Dzień 3 [Jesteś! - Usuk]

Dzień 3 - scena miłości (nieeeee...)

To jest dziadostwo pisane na siłę :'>

✧*.✧*.✧*.✧

Kolejne, nudne spotkanie krajów. Kolejne kłótnie, nieporozumienia i wrzaski. Czyli wszystko tak jak zawsze...

Jednak tym razem wszystkie pary oczu zwrócone były w kierunku kłócących się Alfreda i Arthura. W sumie rzadko zdarzało im się pokłócić aż tak bardzo...

- Nie zamierzam cię słuchać! Co ty w ogóle sobie myślisz, co?!

Arthur wykrzykiwał wręcz kipiąc ze złości co jakiś czas uderzając pięścią w stół. Rzadko był aż tak zdenerwowany i nawet Francis wiedział, że jeśli doprowadzi się go do stanu najwyższej wściekłości lepiej zakończyć kłótnię w trybie natychmiastowym. Alfred jednak nie wyglądał na takiego co by miał zaraz odpuścić...

- Co?! Nie możesz znieść tego, że to ja mam lepsze pomysły od ciebie, racja?!

- Słucham?! Ty? Lepsze pomysły?! No chyba sobie ze mnie kpisz ty cholerny idioto!

Reszta krajów odsunęła się nieco od miejsc zajmowanych przez tą dwójkę chcąc uniknąć niepotrzebnych szkód cielesnych. Włochy z przestrachem przybliżył się do Niemiec i chwycił go za rękę co spotkało się z pomrukiem niezadowolenia ze strony Ludwiga, jednak nie osunął się; zamiast tego poklepał Feliciano po głowie. Romano natomiast postanowił uciąć sobie tą męczarnię dla uszu i po prostu wyszedł z sali, kierując się w stronę bufetu Tylko Rumunia starał się wyłapywać każdy, najdrobniejszy szczegół z przebiegłym uśmiechem i dziwnym blaskiem w szkarłatnych oczach.

- Każdy tutaj może potwierdzić, że ja mam najlepsze pomysły! Odkąd tylko wyrwałem się z pod twojej żelaznej ręki miałem okazję w końcu się rozwinąć! To to cię tak boli, co?! To, że bez ciebie radzę sobie sto razy lepiej! Gdybym tylko wiedział jak to będzie wyglądać... Wybrałbym Francisa...

Oczy Alfreda wręcz płonęły ze zdenerwowania, a na sali zapanowała grobowa wręcz cisza.

Arthur poczuł ukłucie w sercu, a wyraz jego twarzy na sekundę zmienił się z wściekłego na bardzo zraniony, ale potem doskonale to zamaskowal. Jednak od środka rozpadł się na milion kawałeczków... Chciał się w tej chwili stąd wydostać, uciec jak najdalej i zniknąć... Po prostu się rozpłynąć w powietrzu i nigdy już nie czuć, nie być zranionym.

- I co? Już nic nie powiesz?

Ameryka usiłował utrzymać drwiący uśmiech na swojej twarzy, ale zrozumiał, że powiedział zbyt dużo... Zdecydowanie za dużo...

- Powiem! Ja...- Arthur zawahał się na chwilę zastanawiając się czy to na pewno dobry pomysł, ale przypominając sobie to wszystko przez co przez niego przeszedł...- Ja wolałbym żebyś nigdy się nie urodził!

Anglia odszedł ze swojego miejsca, a następnie trzasnął za sobą drzwiami. Nikt nie mógł widzieć, że po jego policzkach ciekną łzy...

Wszyscy zgromadzeni skierowali swój wzrok na Alfreda. Na jego twarzy widniał szok, ale jeśli ktoś bardziej by się przyjrzał, mógł zobaczyć wielki smutek kryjący się w tych błękitnych oczach...

Opadł na krzesełko, tępo wpatrując się w puste miejsce naprzeciwko siebie.

Czy on naprawdę tak sądzi...?

Każdy chciał jakoś pocieszyć Amerykę, ale nikt nie potrafił znaleźć odpowiednich słów.

Jako, że cała uwaga została poświęcona Alfredowi nikt nie zauważył Rumunii, który odszedł od nich dalej i zaczął szeptać coś pod nosem.

Po całej sali rozległ się oślepiający blask...

✧*.✧*.✧*.✧

Arthur otwarł oczy i przeciągnął się leniwe, a następnie rozejrzał się po pokoju. Porozrzucane papiery, ubrania poskładane w nieładzie, puste butelki po whisky i książki walające się po podłodze, które wczoraj przez przypadek musiał strącić z półki. Głowa strasznie go bolała, ale w sumie tego można było się spodziewać po wypiciu kilku butelek wysokoprocentowego alkoholu.

Wstał z łóżka i ruszył do kuchni w celu zaparzenia zbawiennej herbaty.

Wczoraj chciał zrobić wszystko żeby zapomnieć, nie czuć, nie myśleć. Chciał oderwać się od tego wszystkiego i po prostu poczuć się dobrze.

Teraz zdecydowanie nie jest tak jak miało być...

Czuł się okropnie, był rozbity, zraniony, wyssany z sił do życia. Jedyne co chciał w tej chwili zrobić to położyć się spać i nie wychodzić z łóżka przez następny tydzień, ale niestety jako personifikacja nie może sobie pozwolić na tego typu "chillout".

Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu.

- Halo?

- Anglio, gdzie ty jesteś? Spotkanie zaczęło się jakieś piętnaście minut temu! Przychodź natychmiast!

Po drugiej stronie Arthur usłyszał głos Ludwiga, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć Niemcy rozłączył się.

- No pięknie... Niech to szlag...

✧*.✧*.✧*.✧

Arthur wszedł właśnie do sali, w której było spotkanie. Westchnął kiedy wszyscy spojrzeli w jego stronie. A próbował wejść bezgłośnie i jak gdyby nigdy nic zająć swoje miejsce.

- Wreszcie się zjawiłeś! Siadaj na miejscu i zaczynamy.

Arthur spojrzał na Ludwiga, a następnie przeskanował wzrokiem wszystkich zebranych.

- Gdzie jest Ameryka?

Spojrzał na nich, a oni wymienili między sobą zdezorientowane spojrzenia. Jedynie Rumunia odwrócił czym prędzej wzrok, jednak to umknęło uwadze Anglika.

- Vee... O kim ty mówisz Anglio? Wszystko dobrze?

Serce Arthura zabiło niespokojnie. Czy oni mówią to na poważnie czy postanowili zadrwić sobie z niego.

- Nie żartujecie. Pytam się was: gdzie jest Alfred? Nie będzie go dzisiaj?

Francja podniósł się ze swojego krzesełka i podszedł do Anglii kładąc mu rękę na ramieniu. Na ten gest Arthur wzdrygnał się i odsunął z obrzydzeniem.

- Mon ami... Może powinieneś odpocząć, co? Znowu mówisz o tych swoich, wymyślonych przyjaciołach!

- Wymyślonych?! Ty głupia żabo! Mówię o Ameryce, wysokim blondynie z odstającym kosmykiem o niebieskich oczach! Nie pamiętacie go? Co jest z wami?!

Spojrzał z nadzieją na Rosję, potem Chiny, jeszcze dalej na Kanadę, kończąc na zdegustowanym Romano.

- Przepracował się biedaczek...

- Powinien odpocząć...

- Kto to Ameryka?

Szepty rozlegały się po całej sali, a Arthur nie miał pojęcia co się właśnie dzieje... Czy do tej pory to wszystko było iluzją? Wytworem jego głowy żeby pozbyć się samotności?

Nie... To niemożliwe... On jest zbyt prawdziwy...

Nagle przypomniała mu się ich wczorajsza kłótnia, a dokładnie słowa, które powiedział mu na odchodne... "Ja wolałbym żebyś się nigdy nie urodził!"

Przecież wcale tak nie myślał! A co najważniejsze... Jak do cholery przez jedno, głupie zdanie Alfred mógł zniknąć?!

- To nie może być prawda...

Wyszeptał z przestrachem bardziej do siebie, niż do reszty krajów, a potem po prostu wybiegł z sali zostawiając zszokowanych zebranych.

Aktualnie jedyne czego chciał to jak najszybciej dotrzeć do miejsca, w którym Alfred zatrzymywał się gdy spotkanie miało odbywać się w Londynie. Chciał jak najszybciej sprawdzić, że to wszystko jest tylko jakimś głupim żartem.

Jednak kiedy zbliżył się do budynku dostrzegł, że nie jest to już ten sam okazały dworek, a jedna wielka ruina z powybijanymi szybami.

Jak to jest możliwe?!

Otworzył całkowicie lekko uchylone, stare drzwi i ostrożnie wszedł do środka. Od wewnątrz budynek zdecydowanie nie wyglądał lepiej... Podłogi były pozapadane, a na ścianach tylko gdzieniegdzie trzymały się jeszcze ostatnie resztki tynku. Dach był dziurawy i co jakiś czas można było usłyszeć jak belki skrzypią ostrzegawczo. Niezbyt mądrym posunięciem było przebywanie w budynku, który w każdej chwili mógł stać się jedną, wielką kupą gruzu, jednak Arthur musiał jeszcze sprawdzić pokój Ameryki...

Wszedł na piętro po powykruszanych schodach uważając żeby nie stanąć na stopniu "pułapce", który boleśnie mógł wysłać go spowrotem na parter.

Stanął na progu pomieszczenia, które niegdyś było pokojem Alfreda...

Cała podłoga zasypana gruzami częściowo zwalonych ścian oraz odłamkami potłuczonych szyb. Nic nie zostało z dawnego pokoju Amerykanina.

Arthur poczuł jak w oczach zbierają mu się łzy. Czy teraz już tak zostanie?

Opadł bezsilnie na kolana, kuląc się oraz mocząc swoje ubranie łzami. To było straszne... Osoba, która przez tyle wieków była przy nim teraz tak po prostu zniknęła z jego życia.

- Where are you, you bloody idiot?! Nie chciałem żebyś zniknął! Proszę cię, wróć...

Jego głos odbił się echem, po opustoszałej przestrzeni wraz z dźwiękami rozpaczliwego szlochu.

Wtedy pod gruzami zauważył coś kolorowego. Wyciągnął rękę w tym kierunku, a następnie wyszarpał kawałek materiału spod sporego kawałka odpadniętego tynku. Była to niewielka, zakurzona i trochę poszarpana flaga USA.

Oddech uwiązł mu w klatce piersiowej Arthura, a obraz przed oczami zaczął wirować, natomiast po jego policzkach wciąż spływały coraz to nowe strugi łez.

W następnej chwili rozbłysło oślepiające, białe światło, a potem Anglia już nie pamiętał...

✧*.✧*.✧*.✧

- Anglia?! Ej obudź się! Halo?! Arthur!

Arthur zmusił się do otwarcia oczu czując jak ktoś klepie go po policzku.

- Co się- Alfred! - kiedy tylko zobaczył twarz Ameryki przed sobą, zerwał się z pozycji leżącej, a następnie przytulił Alfreda z całej siły do siebie.

Amerykanin w pierwszej chwili był w szoku, ale potem przytulił Anglię, wdychając herbaciany zapach jego ubrań.

- Przepraszam, tak bardzo przepraszam! Ja wcale tak nie myślałem! Przepraszam!

Anglia tak bardzo cieszył się, że wszystko wróciło do normy. Znowu ma koło siebie Alfreda...

- Arthur ja też cię bardzo przepraszam... Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej osoby do opieki nade mną... A tak w ogóle, jak ty się tu dostałeś?

Anglik westchnął, a następnie zaczął opowiadać co mu się przytrafiło spotykając się z zafascynowaniem ze strony swojego słuchacza.

- Woah dude! To niesamowite! Nie wiem jak to mogło się stać, ale to po części wyjaśnia to jak znalazłeś się na podłodze w moim pokoju!

- Tak... W sumie racja... Ale Alfred... Ty wiesz, że ja wcale tak nie myślałem, prawda? - Arthur wpatrywał się badawczo w błękitne oczy drugiego chłopaka.

- Ja...- nie dane było mu dokończyć, bo wypowiedź została przerwana przez Arthura, który przycisnął swoje usta do tych należących do niego.

Ameryka otworzył szeroko oczy ze zdziwienia, ale zanim zdołał cokolwiek zrobić, zarumieniony do granic możliwości Anglia oderwał się od niego, starając się uniknąć jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego.

- Ja przepraszam! To tak samo wyszł...

Teraz to Alfred przejął inicjatywę i pocałował delikatnie usta Anglika, przewracając go na plecy tak, że teraz oboje leżeli na podłodze.

Arthur zawiesił ręce na karku Amerykanina i rozpłynął się w pocałunku, uwielbiając to jak ciepłe i miękkie były usta Alfreda, i jak idealnie wpasowały się do tych jego.

Jednak po chwili musieli oderwać się od siebie aby zaczerpnąć powietrza.

England... I love ya so much...- powiedział wpatrując się w szmaragdowe oczy, ręką gładząc policzek Anglii.

- I love you to! You bloody wanker!

I poraz kolejny ich wargi połączyły się, ale tym razem pewniej, nie czując lęku, że ukochana osoba je odtrąci. Teraz nikt ani nic nie mógł ich powstrzymać, teraz byli tylko oni i pragnienie miłości.



























No więc jestem bardzo niezadowolona z tego tekstu... Jest okropny, ale tak kończy się pisanie bez weny .-.

Przepraszam was, ale wena to u mnie bardzo rzadki i wybredny gość...

Do zobaczenia jutro!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top