Day #3 - patching each other up
Ship; Sven Hannawald x Martin Schmitt
-Nie ruszaj się! Muszę doczyścić tę ranę. - upomniał łagodnie Svena Martin, stojąc między jego nogami z wacikiem w ręku.Siedzący na krześle Hannawald spojrzał spod byka na partnera,zaciskając palce na jego biodrach.
- Łatwo ci mówić. To cholernie piecze. - syknął, nieco odsuwając się od ręki bruneta.Ten wywrócił oczami, biorąc głęboki wdech. Jego partner potrafił zachowywać się jak dziecko. A mógł nie wdawać się w tę cholerną bójkę, w której i on też oberwał.
- To mogłeś pomyśleć o konsekwencjach swoich czynów. Trzeba było nie startować do Ammanna z łapskami. - zauważył Martin, przemywając rany na twarzy Svena, ścierając również krew. Ten spojrzał się na niego ze złością. Co jak co, ale temperamentu to nie można było mu odmówić. Gdy tylko coś mu się nie podobało to reagował złością, która szybko przeistaczała się w agresję. Nic dziwnego, że również i porażki znosił równie ciężko. A Martin zawsze przy nim był. Jeszcze zanim go w ogóle zauważył, zanim się w sobie zakochali. Czuwał przy nim i krył go, żeby tylko trener się nie dowiedział o jego występkach, które mogły grozić wydaleniem Svena z kadry. Schmitt był jego dobrym duchem i aniołem stróżem w jednym. Niby dwa totalne przeciwieństwa, ale uzupełniające siebie nawzajem. Lecz Sven wiedział, że musi popracować nad swoimi wybuchami, bo kiedyś to może skończyć się tragicznie. Oboje to wiedzieli.
- Tobie też leci krew. - zauważył cicho, patrząc na twarz bruneta, który w skupieniu opatrywał rany na jego twarzy. Martin jedynie się uśmiechnął.
- Nic mi nie jest. To tylko draśnięcie. Ty jesteś w gorszym stanie. Może powinieneś pojechać do szpitala. Simon nieźle cię poturbował. -kto by się spodziewał, bo takim drobnym gościu takiej siły.
-Niech się tylko znów pojawi, to wyląduje tam, gdzie powinien. -warknął Sven, gotując się na samą myśl o Szwajcarze. Martin docisnął mocniej wacik do rany, przez co Hannawald zaklął głośno.- Co tak mocno?!
- Zasłużyłeś sobie, a poza tym nie powinieneś go tak mocno bić. Ja z nim tylko rozmawiałem. Nie dobierał się do mnie, ani nic w tym stylu. Poza tym dobrze wiesz, że kocham tylko ciebie, a nie jakiegoś młodego co dopiero stawia kroki w skokach. -Martin chwycił mężczyznę za brodę i zmusił go, by spojrzał mu w oczy.
- Wiem. - westchnął, przyciągając Schmitta bliżej siebie. - Ale nie mogę nic na to poradzić, że jak go widzę blisko ciebie to szlag mnie trafia. - czarnowłosy na te słowa uśmiechnął się i pocałował go w usta.
- Kocham cię, ty mój wariacie.Koniec z bójkami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top