Frekwencja (02.11.2016)
Musiał niechybnie minąć jeden wiek, drugi, może mijał już trzeci.
Z okna, w którym stał, Kageyama ogarniał wzrokiem całą ulicę, toteż widział wyraźnie, że Tooru nie ma i nie ma. A powinien być, wrócić.
Tymczasem wpadł jak kamień w wodę, Tobio zaś wsparł się ze zniecierpliwieniem o parapet, następnie przysiadł na owym. Wstał, znowu przycupnął.
Podniósł się, odwrócił od okna plecami, ramiona skrzyżował na piersi, znalazł interesujący obiekt obserwacji na przeciwległej ścianie, policzył do dziesięciu.
Odwrócił się z powrotem, by tylko krótko zerknąć, czy na pewno szatyna nie widać. Odwrócił się - i stanął z zaginionym twarzą w twarz. Plus warstwa szkła.
- Wcale nie zauważasz, że wychodzę, dobrze pamiętam? – zagaił Oikawa, kiedy już ściągał buty w korytarzu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top