Dzień dwudziesty czwarty
Michael stanął przed lustrem w czarnej koszuli i tego samego koloru spodniach, szarpiąc się z granatowym krawatem. Do wyjścia z domu zostało mu bardzo niewiele czasu, a to cholerstwo wcale nie ułatwiało mu życia. Dlatego zazwyczaj nosił muszkę na gumkę, która akurat dzisiaj postanowiła gdzieś mu się zapodziać. Przeklął głośno, zdjął materiał z szyi i rzucił nim prosto o ziemię. Trudno. To wcale nie tak, że krawat miał dawać gwarancję dostania pracy. Michael odbył już przynajmniej siedem spotkań i jak do tej pory, wciąż był bezrobotny. Czy miał dość? Owszem. Czy zamierzał się poddać? Nigdy.
Obiecał coś Luke’owi i zamierzał się z tego wywiązać. Chociaż ten jeden jedyny raz, chciał dotrzymać słowa do do końca.
Założywszy w miarę eleganckie buty oraz płaszcz, wyszedł z mieszkania wraz ze skórzaną torbą na ramieniu, w której miał swoje dokumenty. Zmierzał do baru trzy przecznice dalej, w którym poszukiwano barmana. Była to praca nocna z czego Mike był średnio zadowolony, jednak nie wybrzydzał, bardzo potrzebował pieniędzy. Pan Adams już raz się pojawił w progach jego mieszkania, by przypomnieć o sumie, którą był mu winny Clifford. Mężczyzna, gdy usłyszał kwotę, cofnął się o krok. Wcześniej rachunki płacił Luke. Michael nie zdawał sobie tak naprawdę sprawy, ile kosztuje ich życie.
Przez całą drogę, którą przeszedł na własnych nogach, w głowie odtwarzał sobie możliwe scenariusze rozmowy i w każdym starał się wypaść jak najlepiej. Ta praca była jedyną jego deską ratunku. Jeśli jej nie dostanie, może się już pakować i wynosić pod most. Michael nie chciał takiego obrotu sprawy. Nie chciał także pożyczać już więcej pieniędzy, wystarczająco tonął w długach.
Jego potencjalne miejsce pracy mieściło się przy bocznej ulicy, tuż obok ogromnego parku. Z zewnątrz klub wyglądał niepozornie, jednak w środku był schludny i przyjemny. Na końcu korytarza, na wprost wejścia znajdowały się toalety, a po prawej oświetlony bar z ogromną ilością alkoholu. Stamtąd widok obejmował cały ogromny parkiet. Michael zdjął płaszcz, szukając wzrokiem kogoś z kim mógłby porozmawiać. O tej porze nie było tu żadnych klientów, a z głośników leciała cicha komercyjna muzyka z radia.
-Tak, kochanie, pójdę z tobą na obiad do rodziców. - mężczyzna w średnim wieku wyszedł zza drzwi w korytarzu. Widocznie nie zauważył Michaela, gdyż przeszedł obok i usiadł na jednej z czerwonych kanap. - Powiedz mamie, żeby na deser podała szarlotkę z lodami. Uwielbiam ją. - wtedy mężczyzna się zaśmiał, a gdy się uspokoił jego wzrok spoczął na Cliffordzie. - Muszę kończyć, zadzwonię później.
Mężczyzna schował telefon do kieszeni i krzyknął: Marcus, prosiłem, żeby zamykać drzwi na klucz! Przepraszam, ale lokal w tych godzinach jest nieczynny. - zwrócił się do blondyna - Zapraszamy wieczorem.
-Właściwie to ja przyszedłem w sprawie ogłoszenia.
-Ogłoszenia?
-Podobno szukacie barmana.
-Szukamy barmana? - zdziwił się po raz kolejny mężczyzna. Michael zaczynał się czuć coraz bardziej nieswojo - Na pewno jest pan pod dobrym adresem?
Blondyn osłupiał. Co prawda nigdy sam tutaj nie był, ale Noah doskonale znał to miejsce. Dlaczego miałby kłamać w sprawie adresu? To niedorzeczne.
-Jak najbardziej. - odpowiedział Mike po chwili, uparcie stawiając na swoim
-Hm, sprawdzimy to. Marcus?!
Przed nimi pojawił się niski rudowłosy chłopak z mnóstwem piegów, które zdobiły całą jego twarz. Michael zwrócił uwagę na jego dziwnie dobrany kolorystycznie strój. Cóż, w tych czasach im bardziej odmienne tym modniejsze.
-Wiesz coś o ogłoszeniu w internecie w sprawie pracy w naszym lokalu?
-Nic nie dodawałem. Ze trzy miesiące temu, owszem, ale ostatnio nie.
Michael miał ochotę przywalić sobie w twarz. Rzeczywiście nie zerknął na datę ogłoszenia. A z drugiej strony, kto zostawia takie nieaktualne obwieszczenie w internecie. Ostatecznie Clifford wyszedł z klubu z chęcią rzucenia się pod jadące auto. W oczach zebrały mu się łzy, ale nie wiedział czy to z powodu złości na samego siebie, czy z powodu beznadziejności sytuacji, w której się znalazł. Skończyły mu się alternatywy na dalszą przyszłość.
Przez kilka najbliższych godzin wałęsał się po znanych mu ulicach, zastanawiając się, co ze sobą począć. Nie chciał wracać do domu. Tam dopadały go bardzo złe myśli, które później wcale nie chciały opuścić jego głowy. Nie chciał także zadzwonić po Noaha czy pojechać do swoich rodziców, nie chciał zawracać im głowy swoją osobą, a tym bardziej swoimi problemami. Najchętniej poszedłby teraz do Luke'a, ale z wiadomych powodów nie mógł tego zrobić, przez co poczuł się jeszcze gorzej. Z dnia na dzień jego nadzieja na powrót ukochanego malała. Miał dość tej pustki w mieszkaniu i ciszy, która aż dzwoniła w uszach. Przez te lata tak bardzo przyzwyczaił się do bycia z drugą osobą, że teraz, gdy był sam, czuł się zupełnie jak zagubiony szczeniak. Michael bardzo chciał by jego i Luke'a ścieżki ponownie się skrzyżowały. Nawet, jeśli miałby go zobaczyć na jedyne pięć sekund, gdyby przechodził przez pasy. To i tak było dużo. Clifford chciał wiedzieć czy Luke sobie dawał radę, czy był szczęśliwy, czy może już zdążył się z kimś bliżej zaprzyjaźnić, czy starał się wyjść na prostą i zapomnieć o wszystkich minionych latach.
Bo Mike zupełnie sobie nie radził.
Zbliżał się do skrzyżowania, a w powietrzu unosił się słodki zapach lukru ze Starej Pączkarni, która znajdowała się tuż za rogiem. Tam właśnie zmierzał, zamierzając trochę osłodzić sobie ten dzień. Stanął przy okienku, przyglądając się pysznie wyglądającym słodkościom. Zastanawiał się który wybrać; z czekoladą czy z kajmakiem. Rozważania przerwały mu krzyki nadchodzące ze sklepu z instrumentami na końcu ulicy.
-Nie możesz mnie zwolnić! - krzyczał mężczyzna w szarej beanie. - Nie masz nikogo na moje miejsce.
-Na twoje miejsce mam dziesięciu innych, którzy nie będą mnie okradać! Bierz swoje rzeczy i zniknij mi z oczu, stary, bo skończysz dzisiaj na ostrym dyżurze.
-Daj mi moje należne wynagrodzenie.
-Gówno ci się należy! Liczę do trzech i jeśli wciąż tu będziesz, zadzwonię po policję. Wtedy dostaniesz to na co rzeczywiście zasługujesz. Raz!...
Mężczyzna w beanie zaplótł ręce na klatce piersiowej, chcąc pokazać, że nigdzie się stąd nie rusza.
-Dwa!...
Michael szybko zamówił pączka z czekoladą, zapłacił należną sumę i postanowił sprawdzić jak dalej potoczy się przedstawienie przed sklepem muzycznym.
-Trzy! Sam tego chciałeś, Bullet. - najprawdopodobniej właściciel sklepu wyciągnął z kieszeni komórkę, a wtedy ten drugi podniósł ręce do góry w geście kapitulacji i odszedł bez słowa. - Nie chcę cię tu więcej widzieć. - krzyknął jeszcze za nim, a w odpowiedzi otrzymał dwa środkowe palce.
-Kutas - mruknął Mike pod nosem. Zdecydował się zjeść pączka później, a teraz pójść do tego sklepu. Coś mu mówiło, że to właśnie tam powinien się udać.
Ruszył więc żwawym krokiem do celu. Zanim wszedł do środka odetchnął głęboko. Wewnątrz nie zauważył nikogo, jednak mógł się domyślić, że właściciel był na pewno gdzieś obok. Z każdej strony okalały go rozmaite instrumenty; od trójkątów aż po same ogromne kontrabasy. Clifford przyjrzał się skrzypcom wykonanym z wiśniowego drewna. Zawsze chciał się nauczyć na nich grać, jednak jakoś nigdy nie było mu po drodze.
-W czymś mogę pomóc?
Michael podskoczył, słysząc nagły głos tuż obok swojego ucha.
-Widziałem całą sytuację przed sklepem.
Mężczyzna był młody. Może nawet w zbliżonym wieku do Clifforda. Miał dość krótkie czarne jak smoła włosy, które skręcały się w delikatne loczki i przenikliwe zielone oczy. Splótł dłonie na potylicy głowy i ciężko wypuścił powietrze.
-Szkoda gadać. Chociaż najgorsze jest to, że skłamałem. Wcale nie mam dziesięciu innych osób na jego miejsce. W zasadzie, nie mam ani jednej.
Michaelowi aż zabłysły oczy przez napływ nadziei. Ścisnął mocniej papierową torebkę z pączkiem, a ta nieprzyjemnie zaszeleściła.
-Sądzę, że już pan ma. - odpowiedział Mike, uśmiechając się szeroko.
-Zna pan kogoś, kto chciałaby pracować za marną pensję w nie rozwojowym sklepie muzycznym? - zapytał ironicznie mężczyzna, a Clifford nieznacznie się skrzywił. Może to nie była praca jego marzeń, ale aktualnie nie mógł wybrzydzać.
-Dzień dobry, nazywam się Michael Clifford i ubiegam się o pracę właśnie w tym miejscu.
Ciemnowłosy uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę w stronę dwudziestosześciolatka.
-Thomas Miller, w takim razie witam w The New Chord.
××
Nie było mnie tu dłuższą chwilę, wybaczcie.
Anyway, chciałabym życzyć wam spokojnych, szczęśliwych i miło spędzonych w rodzinnym gronie świąt 🎅 A także pijanego i hucznego sylwestera! 🍾
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top