| Rozdział 23 |
- Nie przebrałaś się.
Wzniosłam głowę, aby spojrzeć na okrytą czarną maską twarz Bruce'a. Nawet przez zmodyfikowany głos, usłyszałam w nim nutkę żalu lub zwyczajnego wyrzutu. Uśmiechnęłam się do niego sztucznie, wymijając jego i Gordona, i udając się prosto w stronę drzwi wejściowych do mojej posiadłości.
- Rzeczywiście - odpowiedziałam beznamiętnie, zanim zdecydowałam się na popchnięcie rozwalonych drzwi i uchylenie ich. - Nie zauważyłam.
- Moglibyście zostawić kłótnie małżeńskie na później i teraz zająć się sprawą? - wtrącił się komisarz, wpychając się przede mną, aby wejść do holu. Nawet nie chciało mi się zwracać mu uwagi, że właził tam nieproszony. - Nie wiemy, kiedy Riddler znowu coś odwali.
- Nic nie odwali. - Prychnęłam, a następnie zmrużyłam gniewnie oczy, ponownie przenosząc swoją uwagę na Bruce'a. - A my nie jesteśmy jeszcze małżeństwem.
Pod tymi słowami kryła się groźba, ale... Prawda była taka, że nadal chciałam zostać panią Wayne. Chciałam wieść waniliowe życie, wychować następne pokolenia Robinków i zestarzeć się w spokoju.
Chociaż jednocześnie z drugiej strony, wolałam chaos. Mogło być to wywołane Rogue, ale ciągnęło mnie do takiego życia. Chciałam być u władzy, czego Bruce prawdopodobnie nigdy nie będzie mógł zaakceptować. Być może pragnęłam zbyt wielu rzeczy. Być może niektóre należało poświęcić. Tylko, że jeszcze nie wiedziałam, które.
Poczułam dłoń Batmana na plecach, kiedy popchnął mnie delikatnie do przodu. Weszłam do budynku zaraz za komisarzem, rozglądając się dookoła. Nic nie zmieniło się, od kiedy byłam tutaj parę godzin temu. No, może gliniarze narobili tylko większego bałaganu, szukając nie wiadomo czego, a martwa pokojówka - nawet nie znałam jej imienia - została zabrana z podłogi w salonie. Z tego, co wiedziałam, tata również został przetransportowany z powrotem na cmentarz. Nie, żeby miało to jakiekolwiek znaczenie. Już pewnie nigdy nie zebrałabym się na siły, żeby wyjść do ogrodu.
- Właściwie, co oczekujecie tutaj znaleźć? - zapytałam, idąc w krok w krok za Gordonem. Zerknął na mnie przez ramię, a potem szedł dalej. - To nie tak, że zostawiłby tutaj jakieś poszlaki czy coś. Jak mówiłam, jest niewinny, więc szukacie w złym miejscu.
- Tego nie wiemy - odpowiedział cicho Bruce. - Nie wiemy, czy jest niewinny.
- Właśnie, że wiemy - syknęłam, tupiąc w miejscu nogą jak dziecko. Po chwili odetchnęłam lekko, starając się opanować. - Przynajmniej ja wiem.
Nawet się nie wtrącam, a ty zaraz chyba i tak pozabijasz ich wszystkich. Wow, Jackie, serio. Szacuneczek.
Nawet nie starałam się do tego jakkolwiek odnieść. Zresztą, i tak nie miałabym czasu na reakcję. Poczułam wibracje w tylnej kieszeni moich spodni. Sięgnęłam po telefon. Na ekranie pojawił się tylko napis "numer zastrzeżony". Zerknęłam znacząco na mężczyzn.
- Odbierz - rozkazał stanowczo Bruce. - I włącz na głośnomówiący.
Przewróciłam oczami, ale wykonałam polecenie. Po drugiej stronie słuchawki rozległ się głośny szum, jednak nie miałam problemu, aby rozpoznać mówiący do mnie głos.
- Jack? Jesteś cała? - rozbrzmiał zmartwiony Ed.
- Tak, tato. Wszystko w porządku - skłamałam, przygryzając wargę. Musiałam coś szybko wymyślić. - Uciekłam. Nie powinniśmy rozmawiać długo, telefon może być na podsłuchu. - Dodałam mocny nacisk na słowo "może". Liczyłam, że Bruce i Gordon nie zwrócą na to uwagi, ale Ed weźmie to do siebie. Musiał wiedzieć.
- Rozumiem. - Chwila milczenia. - Chciałem tylko ci powiedzieć, że Joker się ze mną skontaktował. Mieliśmy rację. On za wszystkim stoi. Chce spotkać się za pół godziny w ratuszu. Mogę się założyć, że chce mnie schwytać tylko po to, aby szantażować ciebie.
- I tak przyjdę. To pułapka, ale sobie poradzimy. - Modliłam się o to, żeby zrozumiał, że nie mówiłam o pułapce ze strony Jokera. Mówiłam o pułapce ze strony Batmana i komisarza.
- Wiem, skarbie. - Prawie odetchnęłam z ulgą. - Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Jokera... i innych, którzy wejdą nam w drogę. Pilnuj się i nie daj się zabić.
- Ty też. - Uśmiechnęłam się lekko, a następnym, co usłyszałam był dźwięk przerwanego połączenia. Uśmiech zniknął z mojej twarzy, kiedy zwróciłam się do dwóch stojących obok mnie mężczyzn. - Więc? Wybieramy się tam, tak?
Gordon nie odpowiedział mi, chwycił tylko krótkofalówkę i przemówił do niej.
- Do wszystkich jednostek. Joker i Riddler będą dzisiaj o dwudziestej w ratuszu. Ewakuować teren i obstawić wszystkie wyjścia. Powtarzam, Joker i Riddler będą w ratuszu. Zachować pełną gotowość.
Zapowiada się interesujący wieczór.
Czemu ostatnio tak często się z nią zgadzałam?
:) 3 os. :)
Jasnowłosy mężczyzna rzucił ostateczną kartę na stół i uśmiechnął się zwycięsko, porzucając przy tym pokerową twarz. Jego koledzy, którzy również siedzieli przy okrągłym stoliku, ale z o wiele mniej zadowolonymi wyrazami twarzy, zaczęli kląć pod nosem i burczeć coś o zemście.
- I tak wszyscy wiemy, że oszukujesz - powiedział nieco grubszy mężczyzna. - To niemożliwe, żeby wygrać trzy razy pod rząd.
- Hej, może po prostu mam talent. - Roześmiał się zwycięzca, uderzając przy tym dłońmi w blat stołu. Mrugnął konspiracyjnie do swoich kompanów. - Albo szczęście.
W tym samym momencie z głośnika przymocowanego pod sufitem rozległ się okropny dźwięk wyjącej syreny. Alarm, którego myśleli, że już nigdy nie usłyszą. Alarm, oznaczający natychmiastową gotowość wszystkich jednostek.
- To nie jest szczęście - burknął jeden z nich.
- Kurwa - dodał drugi.
Najlepiej zbudowany z nich i z najbardziej pewną siebie twarzą facet wstał z miejsca, klaskając w dłonie. Uśmiechnął się lekko, jakby takie sprawy jadał na śniadanie.
- Pakujcie się, chłopcy. Milton - zerknął w stronę jasnowłosego - ty w nagrodę za wygraną weź tablet i odszukaj współrzędne, z których został wysłany sygnał.
Milton podniósł niechętnie swój tyłek z krzesła.
- To bez sensu - mruknął. - Przecież szef nie żyje, nie? Po co trup miałby...?
Nie dokończył, ponieważ został uderzony w tył głowy przez tego najbardziej ogarniętego.
- Szefowie się zmieniają, głupku.
Najgrubszy z nich zaśmiał się cicho.
- Nareszcie coś się dzieje.
:) Jack :)
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy po wyjściu z auta był Harvey Bullock krążący w kółko przed budynkiem ratusza niczym kot. Widząc nas, a dokładnie Gordona, podniósł głowę tak gwałtownie, że prawie spadł mu kapelusz. Podszedł do niego szybkim krokiem, niemal biegnąc, i rzucając Batmanowi tylko jedno nieprzyjemne spojrzenie. Najwyraźniej czas naprawdę naglił.
- Nareszcie! - Chciał chyba poklepać swojego partnera po ramieniu, jednak przypadkowo uderzył go zbyt mocno. Komisarz potarł ramię, mrużąc gniewnie oczy. - Wybacz. Joker i Riddler są już w środku. Chcieliśmy wejść, ale jego ludzie powiedzieli, że przepuszczą tylko waszą trójkę. - Rzucił mi dziwne spojrzenie. - Chociaż chyba nie rozumiem, czemu ona miałaby być zaproszona.
- Mam większe powody, żeby wejść do środka, niż ktokolwiek inny w Gotham, Bullock, a teraz zjeżdżaj mi z drogi, zanim Joker zabije mojego tatę. - Chciałam ruszyć do przodu, jednak Bruce złapał mnie za ramię. Fuknęłam na niego, starając się wyrwać. - Co ty znowu odwalasz?
- Wchodzimy razem. - Skinął głową do Gordona. - Taka była umowa.
- Tego nie było w umowie. - Prychnęłam. - Powinieneś zaczynać spisywać, kiedy umawiasz się z ludźmi, bo potem wychodzi z tego takie gówno.
- Gadasz od rzeczy. - Puścił mnie, zaczynając iść w kierunku wejścia. Szedł tak szybko, że ja i komisarz musieliśmy właściwie biec. - Załatwmy to szybko i cicho. Nikomu nie musi stać się krzywda.
- Masz na myśli: Twojemu kochankowi Jokerowi nie może stać się krzywda? - syknęłam. - Powinien już być dawno martwy, wiesz? To nie jest kwestia "jeśli go zabiję, stanę się taki jak on" - nieumiejętnie naśladowałam jego głos. - Ty nie tylko go nie zabijasz. Ty ciągle ratujesz mu dupę. Gdybyś chociaż raz odszedł, gdybyś odwrócił się od niego, kiedy byłby w niebezpieczeństwie... Przeżyłoby tysiące innych osób. Ale ty jesteś zbyt arogancki, żeby dostrzec, w jak bardzo toksycznej relacji...
- Nie będziemy o tym teraz dyskutować - przerwał mi, a ja roześmiałam się histerycznie. Oczywiście. Oczywiście, że mi przerwał. - Później. Obiecuję.
- Nie będzie żadnego "później", jeśli sytuacja dalej będzie się tak toczyć.
Chciał chyba mieć ostatnie słowo, jednak dotarliśmy już do wejścia. Drzwi były częściowo szklane, więc zobaczyłam kontur dwóch postaci - ludzi Jokera, oczywiście - kiedy zostaliśmy wpuszczeni do środka.
Hol, a właściwie sala główna, był pokaźnych kształtów. Z wyglądu to miejsce przypominało raczej bank. Dach był oszklony, a przed nami znajdowały się ogromne schody prowadzące na piętro, które łatwo było zobaczyć z dołu, dzięki otaczającym główną salę balkonom. Na nich umiejscowiło się z dwunastu ludzi Jokera, a reszta stała na dole - pilnując wszystkich wejść, mierząc w nas oraz, oczywiście, w Eda, który siedział przywiązany do krzesła na samym środku i rzucał mi nieprzyjemne spojrzenia.
- Ach, już myślałem, że stchórzyłaś - odezwał się sam Książę Zbrodni, wychodząc przed szereg swoich piesków. Mówił konkretnie do mnie, niemal całkowicie ignorując obecność swojego największego wroga i komisarza. Jego dłoń, którą trzymał swój pistolet, bez najmniejszego wzdrygnięcia była wycelowana w prosto w głowę mojego zagadkowego taty. Zacisnęłam na ten widok zęby, jednak nie zmieniłam mimiki twarzy. - Ludzie są tacy przewidywalni, naprawdę. Gdybyście byli mądrzejsi, zabiłbym tylko kochanego Eddiego i paru drugorzędnych polityków, którzy siedzą związani w sali konferencyjnej. Teraz zabiję was wszystkich.
Wcale nie.
- Wcale nie - odezwałam się, zabierając głos w tym samym momencie, co Rogue w moim umyśle. Poczułam jej lekkie zaskoczenie. Ostatnio byłyśmy zgodne, jak nigdy. - Gdybyś naprawdę tego chciał, rozstrzeliłbyś nas w momencie, w którym przeszliśmy przez te drzwi. - Odwróciłam się, żeby wskazać wejście, jednak moje spojrzenie na parę sekund spoczęło na Brucie. Wiedział już, do czego dążę. Wiedział, ponieważ sam już do tego dawno doszedł. I chyba najbardziej bolało mnie to, że przez lata nic z tym nie zrobił. Ale ja musiałam. Przeniosłam spojrzenie z powrotem na Jokera. - Jesteś bardziej chory, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. To dlatego twój sojusz z Rogue się nie udał. Chociaż niektórzy mogą omylnie twierdzić, że poszukujesz zniszczenia, śmierci lub zemsty. Ale jedyne czego pragniesz to rozrywka. - Parsknęłam, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Może była. Może wcześniej byłam ślepa. - W środku jesteś tylko starym, znudzonym człowiekiem, który nawet nie jest w stanie zabić swojego największego wroga, ponieważ straciłby wtedy sens istnienia. I najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że ty również uważasz, że Batman nie może istnieć bez ciebie. Cóż, pozwól, że rozwieję twoje wątpliwości. W Gotham City są też inni przestępcy! Nie jesteś wyjątkowy i już na pewno nie jesteś jedyny. Taka logika doprowadziła nas do tego momentu. Poświęć, proszę, chwilę, żeby zastanowić się jak bardzo twoje poczynania są niesprawiedliwe w stosunku do innych mafijnych bossów Gotham. Skupiając się na swoim głupim, dziecinnym celu - zabawie! - plamisz ich... nasz honor!
- A to mi mówią, że dramatyzuję... - zaczął Joker, jednak mu przerwałam.
- Nadszedł czas, aby w Gotham City zapanował inny Król Podziemia. Albo Królowa. Ty stałeś się zbyt przewidywalny, zbyt dumny, żeby zauważyć własne błędy. Ponieważ w tym czasie, kiedy sobie rozmawiamy... - Musiałam przyznać, wewnętrzne rozbawienie Rogue wyrwało z moich ust kolejne radosne parsknięcie. - Twój cel jest twoją słabością. Twoja słabość jest twoją zgubą W tym czasie, kiedy mnie słuchałeś, moi ludzie pozbyli się twoich.
Uniósł głowę, żeby spojrzeć na balkony, na których pozostali już tylko jego nieprzytomni i/lub martwi podwładni oraz moi, którzy na mój znak otworzyli ogień, pozbawiając życia tych członków gangu Jokera, którzy stali na dole. Korzystając z rozproszenia ich szefa, uderzyłam go pięścią w twarz i wyrwałam mu pistolet. Zatoczył się, jednak nie przewrócił.
Z jego ust wydobył się przeraźliwy, szaleńczy rechot w tym samym momencie, w którym do środka wtoczyli się policjanci, najpewniej zaalarmowani strzałami. Dwóch ludzi z gangu Pingwina - czy już raczej mojego gangu - zbiegło na dół i odwiązało Eda. Skinął tylko głową w moją stronę. W końcu nadal był poszukiwany za morderstwo gliniarza. Musiał ukryć się, dopóki sprawa nie ucichnie.
A ja musiałam dać mu szansę na ucieczkę. Więc kiedy policja miała się już zebrać na ściganie Riddlera... Ja uniosłam pistolet i wymierzyłam go w głowę Jokera. Czas wydał mi się zamarznięty.
- Jacqueline... - usłyszałam ostrzeżenie w głosie Bruce'a. Zignorowałam je. - Odłóż broń. Nie wiesz, co zrobić.
- Cóż, wygląda na to, że jednak mnie potrzebuje. - Roześmiał się Joker, niemal radośnie. - Ale nie będę miał nic przeciwko, jeśli strzelisz. Właściwie, oczekuję, że to zrobisz. No, dalej, Chucky. Pokaż, jakim typem człowieka naprawdę jesteś.
To się musiało stać. Jeden z moich ludzi nagrywał wszystko z góry. Film leciał w telewizji na żywo - telewizji, która została zhakowana przez mojego najlepszego informatyka. Wysłałam głównemu zastępcy taty zaszyfrowaną wiadomość w momencie, kiedy znajdowałam się w areszcie. Dobrze było mieć wtyki w policji.
Ludzie musieli wreszcie przejrzeć na oczy. Szczególnie inni przestępcy w Gotham - głowy rodzin mafijnych, pojedynczy mściciele, pomniejsi gangsterzy. Każdy z nich musiał wysłuchać moich słów i obserwować śmierć obecnego Króla Gotham. Ponieważ oni wszyscy w środku wiedzieli, że przestępczym półświatku Gotham musiały nadejść zmiany, jednak każdy bał się cokolwiek zrobi w tym kierunku. Ale ja byłam zbyt zdesperowana, żeby się bać. Ten człowiek był częściowo odpowiedzialny za odebranie mi kontroli nad Rogue, zbezcześcił zwłoki mojego ojca, groził śmiercią jego partnera i miał spory wpływ na to, jak bardzo oddaliłam się od narzeczonego. A to były tylko rzeczy, które zrobił mi. Byłam pewna, że każdy pojedynczy mieszkaniec Gotham ucierpiał jakoś na wskutek jego działań.
- Wcześniej nie zabiłam cię tylko z powodu Rogue. Bałam się, że stanę się taka jak ona albo, że pozwolę jej przejąć kontrolę. Ale to było tylko głupie wytłumaczenie, którym codziennie karmiłam się, aby zdobyć uznanie... - urwałam. Nie spojrzałam się na Bruce'a, chociaż czułam na sobie jego wzrok. - Nie jestem taka. Jestem córką mojego ojca. A on pierwszy powiedziałby mi, żeby pociągnąć na spust. - Tak też zrobiłam. Celując prosto w jego głowę.
Przez pomieszczenie przedarł się odgłos wystrzału. Wiele osób wciągnęło gwałtownie powietrze. Moje oczy rozszerzyły się, jakby w zwolnionym tempie. Podobnie jak uśmiech Jokera - wielki, krwawy uśmiech, który nie raz nawiedzał mnie w snach. Uśmiech, obiecujący przegraną. Ponieważ byłam zbyt głupia, żeby zorientować się, co trzymam w dłoni.
Z lufy pistoletu wyskoczyła czerwona flaga z napisem BANG.
- Naprawdę myślałaś, że nie przewidziałem tego wszystkiego? - Ponownie roześmiał się głośno, kiedy trzech policjantów podbiegło do niego i przyszpiliło go do ziemi. - Czy tego chcesz, czy nie, ja rządzę w Gotham. I to nie jest coś co możesz zmienić! - ostatnie słowa wykrzyczał, ponieważ został już wytargany z pomieszczenia.
- Zobaczymy - mruknęłam do siebie i uniosłam głowę, aby spojrzeć na nagrywającego nas mężczyznę. Skinęłam głową na znak, aby przerwał transmisję. To też uczynił i zanim się obejrzałam, zniknął z mojego pola widzenia. Podobnie zresztą jak reszta gangu, którzy mieli wyraźne polecenie, aby uciec po skończonej akcji. Nie chciałam, żeby któryś z nich został złapany i odpowiadał na niewygodne pytania. Od tego byłam ja.
Odwróciłam się wreszcie do Bruce'a i komisarza, aby zobaczyć tylko, że Batman zdążył już w tym zamieszaniu zniknąć. Czego innego mogłam się spodziewać? Niebezpieczeństwo się kończyło - Gacek nie był już potrzebny. Przynajmniej tak uważał. Ja twierdziłam, że muszę z nim porozmawiać. Nie z obrońcą miasta. Z narzeczonym.
- Komisarzu... - zaczęłam.
- Po prostu już idź. - Przetarł spocone czoło. Zmęczenie dodało mu z dziesięć lat do wyglądu. - Na razie niczego ci nie zarzucam, jednak pozostań w mieście. Jutro porozmawiamy. Dzisiaj... Po prostu wyjdź.
- Dziękuję - powiedziałam prawie niedosłyszalnie i szybko wyszłam z ratusza.
:) 3 os. :)
Bruce miał mętlik w głowie. Jego miłość do Jack przeplatała się z jego moralnością. Parę chwil wcześniej sama przyznała się przed komisarzem policji do posiadania gangu i przynależności do półświatka przestępczego. Miała się za jedną z nich i chociaż Bruce bardzo nie chciał w to wierzyć, wiedział, że to prawda.
Jacqueline wychowała się na zasadach panujących w świecie mafii, kryminalistów i śmierci - tej strony Gotham City, której szczerze nienawidził. Ale jednocześnie wiedział, że kobieta miała dobre serce i nie zrobiłaby niczego, co mogłoby zaszkodzić niewinnym. Jednak, kiedy mówiła, że nadszedł czas zmiany Króla Podziemia... Tak, jakby sama chciała... Wayne nawet nie był już pewien, czy w pełni ufał jej działaniom. Czy ufał jej.
W mniejszej części Bat Cave znajdującej się pod ratuszem zostawił swój strój i już jako Bruce Wayne przepchał się między policjantami i dziennikarzami do wejścia ratusza. Prawie minął się z Jack, która niespokojnym krokiem zmierzała w niewiadomą stronę. Wzrok kobiety był rozbiegany, kiedy uniosła głowę na jego widok.
- Bruce...
- Nic nie mów. - Chciał dotknąć jej policzka, jednak nieznacznie drgnęła. Cofnął dłoń. - Ja będę mówił. Chciałbym tylko, żebyś wiedziała...
- To nie jest dobry moment - przerwała mu, cofając się o krok. - Powinnam posprzątać w domu. - Przełknęła ślinę. - Powinnam skontaktować się z Edem. - Zmrużył gniewnie oczy na dźwięk tego imienia.
- Musisz...
- Nic nie muszę - fuknęła i wyminęła go. - Porozmawiamy później.
Nim zdążył się obejrzeć, blondynki już nie było. Został sam, otoczony nieznanymi mu ludźmi. Parę dziennikarzy wykrzyczało jego imię, starając się czegoś dowiedzieć. Nie zareagował na ich wołania, ruszając szybkim krokiem w przeciwną stronę, w której zniknęła Jack. Potrzebowała czasu, w porządku. On również go potrzebował. To przecież nie tak, że ich związek był już skazany na porażkę. Chociaż ostatnio pewne wątpliwości...
Nie. Było w porządku. Chwilowy kryzys zostanie wkrótce zażegnany i wszystko wróci do normalności.
Zanim się zorientował, był już poza zasięgiem wzroku kogokolwiek, spacerując szybkim krokiem przez alejki Gotham. Jego myśli były silnie skupione wokół młodej Cobblepot, przez co nie zwracał specjalnej uwagi na otoczenie - to właśnie miłość robiła z ludźmi.
I nie zauważył też, kiedy napastnik znalazł się niebezpiecznie blisko. I zanim mógł jakoś zareagować, padł na ziemię, ogłuszony uderzeniem w głowę.
:) Jack :)
Pociągnęłam długi łyk wina, skupiając swoje spojrzenie na zdjęciu rodzinnym. Miałam na nim z dwanaście lat, byłam uśmiechnięta i nie przejmowałam się niczym, a u mojego boku stał Oswald Cobblepot, który wyglądał na tak zrelaksowanego, jakiego nie potrafiłam go pamiętać. Im starsza byłam, tym do naszego domu przybywało więcej pieniędzy. Aż w końcu byłam członkiem drugiej najbogatszej rodziny w Gotham, za co zapłaciłam niezwykle rzadkim widywaniem taty. Dziesiątki lat jego ciężkiej pracy nie mogłoby pójść na marne. Dlatego dzisiaj podjęłam tę decyzję, że przejmę jego biznes. Cały - ten legalny i ten niekoniecznie legalny.
- Powiedziałbym, że "Byłby z ciebie dumny", ale to zbyt oklepane i poza tym, przecież dobrze o tym wiesz - mruknął Ed, również upijając łyk ze swojego kieliszka. Siedzieliśmy oparci o ścianę na łóżku w mojej sypialni, czekając, aż piętro niżej służba doprowadzi to miejsce pierwotnego stanu bytu. - Nie powiem, że ja jestem z ciebie dumny, bo to też wiesz. Nie wiem, co mam powiedzieć.
- Powiedz, że wygramy. Że inni odwrócą się przeciwko temu klaunowi i zakończymy jego rządy na dobre. - Westchnęłam. - Albo nie mów. Nie chcę, żebyś kłamał.
- Nie muszę. - Kątem oka zobaczyłam, że lekko się uśmiecha. - Wygramy. Ty wygrasz. W końcu masz na nazwisko Cobblepot.
- Czy to cokolwiek dla nich znaczy?
- Znam ich od wielu, wielu lat, skarbie. Współpracowałem z nim, tworzyłem sojusze i zostawałem przez nich zdradzany. Ale wiem na pewno, że twój ojciec otaczał się szacunkiem większym, niż ktokolwiek inny. To on dostarczał im broń i wszystkie dobra.
- To on powinien być Królem. Joker nie zasłużył na szacunek. Nie zapracował na niego.
- Kiedyś był, wiesz? Obalano go wiele razy, ale on zawsze wracał po swój tron. Jak karaluch, którego nie dało się zabić.
- Ale teraz nie żyje.
- To prawda - przyznał z lekką melancholią w głosie. - I dzisiejszy dzień boleśnie nam o tym przypomniał. Ale Oswald pozostawił po sobie wiele rzeczy. Swój majątek, organizację i przede wszystkim ciebie. Swoje dziedzictwo. - Odwróciłam głowę w jego stronę. - Ale nie będę ukrywał, że szacunek do twojego ojca może nie wystarczyć im, aby słuchali także ciebie. Nie zabieraj władzy, która ci się nie należy jak zrobił to Joker. Zapracuj na nią.
- Ja nigdy nie mówiłam, że chcę...
- Daj spokój. - Przechylił zabawnie głowę. - Jak sama powiedziałaś, jesteś córką swojego ojca.
Uśmiechnęłam się. W tym momencie zadzwonił mój telefon. Sięgnęłam po niego do tylnej kieszeni spodni i zmarszczyłam brwi, patrząc na wyświetlacz.
- To Basil - powiedziałam cicho.
- Basil Karlo? Clayface? - Riddler rzucił mi półuśmiech. - Odbierz.
Tak też zrobiłam. Po drugiej stronie słuchawki odezwał się przyjemny głos, który upewnił mnie w przekonaniu, że Basil był aktualnie w swojej ludzkiej formie - przystojnego aktora, któremu jeden wypadek zniszczył życie. Musiałam przyznać, że nie lubiłam tej formy. Nie zaprzyjaźniłam się za Basilem przez jego wygląd, ale przez to, że był inny. Chciał tylko poczuć się kochany i chronić swoich bliskich. Doceniałam to.
- Cześć, Jack. Oglądałem całą tę akcję w ratuszu w telewizji. Niezła sprawa. Inni też tak uważają.
- Tak? - Spojrzałam się znacząco na tatę, starając się uśmiechać zbyt szeroko.
- Mhm. Właściwie, urządzam dzisiaj małą licytację, na której pojawią się wszyscy, którzy znaczą coś w naszym półświatku. Przynajmniej mam taką nadzieję. Czuj się zaproszona. Ty i Riddler, bo liczę, że mu to przekażesz. Będziesz mogła poopowiadać nam trochę więcej o swoim planie obalenia Jokera. Nie martw się, jego nie będzie. Wszyscy mamy go dość. - Zaśmiał się cicho i niemal zobaczyłam, jak przewraca oczami. - Jeśli jesteś zainteresowana, prześlę ci dokładne informacje. Jesteś?
- Yhm, tak. Jasne. Pewnie, że jestem, Basil. - Odchrząknęłam. - Dziękuję za zaproszenie. Mogę się tylko dopytać, co to za licytacja?
- Ehm... - On również oczyścił gardło. - Dowiesz się na miejscu.
- Basil...
- Powiedzmy, że złowiłem dzisiaj pewną grubą rybę Gotham, którą ktoś z nas chętnie będzie chciał użyć do swoich planów. Przygotuj portfel, Jack, bo coś mi mówi, że będziesz zainteresowana.
Zacisnęłam zęby.
- To Bruce Wayne, prawda?
- Cóż...
- Basil! Porwałeś mojego narzeczonego?
- Hej, właśnie teoretycznie poparłem twoją ewentualną kandydaturę na Królową Gotham, jeśli pozbędziemy się Jokera. Zdecyduj się, co jest dla ciebie ważniejsze. Sprawiedliwość czy jakiś bogaty elegancik.
Wypuściłam gwałtownie powietrze i milczałam przez parę długich sekund.
- Będę tam, Basil - odpowiedziałam wreszcie. - Prześlij mi tylko te cholerne informacje.
Rozłączyłam się i spojrzałam na Eda. Najwyraźniej słyszał wszystko, ponieważ wyglądał na niezmiernie rozbawionego. Miałam ochotę go uderzyć.
- Szykuj zielony garniturek. Idziemy na imprezę.
:) :) :)
Jeszcze tylko jeden rozdział i koniec maratoniku. Mogę powiedzieć tyle - pojawi się tam wiele ciekawych postaci i nowy ship, który nawet nie przeszedł pewnie nikomu przez myśl.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top