Dzień 11 [Tak! - Spamano]
Dzień 11 - scena oświadczyn (czy ja to dobrze zrozumiałam, czy mój angielski mnie zawiódł?)
Przepraszam za spóźnienie się z tym tekstem qwp
LessyChan nie zabijaj mnie... Dobrze? :'>
✧*.✧*.✧*.✧
Lovino leżał na łóżku tępo wpatrując się w sufit. Dzisiaj był jeden z tych dni, w których nie miał ochoty ruszać się z miejsca.
Było straszne gorąco i wręcz nie dało się oddychać. Nie miał siły na nic i tylko mógł mieć nadzieję, że w najbliższych dniach chociaż trochę się ochłodzi.
Co prawda był przyzwyczajony do wysokich temperatur, ale dzisiaj to była przesada... Trzydzieści pięć stopni Celsjusza w cieniu sprawiało, że odechciewało się robić czegokolwiek poza leżeniem i popijaniem wody z lodem.
Chcąc jak najszybciej odciąć się od tej męczarni usiłował usnąć...
**
Otworzył oczy, a kiedy spojrzał za okno słońce już zachodziło.
Jakim cudem spałem tak długo?
Jednak nie zamierzał długo przejmować się swoją drzemką. Podniósł się i ruszył w stronę ogrodu w celu zaczerpnięcia świeżego powietrza.
Kiedy jednak przechodził przez przedpokój w oczy rzuciła mu się przyczepiona do drzwi wejściowych karteczka. Zaintrygowany podszedł bliżej i oderwał ją od powierzchni drewna.
"Hej Lovi ♡
Zamierzam wyrwać cię dzisiaj z domu i pojedziemy na wycieczkę! O dziewiątej (oczywiście wieczorem) będę na ciebie czekał!
Do zobaczenia,
Antonio"
Lovino westchnął i zaczął zastanawiać czego Antonio może od niego chcieć... Termin wybrał sobie conajmniej nieciekawy...
Spojrzał na zegar i z przerażeniem stwierdził, że miał dokładnie pół godziny do przyjazdu swojego chłopaka. Spiął się i gorączkowo zaczął przeszukiwać szafę w celu znalezienia odpowiedniego ubrania. Jak na złość większość jego wyjściowych ubrań, była akurat w pralni od czasu kiedy Feliciano sprzątając, jakimś cudem zalał je środkiem nabłyszczającym, który zostawił na nich tłuste plamy.
Zrozpaczony Włoch zmuszony był założyć zwykłe jeansy i t-shirt.
Stanął przed lustrem usiłując przekonać samego siebie, że wygląda bardzo dobrze... Niestety jego wyobraźnia nie potrafiła zdziałać aż takich cudów, a godzina dziewiąta zbliżała się nieubłagalnie.
Po całym mieszkaniu rozniósł się dźwięk dzwonka do drzwi. Lovino aż podskoczył kiedy uświadomił sobie, że Antonio już tu jest, a on nie wygląda tak jakby sobie tego życzył.
Chwiejnym krokiem zbliżył się do drzwi, a kiedy je otworzył zobaczył uśmiechającego się szeroko Hiszpana z bukietem czerwonych róż w ręku. On w przeciwieństwie do Lovino, ubrany był bardziej wyjściowo.
Miał na sobie idealnie dopasowaną, białą koszulę, która opinała się jego dobrze zbudowanym ciele, a także czarne spodnie od garnituru cudownie podkreślające smukłe nogi.
- Proszę, to dla ciebie...- Antonio wyciągnął do przodu rękę z kwiatami, a szeroki uśmiech nie opuszczał jego twarzy.
Lovino poczuł jak jego policzki stają się gorące kiedy przyjął się dokładnie sylwetce swojego chłopaka.
- Dziękuję za kwiaty i przepraszam, że nie ubrałem się wystarczająco... Eee... Ładnie, ale moje ubrania są w pralni bo-
Jego wypowiedź została przerwana przez Hiszpana, który pocałował delikatnie jego usta.
- Wyglądasz pięknie Lovi...
Włoch był przekonany, że teraz zrobił się jeszcze bardziej czerwony niż przedtem z czego nie był w najmniejszym stopniu zadowolony.
Nagle został pociągnięty za nadgarstek w stronę samochodu Hiszpana.
- Gdzieś jedziemy? - spytał lekko zdenerwowany.
Miał tylko nadzieję, że nie zamierza go zabrać do restauracji, w której zapewnie będzie dużo ludzi. Nie chciał się pokazywać w eleganckim miejscu, w takim stroju...
- To niespodzianka... - odpowiedział Antonio kiedy wsiedli już do auta - Dlatego teraz zawiąże ci oczy, dobrze?
Lovino prychnął, ale spoglądając na jego rozradowaną twarz, pokiwał głową na zgodę.
**
Droga mijała im w ciszy, ale żaden z nich nie czuł potrzeby zaczynania rozmowy. Ta cisza była bardzo komfortowa...
Włoch czuł się coraz bardziej zestresowany, bo jechali już jakieś pół godziny, a on nadal nie miał pojęcia gdzie Antonio go wywozi.
- Już jesteśmy!
Usłyszał głos chłopaka, a potem otwieranie drzwi. Hiszpan podał mu rękę i wyprowadził z auta.
Lovino poczuł pod stopami trawę, a kiedy nie usłyszał żadnych dźwięków miasta z ulgą stwierdził, że Antonio zabrał go gdzieś w plener.
- Możesz zdjąć już chustkę z oczu...
Powoli skierował swoje ręce do materiału zakrywającego mu oczy. Zsunął go w dół, a wtedy ukazało mu się jezioro...
Poczuł jak serce mu przyspiesza kiedy przyjrzał się okolicy.
Było tu piękne, niewielkie jezioro o krystalicznie czystej wodzie, która odbijała teraz świecący nad nimi księżyc. Otoczone było ono wieloma płaczącymi wierzbami, ale gdzieniegdzie można było dostrzec też krzewy bzu.
- Ja... Antonio tu jest pięknie! - wyszeptał odwracając się w jego stronę.
- Cieszę się, że ci się podoba... Chodź, podejdziemy bliżej! - chwycił go za rękę i oboje zaczęli iść w stronę jeziora.
Stojąc na brzegu Lovino wpadł w jeszcze większy zachwyt. Sceneria tego miejsca była istnie bajkowa i zastanawiał się czy to wszystko nie jest tylko jego snem. Dla pewności uszczypnął się nawet w rękę.
- Antonio, a tak właściwie to po co mnie tu zabrałeś?
Widać było, że Hiszpan delikatnie się spiął, ale potem wziął głęboki wdech i... Klęknął na jednym kolanie przed Lovino.
- Lovi... Odkąd pojawiłeś się w moim życiu cały świat stał się piękniejszy, tak naprawdę poznawałem go na nowo widząc rzeczy, których do tej pory nie zauważałem. To ty stałeś się moim światłem i tyko przy tobie czułem się naprawdę bezpieczny. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie i marzę żebyś już został przy mnie na zawsze... Kocham cię jak nikogo innego i... Lovino czy pozwolisz mi stać się twoim mężem?
Lovino poczuł, że jego nogi miękną, a serce wręcz szaleje z zaskoczenia i radości. Chciał coś powiedzieć, ale nie dawał rady wydusić z siebie żadnego słowa, zamiast tego schylił się i czule go pocałował.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz? - po głosie Antonia można było wyczuć, że był bardzo zdenerwowany.
Lovino tylko roześmiał się i go przytulił.
- Oczywiście, że tak ty idioto!
O mój Boże... Moja wena umarła całkowicie ;^;
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top