Dzień 19 [Odszedłeś - Spamano]

Dzień 19 - z twoim ulubionym cytatem

Kto mnie obroni przed LessyChan? (• ▽ •;)

Chyba smutne

Human AU

✧*.✧*.✧*.✧

Lovino biegł przed siebie, nie zwracając uwagi na potrącanych przez niego przechodniów. Biegł jak najszybciej potrafił, zmuszając swoje nogi do morderczej pracy.

Wbiegł w jedną z mniej uczęszczanych uliczek Rzymu i w pośpiechu skrył się w cieniu budynków. Próbował ustabilizować swój oddech i powstrzymać łkanie wydobywające się z jego gardła.

Przycisnął kolana do siebie, ukrywając w nich twarz i tłumiąc cichutki, niekontrolowany szloch. Dlaczego ojciec to zrobił? Dlaczego Lovino musiał to zobaczyć? To wszystko nie miało sensu, a pomimo tego wbijało się głęboko w serce Włocha.

Widział to... Widział swojego ojca, całującego się z inną kobietą... Mama wyjechała tylko na kilka dni, a on już znalazł sobie zastępstwo. Jak mógł?! Kiedy tylko mężczyzna zauważył jego obecność w drzwiach domu, zaczął się tłumaczyć, ale Lovino go nie słuchał... Wybiegł z domu ignorując nawoływania ojca.

Starał się zatrzymać łzy, ale nie potrafił. Zbyt wiele emocji kumulowało się w jego głowie. Był wściekły, zdezorientowany, smutny i... Nie wiedział co tak naprawdę w tej chwili czuł...

- Przepraszam... Wszystko dobrze?

Zadrżał, słysząc nad sobą głos z wyraźnym, hiszpańskim akcentem. Lekko pokiwał głową w nadziei, że nieznajomy odejdzie, usatysfakcjonowany tym gestem... Jednak cały czas czuł, że chłopak nad nim stoi.

- Mogę ci w czymś pomóc?

- Pomożesz mi odchodząc stąd i zostawiając mnie samego - odburknął, starając się panować nad drżącym głosem.

- Hej... Spójrz na mnie. Nie zamierzam cię tu tak zostawić...- nieznajomy położył mu rękę na ramieniu.

Lovino bił się ze swoimi myślami. Z jednej strony nie chciał pokazywać się tak komukolwiek, ale z drugiej... Przecież najprawdopodobniej już nigdy nie spotka tego chłopaka, więc co mu szkodzi...

Podniósł głowę w końcu patrząc na twarz nieznajomego. Sądząc po wyglądzie, był nieco starszy od Włocha... Jego włosy były w słonecznie brązowym odcieniu, a oczy... Lovino poczuł dziwne uczucie w okolicach żołądka, kiedy spojrzał w jego tęczówki. Niesamowicie zielona barwa z radosnym, dziwnie hipnotyzującym błyskiem.

Wstrzymał oddech czując jak jego cały świat znika, a zostaje tylko ta niesamowita zieleń, delikatny uśmiech i roztrzepane w nieładzie włosy.

- Płakałeś... Powiesz mi co się stało? - uśmiechnął się pokrzepiająco i usiadł obok Lovino.

- Nie twój interes idioto... Zostawisz mnie w spokoju czy zamierzasz tu tak siedzieć? - ponownie schował głowę w kolanach.

- Nie chcesz mi powiedzieć, więc nie zamierzam cię do tego zmuszać... Ale według mnie czasem lepiej jest wyrzucić z siebie to co nas dręczy... Jakbyś chciał kiedyś ze mną porozmawiać to będę czekał...

Usłyszał, że nieznajomy odchodzi, ale w jego stronę potoczył się jakiś kawałek zwiniętego w kulkę papieru. Poczekał aż chłopak zniknie z jego pola widzenia i szybko podniósł karteczkę.

Kiedy ją rozwinął, jego oczom ukazał się zapisany na szybko numer telefonu. Uśmiechnął się lekko spoglądając na nabazgrane cyfry.

- Idiota...- wyszeptał, chowając numer do kieszeni.

✧*.✧*.✧*.✧
5 lat później
✧*.✧*.✧*.✧

Lovino nie rozumiał bólu, który odczuwał. Przecież od początku wiedział, że to tylko głupi, zbyt wesoły idiota... A jednak...

Ten idiota z każdym, nowym dniem ich znajomości coraz bardziej dostawał się do serca Lovino, zostawiając w nim ciepło i radość.

To właśnie ten idiota potrafił wyciągnąć z Lovino wszystkie zmartwienia i udręki, zastępując je śmiechem i wesołymi wspomnieniami.

Właśnie ten idiota wydawał się rozumieć wszystko, nawet jeśli nic nie mówił. Po prostu patrzył, a ten wzrok sięgał wprost do duszy Lovino. Znał wszystkie uczucia, które do tej pory pieczołowicie skrywał głęboko w sobie.

Próbował zapomnieć o wszystkim co tylko z nim związane, ale im bardziej starał się wymazać wszystkie te wspomnienia z pamięci, tym częściej nawiedzały one jego umysł.

Co ten Antonio z nim zrobił? Po co on kiedykolwiek do niego zadzwonił? Przecież gdyby nie starał się utrzymywać tej znajomości teraz by tak nie bolało...

Ale nic nie potrafiło cofnąć go w czasie, ani nic nie da rady przywrócić mu hiszpańskiego idioty...

"Lovino postanowił odwiedzić Antonia. Nie był u niego już ponad dwa tygodnie, a tak szczerze brakowało mu jego towarzystwa...

Z delikatnym uśmiechem na twarzy zapukał do drzwi jego domu, czekając aż ten otworzy mu z tym szerokim uśmiechem i błyskiem radości w zielonych oczach.

Czekał, czekał, a drzwi nadal nie zostały otwarte. Zapukał jeszcze raz, tym razem słysząc kroki po drugiej stronie.

- Hej Antonio...- jednak głos natychmiast uwiązł mu w gardle, kiedy za drzwiami zobaczył zapłakaną twarz Gilberta.

- Witaj Lovino...- albinos wymusił u siebie lekki uśmiech - Lovino... Antonio on...

- Co z Antonio? Gdzie on jest? - Włoch wyminął Gilberta i udał się w głąb mieszkania - Antonio! Gdzie jesteś?

Zaczynał już panikować, a przecież wszystko jest w porządku... Musi być w porządku.

- Lovino tutaj...- jednak to nie był głos Antonia.

Ruszył w stronę, z której dobiegał głos Francisa, ale zatrzymał się w połowie drogi, patrząc na podłogę kuchni...

Rozejrzał się po osobach stojących w pomieszczeniu. Co tu robili policjanci?

Wszyscy patrzyli na niego ze współczuciem i smutkiem. Francis, który przedtem klęczał przy Antoniu, teraz podniósł się i przytulił do Lovino.

- Tak mi przykro Lovi...- wyszeptał, ściskając go jeszcze mocniej, jakby bał się, że Lovino zaraz rozpadnie się na kawałeczki.

Jednak w tej kwestii tulenie nic nie pomagało... Lovino rozpadł się, podobnie jak cały jego świat. Wszystko straciło barwy, a ciało zdawało się coraz bardziej odmawiać posłuszeństwa. Osuwał się w dół, a łzy ciekły po policzkach.

To nie może być prawda... To musi być jakiś koszmar, z którego zaraz się wybudzi. To tylko jego chore wyobrażenie, a Antonio w rzeczywistości podśpiewuje w kuchni robiąc obiad.

- To niemożliwe... To po prostu niemożliwe... Antonio... ANTONIO! - próbował wyrwać się Francisowi i pobiec do Hiszpana. Jednak blondyn cały czas go ściskał, nie pozwalając mu się wyrwać - Antonio... Nie...

- Chodźmy stąd Lovino... Proszę chodźmy stąd...- minęli w drzwiach Gilberta, który też ledwo trzymał się na nogach.

Francis posadził Włocha na kanapie w salonie i starał się go uspokoić.

Lovino płakał, krzyczał, próbował pobiec do kuchni, szczypał się, jakby próbując wybudzić się ze snu, ale nic to nie dawało... Nadal nie potrafił obudzić się teraz w swoim łóżku...

- Nawet nie zdążyłem mu powiedzieć, że...

Nie potrafił, nie potrafił nic z siebie wydusić... Płacz odbierał mu oddech, a Francis ani trochę nie potrafił go uspokoić... Nic oprócz Antonia nie mogło przywrócić mu świata, który właśnie się zawalił...

Teraz jest tylko w jakiejś nędznej podróbce życia... Wszystko jest już niczym bez Antonia..."

- Nie pożegnałeś się ze mną ty idioto... Dlaczego nawet tego nie mogłeś zrobić?

Już miał dość... Ból rozrywał go od środka, a już od kilku dni nie przestawał płakać. Nie chciał jeść, tylko leżał na swoim łóżku wpatrując się w zdjęcia jego i Antonia.

- Ty idioto... Po co wpuściłem cię do swojego życia... Po co cię pokochałem... Teraz to tylko boli...

Ale to tak już jest, że "niektórzy pojawiają się znienacka. Mieszają, mącą w naszych sercach, a potem znikają bez pożegnań. Żadne czary, tylko nasza naiwność pozwala byle komu się oswoić."
































Znowu spóźniam się z tekstem... Wybaczcie...

Mam nadzieję, że było w miarę smutne

Do zobaczenia jutro! (A właściwie jeszcze dzisiaj)





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top