Rafael, ledwo poruszając ustami.

– Pudło – zaszemrał Carson. – Pierwsze widzę.

– Czyli to ten słynny salon – przemówiła melodyjnie nieznajoma.

– A ja to ten słynny właściciel pająka – odparł szelmowskim tonem Rafael i wygramolił się z fotela.

– Niechlubna sława – westchnęła leniwie.

– Kwestia punktu widzenia.

– Niewątpliwie. Ale wierzę mojej informatorce.

Spojrzała z uznaniem na Arianę, a ta opierała się plecami o framugę i nadąsana wgapiała się w podłogę. Rafael przeskakiwał wzrokiem od jednej do drugiej, potaknął głową, a potem znów zapatrzył się w nieznajomą i stwierdził z udawaną przykrością:

– Szkoda, że ja nie mogłem sobie wyrobić osądu na temat takiej ślicznotki jak ty.

– Powiedziałabym, że mi miło, ale stoi za mną Ana.

– Nie krępuj się – prychnęła Ariana.

– No, dobrze. Jestem Claire, przyjaciółka właścicielki tego domu.

– Całuję rączki, madame. Ja zwę się Rafael, przyjaciel właściciela tego domu.

– Mhm – mruknęła lekceważąco. – A ten naburmuszony monsieur to zapewne...

– Zgadłaś – przerwał Carson i założył sweter.

Claire przeszła się energicznie po salonie i zaświergotała:

– Zgaduję też, że nie będziesz miał nic przeciwko, że pomieszkam tu jakiś czas.

– Nic a nic – odpowiedział za kumpla Rafael, strojący błogie miny.

– Super. Idę się urządzić.

Dziewczyny wyszły, nie zamykając za sobą drzwi. Carson podszedł pod próg i zobaczył, że na korytarzu stoją dwie walizki, śpiwór i kufer kosmetyczny na kółkach. Zamknął drzwi i spojrzał oschle na kumpla.

– Nie wpadłeś na to, że ta szantrapa zechce użyć swojej koleżaneczki przeciwko mnie?

Rafael się zmieszał, a potem posłał mu cwany uśmieszek i zaproponował:

– Bądź miły dla Claire. Zostańcie dobrymi znajomymi, a Arianie pęknie żyłka ze złości.

Carson popatrzył na niego z taką miną, jakby go przejrzał.

– Jeśli chcesz mieć z tego tytułu jakieś korzyści – wymamrotał z przyganą – to przypominam, że romansujesz z laską z hurtowni i kręcisz z Estellą.

– Wiem – obruszył się Rafael. – To nie stoi na przeszkodzie, żebym był przyjacielem innych kobiet.

Carson upił kilka łyków wody i poczuł wibracje w kieszeni dresowych spodni. Kiedy sięgnął po telefon, ten ucichł, ale chwilę później znów zaczął burczeć. Spojrzał na wyświetlacz. Numer dzwoniącego był zastrzeżony; w tle widniało jeszcze kilka nieodebranych połączeń. Pomyślał, że to telemarketer, i więcej nie zaprzątał sobie tym głowy.

Ariana pomogła Claire przenieść bagaże do swojej sypialni i odniosła wrażenie, że w tym urządzonym z prostotą i elegancją pokoju zrobiło się bardzo ciasno. Odpoczęły krótko, po czym zaciągnęły walizki pod ścianę ze skosem, a kufer i śpiwór upchnęły we wnęce między toaletką a półkami. Później Ariana zaczęła szykować dla przyjaciółki miejsce w szafie.

– Myślałam, że będziesz trzymać moją stronę – wypaliła z pretensją.

– Przecież trzymam. – Claire beztrosko otworzyła walizkę z ubraniami.

Przez twarz Ariany przemknął grymas zwątpienia.

– Tak trzymasz, że próbujesz zaprzyjaźnić się z tymi na dole?

Claire nic nie odpowiedziała. Powoli podeszła do Ariany. Stanęła przed nią z poważną miną i położyła dłonie na jej ramionach. Robiła tak, gdy chciała zmusić ją do wysłuchania czegoś ważnego.

– Tu jest gorzej, niż myślałam – oznajmiła grobowym tonem. – Okropna aura i jeszcze te taśmy klejące... – Zdegustowana wywróciła oczami. – Kto wpadł na pomysł, żeby podzielić nią schody i poprowadzić korytarzem osobne ścieżki do pokojów?

– A co w tym złego?

– Utrudniasz sobie życie.

Ariana skrzyżowała ręce na piersi i odparła nadąsana:

– Utrudniam temu gnojkowi.

Claire westchnęła z politowaniem, odsunęła się o dwa kroki i wyrzuciła z prędkością karabinu maszynowego:

– Musisz wchodzić na górę lewą stroną, męczyć się na skrawku salonu i, co najgorsze, oglądać kuchnię obklejoną naklejkami.

– Potrzebne tu były jakieś zasady!

– Ja nienawidzę zasad. Chcę chodzić po domu bez obawy, że wylecę za drzwi, jak tylko naruszę terytorium Carsona.

Ariana prychnęła w odpowiedzi i pokręciła głową z irytacji. Postawa przyjaciółki ją zawiodła.

W pokoju zapadło dokuczliwe milczenie. Żeby opanować emocje, dziewczyny wróciły do przerwanych zajęć. Ariana zabrała swoje rzeczy z jeszcze jednej półki, a potem zrobiła trochę miejsca na drążku. Napięcie, które było czuć w pokoju, stopniowo słabło, ale nie zniknęło. W podobnych sytuacjach zazwyczaj to Claire jako pierwsza puszczała spór w niepamięć. Dlatego Arianie nawet nie drgnęła powieka, gdy ciszę przerwał energiczny okrzyk:

– Gorący jest ten Carson! Czemu nie mówiłaś?

– Nie dotykałam go. Jeżeli ty tak, to teraz rozumiem, dlaczego ciągle mu bucha para z uszu.

Claire już nic nie odpowiedziała, zmieszana, co rzadko jej się zdarzało. Ariana zauważyła jej strapioną minę i poczuła wstyd. Udzielała przyjaciółce gościny. Powinna umilać jej czas, a nie się na niej wyładowywać.

Przeszła przez pół pokoju i usiadła ciężko na brzegu łóżka. Spojrzała ponuro na swoje odbicie w lustrze toaletki. Wydała się sobie obca. Odkąd poznała Carsona, zachowywała się paskudnie. Ten człowiek wyzwalał w niej wszystko, co najgorsze.

Przeniosła wzrok na ramkę ze zdjęciem narzeczonego. Wtedy uświadomiła sobie, że nie ma racji. Carson wcale nie miał aż takiego wpływu na jej życie. Nie miał wpływu na nią. Był nikim ważnym.

– Potrzebuję Jacksona – wyrwało jej się i objęła wzrokiem Claire. – Przy nim jestem lepszą osobą. Jak on mógł mnie zostawić?

Przyjaciółka popatrzyła na nią łagodnie, jęknęła z przejęciem i podeszła, żeby usiąść obok.

– Będziecie ze sobą żyli przez siedemdziesiąt lat. Rok rozłąki to tyle co nic.

Ariana mruknęła posępnie i tylko posmutniała.

– Czasami myślę, że on nie kocha mnie tak jak ja jego, skoro zdecydował się wyjechać. Co, jeśli nie będzie mnie chciał po powrocie?

– Ana, przestań histeryzować. Jackson spełni marzenie i wróci do ciebie w podskokach.

– Tak myślisz?

– Jesteście dla siebie stworzeni, ty wariatko.

Ariana wykrzywiła usta w grymasie powątpiewania. Ona i Jackson pochodzili z dwóch różnych światów, a momentami odnosiła wrażenie, że i z różnych czasów. On był ideałem, ona miała wady. Bała się, że on sobie to uświadomi w czasie ich rozłąki. Bała się, że on do niej nie wróci.

Po świcie w kuchni unosił się zapach świeżo usmażonych naleśników, marmolady i herbaty malinowej. Ariana usiadła przy zastawionym stole, gdy jeszcze była w szlafroku, i popatrzyła z podziwem na Claire, która krzątała się po kuchni ubrana w elegancką białą garsonkę, pomalowana i uczesana. Ariana ugryzła naleśnika, przełknęła ze smakiem i powiedziała do przyjaciółki:

– Będziesz dobrą żoną.

Claire się uśmiechnęła, miło połechtana i dumna z siebie. Wytarła szmatką umytą miskę, odstawiła naczynie do szafki, a potem usiadła przy stole i dopiła swoją herbatę. Śniadanie zjadła wcześniej.

– Carson powiedział, że mogę tu zostać na zawsze, jeśli będę mu robić śniadania – powiedziała wesoło.

– Ależ on ma tupet – wyburczała obruszona Ariana.

Usłyszała za sobą przeciągłe ziewnięcie. Zerknęła przez ramię i od razu poczuła irytację na widok Carsona. Ten przeciągnął skórzany pasek przez szlufki od dżinsów i podszedł do blatu. Nałożył na talerz porcję naleśników, a potem usiadł naprzeciwko Ariany i zagarnął ze środka stołu wszystkie miseczki z dodatkami, żeby mieć je bliżej siebie.

– Co tam, blondi? Jakie niespodzianki dziś dla mnie przygotowałaś? – spytał niby obojętnym tonem.

Ariana zbyła go wymownym milczeniem i popatrzyła z przejęciem na przyjaciółkę.

– Pójdziesz dziś ze mną do centrum?

– Jasne. A po co?

– Chcę zajrzeć do salonu poleconego przez lady Frankenberg.

– Lady Frankenberg? – powtórzył Carson.

– Mówimy tak na przyszłą teściową Any – wyjaśniła mu łaskawie Claire.

Ariana zgromiła ją spojrzeniem za to, że zdradzała wrogowi osobiste szczegóły, zamiast go zacięcie ignorować. Kiedy on otworzył usta, zamierzając coś odpowiedzieć, wychyliła się zza stołu, żeby jeszcze raz obejrzeć stylizację przyjaciółki, i zawołała gorączkowo:

– Piękna ta garsonka! Gdzie ją kupiłaś?

Claire chwilę pomyślała i wzruszyła ramionami.

– Chyba na aukcji internetowej.

Carson popatrzył na nią z przerysowanym zainteresowaniem.

– Nie widziałaś tam czasem łańcuszków rodem z gazet dla nastolatek? – Posłał kpiący uśmieszek Arianie.

Ta powstrzymała się od komentarza i w milczeniu kontynuowała śniadanie. Co prawda, przez Carsona straciła apetyt, ale jadła na siłę, żeby nie sprawić przykrości przyjaciółce.

– Zaraz lecę, bo muszę komuś wyprowadzić psa na spacer – oznajmiła Claire.

Ariana przełknęła łyk herbaty i skinęła głową ze zrozumieniem. Wiedziała, że przyjaciółka regularnie odwiedza pewnego schorowanego staruszka i zajmuje się jego jamnikiem.

– Nie lubię psów – skrzywił się Carson.

– O! To masz coś wspólnego z Aną. Oprócz domu.

– Wiesz, właściwie chyba już je trochę lubię.

– A koty?

– Trudno powiedzieć.

– Ana je lubi – wyznała psotnie Claire.

– Są beznadziejne.

Ariana kopnęła przyjaciółkę pod stołem, dając znak, żeby tyle o niej nie gadała, a potem podziękowała za śniadanie i ruszyła do drzwi. Gdy Claire i Carson zostali sami w kuchni, ta zagadnęła przyjaznym tonem.

– Masz dziewczynę?

– A co, lecisz na mnie? – pochylił się w jej stronę.

– Chciałbyś – sarknęła.

– Przeceniasz się – odparował zjadliwie.

– O, chyba dotknęłam czułego punktu.

– Wcale nie.

– Zrobiłam ci śniadanie, jestem otwarta i sympatyczna, a ty mi dogryzłeś. To jasne, że rzuciła cię dziewczyna – stwierdziła odkrywczo Claire. – O ile dobrze przypuszczam, że skłamałeś z tym chłopakiem, kiedy była tu Rhonda.

– Skłamałem. – Carson odchylił się na krześle.

– Czyli trafiłam...

– Kulą w płot – dokończył za nią surowym tonem.

– W takim razie opowiedz coś o sobie. – W jej oczach zalśnił upór.

– Chodź ze mną na randkę – wymruczał uwodzicielsko. – Pokażę ci, co lubię.

Uśmiechnęła się cynicznie.

– Chyba nie myślisz, że mnie speszysz? A może chcesz mnie uwieść i rozbić moją przyjaźń z Aną?

– Jesteś mądrzejsza, niż wyglądasz. Bez urazy.

– A ty głupszy, niż wyglądasz. Bez urazy.

– Bez najmniejszej. – Wstał od stołu i zaczął z niego zbierać swoje naczynia. – Posprzątaj po blondi.

– Nie mów tak na nią.

– A jak mam mówić? Nigdy mi się nie przedstawiła.

– W takim razie uczynię za nią te honory – zaproponowała ochoczo Claire. – Moja przyjaciółka ma na imię Ariana. Nie znosi "blondi" ani "Ari". Dla przyjaciół Ana. Może awansujesz w tym temacie, jeśli się odrobinę postarasz – dodała słodkim głosikiem.

– Wezmę twoje słowa pod uwagę.

– O! Urosłeś w moich oczach.

Carson uśmiechnął się cwanie i wsadził naczynia do swojej części zlewu. Wtem rozległ się przeciągły krzyk Ariany. Po chwili stanęła w drzwiach kuchni z żądzą mordu w oczach. Jej włosy i twarz ociekały zieloną cieczą.

– Ana, co ci się stało?! – zapytała osłupiała Claire.

Ariana uniosła spreparowany sprej i ruszyła wściekła w stronę Carsona, aby opryskać go zieloną mazią. Wrzasnął w przestrachu i wytrącił jej pojemnik z dłoni.

– Ten bęcwał to idiota! – krzyknęła i zaczęła okładać go pięściami.

W ramach obrony złapał ją za nadgarstek, obrócił tyłem do siebie i unieruchomił, krzyżując jej ręce na piersi. Przeklęła i zaczęła go kopać piętami. Stęknął, kiedy mocno nadepnęła mu na stopę.

Claire złapała nóż do smarowania masła i wymierzyła nim w ich stronę.

– Zostaw ją! – nakazała Carsonowi.

– Serio? – jęknął z politowaniem.

– Puść ją!

– Niech się uspokoi!

– Puść moją przyjaciółkę!!!

Carson popchnął Arianę przed siebie, a przez to Claire musiała upuścić nóż, żeby ją złapać w ramiona. Nie skończyło się to dobrze dla koronkowej, białej garsonki, którą przyozdobiły zielone plamy.

– Jasna cholera! – zawyła płaczliwie, kiedy zauważyła swoje ubrudzone rękawy.

Carson roztarł plamy spływające po jego swetrze i wyszedł z kuchni, kręcąc głową ze wzburzenia. Na odchodne usłyszał jeszcze niewybredny komentarz od Ariany. Claire odsunęła się na odległość rąk i dokładnie obejrzała wstrząśniętą przyjaciółkę.

– Chodź, umyjemy ci głowę – powiedziała pogodnie.

– Tego się nie da spłukać!

– Spłukiwałam gorsze rzeczy. – W jej głosie zabrzmiało przekonanie graniczące z pewnością.

Ariana spojrzała na nią ufnie. Trochę się uspokoiła, zwłaszcza gdy ta przyniosła kilka rodzajów szamponów ze swojego kuferka. W drodze do łazienki pomyślała ze złością, że Carson dopuścił się ciosu poniżej pasa. Za pół roku brała ślub i chciała mieć piękne, długie włosy. Pewnie myślał, że jeśli będzie musiała je obciąć, to wystraszy się jego kolejnych numerów i odda mu swoją część domu. Niedoczekanie! Nie da mu tej satysfakcji, choćby nawet miała się ogolić na łyso!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top