Bez planu awaryjnego (08.11.2016)

Główny rozgrywający Karasuno nie stosował raczej w życiu zbyt wysublimowanych planów. Co chciał osiągnąć, to miało być osiągnięte z podniesioną przyłbicą. Również jeżeli chodziło o zdobycie numeru Oikawy.

Spojrzeć mu w oczy i zapytać – tak przedstawiała się koncepcja.

Zamiar pierwotny, najpierwszy.

Idee fixe, która nie wytrzymała próby czasu i skończyła się na gapieniu się, z intencją jakby zabójczą, w owe brązowe ślepia.

Tak oto Kageyama skończył bez pojęcia, co dalej ze sobą począć - oprócz stania, udawania bazyliszka i wytrwałego zagradzania swojej ofierze drogi.

Tooru wykonał szybki rachunek sumienia.

- Czego chcesz, Tobio-chan? – wykrztusił ostatecznie, nie mogąc wrócić myślą do żadnych specjałów wymagających absolucji.

Brunet burknął pod nosem coś, czego znaczenia wprawdzie nie dało się odszyfrować, ale musiało być groźbą karalną, zważywszy na ton.

- Co? – westchnął Oikawa, do reszty zbity z pantałyku.

- Moja kuzynka chciałaby mieć twój numer – palnął Kageyama. Nie wiedział, skąd mu ten frazes ślina na język przyniosła. To mogło być przez prądy konwekcyjne, bowiem wyraźnie czuł, że temperatura się podnosi.

Najgorzej grzało go na wysokości policzków.

Do tego paliła myśl - albo raczej przeczucie - że stojący naprzeciw osobnik zaraz parsknie śmiechem.

Taki scenariusz jednakowoż nie miał miejsca; Tooru, z nieznacznym tylko uśmiechem, poprosił o telefon Kageyamy i wstukał weń swój numer.

O ile zaiste nie był kontaktowy do yakuzy albo innego szemranego towarzystwa.

Oikawa miał już odejść, odwrócił się jeno na odchodnym.

- Jak ma na imię kuzynka? - zagaił. 

Zapanowało grobowe milczenie.

- Tylko nie dzwoń do mnie zbyt wcześnie rano, Tobio-chan – dodał, uśmiechając się szerzej.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top