A jednak!
Stałyśmy z mamą przed murem. Takim z cegieł. Ogólnie polecam. Fajne wejście na ulicę Pokątną...
Mur się rozsunął i już nie chciałam wracać do domu... za nic w świecie...
Latające sowy, i czarodzieje na miotłach przelatujący to nic. Ale te wszystkie postacie w pelerynach, każde z inną twarzą z inną historią... To zrobiło na mnie wrażenie. Starałam się zapamiętać każdy szczegół, aby potem móc wszystko dokładnie opisać, ale i tak nie umiem tego opowiedzieć dokładnie...
Ruszyłyśmy w stronę sklepu z różdżkami. Kiedy weszłyśmy, nad drzwiami zabrzęczał dzwonek, a stary, siwy mężczyzna pojawił się przed nami i z uśmiechem zaczął podawać nam różdżki. Każdej z nas. Pokolei. Podawał różne. Hani trafił się włos jednorożca, Wiktorii włókno smoczego serca, ale ja... nadal nie mogłam znaleźć swojej różdżki. Szukaliśmy długo. Zepsułam już wazon, obraz, wywaliłam połowę pudełek z półek, rozwaliłam zegar i okulary starszego gościa, aż nagle... trafiliśmy. Nareszcie. I nie uwierzycie co to była za różdżka...
Pióro feniksa. Rzadki rdzeń. I bardzo własnowolny. Ciężko go podobno opanować. I rzadko wybiera czarodzieja...
Była to różdżka ciemnego koloru. O ciemnym odcieniu brązu. Idealnie wpasowywała mi się do ręki.
Mama patrzyła na mnie ze zdziwieniem. Dziewczyny także. Nawet ja nie spodziewałam się tej różdżki. A co lepsze sprzedawca też nie. Uśmiechnął się, przykucnął i spojrzał mi prosto w oczy.
- Ta różdżka dokona dużych rzeczy. Mam do tego nosa. Tamte także. Każda różdżka ma do dokonania wielkie rzeczy. Ale nie każde wielkie rzeczy są dobre. Wybieraj mądrze. Dobrze? - powiedział.
Kiwnęłam głową i wszytkie wyszłysmy ze sklepu. Czekał nas cały dzień zakupów na pokątnej...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top