12. 100 sposobów
*^*^*
Taehyung zapłacił wysoką cenę za swoje mokre zabawy z gospodarzem. Kiedy wpadł do koryta, wciąż miał w kieszeni swój telefon, który po bliskim kontakcie z wodą niestety dokonał żywota. Zdenerwowany influencer głośno dawał znać o swoim niezadowoleniu, kopiąc Jeongguka po łydkach i ciągnąc go za rękawy ilekroć spędzali razem czas (co było praktycznie nieustanne, poza nocami, nad czym akurat ubolewał Jeon). Tak było i teraz, kiedy gospodarz zabrał Taehyunga na pole, aby nauczyć go prowadzić traktor. Jednak tym razem w umyśle celebryty zrodził się szatański plan.
— Jeongguk? Kup mi ten nowy telefon!
— Owieczko moja złocista, serce mojego serca! Przecież mówiłem, że kupię, ale dopiero za miesiąc, kiedy wybiorę się do miasta — odpowiedział cierpliwie Jeon, kiedy pokazywał Taehyungowi, jak ma zmieniać traktorowe biegi.
Tae nie dał się jednak spławić tak łatwo. Potrzebował telefonu tak samo, jak tlenu. Ale nie był uzależniony. Co to, to nie, po prostu bez niego jego egzystencja była cięższa do zdzierżenia.
— Hmmm, no dobrze. Wiesz co? Byłoby bardzo przykro, gdyby ktoś przypadkiem zarysował lakier Bardzo Tęczowemu Samcowi — niemalże wyśpiewał rolnikowi do ucha.
Tak przerażonego Jeona nie widział nikt nigdy. Jego skarb groził mu skrzywdzeniem innego skarbu? Co rolnik zrobił w życiu źle, żeby tak go traktowano? Ale wyboru nie miał. Musiał ratować kombajn i zadowolić Taehyunga.
— Ah ty ździebełko złotego żyta, zawsze musisz postawić na swoim — westchnął rolnik, ale spojrzał z pewną dozą dumy na ukochanego.
Czyż Taehyung nie był piękny i niesamowicie seksowny, kiedy tak beztrosko groził mu zniszczeniem jego mienia? Ciemnobrązowe tęczówki influencera lśniły, kiedy wyczekiwał na utęsknioną odpowiedź, a kształtne usta były lekko rozchylone, jakby tylko czekały na to, aby Jeon się w nie wpił. Niestety nauka jazdy traktorem była priorytetem dla zaborczego gospodarza, więc nie zdecydował się na ten krok.
— Więc jak? — dopytał Taehyung.
— Specjalnie dla ciebie pojadę po dożynkach do miasta. Ale i tak minie trochę czasu, bo do dożynek został tydzień.
— Eh, no dobra. — Dał za wygraną celebryta. Przynajmniej tyle udało mu się wytargować. — Jedziemy do domu? Mam ochotę na bigos.
Jeon zastanowił się chwilę zanim odpowiedział na to proste pytanie. Tym razem miał zamiar się odważyć i skorzystać z okazji, jaką był chwilowo zneutralizowany, wieczny foch gwiazdki.
Musiał przecież zaprosić go w końcu na normalną randkę! Poczynili ogromne postępy, nie można ich było zmarnować. Hektary powoli, ale uciekały. Dlatego pozostało mu już tylko zaplanować gdzie i jak zaprosi młodszego. Miał nadzieję, że ten się zgodzi z nim wyjść.
— Tak tak, zjemy coś dobrego na kolację — odpowiedział Taehyungowi zestresowany już rolnik.
Po raz kolejny w tym miesiącu cały dom stanął na głowie przez pana Jeona. Kucharze biegali wokół, Kai z Changbinem przeszkadzali jak umieli, a inni starali się zrobić wszystko, aby nie wejść gospodarzowi w drogę. Taehyung za to już z lekka przyzwyczajony do dziwactw tegoż domu, po prostu cicho obserwował, w myślach obiecując Jeonowi, że jeśli go zdradza i to jest powód tego cyrku, to pozna złość najpopularniejszego influencera na świecie. Nie trzeba dużo mówić, że kiedy przyszedł po niego ubrany w surdut Kai, jakoś tak złość z niego uleciała. Instagramer pokazał mu tylko palcem, aby poczekał i szybko, jak na Kim Taehyunga (czyli w ciągu godziny), był gotowy i ubrany w swoje najlepsze ciuchy, jakie tu posiadał (innymi słowy takie, jakie zajebał Jae, kiedy ten przebywał w posiadłości). Po wyszykowaniu się, razem z Kaiem poszli w stronę jadalni, gdzie już czekał na nich Jeon.
— Owieczko! Chodź tutaj! — rolnik pomachał ręką zapraszając influencera do siebie.
Taehyung z pełną gracją usiadł naprzeciwko Jeona. Starał się nie pokazać po sobie, że oczekiwał romantycznych gestów z jego strony. Mężczyzna jednak po dosyć dobrym wstępie, zestresował się i jadł kolację z miną prosięcia w wozie do rzeźni. Ta niezręczna sytuacja trwała przez pewien czas, aż kto by się spodziewał, Taehyung wybuchnął.
— Jeon, czy moja obecność tak cię boli? — warknął zdenerwowany i odstawił ze stukiem sztućce. Na ten dźwięk gospodarz aż podskoczył w miejscu. Spojrzał na niego niepewnie, jak zajączek chowający się w swojej norce. Przełknął ślinę i wziął głęboki oddech.
— Taesiu! Owieczko, co swoją bielą rozświetlasz moje życie, o ty, pięknem przyćmiewający gwiazdy! Chciałbym się zapytać, czy pójdzieszzemnąnarandkęprzyświetleksiężyca — mówił jak pierwszorzędny aktor do momentu, kiedy musiał zadać najważniejsze pytanie wieczoru, bo wtedy był szybszy od Eminema.
— Co ty tam mruczysz pod nosem? Strasznie niewyraźnie mówisz — stwierdził Tae, robiąc zdegustowaną zachowaniem Jeona minę.
Gospodarz zdecydował się być dużym chłopcem i złapać Wonho za nogi.
— Czy pójdziesz ze mną na randkę, Tae? — zapytał w końcu, prawie wykrzykując te słowa.
Zamknął oczy, jakby oczekiwał uderzenia, a w przypadku gwiazdki nie można mu było odmówić instynktu samozachowawczego. Taehyung natomiast trochę się przytkał i wpatrywał w gospodarza. Dziękował Wonho, że ten nie widzi, że się zaczerwienił, niczym jakaś panienka z okienka. Odchrząknął w pięść zwracając uwagę Jeona, który powoli uchylił powieki.
— Myślałem, że ta kolacja jest naszą randką, ale skoro postarałeś się, aby mnie zaprosić, to jak mogę się nie zgodzić? — zapytał retorycznie. — O której?
Jeon chyba zobaczył malutkie Wonhaniołki w pieluszkach, uderzające w niego milionem strzał miłosnych prosto w serce.
— O 20! Jutro Kai po ciebie przyjdzie, tak jak dzisiaj, a ja będę czekał przy wyjściu — odpowiedział po prostu, odlatując na chmurce w stronę marzeń o ich ślubie.
Taehyung przytaknął głową i jak gdyby nigdy nic wrócił do jedzenia. Jeon może i by zaczął trajkotać i dziękować za zgodzenie się na randkę, ale kiedy zobaczył jak jego owieczka ślicznie je, skupił się tylko i wyłącznie na tym. Reszta kolacji minęła im nadzwyczaj miło, wręcz podejrzanie bezproblemowo. Dopiero gdy Taehyung dotarł do pokoju, uświadomił sobie jedną bardzo, a wręcz kolosalnie ważną rzecz. On nie miał już żadnych ładnych ciuchów na dzień jutrzejszy! Nie spał niemal całą noc, bo myślał i analizował, jak powinien rozwiązać ten problem. Przecież nie mógł pójść do Jeona i powiedzieć mu "no halko, nie mam ciuchów, randka kiedy indziej". Dopiero około 5 nad ranem wpadł na świetny pomysł. Zawołał Changbina, który już gdzieś zdążył popsuć komuś nerwy, przez co ukrywał się wśród mioteł.
— Changbin, masz mi znaleźć koszulę, ale YOU HAVE TO DO IT NOW! — krzyknął na niego histerycznie.
Chłopak spojrzał na niego sceptycznie przez kije od mioteł. Pomyślał, że tego bogacza zdrowo popierdoliło.
— Jaką koszulę, o czym panicz mówi? — zapytał opierając policzek o jeden z kijów.
— Koszula ta ma być przewiewna, lniana, kołnierzyk ma mieć kwiaty haftowane złotą nicią, ale kolor ma być liliowy! Definitywnie! Ma podkreślić wszystkie moje atuty, zrozumiałeś? — zasypał go pytaniami Taehyung, wpatrując się przy tym intensywnie w oczy chłopaka.
Changbin miał dwie opcje: albo spełni to, o co ten prosi, albo będzie bliski odkrycia go przez Kaia, który spuści mu łomot.
— Dobra — odparł po kilkusekundowych, wewnętrznych dywagacjach.
— Tylko masz tu wrócić przed zachodem słońca — zapowiedział Taehyung, myśląc o tym, że całe czekanie na powrót garażowego zejdzie mu na malowaniu się i układaniu złocistych loków.
Pracownik rolny bez zbędnego gadania wziął jednego z koni Jeona (ten konkretny nazywał się Boss) i wyruszył na poszukiwanie koszuli do zajebania. Oczywiście powątpiewał, że takowa rzecz w ogóle istnieje w tej wiosce. Nikt nie nosił tutaj takich dziwnych koszulek, bo przecież po co? Jeszcze się taka ubrudzi, plama nie zejdzie i trzeba będzie się jej pozbyć, więc równie dobrze można by wyrzucić pieniądze w błoto, i na to samo by wyszło. No ale Pan Kim na dobrą sprawą już był panem Jeon, a co za tym idzie, jego drugim przełożonym, którego należało słuchać.
— Kto byłby tak głupi, żeby kupić tak niepotrzebną i bezsensowną koszulę? — zapytał Binnie sam siebie, zatrzymując konia i zamyślając się głęboko.
— Różowe kurwy — szepnął, kiedy przypomniał sobie, jak raz gospodarz z nich szydził. Mówił wtedy, że kupują ciuchy nieprzydatne na rolę, a skąpią na maszyny, przez co widać ich chujowo zaorane pole.
Szybko pognał w stronę domu Passivo. Cicho jak kotek (na tyle ile można jadąc na koniu) zakradał się do wrogów Jeona. Mijał ich stadninę koni, bardzo majestatycznych, musiał przyznać. Kiedy zbliżył się do willi, zauważył suszarkę. Tak jakby sam Wonho chciał, aby to właśnie u nich dokonał czynu przestępczego. Już nawet widział tę koszulę, co jak mu się wydawało opisał Taehyung. Wisiała sobie spokojnie i niewinnie na suszarce przed oknem. Przyciągała go jak magnes i dawała nadzieję na przeżycie. Już po nią sięgał, kiedy nagle alabastrowa dłoń złapała jego rękę
— No chyba kurwa nie zajebiesz mi mojej ukochanej koszuli, prędzej Wonho z Hanbinem stworzą swoje niebo — usłyszał z okna na parterze przepiękny i naprawdę niski głos. Przyniósł mu na myśl brzmienie jakiegoś szlachetnego instrumentu.
Changbin uniósł spojrzenie do góry i zobaczył go. Swojego piegowatego anioła. Miał wrażenie, że świat się zatrzymał i tylko ich dwoje pozostało na nim przy życiu. Uderzyło go to, jak grom z jasnego nieba. Szukał całe życie, nawet nieświadomie, miłości, a była ona tak blisko! Tylko, że u znienawidzonych przez Jeona pizdokleszczy, jakimi byli bracia Passivo.
— Oh Passivo, dlaczego ty jesteś Passivo? Piękny niczym róża, nawet jako cierń byś tak samo pięknie pachniał! — zawołał Changbin z utęsknieniem i w dwie ręce złapał dłoń nieznajomego.
— Nieznajomy! Czyż to blask strzelił tam ze stajni? Tyś jest słońcem, co teraz dla mnie nie zajdzie... Czy ty naprawdę sądziłeś, że będziemy się bawić w Romeo i Julię? Kim ty kurwa jesteś? — zapytał rozdrażniony Passivo, ale nie wyrwał ręki!
— Ja? Kiedyś byłem Changbinem, parobkiem Jeona, lecz teraz uświadamiając sobie, że cię nie znałem do tej pory, nie wiem kim jestem! Przed twoim obliczem, jestem zwykłym prochem i niczem! Wonho może mnie swymi świętymi nogami deptać! Pomóż mi się poznać, zrozumieć, bo od dziś jesteś moim powodem i skutkiem życia!
Passivo patrzył na niego i nie dowierzał w to co widzi i słyszy. Jakiś facet na koniu właśnie wyznał mu miłość, a on nie potrafił zrozumieć, dlaczego jego serce waliło przy tym jak szalone. Oczy tegoż przybysza błyszczały od emocji, a różowowłosy widział w nich szczerość wypowiadanych słów. Changbin nagle wydał mu się uroczy.
— Nie znasz mnie — powiedział spokojnie garażowemu.
— Zdradź mi swoje imię aniele! Niech poznam jego słodki smak w swoich ustach! — zawołał Changbin przyciągając dłonie jeszcze nieznajomego do swoich warg, aby złożyć na nich motyli pocałunek.
Passivo pomyślał, aby wyrwać rękę, bo kto normalny daje się całować po rękach nieznajomemu? Ale nie był brzydki i nie śmierdział, mimo opisu ludzi Activo jako śmierdzących i zawszonych frajerów.
— Felix — odpowiedział w końcu uśmiechając się delikatnie.
To imię było najpiękniejszym co pracownik Jeongguka w życiu usłyszał. Melodyjne i tak miękkie przy wymawianiu, że można było wręcz dostać eargazmu od samego jego brzmienia.
— Na co ci koszula? — zapytał nagle Felix.
— Jakiś taki potrzebuje, a ja chcę przeżyć, bo mnie Jeon dojedzie, jeśli tego nie załatwię — odpowiedział poważnie, czując wściekły oddech gospodarza na karku.
— Kto? — dopytał ostro chłopak w oknie.
To nie tak, że różowowłosy był zainteresowany dopiero co poznanym osobnikiem. Wcale nie chciał wiedzieć, czy jest zajęty. Wcale.
— Owieczka gospodarza — odpowiedział od razu Binnie, nie chcąc denerwować swojego aniołka. Musiał zapewnić go, że jest całkowicie wolnym ptakiem.
— Ah — mruknął Felix — to rzeczywiście kłopot, ten świr ma obsesję na jego punkcie, gorzej niż Baekhyun na punkcie chockerów.
Changbin dalej siedział na koniu, wpatrując się z uwielbieniem w swoją nowo poznaną różyczkę. Tak bardzo chciał ją poznać bliżej!
— Dobra, pożyczę ci tę koszulę, ale jest jeden warunek — westchnął różowowłosy patrząc na dłonie, które gładził Changbin. — Musisz przyjechać ponownie.
Kiedy to mówił, zrobił się cały czerwony, jak wiśnie z sadu rodziny Massivo.
— Oczywiście, żeby mi ją oddać! — dodał pośpiesznie.
Seo uśmiechnął się pod nosem.
— Masz to jak w wiejskim banku — odparł. — Może zejdziesz tu do mnie?
— Fakt, dam ci ten ciuch w bardziej cywilizowany sposób — powiedział Felix i pstryknął palcami. — Poczekaj.
Changbin zsiadł z konia, i oparł się o budynek willi Passivo Park. Nie mógł się doczekać, aż zobaczy się ze swoim rożowowłosym bóstwem twarzą w twarzą.
Po chwili Felix przyszedł z koszulą zapakowaną w papier z rysunkami kukurydzy.
— O mój Wonho, jaki ty jesteś niski. — Passivo nie wiedział, co powiedzieć.
Jego przyszły kochanek był niższy od niego, ale za to mięśniami dorównywał Jeonowi. Musiał przyznać, że był całkiem słodki. Nie tak, jak ich czarny labrador Arie oczywiście (którego dostali od dziadka Kibuma), ale nadal roztapiał mu serce. Nie mógł mu też odmówić urody. Seo natomiast posmutniał na słowa Felka (miał dość duże kompleksy z powodu swojego wzrostu).
— Niski, ale niesamowicie przystojny — mruknął różowowłosy, nie patrząc w oczy towarzyszowi i po chwili wepchnął mu w ręce pakunek. — Idź lepiej, bo baranek, czy tam owieczka pokaże rogi, i skończysz gorzej od Namjoona.
— Cholera, rzeczywiście! Słońce już prawie zachodzi, a Taehyung pewnie ostrzy już nóż na moją dominującą skórę. Muszę uciekać.
To mówiąc złapał się siodła i już miał z powrotem wsiadać na Bossa, gdy poczuł uścisk na rękawie swojego swetra. Odwrócił się, a Felix prędko przyłożył usta do jego zaczerwienionego policzka.
— Jeszcze to jest dla ciebie — mruknął mu do ucha podając chusteczkę.
Changbin miło zdziwiony zachowaniem chłopaka, wziął od niego kawałek materiału. Jego serce zaczęło bić jeszcze mocniej (lekarze by powiedzieli, że to niemożliwe, ale w Kokobop Village wszystko staje się wyjątkiem od reguły). Chustka była uważana za symbol uczucia osoby, która obdarowywała nią drugiego człowieka. Seo przyłożył chusteczkę do serca i posłał Felixowi swój najpiękniejszy uśmiech.
— To obietnica — powiedział wyższy, zakładając ręce na piersi.
Changbin wciąż utrzymując spojrzenie prawie wsiadł na konia tak, że plecami byłby do jego głowy. Wywołało to wybuch śmiechu młodego Passivo, co dla uszu niższego chłopaka było drugim najpiękniejszym dźwiękiem na świecie. Usadowił się poprawnie na swoim wierzchowcu, pomachał Felkowi na pożegnanie i odjechał.
*^*^*
Jeśli Kim Taehyung nie musiał się śpieszyć, to tego nie robił. Można było uznać to za jego świętą zasadę. Kiedy Changbin przyjechał na Wzgórze Top punktualnie o zachodzie słońca, celebryta wciąż siedział w swoim pokoju, od godziny próbując dopracować kreski eyelinerem. Był delikatnie mówiąc wkurwiony, jako że wciąż nie miał czego na siebie ubrać, a jego makijaż nie wychodził tak, jak miał — w końcu dostał od Jeona wątpliwej jakości kosmetyki z bazarku. Chciał wyglądać pięknie na miarę Gucci, ale miał wrażenie, że z każdą chwilą przygotowań wyglądał raczej na AliExpress. Changbin słusznie obawiał się wejścia do pieczary rozjuszonego bazyliszka, gdyż kiedy tylko przekroczył próg pokoju Taehyunga, prawie dostał cegłą w postaci Pisma Św. Wonho (Jeon czytał je swojej owieczce co noc do snu, aby jej umysł został zapełniony świętymi słowami i mogła nawrócić się na jedyną, prawdziwą wiarę!). Na szczęście garażowy w porę wyciągnął swój rycerski emblemat w postaci koszuli, której oczekiwał Taehyung, co uratowało go od kolejnego rzutu ze strony blondyna.
— O cholera, znalazłeś ją! — zawołał celebryta rzucając się na trzymane przez chłopaka ubranie. — Szczerze mówiąc, to nie sądziłem, że ją znajdziesz, wysłałem cię po nią tylko dlatego, że spanikowałem. Więc skąd ją wziąłeś?
Normalnie Changbin by się zdenerwował po takim wytłumaczeniu i informacji, że wcale nie musiał przejeżdżać całej Kokobop Village, ale w tym momencie był nawet wdzięczny debilnym pomysłom rozpieszczonego Kima. Dzięki nim wpadł na miłość swojego życia.
— Wziąłem ją od anioła tej wioski. Że też nasze drogi się zetknęły dopiero teraz! Dzięki twemu rozkazowi, mogłem doznać słodyczy i melodyjności jego głosu! Mieszkał i był tutaj ten cały czas, a ja go mijałem nieświadom, że miłość mojego życia, której tak bardzo pragnąłem, była właśnie tu!
Taehyung spojrzał na niego jak na debila. W końcu co jak co, ale nie spodziewał się, że ktoś w tej wiosce będzie gadał niczym jebany Szekspir. Uniósł delikatnie brew i oparł głowę na ręce.
— A więc kto ci tak zawrócił głowę?
— Ah, rzecz to straszna, panie. Niestety jest on wrogiem gospodarza! Los tak okrutny napisał nam smutną historię, uniemożliwiającą rozpoczęcie związku bez zwracania uwagi na nasze gospodarstwa.
— Wrogiem gospodarza? — zapytał Taehyung czując rosnące podekscytowanie.
— Tak, to Felix Passivo — zanucił smutno Changbin. — Zauważył mnie, kiedy sięgałem po koszulę i było to niczym grom z jasnego nieba! Nigdy czegoś takiego nie czułem!
Taehyung przytakiwał cały czas, chcąc jak najwięcej usłyszeć. Był koneserem ploteczek, dlatego starał się zapamiętać każdy szczególik. Ich rozmowa potrwałaby jeszcze długo, ale Taehyung ponownie wpadł w tryb paniki, że nie zdąży z przygotowaniem się. Przeprosił więc Changbina i chciał powrócić do swych przerwanych czynności.
— Dobrze paniczu, ale to, co ci powiedziałem, niech pozostanie między nami. Nie chcę skończyć jako pasztet króliczy — odparł zdesperowany, wioskowy Romeo.
— Spokojna twoja rozczochrana, Jeon to idiota. Niczego się nie domyśli, a ja nie zamierzam mu nic mówić, w końcu ploteczki są jak wino. Z czasem coraz lepsze — odparł Tae mrugając konspiracyjnie.
*^*^*
Trzeba było przyznać, że kiedy przed godziną 20 Taehyung opuścił swoją wiejską komnatę, wyglądał jak młody bóg. Złote loki opadały mu delikatnymi falami na czoło, policzki były idealnie wymodelowane różem, a oczy podkreślone złotym eyelinerem. Pięknie skrojone wargi błyszczały od tintu w kolorze dojrzałej czereśni. Na uszach miał kolczyki w kształcie małych owieczek. Liliowa koszula Felixa Passivo rzeczywiście prezentowała się na nim doskonale, podkreślając powabność ciała (trzeba przyznać, że Tae posiadał lepszą talię niż nie jedna wieśniara) i delikatną opaleniznę, której nabył podczas spędzania czasu z Jeonggukiem na polach. Dodatkowo odsłonił obojczyki, które prezentowały się wręcz idealnie. Sam Edward ze Zmierzchu chciałby się w nie wgryźć, gdyby je zobaczył. Cały strój dopełniały lekko przetarte, błękitne jeansy, które idealnie podkreślały krągłości Kima. W tym momencie prezentował się nawet lepiej niż kiedykolwiek w telewizji.
Kai czekał na blondyna pod drzwiami i kiedy ten wyszedł, złapał go pod rękę i niczym rasowy kamerdyner odprowadził pod samo wyjście z posiadłości, za którym czekał na niego Jeon.
Zarówno influencer, jak i rolnik, nie byli przygotowani na ujrzenie idealnych wersji siebie nawzajem. Kiedy Kai otworzył drzwi przed Taehyungiem, ten miał wrażenie, że pożre bruneta wzrokiem, bo gospodarz nawet do kościoła nie ubierał się aż tak dobrze. Miał na sobie skórzaną ramoneskę, która opinała się na jego wyrobionych bicepsach. Jednakże to nie tam skierowało się spojrzenie Taehyunga, kiedy zobaczył rolnika. Jeon miał pod kurtką również koszulę, która ledwo zipała, podkreślając każdy wyrzeźbiony na wzór i podobieństwo samego św. Wonho mięsień oraz szerokie barki. Nawet jego hebanowe włosy prezentowały się inaczej, zaczesane w taki sposób, aby odsłaniały część czoła, które zdecydowanie częściej powinno być oglądane przez świat. Spodnie na kolanach były poprzecierane, a na lewym udzie była widoczna dziura. Była to uczta dla oczu i ducha instagramera (a także całej rasy ludzkiej). Wszystko od czubka głowy po czarne dopasowane spodnie, które uwydatniały mocne uda, a także buty za kostkę w tym samym kolorze, było na zupełnie nowym poziomie seksapilu.
Nie tylko Taehyung miał przez parę sekund mokre sny na widok swojego partnera. Jeon omal nie zaczął się ślinić, kiedy zobaczył jak wygląda jego owieczka. To było idealne pomieszanie seksu i słodyczy. Podwójne S, o którym nie wiedział, że potrzebował go tak bardzo w swoim dwudziestoparoletnim życiu. Taehyung zawsze wyglądał dla niego pięknie, ale teraz przeszedł sam siebie. Jego perfekcyjnie ułożone włosy, które przypominały gospodarzowi kłosy zboża, kołysały się na wieczornym wietrze. Miał na sobie delikatny makijaż, a jego usta były czerwieńsze niż policzki, co przywiodło Jeonggukowi na myśl moment, w którym ujrzał influencera tamtego dnia. Jedynym, o czym marzył Jeon, było wpicie się w te słodkie poduszeczki i przelanie wszystkich swoich płomiennych uczuć w to słońce, jakim był dla niego Kim. Rolnik zwrócił też uwagę na ślicznie wyglądającą koszulę, która delikatnie wisiała na torsie blondwłosej piękności. W dodatku te spodnie, które zapewne świetnie opinały tyłek influencera. O bogowie! Dlaczego on miał czelność być tak pięknym?
Mogliby się napawać swoim widokiem jeszcze długo, ale kiedy Kai ogarnął, że wpatrywali się w siebie od pięciu minut, bez żadnego poczynionego kroku poza mruganiem, postanowił wkroczyć. W końcu jak długo biedny parobek mógł tam stać i obserwować rozbierających się wzrokiem facetów? Wszystko miało swoje granice.
— Miłej randki życzę państwu — powiedział i zamknął za Taehyungiem drzwi.
Jeongguk odzyskał mowę dopiero kiedy wziął influencera za rękę.
— Wyglądasz tak pięknie, że przeżułbym cię jak ziarna pszenicy — subtelnie skomplementował blondyna.
Taehyung podziękował cicho za komplement, czując jak na policzki wkracza mu zdradziecki rumieniec. Jeon poprowadził swoją owieczkę w stronę jeziora leżącego nieopodal Lasu Seme. Trochę musieli przejść, ale im to nie przeszkadzało. Ich wzajemne towarzystwo było wystarczające. Przez pierwszych parę minut szli za rękę w ciszy. Taehyung nie lubił chodzić ze splecionymi dłońmi z Sehunem, jako że YouTuber był bardzo żywy i parę razy miał wrażenie, że wyrwie mu rękę z barku. Z Jeonem sprawa przedstawiała się inaczej. Rolnik co jakiś czas ściskał delikatnie dłoń młodszego, głaszcząc ją swoim kciukiem. To było naprawdę miłe uczucie.
— Gguk, powiedz mi — zaczął niepewnie Taehyung wiedząc, że to, o co zapyta, może zdenerwować Jeona. — Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Jimina? Niby to nie moja sprawa, ale wydaje się on naprawdę w porządku, a poza tym chciałbym cię lepiej poznać. Ta część twojego życia jest przez ciebie naprawdę mocno strzeżona, nigdy nie wspominasz o przeszłości, przez co czuję, jakbym nie mógł do ciebie dotrzeć — mówił dosyć szybko influencer, nie chcąc poczuć zdenerwowania swojego partnera na randce.
Niby wiedział wszystko o tej sprawie od Namjoona, ale chciał to usłyszeć również od Jeona, zwłaszcza, że coś mu w tej historii nie pasowało. Zwykle faktycznie moglibyśmy doświadczyć rolnika niebezpiecznego, rzucającego wszem i wobec pioruny na dźwięk tej, jak to on nazywa "różowej kurwy", ale mężczyzna poczuł, że powinien Taehyungowi o tym powiedzieć. W końcu cały czas kazał mu się trzymać od Jimina z daleka.
— Owieczko, to nie jest przyjemna historia — przyznał w końcu po paru sekundach bardzo ciężkiej ciszy. — Jimin był moim najlepszym przyjacielem. Nasze rodziny przyjaźniły się do momentu, kiedy mój ojciec przez nich zginął, a ja niedługo później miałem wypadek w podejrzanych okolicznościach — zawiesił głos nadając swojej opowieści bardzo tajemniczego charakteru.
Taehyung wpatrywał się w niego jak w obrazek. Skanował każde najmniejsze drgania na jeonowskiej twarzy. Coś dalej nie dawało mu spokoju. Cała ta historia z ojcem gospodarza i Jimina musiała mieć drugie dno.
"Coś mi tu śmierdzi i to wcale nie jest obornik!" — pomyślał, czując się jak Sherlock Holmes.
— Podczas ataku rolniczej mafii spadłem z kombajnu prosto w szambo i dzięki temu wydarzeniu poznałem ciebie — kontynuował Jeongguk uśmiechając się uroczo. — Kiedy poszedłem do domu przyjaciela, myślałem, że umrę od tego potwornego smrodu, a w telewizji właśnie leciał odcinek Rodziny Kim. Zobaczyłem cię w najgorszym możliwym momencie mojego życia, na włos od mojej śmierci i dlatego właśnie postanowiłem, że cię znajdę i ukocham najsilniej jak potrafię.
Taehyung w tym momencie nie mógł uwierzyć, jak chujowe to było wytłumaczenie, ale z drugiej nie mógł odmówić słodyczy, jaka się wylewała z tego wyznania.
Poszli w stronę brzegu jeziora, gdzie faktycznie już leżał kocyk w biało-czerwoną kratę wraz z koszykiem wiklinowym. Brakowało tylko świetlików, rybek i ptaków śpiewających "całuj go". Taehyung uwielbiał Małą Syrenkę. Niedaleko nich był pomost wygięty w łuk, do którego prowadziły drzewa, nadając mu bajkowego uroku. Rozmowa jak nigdy szła im gładko, wręcz śpiewnie. Jeon karmił swoją randkę owocami (oczywiście bez wiśni). Atmosfera robiła się coraz intymniejsza. Każde spotkanie spojrzeń powodowało uśmieszki, rumieńce i chichot. W pewnym momencie Taeś ze śmiechem rzucił "łap mnie" i uciekł od Jeona. Gospodarzowi nie trzeba było dużo mówić i zaraz zaczął za nim biegać. Wyglądali jak jedna para z Pamiętników z wakacji w dwukrotnym przyśpieszeniu. Słodkość wręcz się od nich wylewała, zwłaszcza kiedy Jeon udał, że nie może złapać Taehyung, co ten skwitował głośnym chichotem. Ganiali się tak chwilkę, aż w końcu gospodarz złapał owieczkę na środku pomostu. Była wtedy godzina 21:30, przez co mogli zaobserwować przepiękny zachód słońca, które chowało się w jeziorze, zawstydzone miłością naszej pary.
— Mam cię — szepnął Jeon trzymając Taehyunga w pasie. — Zawszę cię złapię — dodał przybliżając powoli twarz.
Taehyung uśmiechnął się delikatnie i połączył ich wargi. Ostatnie promyki słońca jeszcze ich otulały, kiedy pieścili swoje jamy ustne. Blondyn wplótł rękę w antracytowe włosy gospodarza. Pocałunek był leniwy i czuły. Wypełniony od dawna powstrzymywanymi emocjami. Jeon głaskał plecy swojego ukochanego kreśląc znaki. Jeden Taehyung mimo zamroczenia odczytał jako "kocham", przez co jego serce zaczęło szybciej bić. Scena jak wyjęta z baśni. Brakowało tylko ćwierkających ptaszków.
No cóż, ale pamiętajmy, że to nie jest baśń, ale Hektary.
Taehyung chciał delikatnego, uczuciowego pocałunku, a Jeongguk miał wędrujące ręce. Kiedy influencer przytulił się bardziej do ciała gospodarza, ten wykorzystał sytuację, aby złapać za jego wyrzeźbiony tyłek i przy okazji przycisnąć Taehyunga do barierki. Blondyn nie spodziewał się namiętności w tej sytuacji, przez co odepchnął zdziwionego Jeona, a siła jakiej użył, wypchnęła jego także, ale do jeziora. Wręcz olimpijsko wypadł ten jego upadek. Śmiechom nie byłoby końca, gdyby nie to, że Taehyung nie potrafił pływać. Ciemnowłosy przez parę sekund patrzył w wodę czekając, aż jego owieczka wypłynie, lecz kiedy to się wydarzyło usłyszał tylko:
— Ja...bulbul... Cię...bul... ZAB... JEON...bulbul — próbował wykrzyczeć topiący się, łykając przy tym mnóstwo wody.
Tonący zwykle nic nie mówią i są raczej zajęci ratowaniem swojego tyłka, ale Taehyung musiał dać jeszcze upust swojej złości. Przerażony gospodarz zrobił jedyną rzecz, jaką w takim momencie mógł. Wskoczył do wody, aby uratować swój cenny skarb. Wstał na barierkę i bez wahania dał się jej pochłonąć. I w tym momencie powinien bohatersko uratować blondyna, ale życie plecie i kołtuni.
Jeon także nie potrafił pływać.
W tej sytuacji mieliśmy dwóch tonących i nikogo, kto by ich uratował. Jeongguk uznał, że to może być koniec ich wspólnej przygody. Próbował dopłynąć do Tae, ale bez skutku. Wyciągnął rękę ku górze, zegarek na niej wskazywał godzinę 21:37. Czy właśnie o tej godzinie mieli umrzeć?
Wtem usłyszeli głos:
— O PANIE! TO TY NA MNIE SPOJRZAŁEŚ!
Jeon pomyślał, że to Święty Wonho już ich wita w bramach nieba. Otóż nie tym razem. Rozbłysły reflektory, a na małym kopcu piachu stał on. Oświetlony ze wszystkich stron, wypinający dumnie pierś. Kiedy mężczyzna miał kontynuować swoją pieśń, ujrzał dwóch debili, topiących się w jego zazwyczaj nieskazitelnym jeziorze.
— O KURWA MAĆ! — wrzasnął, kiedy zrozumiał, że mogą zaraz umrzeć, jeśli im nie pomoże.
Melodyjnym głosem zawołał resztę swoich podopiecznych.
— Sposoby Jacksona, wskakujcie do wody ich wyłowić! Oni zaraz utoną w pełni blasku mej chwały!
Bracia NCT (Najukochańsze Cukiereczki Tzuyu), pokręcili głowami, nie chcąc moczyć swoich mundurków w kolorze wiśni. Tylko Felix Passivo, jako dobry obywatel Kokobop Village i chórzysta o nieposzlakowanej reputacji, rzucił się na pomoc topiącym się kochankom. Sam (cholernie przystojny) mężczyzna zdjął pośpiesznie biały t-shirt z własnym zdjęciem, na którym miał uniesione kciuki do góry i napisem na dole głoszącym "Jackson Wang Approved" i wskoczył do jeziora. Jego idealne ciało oświetlał księżyc, a bracia Tzuyu śpiewali dalszą część dobrze im znanej barki. Jackson odebrał w wodzie od Felixa dwóch niedoszłych topielców i popłynął z nimi w stronę brzegu, po czym wziął ich na swoje pobłogosławione przez Wonho barki. Zakochani ledwo zipieli, plując na lewo i prawo wodą. Lider chóru rzucił ich niedbale na piach. Sam stanął naprzeciwko nich, odgarniając swoje kasztanowe włosy do tyłu. Jego tors był równie dobrze umięśniony co ten Jeona, a delikatny zarost na twarzy z pewnością powodował omdlenia niejednych kobiet. Westchnął ciężko schylając się nad kaszlącymi mężczyznami.
— No kurwa, teraz to wam mokro będzie od czegoś innego, idioci. Widziałem jak się tam obściskiwaliście na pomoście i zakłócaliście kontemplowanie mojej chwały.
Jeon i Kim spojrzeli po sobie.
I zaczęli się na siebie wydzierać.
— Jeongguk, ciebie już całkiem skurwiło! Na chuj wskakiwałeś za mną, jak pływać nie potrafisz, ty popaprany fetyszysto mojej dupy! — wrzasnął Taehyung.
— Trzeba było nie odskakiwać od moich rąk na twojej dupie, to byśmy nie wylądowali w tej wodzie! — Jeon nie był mu dłużny.
— NO WŁAŚNIE, DOBRZE, ŻE WSPOMNIAŁEŚ! M O J A D U P A, to nie twoja piłeczka antystresowa kurwa! — dołożył swoje 3 grosze celebryta. — Czy naprawdę nie możesz powstrzymać swojego testosteronu? Jeden jebany romantyczny pocałunek! O dużo proszę? Za każdym cholernym razem twoje rączki muszą pójść za daleko i niszczysz całą atmosferę. Dumny jesteś? Zaspokojony? No prawdziwy samiec alfa, chce to bierze, ale wiesz co? Spierdalaj!
— A-ale Tae, owieczko... — wystraszył się rolnik.
Jackson spoglądał w skupieniu na trzęsącą się z zimna i kłócącą parę, po czym przemówił:
— Dobra, możecie się już uciszyć. Ej, chłopaki Massivo! Chodźcie tu i rozbierać mi się, ale już. Trzeba im dać suche ciuchy, zanim się pochorują.
Johnny i Jaehyun szybko wykonali polecenie. Taehyung dostał koszulkę od tego pierwszego, ale oczywiście była za dużo. Z Jeonem już mieli problem innej natury. Żadna nie pasowała i wyglądała, jakby miała się zaraz rozpaść, dlatego Jackson bez słowa oddał swoją odzież niedoszłemu topielcowi. W ciele blondyna rozgrzał się ogień zazdrości, w końcu jego porywacz miał ubranie innego mężczyzny (co z tego, że ubranie Tae było właśnie mokre i ZA MAŁE, w jego mniemaniu Jeon powinien był odmówić grzecznie i wybrać "jego" ciuch). Kiedy tak się pieklił wewnętrznie, Felix, boczkiem, boczkiem podszedł do niego.
— Psst, tę koszulę to niech mi odda sam wiesz kto — szepnął upewniając się, że Jeon jest zbyt zajęty ubieraniem.
Taehyung zmarszczył brwi nie rozumiejąc o co mu chodzi. Dopiero po kilku sekundach przypomniał sobie, że ukochany Changbina był od Passivo, a ten gość to był brat Jimina i chyba nazywał się Felix, czyli jak ten od garażowego. Kiwnął więc głową potwierdzająco, a różowowłosy zniknął, aby zaraz pojawić się przy Jacksonie, jako wierny śpiewak chóru.
— Jeszcze ci nie podziękowałem za uratowanie Tae — powiedział Jeongguk do chórzysty. — Więc dziękuję, Jackson. Ale powiedz mi jedno, co ty tu robisz ze swoim chórem, o 21, śpiewając barkę?
— Czy to nie oczywiste? — odpowiedział Wang pytaniem na pytanie. — Ćwiczymy śpiew na 100 sposobów.
Ta informacja wystarczyła rolnikowi. W tym samym momencie dało się słyszeć głośne kichnięcie Taehyunga.
— Zimno mi, Jeon. — Jęknął proszący o atencję ze strony gospodarza celebryta.
— O mój Wonho, żebyś tylko nie dostał zapalenia płuc! — przestraszył się Jeon. — Dobrze się czujesz? Wykaszlałeś całą wodę? Teraz już definitywnie zabieram cię do znachora.
— No chyba ja zabieram was do znachora, matoły. Ty też nie wyglądasz najlepiej, Jeon, więc utkaj się i chodźmy. Macie szczęście, że stąd już nie jest tak daleko na bagna — ogłosił Jackson i zwołując wszystkich do kupy, nakazał iść parami w kierunku domku wiejskiego uzdrowiciela.
Droga zajęła im dziesięć minut, ale była dość trudna, gdyż ogrzy szaman (jak go nazywał w swoich myślach Tae) rzeczywiście mieszkał na bagnach nieopodal lasu i trzeba było bardzo uważać, aby w żadne nie wpaść. Kiedy dotarli do docelowej chatki, było już grubo po 22. Jackson odczekał chwilę i mocno zapukał w drewniane drzwi samotni uzdrowiciela.
— G-znachorze! Mamy pacjentów! — zawołał przy tym dość głośno, bo wiedział, że była duża szansa na to, iż G-znachor jest niezupełnie w stanie trzeźwości.
Nikt im nie odpowiadał. Tym razem Jackson się nie patyczkował. Obrócił się i z półobrotu kopnął w drewniane drzwi. Jak na zawołanie otworzyły się, a w bohaterów uderzyła niecodzienna woń ziół oraz inne bliżej niezidentyfikowane zapachy.
Tae chciał już wiać, ale Jeon mocno chwycił go za rękę. Splótł ich dłonie razem, nie pozwalając swojej owieczce zerwać się z uwięzi.
— No to ja już sobie pójdę. Miłej zabawy. Oki to pa — powiedział Wang i popchnął swoich towarzyszy do środka.
W mgnieniu oka drzwi się zatrzasnęły, odcinając kochanków od świata zewnętrznego i zostawiając ich na pastwę naćpanego znachora. Tae wiedział, że jeśli stąd wyjdzie, to wróci odmieniony. Tylko nie wiedział do końca w jaki sposób. Na pewno jeden ze stu.
Jeon dziarskim krokiem poprowadził swoją gwiazdkę w głąb pomieszczenia. Mijali wiszące, pluszowe głowy zabawek i przeróżne łapacze snów. W całym pokoju unosiła się mgła. Na środku pomieszczenia, w bujanym fotelu, siedział mężczyzna. Włosy miał koloru neonowozielonego, a ubrany był w biały t-shirt z zielonym samochodem, tak zwanym Markiem Maruchą, ale dodatkowo wisiało na nim biało-czarne futro. Krótkie spodenki z wzorami żelków Haribo dopełniały cały strój, lecz na stopach posiadał także tęczowe skarpetki z napisem "Tiger".
— Spodziewałam się was tutaj, towarzysze — zabrzmiał głos, który o dziwo odbił się echem w pomieszczeniu, w którym się znajdowali.
Tae i Jeongguk spojrzeli na siebie.
— Wiem, co was tu sprowadza. Jam jest G-znachor, który was wyrwie z domu niewoli choroby.
Kim miał wrażenie, że zaraz znowu umrze. Tym razem z rąk jakiegoś dziwaka, co na koszulce ma najgorszą postać z filmu Auta.
— Jeon, błagam kurwa, zabierz mnie stąd, bo on zaraz mi wsadzi jakiś konar w dupę albo nie wiem, naćpa jakimś gównem.
Gospodarz pokręcił głową.
— Konar to dopiero zapłonie, ale spokojnie skarbie, jemu można zaufać. To rzetelny człowiek.
— Nie wierzę w jakiś zjaranych klaunów, co mieszkają na bagnach jak ogry.
— Błogosławieni ci, co nie widzieli mych metod, a uwierzyli — ponownie odezwał się znachor. — Poczekajcie tu moment, a ja przyniosę wam leki na rozgrzanie.
Kiedy zostali sami, Jeongguk postanowił zadać pytanie, które chciał postawić nad jeziorem zanim sprawy się pokomplikowały.
— T-tae - zaczął jękliwie — bo ja chciałbym się ciebie spytać... Czy ty chciałbyś może... Orać ze mną pole?
Gdyby Jeongguk zadał to pytanie w pierwszym etapie pobytu Taehyunga na wsi, ten nie zrozumiałby o co chodziło. Ale teraz influencer znał już wiejską gwarę i slang.
— Muszę się zastanowić, bo to wszystko jest dla mnie trochę za szybkie — odpowiedział zgodnie z prawdą, chociaż serce rwało mu się by powiedzieć "Tak, Gguk, zostanę twoim chłopcem". — Więc poczekaj na mnie jeszcze trochę.
Taehyung miał swoją influencerską dumę. Nawet jako porwany powinien móc zwyciężyć w tej grze zwanej "Jak wygrać z farmerem".
— Dobrze, poczekam — odparł Jeongguk, któremu z jednej strony było przykro, ale z drugiej cieszył się, bo nie został odrzucony.
— Z drogi śledziu, a ty, złotogłowy, otwórz usta, bo nadlatuje samolocik ze słynnym syropkiem z cebuli G-znachora — odezwał się szaman, który wszystkiemu się przysłuchiwał jak rasowa plotkara, po czym bezceremonialnie wepchnął Taehyungowi łyżeczkę lekarstwa do ust.
Kim jak na zawołanie zaczął kaszleć, prawie wypluwając sobie płuca. Niby miało zapobiec ich zapaleniu, jednak aktualnie influencer czuł się, jakby zaraz miał się zrzygać i się ich pozbyć. Jeon natomiast z gracją łyknął fiolkę płynu. Po wypiciu aż mu się odbiło, na co znachor roześmiał się pociesznie, a Tae spojrzał na niego krzywo.
— Wy moje słodkie sierpy i młoty, usiądźcie i rozgośćcie się w moich skromnych progach. Tam jest kanapa z nieznanego mi zwierzęcia, a tutaj stołki imitujące stogi siana. Wybierzcie sobie miejsce i zasiądźcie.
Instagramer od razu wybrał stołek. Nie chciał siedzieć na futrze z dupy jakiegoś zwierza. Jeon wybrał sofę.
— No Jeon, jak tam NASZE zbiory? Ruch rolniczy jak widzę spory?
— A spory, dziękować. No zbiory zbiorami, nie ma co tu więcej mówić. Orzemy pełną parą, hektary się same nie zrobią — to mówiąc mrugnął do Taehyunga, na co ten prychnął.
— A co słychać u naszego ulubionego Namjoona? — zaciekawił się G-znachor.
— Skąd znasz Joona? — zdziwił się influencer. — Myślałem, że on przybył z miasta!
Szaman roześmiał się serdecznie.
— Obaj przybyliśmy z miasta! Pracowaliśmy razem w magazynie pornograficznym "Zabójczo Seksowne Roznegliżowane Rusałki". Joon był fotografem, najlepszym w branży. Ja pracowałem jako higienista, stąd się wziął mój pseudonim, bo wiesz, specjalizowałem się w znajdowaniu punktu G. Punkt G najlepszy — opowiedział patetycznym tonem.
Taehyung postanowił nie zadawać niepotrzebnych pytań. Wiedział jedno, nie spojrzy już na Namjoona z aparatem w ten sam sposób. Już nigdy mu się to nie uda. Jeon natomiast podrapał się po brodzie.
— Musimy się zwijać. Za tydzień dożynki, a do tej pory musimy zdążyć z 5 razy zachorować i wyzdrowieć. Masz jakieś leki?
— A! No tak! Dożynki! — rozemocjonował się G-znachor klaskając w dłonie. — Mój pradawny, wieczny ogień pokazał mi przyszłość.
Tae zmarszczył brwi. Uważał, że znachor się po prostu znarkotyzował, a pradawny, wieczny ogień to bujdy na resorach.
— Nie wierzysz mi, mój towarzyszu? — zapytał zielonowłosy, jakby czytając mu w myślach.
Kim wzruszył ramionami.
— Chodźcie moi drodzy, pokażę wam coś — jak powiedział, tak zrobił.
Okazało się, że w kącie pokoju paliło się prawdziwe, jebane ognisko, co zdecydowanie było bardzo bezpieczne w chacie zbudowanej z drewna. Znachor wziął w rękę jakiś proszek (Taehyung mógłby przysiąść, że poczuł zapach oregano) i sypnął w płomienie, tak że zrobily się zielone.
— I co tam widzisz? — dopytał się Jeongguk, żywo zainteresowany niezwykle ważną umiejętnością rzucania jakiegoś piachu w ogień.
— Straszne rzeczy widzę — powiedział spokojnie G-znachor, jakby mówił o pogodzie. — Dożynki to początek twych kłopotów towarzyszu, Armia Czerwona nadciąga, strzeż się słodyczy i czerwieni.
Jeon spojrzał przerażony na usta swojej owieczki, ale na szczęście były różowe, a nie czerwone, więc nie o tym mówił znachor.
— Gadu gadu, stary dziadu — odezwał się znudzony tym wszystkim Tae. — Nie jesteś pieprzonym Yodą, żeby widzieć przyszłość. Idziemy Jeon, zabieraj leki i no to w drogę. Mam wrażenie, że te zwisające zabawki wyżrą moją duszę — zakończył swój wywód i odwrócił się, aby wyjść z tej chatki.
Jeon oczywiście podążył za owieczką, nawet jeśli oznaczałoby to klątwę rzuconą przez znachora albo ekskomunikę z wyznania św. Wonho. Nawet jeśli mieliby trafić do otchłani piekielnych, to przynajmniej byliby tam razem.
— Oh towarzyszu, dożynki to tylko początek kłopotów, jak zobaczysz kisiel, to zrozumiesz — odparł G-znachor i zniknął.
Taehyung tym razem nie wytrzymał i puścił się biegiem, a za nim Jeon.
*^*^*
Witajcie zagubione owieczki!
Ten rozdział ma 6191 słów. Mamy nadzieję, że wam się podobał, gdyż działo się w nim sporo. Teraz wszystko w Hektarach nabierze pewnego tempa, więc radzimy się przygotować :* Razem z Kim jakoś udaje nam się przetrwać sesję. Dobrze, że Seok nie ma tej wątpliwej przyjemności.
W momencie publikacji powinna również wyjść dodatkowa notka ze skromnym konkursem :) Życzymy powodzenia!
Lekcja higieny z G-znachorem:
A tak wygląda pomost, który zainspirował nas do opisania romantycznych zmagań bohaterów i efektownego upadku Taehyunga do jeziora:
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top