Dzień 14 [Rywale - UsUk]

Dzień 14 - scena fantasy (pierwotnie science-fiction, ale totalnie nie znam się na tym gatunku)

Hmm... Więc ogólnie jest taka sprawa, że zastanawiałam się nad napisaniem czegoś dłuższego właśnie w tym stylu... Wydaje mi się, że tekst dzisiejszego dnia wyzwania będzie (kiedyś) pewnego rodzaju epilogiem, ale to zobaczymy...

Jeśli będą jakieś duże niezgodności z książką to przepraszam, ale pierwszą część czytałam już bardzo dawno temu i po prostu jej nie pamiętam tak dokładnie.

Pottertalia (ノ◕ヮ◕)━☆゚.*・。゚

✧*.✧*.✧*.✧

Arthur nerwowo krążył po jednym z korytarzy Hogwartu przyciskając do piersi swojego kota, Crumpeta. Chodził w tą i spowrotem starając się pozbyć stresu jaki mu towarzyszył przed ceremonią przydziału.  Sytuacji nie poprawiał fakt, że jego brat Allistor, który był już na czwartym roku nauki,  cały czas obserwował go, szeptając coś do swoich kolegów. Starał się jak najbardziej usuwać z pola widzenia starszych uczniów, ale niestety wszędzie roiło się od roześmianych i podekscytowanych ucztą czarodziei.

Jeszcze kilka tygodni temu bardzo cieszyłby się z możliwości nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa znanej w całej Wielkiej Brytanii, ale teraz wolałby spowrotem znaleźć się w zaciszu swojej sypialni obserwując krople deszczu powoli spływające po szybie.

Arthur bardzo źle czuł się w obecności tylu obcych osób, którzy posyłali mu gardzące spojrzenia. Nigdy nie starał się być duszą towarzystwa, a jeśli ktokolwiek okazywał mu większe zainteresowanie zawsze starał się zniknąć mu z oczu.

Nigdy nie czuł potrzeby przebywania w pobliżu innych czarodziei czy też mugoli. Najlepiej było mu bez ludzi, w swoim niewielkim pokoju na poddaszu, gdzie nie musiał widywać nikogo, jeśli nie miał na to ochoty.

Zdecydowanie wolał towarzystwo magicznych stworzeń, mieszkających w lesie niedaleko jego domu rodzinnego. One zawsze akceptowały go takiego jakim jest, nie wyśmiewały jego wyglądu, wysłuchiwały jeśli miał jakieś zmartwienia. Pomimo, że nie potrafił się z nimi porozumiewać za pomocą słów, ich obecność i poczucie zrozumienia było tym czego zawsze potrzebował.

Teraz czuł się samotny i zagubiony...

Nie pomagał mu fakt, że byli tutaj jego bracia, wręcz przeciwnie... Nigdy nie miał z nimi dobrego kontaktu i wcale nie zamierzał zawiązywać z nimi szczególnej, braterskiej więzi. Wiedział, że oni i tak nie będą w stanie go zrozumieć, a poza tym zdecydowanie woleli towarzystwo swoich przyjaciół niż zdziwaczałego odludka zwanego ich bratem, i Arthur bardzo dobrze ich rozumiał.

Zawsze był inny... Podczas gdy jego bracia byli otwarci, zabawni i rozrywkowi, Arthur był zamknięty w sobie i nieśmiały. Na spotkaniach rodzinnych zazwyczaj siadał na najmniej widocznym siedzeniu przy stole, patrząc na swoje palce, co jakiś czas zgarniając skrycie jakieś ciastka z półmisków.

Jedyną osobą jaka zdawała się go rozumieć była jego matka, ale kiedy Arthur miał siedem lat zmarła w wypadku... Przynajmniej taką wersję cały czas utrzymywał jego ojciec. On sam wcale nie wierzył, że jego mama zginęła w zwykłym wypadku...

Pogrążony we własnych myślach nie zauważył, że właśnie ktoś biegnie korytarzem i kieruje się prosto na niego.

Crumpet zaniepokojony wyrwał się z rąk swojego właściciela, natychmiast usuwając się z jego toru ruchu. Niestety Arthur nie zdążył zrobić tego co jego pupil...

W jednej chwili został przewrócony na plecy i przyciśnięty do zimnej posadzki przez czyjeś, ciężkie ciało.

Kiedy otworzył oczy przed sobą zobaczył twarz blondwłosego chłopaka o niesamowicie niebieskich oczach i przepraszającym uśmiechu. Poczuł się trochę dziwnie będąc z obcym człowiekiem w tak niewielkiej odległości.

Odetchnął z ulgą kiedy nieznajomy podniósł się wyciągając do niego rękę. Niepewnie ścisnął ją i wstał otrzepując z brudu swoją szatę.

- Hey dude! Przepraszam, że tak na ciebie wpadłem, ale myślałem, że spóźnię się na ceremonię! Jestem Alfred F. Jones!

Alfred posłał mu jeden ze swoich, najpiękniejszych uśmiechów, który ukazywał rzędy białych zębów i powodował urocze wgłębienia w policzkach. Arthur poraz kolejny poczuł się bardzo dziwnie z nieznanego mu powodu.

- Ja... Jestem Arthur Kirkland...- miał mówić dalej, ale zauważył, że chłopak mu się przygląda - Czy coś jest nie tak z moją twarzą?

Alfred momentalnie się spiął widocznie nie uświadamiając sobie wcześniej, że wpatruje się w poznanego chłopka zdecydowanie zbyt długo.

- Tak... Znaczy nie! Wszystko w porządku dude! Chodźmy już do Wielkiej Sali, bo zaraz się zacznie!

Arthur chciał mu coś odpowiedzieć, ale poczuł, że został złapany za nadgarstek i pociągnięty w stronę tłumów uczniów, którzy przeciskali się w wejściu do sali.

- Co ty robisz?! Puszczaj mnie natychmiast!

Młody czarodziej próbował wyrwać swoją rękę, ale jego nowy "przyjaciel" okazał się od niego znacznie silniejszy. Oczywiście nie był z tego faktu zadowolony.

Kiedy jednak weszli już do miejsca, w którym miała odbywać się uczta, cała irytacja odeszła w niepamięć ustępując miejsca narastającemu zachwytowi.

Sala przepełniona była uczniami, którzy siedzieli przy stołach przypisanych poszczególnym domom, a nad nimi unosiły się tysiące pozapalnych świeczek, które dawały ciepły, przyjemny blask. Wszędzie było słychać podekscytowane szepty młodych czarodziei, którzy czekali z niecierpliwością na przyjmowanie nowych uczniów.

Dopiero po chwili zorientował się, że część osób patrzy na niego, a raczej na jego rękę... Przerażony i zawstydzony do granic możliwości natychmiast wyszarpał rękę z dłoni Alfreda, który z widocznym w jego oczach zachwytem badał każdy najdrobniejszy szczegół swojego otoczenia.

- Woah... Niesamowite...

Alfred wyszeptał cały czas spoglądając w górę na lewitujące w powietrzu świeczki.

Wtedy po całej sali rozległ się głos starszego mężczyzny, w którym Arthur natychmiast rozpoznał dyrektora Hogwartu, Dumbledora.

- Witam was moi drodzy w kolejnym roku nauki w Hogwarcie! Jak co rok mamy okazję przywitać nowych uczniów!

Arthur szturchnął w ramię Alfreda, który w dalszym ciągu rozglądał się po sali zapewne nie słuchając słów wypowiadanych przez dyrektora. Ten natychmiast odwrócił się w stronę mężczyzny z długą brodą, stojącego na drugim końcu sali.

- Jak wiecie każdy z nowych uczniów musi zostać przydzielony do konkretnego domu... Oczywiście nie będę robił tego ja...- mówiąc to wskazał na stary, pomarszczony kapelusz, który w tej chwili poruszył się niespokojnie, a największa zmarszczka przyjęła kształt ust.

Ku zdumieniu Arthura i Alfreda dziwne nakrycie głowy zaczęło pochrząkiwać żeby potem zaśpiewać lekko zachrypniętym głosem.

"Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał,
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.

Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,

Co jeszcze nie jest zbadany.

Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.

Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.

Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.

A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwarta szkoły są chwałą.

A może w Ravenclawie,
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.

A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin,
Gdzie cenią sobie fortele.

Więc bez lęku, do dzieła!
Na głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!"

Wszyscy nowi uczniowie pootwierali usta ze zdziwienia obserwując jak Tiara Przydziału kończyła swoją pieśń, natomiast starsze roczniki były bardzo znudzone i wydawały się odetchnąć z ulgą, kiedy zakończyła śpiewać.

Już po kilku minutach zaczęły być wywoływane pierwsze nazwiska pierwszoroczniaków.

- Ludwig Beilshmidt! - rozległ się głos Dumbledora, który trzymał przed sobą kawałek pergaminu, na którym zapewne pozapisywane były ich nazwiska.

Blondwłosy chłopak o masywnej budowie ciała ruszył przez środek sali niepewnym krokiem. Na jego głowę została założona Tiara, która zamilkła na chwilę zastanawiając się nad domem dla Ludwiga, aby za chwilę zdecydowanie wykrzyczeć:

- Gryffindor!

Przy stole Gryfonów rozległy się radosne brawa i głośne, entuzjastyczne gwizdy. Chłopak spłonął czerwonym rumieńcem i czym prędzej usiadł na swoje miejsce.

Przy każdym następnym uczniu procedura wyglądała tak samo... W rezultacie:

- Antonio Fernandez Carriedo!

- Hufflepuff!

Tym razem stół Puchonów został ożywiony, Antonio z szerokim uśmiechem przysiadł się do swoich przyjaciół z domu.

- Feliciano Vargas!

- Hufflepuff!

Chłopak o brązowo-rudych włosach z dziwnym, odstającym loczkiem usiadł koło zajętego już rozmową Antonia.

- Lovino Vargas!

Arthur natychmiast zorientował się, że musiał on być bratem Feliciano... Tylko, że wyglądał na bardziej obrażonego i poirytowangego, podczas gdy ten drugi wręcz tryskał energią.

- Slytherin!

Markotny chłopak usiadł przy stole ignorując entuzjasyczne okrzyki czarodziei ze swojego domu.

- Arthur Kirkland!

Jego ciało spięło się kiedy usłyszał swoje nazwisko. Stres go sparaliżował. Nie mógł ruszyć się z miejsca, chociaż bardzo chciał. Poczuł, że w jednej chwili stracił panowanie nad częściami swojego ciała.

- Hey Arthur... Wołają cię! Idź! - ledwo dotarł do niego głos Alfreda.

Został wypchnięty do przodu i teraz już nie miał wyboru. Zacisnął pięści i ignorując bijące w szalonym tempie serce zmusił się do pójścia na przód.

Kiedy Tiara znalazła się na jego głowie, zadrżał gwałtownie sprawiając, że zsunęła mu się na oczy całkowicie przysłaniając widoczność. Usłyszał stłumione śmiechy z głębi sali, a następnie głos dobiegający z góry.

- Hmm... Odważny, ambitny, uczciwy i zdolny... Oj ciężko, ciężko... Niech pomyślę... O! Już wiem! SLYTHERIN!

Arthurowi wydawało się, że wykrzyczała to znacznie głośniej niż przy reszcie uczniów, ale może było to tylko złudzenie...

Usłyszał brawa i ruszył chwiejnym krokiem w stronę stołu Ślizgów, kątem oka spostrzegając Alfreda, który został wywołany zaraz po nim.

Pomyślał, że dobrze byłoby mieć choć jedną, mniej obcą twarz ze sobą w domu, ale po dłuższym zastanowieniu stwierdził, że nie wytrzymał by długo w jego ciągłej obecności.

- Gryffindor!

**

Już po kilku godzinach Arthur wiedział gdzie znajdowały się wybrane sale, dormitoria oraz można powiedzieć, że zaprzyjaźnił się z Lovino... Okazało się, że mieli sporo wspólnego...

Kiedy spacerował opustoszałymi korytarzami szkoły, unikając spacerującego Snape'a i kotki woźnego (przed którą ostrzegał go Ślizgon z trzeciego roku, Gilbert).

Zastanawiał się jak będzie wyglądać teraz jego życie... Pomimo, że cieszył się, że w końcu jego życie stanie się trochę ciekawsze to cały czas nie mógł pozbyć się wrażenia, że tu nie pasuje... Że po raz kolejny odróżnia się od osób, które go otaczały... Że...

Jego myśli urwały się kiedy poczuł, że ktoś złapał go za ramiona od tyłu. Krzyknął przestraszony, natychmiastowo odwracając głowę w stronę napastknika niemal osuwając się na ziemię, kiedy dostrzegł błękitne tęczówki i szeroki, olśniewający uśmiech.

- Ty idioto! Przestraszyłeś mnie! Chcesz żebym zszedł tu na zawał?! - krzyknął zapominając o tym, że ktoś zaraz może ty przyjść i ukarać ich obu - Co ty tu robisz? - powiedział już znacznie ciszej, oddalając się od niego nieznaczne.

- Spacerowałem sobie no i cię zauważyłem, więc przyszedłem się przywitać! - uśmiechnął się szeroko, ale potem wyraz jego twarzy spoważniał - No więc... Jesteśmy teraz rywalami, prawda?

Arthur nie od razu zrozumiał o co mu chodzi, ale potem uświadomił sobie, że przecież są w innych domach...

- Tak... Na to wygląda...- odwrócił wzrok wpatrując się w podłogę - Wybacz, ale muszę wracać do dormitorium... Umm... Do zobaczenia!

Odszedł szybkim krokiem, zostawiając zdezorientowanego Alfreda na pustym korytarzu.

Zastanawiał się dlaczego tak zareagował... Dlaczego uciekł... Ale jednego był pewien...

Ten chłopak działał na niego w sposób jakiego Arthur nie potrafił zrozumieć... Miał tylko nadzieję, że w ciągu siedmiu lat dowie się co powoduje to dziwne zakłopotanie w jego obecności...
































Tak to prawda...

Jestem fanką Harrego Pottera :'>

Mam nadzieję, że wam się podobało!

Do zobaczenia jutro!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top