| Rozdział 21 |

Alfred zastąpił mi drogę do kuchni z poważną minę. 

- Teraz są już was dwie. - Czyżbym w jego głosie usłyszała nutkę przerażenia? - A myślałem, że jedna z podwójną osobowością to o wiele za dużo. 

Zmrużyłam oczy, splatając ramiona na klatce piersiowej.

- Nie wiem, o czym mówisz, Alfie, ale... - urwałam w połowie zdania. Za lokajem zobaczyłam wychylającą się zza futryny postać, faktycznie dosyć do mnie podobną. Roześmiałam się cicho i podeszłam do swojej siostry. - Maddie! Powinnaś uprzedzać o swoich wizytach. Alfred pomyślał, że się zduplikowałam. 

Kobieta skrzywiła się, obejmując wzrokiem mój ubiór, a potem znacząco patrząc na swój. W czasie, kiedy ona nosiła zwykłą koszulę i dżinsy, ja miałam na sobie idealnie dopasowany, fioletowy kombinezon z jakiejś znanej firmy, której nazwy nie znałam. Hej, ale przecież nie szata zdobi człowieka, prawda?

- Biorąc pod uwagę, że nie stać mnie na takie rzeczy, nikt nie powinien nas pomylić. - Odwróciła się do Pennywortha z szerokim uśmiechem, ponownie udowadniając, jak bardzo się od siebie różniłyśmy. Wyciągnęła w jego stronę dłoń i nie zaczęła mówić, dopóki Alfred jej nie ujął. - Dzień dobry. Nazywam się Madeleine Blanchard i jestem siostrą tej tutaj, której stanowczo brakuje ogłady i dobrego wychowania. 

Myślałam, że lokaj postanowi rzucić jakiś zbywający tekst, jednak on - ku mojemu zaskoczeniu - odwzajemnił uśmiech i uścisnął lekko dłoń Maddie.

- Bardzo mi miło, panienko Blanchard. I muszę się z panią zgodzić. - W tym momencie zerknął na mnie kątem oka w znaczący i znajomy mi sposób. - Panience Cobblepot brakuje tych rzeczy.

- Ej, ej, ej. - Uniosłam dłonie w geście samoobrony. - Byłam wychowywana przez dwójkę najmilszych ludzi pod słońcem. Nie wmówicie mi, że... - Ich spojrzenia stanowczo dały mi znać, co myślą o mojej wypowiedzi. - No, dobra. Najmilszych złoczyńców w Gotham. Poważnie, czy któreś z was kiedykolwiek rozmawiało z moim ojcem? Był święty. 

Cisza mówiła sama za siebie. Ale chyba nie powinno się źle mówić o zmarłych, prawda? Nawet jeśli zmarli byli najpotężniejszymi w mieście crime bossami, który prowadzili nie do końca legalny interes. Znaczy, co złego mogło być w restauracji? O innych rzeczach obiecałam nie mówić. Nawet w myślach? To już było dziwne.

I ja naprawdę muszę tego słuchać? Boże Przenajświętszy, tak bardzo żałuję, że nie przestałam istnieć, kiedy tylko mnie wyrzuciłaś z panelu sterowania - zajęczała Rogue, najwyraźniej niezbyt zadowolona z moich wewnętrznych monologów. 

Poza tym... Panelu sterowania? Skąd ona wytrzasnęła takie coś? Musiałam szybko zacząć coś mówić, żeby nie wdać się w umysłową dyskusję ze swoją umysłową współlokatorką. 

- A więc po co przyjechałaś, Mads? - Uśmiechnęłam się do niej, starając się zapomnieć o ostatnich paru sekundach mojego życia. - Rozumiem, że nie bez powodu.

Spojrzała się na mnie jak na wariatkę. Znaczy, nie twierdziłam, że nią nie jestem. Po prostu ludzie raczej nie patrzą się tak na innych ludzi, dopóki nie powiedzą czegoś głupiego. 

- Wiesz... Kiedy czytasz w gazecie - podkreśliła mocno to słowo - że twoja siostra się zaręcza, masz prawo przyjechać w odwiedziny. 

- Napisali o tym w gazecie? - zapytałam, załamując się własnym losem.

- Dwoje najbogatszych osób w Gotham bierze ślub, a ty myślisz, że nie napiszą o tym w gazetach? - Uniosła ostentacyjnie brwi. - Naprawdę tym się przejmujesz, a nie tym, że powinnaś mnie przeprosić? 

- Dwóch najbogatszych ludzi? - parsknęłam, ignorując dalszą część jej wypowiedzi. - Błagam cię. Bruce jest najbogatszy. I mój tata był zaraz po nim. Ja nie. 

- Przykro mi to mówić, panienko Cobblepot, ale twój ojciec nie żyje - powiedział Alfred i dopiero wtedy przypomniałam sobie o jego obecności. Zgromiłam go spojrzeniem, ale on nie wydawał się na to reagować. - Powinienem nakryć do stołu. Dobrze wiedzieć, że potrzebny nam jeden talerz więcej. - Wyminął nas i poszedł do jadalni, aby pewnie zrobić to, o czym mówił. 

- To było... Niemiłe, ale trafne. - Maddie skinęła głową. - Myślisz, że gdzie podziały się wszystkie pieniądze twojego ojca? Nie jesteś już córeczką na utrzymaniu, Jack. Jesteś dorosłą kobietą z ogromnym majątkiem, która powinna go pilnować. 

- Cholera, pewnie masz rację. - Spuściłam wzrok, przeklinając się za swoją ignorancję. Ale przecież ostatnimi miesiącami miałam na głowie większe problemy, nie? - Nie chcę stracić tych pieniędzy. Nie mogę ich tylko wydawać. Muszę zapytać się o radę zielonego taty. - Przytknęłam szybkim ruchem dłonie do ust, uśmiechając się szeroko. Maddie podskoczyła na ten niespodziewany, gwałtowny gest. - Właśnie! Przecież wy się nie znacie! - Podeszłam szybkim krokiem w kierunku drzwi prowadzących bezpośrednio do jadalni i zajrzałam do środka. - Alfie! Przygotuj jeszcze jedno nakrycie! Chcę zaprosić Eda! - Nie doczekałam się odpowiedzi, ponieważ natychmiast odsunęłam się od przejścia i wróciłam do Madeleine. - To będzie super! Musicie się koniecznie poznać.

- Czy jesteś pewna, że to dobry pomysł poznawać go córką kobiety, której prawdopodobnie nienawidził?

- Nie prawdopodobnie, tylko nienawidził i wcale nie. - Machnęłam dłonią. - Tata cię pokocha. Każdy cię kocha, Mads. Nawet Alfie, a on jest niezłym gburem. Poza tym... Ostatnio dzieje się wiele złego i myślę, że ktoś tak optymistyczny jak ty mógłby wprowadzić tu nieco światła.

- Ooo... To było tak strasznie miłe, że aż ci nie wierzę. - Objęła mnie ciasno, jednak po paru sekundach odsunęła się. - A teraz pokaż mi pokój, w którym mogę przenocować. Nie będzie mi się chciało wracać po nocy do Central City.


:)


Nigdy nie sądziłam, że zjem obiad jednocześnie z moją siostrą, Riddlerem, Batmanem, Nightwingiem, Robiem i Oracle. Sporo czasu zajęło mi przekonywanie Eda, żeby wreszcie zgodził się gościć w Wayne Manor. Na początku po prostu mnie wyśmiał, ale kiedy zagroziłam mu, że przestanę go odwiedzać, wreszcie się zgodził. Kurcze, naprawdę musiał czuć się samotny.

Wszyscy mieli raczej grobowe miny, ale ja szczerzyłam się od ucha do ucha, nie zważając nawet na Rogue, która mruczała w naszej głowie niemiłe komentarze. Właściwie, od kiedy jej głos brzmiał na taki zmęczony? Czyżby się już mną nudziła?

- Nie macie pojęcia, jak bardzo cieszę się, że wszyscy tutaj są. No, prawie wszyscy. - Pomyślałam o tacie, który pewnie narzekałby na każdy aspekt posiłku. 

Odpowiedziała mi cisza, która sugerowała, że nikt raczej nie podziela mojego entuzjazmu. Po paru kolejnych minutach cichego przeżuwania steku, odezwała się Maddie. 

- Bardzo miło mi pana poznać, panie Nygma. - Uśmiechnęła się słodko w stronę taty, który nawet tego nie odwzajemnił. - Jack opowiadała mi o panu wiele dobrego.

- Ciekawe. - Zmarszczył brwi. - Opowiadała też o tym, że okazjonalnie morduję ludzi pokroju twojej matki? 

No i się zaczyna.

Nareszcie! Już zaczynało robić się nudno. 

- Co ma pan ma myśli, mówiąc "pokroju mojej matki"? - Pochyliła się nieco nad stołem. Dostrzegłam w jej orzechowych oczach groźne iskierki.

Nie wiem czy była to wina Rogue, czy sama tak postanowiłam, ale uznałam, że na razie nie będę interweniować. 

Pewnie, wszystko zawsze jest moją winą. - Prychnęła lekceważąco. 

- Mam na myśli skończone idiotki, które wpychają się do czyjejś rodziny i traktują swoje córki jak plagi tego świata. - Wzruszył ramionami. - Ale to jest tylko przykład. 

Bruce rzucił mi stanowcze spojrzenie. Chciał, żebym przerwała to, zanim zabrnie za daleko. Cóż, przykro mi, kochanie. Ale ja się nie mieszam na razie. Musiałam przyznać, że było to nieco... Zabawne? Tak, to na pewno było oddziaływanie Rogue.

Ja nic nie robię!

- Moja mama była najmilszą osobą na świecie - wycedziła Maddie przez zaciśnięte zęby. - Nigdy nie chciała skrzywdzić Jack. Czy była lekkomyślna? Pewnie. Ale nigdy nie miała złych zamiarów. Chciała tylko, żebyśmy były szczęśliwe. 

- Och. I to dlatego pomogła aktywować jej złą drugą osobowość? 

- Myślisz, że moja matka... To nie była jej wina!

- Właściwie - wtrącił się Bruce, a ja kopnęłabym go pod stołem, gdyby nie siedział za daleko - Nygma ma poniekąd rację. W przypadku Jack, Rogue zaczęła aktywnie działać dopiero po jej pierwszym morderstwie. Podobnie jak u niego, kiedy zabił swoją dziewczynę - skinął głową na Riddlera, który rozszerzył oczy, a to nie zwiastowało nic dobrego.

W tym momencie się roześmiałam. Głowy wszystkich zostały zwrócone w moją stronę, na co szybko się pohamowałam.

- Daj spokój, Brucie. - Pokręciłam głową z politowaniem. - On nigdy nie miał dziewczyny. Nawet nie jest hetero. 

- Właściwie to moja druga osobowość miała dziewczynę. Nawet dwie. - Mówiąc drugie zdanie, zmarszczył nieco brwi, jakby nawet już nie pamiętał, jak się nazywała. - Zresztą to nie istotne. Obie są mart...

- Jaka drugą osobowość!? - wybuchłam, przerywając jego gadaninę. - Masz rozdwojenie jaźni? Tak jak ja? Dlaczego mi nie powiedziałeś? Czy nie byłoby mi łatwiej ze świadomością, że mogę pokonać? 

- Biorąc pod uwagę, że to ja jestem swoją bardziej morderczą stroną, wolałem, żebyś o tym nie wiedziała - mówiąc to, zgromił Bruce'a spojrzeniem.

- O Boże. - Złapałam się za głowę, upuszczając przy tym widelec. - Przecież jak Rogue wygra, to nie będzie tak kolorowo. To będzie koszmar! Zaraz zwymiotuję. 

To nie było miłe.

- Może jesteś w ciąży? - zapytał Dick, po czym jęknął, kiedy Barbara szturchnęła go w bok.

- Nie może być w ciąży - szepnęła do niego nieco za głośno.

- No, faktycznie! - syknęła Madeleine, co kompletnie do niej nie pasowało. - Moja mama na pewno była tysiąc razy gorsza od gościa, który zabił swoje dwie dziewczyny.

- Przepraszam bardzo, ale zabiłem jedną. - Uniósł palec, wyraźnie zdenerwowany. - Drugą zabił Oswald. 

- On zrobił co!? - wykrzyknęłam, ponownie podnosząc głowę. 

Nie wiem, co się teraz dzieje, ale zaraz umrę ze śmiechu! - powiedziała Rogue, a ja niemal czułam, jak trzęsie się od nagłego wybuchu rozbawienia. 

- Zabił jego drugą dziewczynę - mruknął Alfred, przynosząc półmisek z szarlotką. - Doprawdy, panienko Cobblepot, nauczyłabyś się słuchać.

- To prawda. - Tim pokiwał głowę, nakładając sobie na talerz trochę ciasta. - Widziałem akta. To wtedy powstał Riddler. Po tym, jak postrzelił Pingwina w ramach zemsty. 

- Postrzeliłeś mojego ojca? - Uderzyłam dłonią w stół.

- Hej, on potem mnie zamroził w bryle lodu!

- Co? - Chyba już nie mogłam zdobyć się na nic lepszego.

- A myślisz, że skąd wzięła się nazwa Iceberg Lounge? 

Nastała cisza, przerywana przez zdenerwowane sapnięcia moje, Eda i Maddie. Reszta tylko przyglądała się naszej trójce albo starała się jeść spokojnie posiłek. Przymknęłam powieki i potarłam skronie, czując nagły ból głowy. Spawie nie pomagał fakt, że Rogue dalej nie uspokoiła swojego napadu śmiechu.

Czemu nikt tego nie nagrał? 

Zacisnęłam szczękę, starając się przełknąć ślinę. Nic z tego. Wyciągnęłam dłoń po wino i upiłam łyk. Zrobiło się trochę lepiej, ale ciągle nie było dobrze. Odłożyłam kieliszek, wpatrując się ponuro w swój talerz.

Wtedy Maddie przerwała ciszę, zadając ostatnie pytanie, na które chciałabym teraz udzielać odpowiedzi.

- Więc dlaczego Barbara twierdzi, że nie możesz mieć dzieci?


:)


- Przepraszam za Eda. Przepraszam za awanturę. Przepraszam, że nie powiedziałam ci o wszystkim. - Wciągnęłam powietrze, kończąc swoją wyliczankę. - Po tym wszystkim, co się stało, byłam zbyt zmęczona, żeby nawet pomyśleć o tym, jak ty musisz się czuć. I faktycznie przedstawianie cię tacie nie było najlepszym pomysłem. Ale tak już tu jest... Od zawsze nienawidził naszej matki. Ja też jej nie znosiłam. Wierzę ci, że była inna, niż zapamiętałam, ale ciągle... Wybacz, jeśli nigdy nie zmienimy o niej zdania. 

Madeleine uśmiechnęła się uspokajająco i dotknęła ciepłą dłonią mojego policzka.

- Spokojnie, Jack. Nie wymagam od ciebie niczego. No, może jednej rzeczy. - Odsunęła się, kiwając groźnie palcem. - Spróbuj tylko nie zaprosić mnie na ślub, a zgotuję ci prawdziwe piekło na ziemi.

Machnęłam lekceważąco dłonią.

- Przeżyłam już piekło na ziemi, Mads. Niczym mnie nie zaskoczysz. - Pocałowałam ją w policzek. - Jesteś pewna, że musisz już wracać? Miałaś zostać na noc.

- Potrzebują mnie w pracy. - Skrzywiła się. - Niby banda dorosłych mężczyzn, a z każdym problemem dzwonią do drobniutkiej kobietki. - Pokręciła z politowaniem głową. - A skoro mowa o pracy...

- Wiem. Wzięłam sobie twoją radę do serca. - Na potwierdzenie swoich słów, przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej. - Nie mogę wiecznie bać się własnego cienia. Dosłownie. - Przewróciłam oczami. - Zacznę coś robić i nie pozwolę, żeby chociaż grosz ubył z mojego konta. Nie po to mój ojciec latami pracował na takie życie, żebym teraz miała to zniszczyć. 

- Moja krew. - Ścisnęła moją dłoń, po czym otworzyła drzwi. - Mam nadzieję, że następnym razem prędko się zobaczymy.

Mrugnęłam do niej.

- Też mam taką nadzieję.

Stałam przy oknie, dopóki nie zobaczyłam, jak wsiada do swojego samochodu i odjeżdża. Wtedy udałam się w stronę małego salonu przy jadalni, w którym Ed pisał coś w jakimś zeszyciku. Dopiero, kiedy podeszłam bliżej, zorientowałam się, co to jest.

- Wiesz, że Alfred cię zabije, jeśli dowie się, że rozwiązałeś jego wszystkie sudoku? - Usiadłam na kanapie obok niego, opierając głowę o jego ramię. 

- Myślę, że znalazłby pięćdziesiąt innych powodów na zabicie mnie. - Nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale wyczułam w jego głosie, że lekko się uśmiecha. - Nie chciałem, żebyś usłyszała dzisiaj tych wszystkich rzeczy. 

- Wiem, że nie. Niektóre były... - przygryzłam wargę - ...zaskakujące. Jakim cudem po tym wszystkim ty i tata byliście razem? 

- Przeznaczenie - mruknął ledwo dosłyszalnie. Uśmiechnęłam się na to słowo. 

Po dłuższej chwili podniosłam nieco głowę i rozejrzałam się. Byliśmy tutaj całkowicie sami.

- Zostawili cię tak? - Uniosłam brwi. - Riddler siedzi sobie w domu Batmana, a nikt go nie pilnuje?

- Jestem pewien, że twój narzeczony przygląda się nam teraz przez tamtą kamerę. - Spojrzał w kierunku jednego z kątów. Podążyłam za jego wzrokiem. Faktycznie, była tam umiejscowiona mała, prawie niewidoczna kamerka. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy z jej istnienia. 

- Hm. - Wyprostowałam się całkowicie. - Zanim pójdziesz do domu... - urwałam, widząc jego spojrzenie. - Nie, nie wyganiam cię. Zanim pójdziesz do domu, chciałam jeszcze z tobą o czymś porozmawiać. 

Odłożył książkę z sudoku na bok i dłonią zachęcił mnie do mówienia.

- Jak wiesz, od dłuższego czasu w moim życiu nie dzieje się nic rozwojowego. Parę lat temu porzuciłam studia medyczne na rzecz - skrzywiłam się - zabijania ludzi w imieniu taty. Później odkryłam, że to nie mi sprawiało to radość. Cała ta praca - pokazałam cudzysłowie w powietrzu - była tylko po to, aby spełnić chore potrzeby Rogue.

Hej! Hm... W sumie to prawda. Kontynuuj. 

- Nie chcę wracać na studia. Mam już dwadzieścia pięć lat, masę traum za sobą, a ostatnie czego pragnę, to poświęcić kolejne dziesięć lat życia, aby po tym grzebać w ludzkich ciałach. - Pokręciłam gwałtownie głową. - Ale nie mogę wiecznie siedzieć bezczynnie i czekać, aż skończą mi się pieniądze. Potem byłabym tylko utrzymanką swojego bogatego męża, a tego też nie chcę. Postanowiłam... Jeśli się zgodzisz, oczywiście... Chciałabym przejąć dziedzictwo swojego taty. Niekoniecznie podążać ścieżką kryminalną, ale chcę prowadzić jego interes. Iceberg Lounge przede wszystkim. Handel być może też, ale... Bardziej legalny. 

Ed uśmiechał się szeroko jeszcze za nim skończyłam. To nieco podniosło mnie na duchu. 

- Dlaczego miałbym się nie zgodzić? - Przewrócił oczami. - Czekam od bardzo dawna, aż w końcu wyjdziesz z tą propozycją. Myślałem, że będziesz chciała przejąć tylko Iceberg Lounge, ale jeśli ciągnie cię to bardziej ambitnych rzeczy to nie mam nic przeciwko. Będę zaszczycony mogąc być twoim pierwszym partnerem handlowym. Gdybyś chciała, pomógłbym ci nawet przejąć Gotham. - Uśmiechnął się dumnie, jakby już to sobie wyobraził. - Proszę państwa, przed wami Jacqueline Cobblepot. Królowa Gotham. 

Szturchnęłam go lekko. 

- Przestań. - Zaśmiałam się cicho. - Musiałabym robić wtedy masę nielegalnych rzeczy, a to byłoby raczej głupie w moim przypadku. W końcu nie każdy jest w związku z Mrocznym Rycerzem. Poza tym nie wiem, czy bym tego chciała. - Dobra, może trochę chciałam, ale tu przemawiały przeze mnie głównie geny mojego ojca i nie mogłam przyznać tego na głos. 

- Masz rację. Najpierw trzeba byłoby załatwić Jokera.

- O nie. - Pokręciłam głową. - Nie będziemy w tym domu rozmawiać o morderstwach. Nawet o zabójstwie tego klauna. - Pochyliłam się nieco, szepcząc konspiracyjnie. - Ale tak między nami, bardzo pragnę jego śmierci. Nawet nie jako Rogue, tylko jako ja. Zabiłabym go sama, gdyby nie fakt, że Bruce tkwi z nim w jakieś chorej relacji. - Zmarszczyłam czoło. - Powinnam się czuć zazdrosna? 

Wzruszył ramionami.

- Dalej liczę, że go rzucisz. Wtedy droga do władania Gotham byłaby czysta. - Przewróciłam oczami, ale on kontynuował. - Hej, jeśli nie chcesz zajmować się podziemiem Gotham, zawsze możesz pójść w ślady Oswalda i zostać burmistrzem. Mogę zostać twoim szefem sztabu, mam już doświadczenie. 

- Ta, dosyć słabe, jeśli to co mówicie jest prawdą i naprawdę go postrzeliłeś - wypomniałam mu z wyrzutem. 

- Ledwo już pamiętam, o co poszło. - Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. - Chyba o Isabelle. Nie, zaraz. Nazywała się Isabella. Jestem prawie pewien, że parę razy nakrzyczałem na Oswalda za przekręcanie jej imienia.

Zaśmiałam się, przytulając się ponownie do jego boku.

- Żałuję, że wtedy was nie znałam.

- Oj, nie ma czego żałować. Przez większość czasu staraliśmy się pozabijać siebie nawzajem.

- I co to zmieniło? - Uniosłam dłoń, uciszając go, zanim cokolwiek powiedział. - Nie, czekaj. Już wiem. Przeznaczenie. 

Cichy śmiech przy moim uchu był jednoznaczną odpowiedzią.


:)     :)     :)


Po pierwsze - Wesołych Świąt! Z okazji Wielkanocy macie tutaj dosyć nygmobblepotowy rozdział. A mówią, że nie da się pisać o nygmobblepot, kiedy Ozzie nie żyje, hehe. 

Nie mam do dodania już nic innego (mogłabym jeszcze rozwodzić się na temat niesamowitego wyglądu Ozziego w promo 4x17, ale to zajęłoby mi za dużo miejsca) oprócz życzenia wam smacznego zająca, bogatego jajka czy jakoś tak. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top