Dzień 26 [Osobliwy dom pani Héderváry]
Dzień 26 - o zwiastunie filmu, którego nigdy nie widziałeś
(Zwiastun oczywiście powyżej. Polecam obejrzeć, zanim weźmiecie się za czytanie)
No więc... Film wzięty z komentarza annwisz... Przepraszam jak nie będzie to miało nic wspólnego z filmem, ale ja tu się tylko inspiruję i wiele rzeczy zmieniam pod siebie
Mam nadzieję, że pomimo braku tego dokładnego związku z filmem wam się spodoba :>
Może trochę UsUkowe... Ale nie wiem
Human AU
✧*.✧*.✧*.✧
Alfred siedział na niewielkiej łódce, słuchając szumu fal i próbując zakryć swoje oczy przed intensywnymi promieniami południowego słońca. Było tak spokojnie, a fale bujały łódką na lewo i prawo... Lewo i prawo... Przymknął oczy wsłuchując się w kojące dźwięki.
Jednak ta błoga cisza została przerwana przez jego towarzysza...
- Hej! Otrząśnij się z tego transu i posłuchaj co do ciebie mówię! - Alfred spojrzał z wyrzutem na zezłoszczonego blondyna - Chodź za mną... Chcę ci pokazać jedno miejsce...
Jednak zanim zdołał zaprotestować, został brutalnie pociągnięty za nadgarstek i już po chwili znalazł się w zimnej wodzie. Chociaż tyle, że okulary zostawił na łodzi...
Dostrzegł sylwetkę Arthura, który coraz bardziej zagłębiał się w wodę, popłynął w tamtą stronę usilnie próbując zatrzymać resztki powietrza w swoich płucach.
Otaczał go chłód i ogłuszające uczucie wody w uszach. Zastanawiał się dlaczego płynie za tym chłopakiem, skoro mógł wrócić na powierzchnię, gramoląc się spowrotem na łódkę. Może po prostu był ciekawy co ten człowiek skrywa... Już wystarczająco zadziwiły go jego ciężkie, metalowe buty, które uparcie nosił na swoich nogach. Przecież musiały być potwornie niewygodne i ważyć z dziesięć kilogramów!
W tej chwili Arthur odwrócił się do niego twarzą tak, że w mroku panującym tu pod wodą niemal mógł dostrzec światło bijące z jego niesamowicie zielonych tęczówek.
Jednak wydarzyła się rzecz bardzo dziwna... W jego stronę podpłynęło mnóstwo bąbelków powierza wydmuchanych przez chłopaka, a jeden z nich otoczył jego głowę. Poczuł, że może swobodnie oddychać i łapczywie zaciągnął się dostarczonym mu tlenem. Już miał pytać jakim cudem on to zrobił, ale dostrzegł, że Arthur zagłębia się jeszcze bardziej w morskiej toni i nie pozostało mu nic innego jak popłynąć za nim...
Otworzył oczy z podziwu, kiedy ujrzał ogromny statek umiejscowiony na piaszczystym dnie. To był jeden z tych statków, o których z pasją wyczytywał z bajek dla dzieci, kiedy był mały. Ogromny, masywny i zapomniany statek już na zawsze zakotwiczony na tajemniczym dnie oceanu...
To wszystko zdawało się tak nierealne i miał wrażenie, że zaraz obudzi się w swoim pokoju z rozmarzonym wyrazem twarzy... Zamrugał kilka razy, ale kiedy stwierdził, że nadal otacza go mrok i zimna woda, przyjął do wiadomości, że choć to nierealne i baśniowe, dzieje się naprawdę i Alfred bierze w tym udział.
Arthur opadł na stałe podłoże, dostając się przez pokład statku do środka. Alfred poszedł w jego ślady starając się zapamiętać każdy, najdrobniejszy szczegół z podziwem wpatrując się w rozległe wnętrze statku, czując nagłą potrzebę posiadania dobrej, podwodnej kamery...
Poczuł jak zostaje pociągnięty za nadgarstek w stronę jakichś dużych, lekko uchylonych drzwi. Arthur wprowadził go do sporych rozmiarów komnaty i natychmiast przylgnął go drzwi. Alfred już miał pytać się go dlaczego to robi, ale wtedy stało się co wcześniej w głębi oceanu. Mnóstwo bąbli powietrza wypełniło pokój wypychając wodę przez drzwi i przyciskając Alfreda do ich drewnianej powierzchni. Nie rozumiał jakim cudem Arthur to zrobił, ale było to niesamowite i odczuł wielki podziw, i szacunek do tego chłopaka.
Zatrzasnął drzwi za sobą czując, że spowrotem może oddychać bez tego utworzonego przez Arthura bąbla powietrza.
- Jak ty to zrobiłeś, dude?! To było niesamowite! Jesteś superbohaterem czy coś w tym stylu? - był tak podniecony, że ignorował wszelkie próby uzyskania głosu przez blondyna.
Arthur był coraz bardziej zirytowany, walczył ze sobą aby nie rzucić się na niego i nie uciszyć go siłą. Powstrzymał się jednak, podnosząc tylko swój głos na tyle, na ile było go stać.
- POWIETRZE! - Alfred spojrzał na niego z niezrozumieniem - Moja osobliwość...
Arthur uśmiechnął się lekko, widząc podziw i dziecięcy zachwyt na twarzy Alfreda. Kontynuował z malującą się na twarzy dumą i zadowoleniem.
- Mogę ci pokazać znacznie więcej, ale musisz obiecać, że nie uciekniesz...- zaśmiał się widząc jak Alfred energicznie kiwa głową.
- Pokaż mi wszystko! Ja chcę zobaczyć wszystko! Jest was więcej? Jeśli wszyscy mają takie odjechane zdolności to... Woah! Nawet nie wiem co powiedzieć! Też bym tak chciał, ale wiesz... Jestem zwykły...- w jego głosie można było usłyszeć szczere rozżalenie i Arthur pomyślał, że zachowuje się jak dziecko...
- Nie, nie jesteś...- uniósł kąciki ust w tajemniczym uśmiechu, powodując wielkie zainteresowanie ze strony Alfreda.
- Ja? Niezwykły? Dude! Pod względem jakiś super umiejętności jestem nudny jak flaki z olejem! - powiedział to z tak wielkim żalem, że niemal Arthurowi zrobiło się go szkoda...
Ale przecież za niedługo dowie się wszystkiego... Przynajmniej taką miał nadzieję...
- Nie jestem osobą upoważnioną do tłumaczenia ci pewnych rzeczy, ale obiecuję, że zaraz będziesz widział tyle ile potrzebujesz...
✧*.✧*.✧*.✧
Szedł z Arthurem leśnymi ścieżkami rozmawiając o różnych, śmiesznych sytuacjach jakie im się przytrafiały. Alfred jeszcze nigdy nie czuł się w niczym towarzystwie tak dobrze mimo, że z tym chłopakiem znał się od niedawna... Szczerze powiedziawszy, nadal byli dla siebie prawie obcy, chociaż każdy z nich miał wrażenie, że znają się już od bardzo, bardzo dawna...
To było naprawdę dziwne i onieśmielające uczucie...
Jednak długo nie mógł się nad tym zastanawiać, bo ich oczom ukazał się wielki, stary dom. Był pewien, że jest to jeden z większych i bardziej okazałych domów jakie w życiu widział.
Spojrzał na Arthura, ale ten tylko się uśmiechał i szedł przed siebie, oczekując, że Alfred zrobi to samo. Postał jeszcze chwilę w miejscu, podziwiając budynek, ale potem biegiem dołączył do blondyna.
W drzwiach domu zauważył kobietę, która wpatrywała się w nich z uśmiechem. Brunetka o niesamowicie długich, pięknych włosach i zielonych oczach, wyciągnęła w jego stronę rękę.
- Alfred! W samą porę! Jestem pani Héderváry!
Otwarł oczy ze zdziwienia, zastanawiając się skąd ta kobieta znała jego imię.
- Umm... Alfred. Miło mi panią poznać...- uścisnął niepewnie jej dłoń, zdobywając się na lekko przestraszony uśmiech.
- Dobrze... Więc najpierw dobrze by było gdybyś poznał resztę nas... Chodź za mną! - odeszła energicznym krokiem w stronę ogrodu, a Alfred posłał spanikowane spojrzenie w stronę Arthura.
- Idź za nią! Jest naprawdę bardzo miła, Alfred. Nie musisz się jej obawiać...- chłopak roześmiał się widząc minę Amerykanina.
Ten tylko zarumienił się lekko i w końcu ruszył za panią Héderváry.
**
Już po kilku godzinach obchodu był wyczerpany i przytłoczony ilością rzeczy do zapamiętania. Ci wszyscy ludzie z niezwykłymi zdolnościami, których poznał... To było niesamowite i bardzo chciałby być tak wyjątkowy... No i podobno był, ale do tej pory po prostu tego nie odkrył. Ale czy to w ogóle możliwe żeby był osobliwy?
W jego rodzinie nigdy nie działo się nic wyjątkowego. Wychował się na prostej wsi i on miałby mieć jakieś zdolności? To brzmi niewiarygodnie...
Siadł na ławce w ogrodzie patrząc na masywne drzewo, a za nim widoczny zachód słońca. Ten dzień był bardzo, bardzo dziwny.
Wzdrygnął się kiedy usłyszał szelest wysokiej trawy za sobą. Spojrzał w tamtą stronę, ale kiedy nikogo nie zauważył, uznał, że to tylko jakieś zwierzę. Spowrotem spojrzał na drzewo, lecz tym razem jego widoczność przysłonił mu... Arthur.
- Co ty tu robisz?! Chcesz żebym zawału dostał?! - wykrzyknął, wymachując agresywnie rękoma.
- Spokojnie... Nie miałem zamiaru aż tak cię wystraszyć. Mogę się przysiąść?
Alfred pokiwał głową i zrobił miejsce dla Arthura.
Siedzieli w ciszy słuchając cykania świerszczy i odległego pohukiwania sów. Niebo rozbiło się coraz bardziej ciemne, a zarys słońca już dawno schował się za choryzontem. Jednak było bardzo ciepło i Alfred wcale nie miał ochoty się stąd ruszać... Było mu tak dobrze i czuł, że mógłby zostać tu o wiele dłużej delektując się dźwiękami wieczornej ciszy.
Na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, w które wpatrywał się z uwielbieniem. Od dziecka kochał patrzeć na małe, jasne punkciki na ciemnym nieboskłonie. Zachwycał się, że takie małe światełka w rzeczywistości są ogromnymi kawałkami skał... To było nie do uwierzenia...
- Alfred...- spojrzał na Arthura, którego wzrok także utkwiony był gdzieś w górze - Zostaniesz tu z nami trochę, prawda?
Odpowiedź wydawała mu się tak oczywista, że był całkowicie zszokowany, że Arthur go w ogóle o to pyta. Dziwny człowiek...
- Oczywiście, że zostaję! Jakoś na chwilę obecną nie wyobrażam sobie po prostu wrócić do domu, wiesz? - uśmiechnął się do chłopaka.
Arthur odwrócił się w jego stronę z wdzięcznością wymalowaną w jego oczach. Odbijały one blask wszystkich tych gwiazd i w tej chwili były najpiękniejszą rzeczą na świecie... Zielona, intensywna barwa z tysiącami świecących punkcików....
Spojrzał gdzie indziej czując się dziwnie skrępowany.
Nie wiedział co go tu czeka, ale czuł, że będzie to największa przygoda w jego życiu...
Może w końcu ta zwykła, szara codzienność zyska więcej barw... Przecież w końcu już jedną zyskała...
Zieleń...
Kochani... Wyszło jak wyszło, ale jest (spóźnione)
Mam nadzieję, że jakoś tragicznie nie było...
I znowu prośba! Dajcie mi jakiś tytuł książki...
Do zobaczenia jutro!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top