20. ,,Dzieci dopiero po ślubie''

*NAZAJUTRZ, 11:20*

Ashley

Obudził mnie nie kto inny jak Smile Dog, wskoczył na mnie jakbym była tą nową karmą co reklamują. Pomyślałam, że pewnie chce wyjść. Zmieniłam swoją pozycję na siedzącą i przeciągnęłam się wydając z siebie dziwny dźwięk.
-Biegnij do drzwi, ubiore się i zaraz do ciebie przyjdę - powiedziałam i pogłaskałam psiaka po głowie. Bezszelestnie, aby nie obudzić Jeffa, wstałam z łóżka i skierowałam się ku wyjsciu. Pobiegłam po schodach na górę i weszłam do dawnej graciarni, teraz znajduje się tam moja garderoba, a tą mamy, tą na dole odstąpiłam Jeffowi. Wzięłam na szybko biała bluzkę odsłaniającą brzuch z napisem ,,yes'' z przodu i ,,no'' z tyłu oraz czarne getry. Zeszłam z powrotem na dół i poszłam do przedpokoju. Smile Dog już na mnie czekał. Z szafki na buty wyciągłam moje białe Air Force i otworzyłam drzwi wejściowe. Piesek wybiegł szybciej jak wiatr, który miło powiewa. Usiadłam na drewnianej ławce stojącej przed domem, wyciągłam telefon i włączyłam ,,Związane oczy mam'' (media). Smile Dog biegał po podwórku jak szalony, jednak w pewnym momencie straciłam go z oczu.
-Smiley? Smiley gdzie jesteś, chodź tu piesku! - krzyczałam mimo iż wiedziałam, że wróci.
-Co, psa mi zgubiłaś? - zaśmiał się Jeff.
-Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. Nie boisz się, że nie wróci?
-Smile Dog nie wróci? Prosze cię, ciekawe co by jadł. Pewnie pobiegł za czymś, albo kimś... - zrobił skrzywioną minę. Nagle usłyszeliśmy szczekanie.
-No to mamy zgube - zaśmiałam się. Zza drzew wyłonił się jego śliczny uśmiech. Zagwizdałam, a ten przybiegł i wskoczył mi na kolana. Niedługo po tym z tego samego miejsca do Smiley wyszedł Toby.
-Siema! - przywitał się.
-Siema stary, dawno cię nie widziałem. - podszedł do niego Jeff i przybili sobie piątkę. Chwilę sobi porozmawiali, dopóki nie wbiłam się pomiędzy nich z psem na rękach.
-Hejka! - posłałam uśmiech w stronę bruneta.
-Toby przyszedł, bo pokłócił się ze Slenderem i chciał posiedzieć u nas do wieczora. Co ty na to? -zapytał Jeff.
-Mi to nie przeszkadza. Tylko jest jeden warunek - chłopcy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem - musisz mi zrobić gofry. - powiedziałam na co wszyscy wybuchnięliśmy śmiechem.
-Nie ma sprawy, czego się nie robi dla przyjaciół - do szesnastej szlajaliśmy się po lesie, rozmawialiśmy i ogólnie głupawa. W domu byliśmy i 16:15, później Toby przygotował gofry i usiedliśmy do stołu.
-O nie! Całkiem zapomniałam o Jess! - zerwałam się z krzesła jak poparzona - przecież ona tu będzie za jakieś dziesięć minut!
-Spokojnie kochanie, powiesz jej jak jest naprawde, powinna to zaakceptować. -uspokajał mnie Jeff.
-A co jeśli nie? Co jeśli nie zaakceptuje tego kim jestem i kim ty jesteś?
-Zabijemy ją - odezwał się Toby.
-Nie ma mowy! - w tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi, podbiegłam do nich, wzięłam głęboki wdech i otworzyłam.
-Heeej... - przeciągnęłam.
-Hej? - mina Jess nie była zbyt ucieszona. - czemu nadal masz tą charakteryzacje?
-Jess, proszę wejdź i idź do salonu.
-No okej, ale mam nadzieję, że mi to jakoś logicznie wytłumaczysz. - powiedziała i wykonała to o co ją prosiłam.
-Uwaga - powiedziałam do siebie - za 3...2...1... - w tym momencie po całym domu rozniósł się pisk mojej przyjaciółki. Stanęłam za nią w celu zablokowania jej wyjścia.
-No Jess, prosze usiądź - podrapałam się po karku, chciałam mieć tą rozmowę już za sobą.
-Obok nich? Nigdy w życiu. Prosze Ashley powiedz, że tylko ćwiczysz te całe malowanie po twarzach. - dziewczyna wyglądała na mega wystraszoną.
-Nie Jess, oni tak wyglądają codziennie. Zresztą tak samo jak ja. A teraz prosze usiądź. - powtórzyłam moją prośbę.
-Już mówiłam, że nie usiąde obok tej zmory!
-,,Ta zmora''- zwróciłam głowę w stronę Jeffa - to mój narzeczony. ,,Ta zmora'' jest mordercą. ,,Ta zmora'' ma za sobą wiele przeżyć, wiecej niż ja czy ty. ,,Ta zmora'' może i jest nienormalna i poraniona psychicznie, ale jest kochana. - mówiłam, prawie krzyczałam nie odwracając wzroku od Jeffa - ,,Ta zmora'' jest najlepszym co mnie w życiu spotkało. - tu mój głos zamienił się w pół szept. - Kocham go i nie mam zamiaru go opuścić, nawet jeśli przez niego odwróci się ode mnie najlepsza przyjaciółka.
-Jejku Ash... - Jessica podeszła i przytuliła mnie. - Oczywiście, że to zaakceptuje i nie odwróce się od ciebie choćby nie wiem co. W końcu na tym polega przyjaźń, musimy się zaakceptować, wybaczać sobie i wspierać się.
-Dziękuje że jesteś! - jeszcze mocnej przycisnęłam Jessice do siebie. Cieszę się, że man kogoś takiego jak ona.
-A teraz przedstaw mi tego przystojnego bruneta, bo zwariuje - szepnęła mi do ucha, po czym odsunęłyśmy się od siebie. Chrząknęłam i zaczęłam mówić;
-No więc Jeff aka ,,zmoro'' to jest Jessica. Jessica to jest Jeff aka ,,zmora'' - zaśmiałam się, a mój narzeczony wraz z przyjaciółką podali sobie ręce.
-A to jest Toby - pokazałam na bruneta wpatrzonego w Jess jak w obrazek. -No tak, mogłam się tego spodziewać... Toby? Toby! - machałam chłopakowi ręką przed twarzą aż w końcu się ocknął.
-A ja tak no ten... Toby - podał rękę Jessice. Po chwili każdy śmiał się z reakcji Toby'ego.
-Wydaje mi się, że coś między nimi się zadzieje miłego. - Szepnęłam do ucha Jeffowi na co on uśmiechnął się bardziej niż zwykle i pokiwał głową. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy już dobre trzy godziny. W pewnym momencie Toby wstał z miejsca.
-Ej, bo ja musze już lecieć. I tak Slender będzie się mnie czepiał czemu tak dlugo mnie nie było...
-Pa Toby - powiedziałam niemalże równo z Jeffem.
-Dobra to w takim razie ja też już będę się zbierać. Robi się ciemno, a tak to przynajmniej ktoś dotrzyma mi towarzystwa, prawda Toby? - dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-T-t-tak oczywiście.
-To paa zakochańce - zaśmiałam się i odprowadziłam ich pod drzwi.

*Godzinę później, 21:30*

Wraz z Jeffem położyliśmy się na łóżku. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową i zaczęłam moją ,,przemowę''
-Wiesz o czym zawsze marzyłam? O pięknej willi z basenem i księciu na białym koniu. Do tego wielkie i huczne wesele. O piesku, a najlepiej gdyby był Maltańczyk. O dwójce dzieci oraz wymarzonej pracy.
-Wille w pewnym sensie masz, a za basen może nam służyć wanna. Ja moge byc tym księciem, bo nie jestem czarnoskóry więc mój koń jest biały.
-Jeff... - zaśmiałam się.
-Czekaj, to jeszcze nie koniec! - przerwał mi. - Wesele możemy sobie zorganizować, Slender zna się na rzeczy. Piesek? Smile Dog powinien ci wystarczyć, a dzieci przecież nie chcesz.
-A może mi się zachciało?
-No okej, jesteśmy sami. Chcesz dzieciaka? Jeff to załatwi. - W tym momencie nie wytrzymałam, mój śmiech słyszeli chyba nawet sąsiedzi mieszkający po drugiej stronie lasu.
-Dzieci dopiero po ślubie, jasne?
-Jak słońce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top