Dzień dwudziesty siódmy
Wlewał ciasto naleśnikowe na patelnię, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Momentalnie zesztywniał, ale tylko na chwilę. To nie mógł być Luke. Zgasił palnik, wytarł ręce w ścierkę i poszedł sprawdzić, kto zaszczycił go swoją obecnością. Niemałe zdziwienie go ogarnęło, gdy przez mały otwór w drzwiach, zobaczył twarz swojej mamy. Przez moment zastanawiał się czy jej otworzyć, ale wtedy ponownie głośne ding-dong wypełniło pomieszczenie.
-Już myślałam, że cię nie zastałam w domu. - powiedziała, gdy tylko Mike uchylił drzwi. Uścisnęła syna po czym weszła bardziej w głąb korytarza.
-Co tu robisz? - Mężczyzna z powrotem zamknął drzwi i pomógł kobiecie zdjąć płaszcz.
-Nie odzywałeś się, więc postanowiłam sprawdzić czy wszystko w porządku. - tutaj rozejrzała się po mieszkaniu, które na pewno nie przeszłoby testu białej rękawiczki. Michael oblał się delikatnie rumieńcem.
-Jak widzisz jakoś sobie daję radę - mówiąc to, podniósł kilka skarpetek walających się po podłodze i wrzucił je do łazienki, kodując w głowie, że musi zrobić pranie.
-Co gotujesz?
-Naleśniki. Chcesz?
-Chętnie.
Michael wrócił do ciasta na patelni, a jego mama postanowiła pomóc mu trochę posprzątać w mieszkaniu. Czasem naprawdę z politowaniem patrzyła na syna, który zdawał się tego nie widzieć. Kobieta cieszyła się, że jej jedynak znalazł kogoś takiego jak Luke, bo gdyby nie on, Mike już dawno by się pogubił w tym świecie. Nie chciała o nim myśleć jak i największej życiowej porażce, bo tak nie było. Miał naprawdę dużo do zaoferowania drugiej osobie. Natomiast na pewno do najbardziej zorganizowanych, ambitnych i ogarniętych osób nie należał. Ale i tak go kochała. Był w końcu jej synem.
Nie zdawała sobie natomiast sprawy, że Luke'a już nie było w życiu Clifforda. A bez niego stał się on największym bałaganem chodzącym po kuli ziemskiej i jedynie w każdej sekundzie starał się nie rozpłakać przed własną matką.
Gdy stos złocistych placków pojawił się na talerzu, obydwoje usiedli w saloniku przy małym szklanym stoliku. Mężczyzna przyniósł dotykowe talerze, sztućce i jakieś powiodła, które były pochowane w szafkach. Zaczęli jeść w zupełnej ciszy. Mike czuł się cholernie niezręcznie. Nie miał w zwyczaju czuć się tak przy rodzicach, ale teraz gdy ukrywał przed nimi pewną sprawę, miał do tego pełne prawo.
-A gdzie jest Luke? - spytała kobieta. Mike zaprzestał wszelkich czynności. Powoli odłożył sztućce i zmusił się do przełknięcia kawałka naleśnika w ustach.
To było dobre pytanie. Gdzie jest Luke?
-Wiesz…on…ja nie… - zaczął się jąkać. Wreszcie wziął głębszy oddech i powiedział pierwsze co wpadło mu do głowy - Pewnie gdzieś na mieście. Ostatnio jest bardzo zajęty. Cały czas coś załatwia. - spuścił wzrok, wiedząc, że gdyby teraz spojrzał na mamę, to ta na pewno wyczułaby to kłamstwo.
Kobieta pokiwała głową - To samo mi powiedział.- westchnęła.
-Jak to: powiedział ci?
-Spotkałam go przedwczoraj. Zaprosiłam i jego, i ciebie w niedzielę na obiad, ale jedynie przeprosił i powiedział, że jest bardzo zajęty i raczej nie znajdzie czasu. Nie wspomniał ci?
-Nie…
-Zapewne zapomniał, jeśli rzeczywiście jest taki zabiegany. Ale ty wpadniesz?
Michael lekko nieobecny pokiwał głową. Jego mama zaczęła opowiadać o nowych kwiatach, które zakupiła do ogródka, jednak on już jej nie słuchał. Zamknął się w swoim świecie, próbując jeszcze raz przetrawić to co usłyszał. Jego mama rozmawiała z Luke’iem. Mężczyzna niesamowicie jej zazdrościł. Ile by dał, żeby z nim porozmawiać albo przynajmniej zobaczyć. Nie rozumiał tylko jednego. Dlaczego Luke wprost nie powiedział, że już nie są razem? Czy to miało znaczyć, że dostaną jeszcze jedną szansę? Wtedy Mike przypomniał sobie, że prosił Luke'a o znak. O jakikolwiek sygnał, który da mu nadzieję. Jeśli to właśnie był ten znak, to także znaczyło, że jego były narzeczony wysłuchuje wszystkich wiadomości. Nic bardziej nie mogło poprawić Michaelowi humoru.
∞
-Była dzisiaj u mnie moja mama i wszystko mi powiedziała. Jednego nie rozumiem, Luke. Dlaczego nie możesz do mnie przyjść? Dlaczego nie możemy normalnie porozmawiać i wszystkiego sobie wyjaśnić? Dlaczego obydwoje musimy cierpieć samotnie zamiast kochać się w naszym wspólnym łóżku? Nie stracę nadziei, że pewnego dnia właśnie tak będzie. Przyjdziesz stęskniony, uwięzisz mnie pomiędzy swoimi szerokimi ramionami, zaczniemy się całować, moje ciało spragnione twojego ciała… Czy to nie brzmi cudownie? A po wszystkim leżelibyśmy we własnych objęciach, ciesząc się wzajemną miłością. Oczywiście do czasu, gdy ty powiesz, że zgłodniałeś, a wtedy zamówimy coś z Panda Express. Nie brzmi to znajomo? Nie stęskniłeś się za tym? Nie stęskniłeś się za mną?
×××
A któż to wrócił z nowym rozdziałem, hmm? Pewnie już zapomnieliście o moim istnieniu.
Jakieś nowinki od moich drogich czytelników? 😅
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top