| Rozdział 3 |
Czekałam już w pomieszczeniu dla gości, kiedy zjawiła się Barbara. Przez ostatnie miesiące stale utrzymywałyśmy kontakt, a ona... Cóż, okazała się znacznie lepszą przyjaciółką, niż ja. Wspierała mnie absolutnie we wszystkim i bynajmniej nie zwalała na mnie winy. Ta dziewczyna była doprawdy niesamowita. Wiedziałam, że zrobiłabym dla niej wszystko.
- Gratulacje - powiedziałam w ramach przywitania i schyliłam się, aby ją uściskać. Po odsunięciu się, spojrzałam zdziwiona na jej dłoń. - Gdzie obrączka, Barbie?
- To miała być niespodzianka. - Uśmiechnęła się lekko. - Przełożyliśmy ślub ze względu na ciebie. Nie mogę pozwolić, aby mojej bratniej duszy zabrakło w tak ważnym dniu.
Byłam nieco osłupiała, ale odwzajemniłam uśmiech.
- Barb, Dick powinien być twoją bratnią duszą - zauważyłam. - Naprawdę, nie musiałaś tego robić. Ja tu jeszcze pewnie przez jakiś czas posiedzę...
- Nie ma mowy. - Pokręciła stanowczo głową. - Słuchaj, możesz tu siedzieć nawet ze sto lat, a my i tak na ciebie poczekamy. Dick się ze mną zgadza.
- Wiesz, że robi to tylko ze względu na ciebie.
- A wiesz, że nie? Chyba wyłuskałaś sobie u niego sympatię. W sumie to nie jest jakiś wielki wyczyn. On lubi wszystkich, pomijając złych gości.
- Ja jestem takim złym gościem - stwierdziłam ironicznie. - Zresztą, nieważne. Ciężko byłoby mnie nie polubić, prawda?
- Nie bądź dla siebie taka surowa - odpowiedziała tym samym tonem.
Roześmiałyśmy się cicho, nie chcąc wzbudzać niczyjej uwagi. Przypomniały mi się czasy ze studiów, kiedy spędzałyśmy w ten sposób noce, śmiejąc się z głupich rzeczy. To były naprawdę dobre wspomnienia, które budowały moją miłość do niej.
- Chyba muszę ci o czymś powiedzieć - wyznała, kiedy przestałyśmy chichotać. - Nie myśl tylko, że to od razu musi być coś złego, ale... Jako twoja najlepsza przyjaciółka mam taki obowiązek.
- No, wyduś to - zachęciłam ją. Mimowolnie poczułam lekki niepokój.
Wypuściła powietrze, jakby starała się dodać sobie odwagi.
- Dobra. Myślę, że powinnaś o czymś porozmawiać z Bruce'm. Bo dalej jesteście razem, prawda? - Skinęłam głową, a ona kontynuowała. - Kojarzysz kobietę z ksywką Catwoman? Była złodziejka. Kiedyś należała do Gotham City Sirens, ale przeszła na dobrą stronę.
- Selina Kyle. - Barbie potaknęła. - Miałam przyjemność ją poznać. Kolegujemy się. - Skrzywiłam się nieznacznie. - I nie jest tajemnicą, że miała swoje przygody z Batmanem. Chyba nie chcesz powiedzieć, że te czasy powracają?
- Nie, skądże - zaprzeczyła prędko. - Po prostu Tim powiedział mi, że od tygodnia dosyć często odwiedza Wayne Manor. Nie chciałam byś wścibska, ale może powinnaś porozmawiać z Bruce'm. Zawsze był typem kobieciarza.
Przewróciłam oczami.
- Nic nowego. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Spokojnie, ufam mu. Raczej nie kłamał, mówiąc, że mnie kocha.
- Oczywiście, że nie. Ale to nie zmienia faktu, że Selina nie raz słyszała to samo. - Położyła swoją dłoń na mojej, kiedy ta lekko drgnęła. - Wybacz, nie chciałam cię martwić. Kocham cię i nie chciałabym, aby ktoś cię zranił.
To zabrzmiało na hipokryzję, ale zignorowałam dziwne uczucie.
- Dziękuję ci za to. Na pewno z nim porozmawiam, ale raczej znajdzie się jakieś racjonalne wytłumaczenie.
Niemal usłyszałam w mojej głowie Rogue negującą moje słowa. Prawie odetchnęłam z ulgą, kiedy uświadomiłam sobie, że to tylko moja wyobraźnia, a ona nie wróci, dopóki biorę leki.
- Nie ma sprawy. Od czego są przyjaciele?
Usłyszałyśmy złowieszczy śmiech i odwróciłyśmy się w stronę jego źródła. Parę ławek dalej siedziała Poison Ivy z założoną nogą na nogę. Oparła brodę na dłoni, przysłuchując się naszej rozmowie.
- Przyjaciele - powtórzyła za Barbarą, ciągle się śmiejąc. - Akurat się składa, że Selina jest moją dobrą przyjaciółką. Znam ją na wylot. I wiem, że jeśli będzie chciała jakiegoś faceta, zdobędzie go. W końcu, udało jej się nawet z Batmanem. A Bruce Wayne nie raz wpadał już w jej sidła...
- Zamknij się, Green Forage - uciszyłam ją. - Nieładnie podsłuchiwać. Mama cię tego nie nauczyła? A, przepraszam... Zabiła się.
- Po pierwsze, skąd o tym wiesz? - fuknęła. - A po drugie, jeśli dobrze pamiętam, ty zabiłaś swoją.
Spojrzałam na nią, przekręcając głowę w prawo.
- Niezbyt tego żałuję.
- W każdym razie - wróciła do starego tematu - jeśli Selina chce wrócić do Bruce'a, zrobi to. Masz moje słowo.
- Twoje słowo nic nie znaczy. - Mimo tego, spojrzałam się niepewnie na Barbie. - Może powinnam do niego zadzwonić? Tak jakoś... Teraz?
- Mhm, jasne - potaknęła i wyciągnęła ręce, żeby mnie przytulić. - I tak już miałam się zbierać.
Pożegnałam się z nią szybko i podeszłam w kierunku telefonu, nawet nie zaszczycając Ivy spojrzeniem. Wiedziałam, że wpatruje się we mnie z dumą i złośliwością, a ja naprawdę miałam już tego powoli dosyć. Może, by tak nasłać na nią paru z moich oddanych osiłków?
Dotarłam do urządzenia i prędko wybrałam numer Bruce'a, który jakimś cudem zapadł mi w pamięć. Odebrał po czterech sygnałach.
- Cześć. To ja, Jack.
- Hej, Jack! - po drugiej stronie odezwał się głos, który definitywnie nie należał do Bruce'a, ale do jego młodego podopiecznego. - Co słychać w Arkham?
- Dobrze, Tim. - Mimowolnie się uśmiechnęłam. - Mógłbyś dać mi do telefonu...?
- Bruce! To Jack! - usłyszałam jego krzyk za nim zdążyłam do tego dojść. - Już idzie.
- Super. - Odczekałam chwilę, aż usłyszałam inny głos, witający się ze mną. - Cześć. Co słychać?
- Dzwonisz tylko po to? - Najwyraźniej włączył się jego umysł detektywa. Zastanawiałam się, czy działał całą dobę, czy uaktywniał go na pstryczek. - Wszystko w porządku?
- Tak, po prostu... - Zerknęłam kątem oka na rudowłosą zołzę za mną, nie mając tu na myśli Barbary, która już wyszła. - Zastanawiałam się, co u ciebie.
Chyba usłyszałam, jak na jego twarz wstępuje uśmiech.
- Wszystko w najlepszym porządku, ale gdybyś była tu ze mną, byłoby wspaniale.
- To miłe. - Niemal odetchnęłam z ulgą. - Jesteś sam?
- Nie. - Chwilowe stanięcie serca. - Tim i Alfred są w domu, jak zawsze. Jesteś pewna, że wszystko gra? Masz dziwny głos.
- Tak, tak - uspokoiłam go. - Po prostu była u mnie Barbara, a potem Poison Ivy nagadała mi głupot. - Powiedziawszy te słowa, odwróciłam się, aby pokazać kobiecie język. Odpowiedziała obelżywym gestem.
- Jakich głupot? - zainteresował się.
- Głupich. - Zacisnęłam wargi. - Nie chcę zabrzmieć jak zazdrosna idiotka, ale słyszałam, że ostatnio spędzasz sporo czasu z Seliną Kyle.
- Aha. O to chodzi. - Usłyszałam, jak śmieje się pod nosem. - To nic, o co powinnaś się martwić. W sumie podoba mi się twoja zazdrość.
- Nie jestem... Po prostu się martwię. - Starałam się nie zabrzmieć groźnie, ale chyba niezbyt mi to wyszło. - Jakbyś nie szlajał się ze złodziejką i prawdopodobną morderczynią, nie miałabym powodów.
- Selina nie jest morderczynią...
- W przeciwieństwie do mnie, tak? - Parsknęłam głośno, nie kontrolując już swojej złości.
- Nie to chciałem...
- Zresztą, nieważne. Nie powinnam w ogóle zaczynać tematu. To przecież nie tak, że jesteśmy razem.
Przez chwilę milczał.
- Nie jesteśmy?
- Chyba nie sądziłeś, że po wyjściu z Arkham do ciebie wrócę, co? - skłamałam i starałam sobie wmówić, że to prawda. - Twoje wizyty były miłe, ale jesteś już starym rozdziałem w mojej książce.
- Jack, chyba przesadzasz... - starał się mnie uspokoić, ale nadaremno.
- Mówię poważnie! - Zacisnęłam mocno zęby. Usłyszałam, jak za mną Ivy niemal pokłada się ze śmiechu. - Pa, Bruce. Nie przychodź więcej.
Prawie walnęłam słuchawką o ścianę. Rozwścieczona odwróciłam się w stronę rudej, która chyba powoli dostawała zadyszki.
- Rany, dziewczyno. Nie wiedziałam, że sprawa się tak potoczy. - Starła niewidzialną łzę z kącika oka. - Ktoś tu chyba ma krwawe dni.
- Zamknij jadaczkę albo przysięgam, że to będą twoje ostatnie słowa - burknęłam i wyszłam, trzaskając głośno drzwiami.
:)
Do końca dnia nie miałam zbyt dobrego humoru. Emocje we mnie wrzały, a ja (chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, jakie to głupie) byłam zbyt dumna, żeby zadzwonić do Bruce'a z przeprosinami. Ostatecznie nie wyjaśnił mi, co porabiał z Seliną Kyle. No, i wkurzył mnie. To była chyba wystarczająca motywacja. Prawda?
Nie liczyłam, że w ciągu najbliższego czasu będę miała okazje się z nim spotkać. Doznałam, więc dziwnego uczucia - mieszaniny złości i szczęścia - kiedy zobaczyłam go w stroju Batmana na korytarzu. Wszystkie emocja zastąpiła chłodna obojętność, kiedy zobaczyłam, kogo ciągnie.
- A niech mnie! - krzyknął Joker i wstał z ziemi, odpychając lekko swojego odwiecznego wroga. - Stój, Gacku. Muszę się przywitać. - Wyszczerzył się w moją stronę. - Jackie, Lucky, Chucky!
- Cześć, pączusiu - przywitałam się tylko po to, żeby wkurzyć Bruce'a. - Nie jestem lalką z horroru, wiesz? Prędzej stawiałabym na twoją dziewczynę. Nie wyglądała dobrze, kiedy ostatni raz ją widziałam. - Odwzajemniłam złośliwie uśmiech.
Joker nie wyglądał na specjalnie przejętego. Roześmiał się głośno.
- Nie powiem, nieźle mnie wtedy zdenerwowałaś. - Pokiwał w moją stronę palcem, jakby chciał zganić dziecko. - Ale nie trzymam długo urazy. Wymyśliłem lepszy sposób na wyrównanie rachunków! - Batman lekko nim szarpnął, ale ten mruknął coś do niego i pozostał w miejscu. - Nie teraz. Nie widzisz, że rozmawiam?
- Jaki sposób? - dopytywałam się.
- Słyszałem, że zwą cię teraz Królową Arkham. - Ponownie wybuchnął śmiechem i skłonił się teatralnie. A raczej próbował, bo Bruce ciągle mocno go trzymał. - Tak się składa, że ja jestem Królem Gotham. Moglibyśmy założyć całkiem niezłe imperium, wiesz? Wyobraź sobie, jak obracamy to miasto w proch.
- Proponujesz mi, żebym została twoją nową dziewczyną? - Nie mogłam się powstrzymać i również się zaśmiałam z niedorzeczności tego pomysłu. - Sorry, J. Nie jestem Harley. Nie dam się wystrzelić z rakiety, jak coś ci będzie nie pasować.
Wzruszył ramionami, ale jego wyraz twierdził, że jeszcze się nie poddał.
- Jak wolisz. Najwyraźniej będę musiał cię zabić. - Udał zmartwionego.
Średnio się tym przejęłam.
- Zdarza się. - Rzuciłam mu uśmiech pocieszenia, po czym spojrzałam na Mrocznego Rycerza. - Nie powinieneś wrzucać go teraz do klatki?
- Ej, tak się nie bawimy - mruknął gniewnie Joker, kiedy Wayne znowu pociągnął go i zaczął z nim powoli odchodzić. - Do następnego, Chucky!
- Oby nie! - odkrzyknęłam i odprowadziłam ich wzrokiem.
Joker prawdopodobnie został wpakowany do jakiejś izolatki czy coś w tym stylu. Trochę czasu pewnie zajmie, aż pozwolą mu wyjść do saloniku pacjentów. Oznaczało to, że na razie nie musiałam się martwić jego obecnością.
Uświadomiłam sobie, że stoję na korytarzu, wpatrując się w miejsce, w którym zniknęli odwieczni wrogowie. Zamrugałam szybko, starając sobie przypomnieć, gdzie to ja szłam.
- No, tak - mruknęłam.
Skierowałam się w kierunku stołówki. Była już pora obiadu, a ja nie zamierzałam go przegapić. Apetytu nie odbierał mi nawet zimny klimat pomieszczenia i kraty, zza których zerkali strażnicy. Jeden z nich uniósł czapkę na przywitanie, kiedy przeszłam obok.
- Cześć, Oscar - odpowiedziałam mu. - Co dzisiaj w trawie piszczy?
- Batman przyprowadził dzisiaj dwóch stałych bywalców - oznajmił.
- Tak. Miałam tą nieprzyjemność spotkać Jokera na korytarzu. - Wzniosłam oczu ku niebu, przypominając sobie jego szyderczy uśmieszek. - A kim jest ten drugi?
Już miał mi odpowiedzieć, ale niespodziewanie zamknął buzię i przybrał surowy wyraz twarzy, patrząc na coś ponad moim ramieniem.
- Zdaję się, że ja - usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się. Przede mną stał wysoki, chudy mężczyzna o jasnobrązowych włosach i sztucznie miłym uśmiechu. Na nosie miał kwadratowe okulary.
- Johnny? - Moją pierwszą reakcją było wybałuszenie oczu. Po paru sekundach oprzytomniałam i przytuliłam przyjaciela. - A niech cię, Crane. Całe wieki cię nie widziałam.
Jonathan Crane, lepiej znany jako Scarecrow, odwzajemnił uścisk.
- Dwa lata, Jack - przypomniał i odsunął się. - To ty się nie odzywałaś.
- Brak kontaktu jest zwykle winą obydwu stron - usprawiedliwiłam się. - Opowiadaj. Co tam u ciebie? Ciągle straszysz innych?
- Czysta nauka. - Wyszczerzył się. - Dzisiaj miało być dosłownie wybuchowo, ale ten przeklęty Nietoperz musiał pokrzyżować moje plany.
- Jak zawsze. - Spojrzałam na niego ze współczuciem. Pół sekundy później uświadomiłam sobie, że chyba słowami wyszłam nieco z dobrej strony barykady. - Przysiądziesz się do mnie?
- Do Królowej Arkham? Z największą przyjemnością. - Poprowadziłam go w kierunku mojego zwykłego stolika, przy którym nikt nie ważył się siąść.
- Czyli o tym słyszałeś?
- Twoja sława wybiega już poza mury tego budynku. - Pochylił się w moją stronę i zmienił ton na konspiracyjny szept. - Ludzie gadają, że niedługo będą przeprowadzać redukcję personelu i pojawią się nowi prosto od rządu. Radzę ci użyć swoich zasobów na ludzi u góry tego szajsu, aby pozostać przy władzy.
- Nie nazwałabym tego władzą, Jon. - Zmarszczyłam brwi. - Płacę im tyle, aby mieć wygodne życie. Nie oczekuję niczego więcej.
- Ale dostajesz. - Machnął ręką, starając się ująć obraz pacjentów przy stolikach. - Z tak lojalnymi ludźmi mogłabyś założyć najlepszy gang w mieście. Dodaj do tego też ludzi swojego ojca, a pojawi się istna wybuchowa mieszanka.
- Ale ty się dzisiaj uparłeś na te wybuchy. Co mi po lojalności, skoro wszyscy mają nierówno pod sufitem? - Prychnęłam. - Tacy jak oni zbyt szybko rzucają się w oczy. Nie chciałabym ich w ten sposób narażać.
Przewrócił teatralnie oczami.
- Jak ludzko - stwierdził sarkastycznie. - Jesteś dla nich stanowczo zbyt dobra, jak na kogoś twojego pochodzenia. Powinnaś zaczerpnąć coś z tej Rogue w twojej głowie.
- To ta dobroć sprawiła, że tak mnie uwielbiają - zauważyłam, nie przejmując się jego słowami. - Dobroć i kasa. To wszystko, czego ode mnie wymagają. Nie chcę nic w zamian. Święty spokój w zupełności mi wystarczy.
- Oj, kochanie, kiedyś będziesz czegoś chciała. - Zaśmiał się pod nosem. - Przypomnisz sobie wtedy moje słowa. Załóż gang, dopóki tu jesteś. Jeśli odejdziesz, szybko o tobie zapomną. A może nawet będą źli, że ich opuściłaś.
Przez chwilę się nad tym zastanowiłam.
- A nawet jeśli... Lojalność nie jest trwała. - Uśmiechnęłam się złośliwie. - Ty masz gang, Crane. Powiedz, gdzie są teraz twoi ludzie?
- Ich lojalność była budowana na strachu. Jakbyś nie zauważyła, to moja specjalizacja.
Pokręciłam głową.
- Tyle lat, a ty wcale się nie zmieniłeś.
- Stary ja, którego znasz i kochasz - przyznał mi rację. - Albo raczej kochałaś. Powiedz mi, skarbie. Jak układa ci się teraz z Bruce'm Wayne'm? Tatuś aprobował ten związek?
- Nie mów, że jesteś zazdrosny. - Szturchnęłam go w ramię ponad stołem. - Tata nigdy się nie dowiedział. Nie miałam szansy mu o tym powiedzieć, ale sam fakt, że przyjaźniłam się z Bruce'm był problemem. Za to Ed... Cóż, nie jest zadowolony.
- Myślę, że o wiele bardziej odpowiadał im twój związek ze mną.
- Pewnie tak. - Westchnęłam cicho. - To już nie ma znaczenia. Bruce i ja oficjalnie nie jesteśmy razem.
- Auć. Zerwał z tobą, kiedy siedzisz w Arkham?
- Na odwrót. Skomplikowana sytuacja - oznajmiłam. - Nie jestem pewna, jak do tego doszło. Chyba trzymałam w sobie zbyt wiele negatywnych emocji, do których się nie przyznawałam... Cholera, powinnam go teraz przeprosić...
- Po co? - uciął szybko moje gadanie. - Teraz masz mnie. Co ty na to, aby powrócić na stare grunty?
Wolnym gestem odgarnął mi kosmyk z twarzy. Odsunęłam delikatnie jego rękę.
- Może kiedyś. Na razie zostańmy przy friendzone. - Uśmiechnęłam się sztucznie i wstałam. - Dzięki, Jon. Uświadomiłeś mi, że muszę do niego zadzwonić.
- Niefortunnie - burknął. Jego twarz wyrażała przez moment niezadowolenie, ale potem zakrył je uśmiechem. - Jak wolisz. Twoja strata.
- Jesteś już dzisiaj drugim gościem, który oferuje mi związek.
Odeszłam, kierując się w stronę sektora z telefonami. Po raz kolejny tego dnia wybrałam numer Bruce'a.
- Słucham? - usłyszałam jego głos.
- Chyba należą ci się wyjaśnienia - zaczęłam nieśmiało. Milczał, więc mówiłam dalej. - Naprawdę nie wiem, co się stało. To było takie głupie i dziecinne. Ale wiesz, Bruce, miewam problemy z kontrolowaniem gniewu, a im dłużej tu jestem...
- Mówiłaś, że wszystko jest w porządku - zauważył.
- Bo jest. To znaczy... Tak mi się wydaje. - Przymknęłam mocno powieki i starałam się zapanować nad drżeniem głosu. - Od wielu tygodni... Nie, miesięcy. Od wielu miesięcy wmawiam sobie, że jest dobrze. Że Arkham jest świetne.
- Ale tak nie jest?
Milczałam przez chwilę.
- Gdybym powiedziała to na głos, być może bym w to uwierzyła. - Zakręciłam na palcu kabel od telefonu.
- Jack, dopóki bierzesz tabletki, Rogue nie powróci. Możesz spokojnie stamtąd odejść i wiem, że lekarze się ze mną zgodzą. Dlaczego nie chcesz?
- Sama nie wiem. Tu jest tak bezpiecznie. - Ściszyłam głos. - Boję się, że ona może powrócić. Że może zrobić komuś krzywdę, a tutaj nie ma nikogo, na kim mogłoby mi zależeć. Myślę, że bezpieczniej dla wszystkich byłoby, gdybym została tutaj.
- Proszę cię. Teraz już dramatyzujesz. - Usłyszałam jego ciężki oddech. - Gdzie się podziała kobieta, która słowem rozwalała budynki? Kobieta, w której się zakochałem?
- Myślę, że to po części była Rogue. Teraz jesteśmy rozdzielone i... Obawiam się, że masz tylko mnie. Małą, słabiutką Jack.
- Nie jesteś słaba. To to miejsce chce dać ci do zrozumienia, że jest inaczej. Sam klimat sprawia, że ludzie szaleją. Musisz się stamtąd wydostać.
- Nie. - Pokręciłam głową tak mocno, że mnie rozbolała. - Nie mogę, przepraszam. Chciałam tylko powiedzieć, że odwołuję wszystkie wcześniejsze moje słowa. I że cię kocham.
- Jeśli chodzi o Selinę, pomagam jej w sprawie. Jest ścigana przez Deathstroke'a - wyjaśnił po dłuższej chwili milczenia.
- Och - wydałam z siebie cichy dźwięk. - W porządku. Wierzę ci. Pozdrów ją ode mnie.
- Jasne. - Ponownie milczenie. - Na pewno niczego nie potrzebujesz?
- Nie.
- Okej. Obiecuję, że odwiedzę cię jutro. Jeśli mogę.
- Pewnie, że możesz - odpowiedziałam z pełnym przekonaniem. - Będę czekać.
Rozłączyłam się bez pożegnania i oparłam się o ścianę.
Poczułam w środku, że muszę wziąć leki natychmiast. Arkham miało być rajem. Musiałam w tej chwili przywołać się do porządku.
:) :) :)
Wow, na razie wywiązuję się z obietnicy dodawania pod koniec tygodnia. Znając mnie, pewnie kiedyś o tym zapomnę, więc może powinnam na poważnie zacząć pisać kilka rozdziałów w przód :P
Z innej beczki: Widział ktoś już może "Mumię"? Jak tam wrażenia z otwarcia Dark Universe? Cóż, dla mnie było paskudnie słabe, ale ufam, że reszta ikonicznych potworów będzie już lepiej dopracowana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top