(12.01.2017)
Miłość jest rzeczą kompleksową, skomplikowaną.
Miłość idioty albo do idioty - jeszcze bardziej.
Bokuto mógł mieć swoje dobre strony. W porządku; évidemment, w kilku posiadanie wszedł. Akaashi musiał to przyznać. Acz jak mu coś czasem do tej siwej głowy strzeliło...
x
Obóz, na który wybrała się drużyna Fukurodani, obiecywał o tyle więcej spokoju, że szkoła organizowała go indywidualnie. To dawało w ostatecznym rozrachunku minus parę hałaśliwych jednostek.
By zapewnić sobie jeszcze i więcej spokoju, w momencie, gdy skład dzielił się pomiędzy dwie kwatery, Akaashi wykaraskał się do tej, gdzie nie było szacownego kapitana. Może kwalifikowało się to do okrucieństw i porzucenia. Ale skoro dotąd wyrażał zgodę przebywać z Koutarou prawie cały swój wolny czas - głównie z odjęciem nocy, a i to nie zawsze - nie widział grzechu w odseparowaniu się na chwilę. Nie, gdy obóz był krótki a intensywny. Aż rzadko kiedy znajdywano motywację powłóczyć się po treningu choćby z pokoju do pokoju; Keiji chciał kurczowo trzymać się każdej minuty odpoczynku, w drzemce, bezruchu co najmniej.
Obrońcy praw zwierząt muszą mu wybaczyć.
Oczywiście, Bokuto musiał być tym młodym gniewnym, sakramentnym wyjątkiem, który posiedział chwilę, posiedział, a potem jeszcze musiał gdzieś - gdziekolwiek - wyjść.
Oczywiście, Akaashi - pod prysznicem jako pierwszy, w pokoju jako pierwszy i na swoim futonie również zwycięzca wyścigu - musiał być tym, którego kapitan odwiedził.
- Akaaashi - rozległo się u drzwi, szeptem, niby prawda, ale scenicznym. Brunet preferowałby coś, czego mógłby faktycznie nie wychwycić; nie musiałby udawać, że nie słyszy. - Śpisz?
Leżąc bez ruchu, z zamkniętymi powiekami, brunet właśnie do owego wspomnianego stanu pretendował. Choć jeszcze trochę mu brakowało.
Mimo to - ani drgnął.
- Akaashi?- powtórzył z uporem Bokuto. - Akaashi?
Keiji nie kwapił się otwierać oczu. Do końca chyba liczył, że intruz odejdzie. Naiwny.
Dopieto dźwięk otwieranych drzwi i pośpiesznych kroków zmusił go do ostatecznej kapitulacji. Mrugając dla spędzenia smutnych resztek snu z powiek, uniósł najpierw głowę, później zaś dźwignął się do pozycji siedzącej.
- Już nie śpię... - przyznał uczciwie.
- Uff. - As przestąpił nerwowo z nogi na nogę. - Nie strasz mnie tak. Myślałem, że coś ci się stało.
- Sądzisz, że mogłam udusić się poduszką? - Spojrzenie Keijiego sugerowało, że poczuł się urażony.
- Nie. Skądże - odparł Bokuto, bez przekonania.
Wówczas odwołał się do argumentu siły; rzucił na futon i przyciągnął rozgrywającego do siebie, obejmując ramionami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top