| Rozdział 20 |

Nie uśmiechało mi się łażenie nocą po dachach w obcisłym stroju, ale Bruce raczej nie zgodziłaby się na zamienienie go na jakiś porządny sweter. Poważnie, było mi zimno. Jak oni mogli łazić tak każdej nocy? To było trochę nienormalne. Już kostium Rogue był lepiej ocieplany, niż ten Batgirl. Najwyraźniej tatusiowie dbali o mnie lepiej, niż narzeczony. Zanotować na przyszłość.

Odsunęłam lornetkę na podczerwień od oczu, wzdychając ze zrezygnowaniem. Dick przechwycił ją ode mnie, ale po jego skrzywionym wyrazie twarzy rozpoznałam, że również niczego nie wychwycił. Siedzieliśmy na dachu dosyć wysokiego budynku i przypatrywaliśmy się innemu. Temu, w którym zamieszkiwał teraz Jason Todd, jednak po wcześniejszym rozeznaniu, odkryliśmy, że nie ma go w domu. Dlatego też oczekiwaliśmy na jego powrót. 

Nightwing nie wiedział, co tutaj robiliśmy. Właściwie, nie chciałam go włączać w akcję. Jego obecność tutaj była kompletnym przypadkiem.

Poprzedniej nocy, kiedy zobaczyłam wizerunek Red Hooda na ekranach w Batcave, przez krótką chwilę chciałam zdradzić wszystkim jego tożsamość. W końcu zasłużyli na to, aby wiedzieć. Jason był członkiem rodziny. Jednak później uświadomiłam sobie, że jeśli teraz wszyscy dowiedzą się, kim jest Red Hood, stracę jego zaufanie jako Jacqueline Cobblepot, chociaż po tym, co wygadywała o mnie Rogue, pewnie i tak nie myślał o mnie zbyt dobrze. Ale musiałam spróbować. Musiałam z nim porozmawiać.

Niestety, parę godzin wcześniej zostałam przyłapana przez Barbie na próbie odszukania jakichkolwiek informacji o ostatnich akcjach Jasona. Robiłam to z czystego zainteresowania, ale nie mogłam powiedzieć tego Oracle. Powiedziałam, że Bruce ma już i tak za dużo obowiązków, więc postanowiłam w pojedynkę odnaleźć Red Hooda. Uparła się, że to zbyt niebezpieczne i skoro już idę, mam zabrać ze sobą Dicka - jedyną osobę, która oprócz nas była wtedy w Wayne Manor. I tak właśnie skończyliśmy. Na dachu, drżąc z zimna. No, przynajmniej ja drżałam.

- Idzie - powiedział nagle Nightwing, wyrywając mnie z przemyśleń. Uniosłam brwi i spojrzałam w tamtym kierunku. Jason w swojej czerwonej masce faktycznie zmierzał właśnie w kierunku drzwi do swojego lokum. Po chwili zatrzymał się jednak i spojrzał przez ramię, jakby poczuł się obserwowany. Na parę sekund stanęło mi serce, ale to przecież było niemożliwe, aby nas zauważył. Byliśmy zbyt bardzo ukryci w cieniu. Na szczęście wreszcie ruszył przed siebie i zatrzasnął za sobą drzwi. - Wkraczamy. 

Dla znanego superbohatera - Nightwinga, a niegdyś Robina - nie było trudno przeskoczyć na sąsiedni budynek i po małych tarasach zejść na ziemię. Ja mogłam tylko na to patrzeć i zaciskać zęby. Dobra, to nie mogło być takie trudne. Szczególnie, że przy pasie miało się... Bat-linkę? Ciągle nie wiedziałam, jak to się nazywa. Wystrzeliłam ją w stronę sąsiedniego budynku i zjechałam po niej, lądując zaraz obok Dicka. To było dziwne przeżycie, ale przypominało zjazd na tyrolce w parku linowym. 

Bez słowa weszliśmy do budynku, w którym mieszkał Jason. Dick prowadził, chociaż właściwie to przecież ja wiedziałam, gdzie mieszka przyjaciel Rogue. Aż dziw, że jeszcze nie skomentowała tej akcji. Może spała? Czy w tamtym miejscu w ogóle można spać? Ja tego nie próbowałam. 

Grayson powoli otworzył drzwi, które mu wskazałam. Wejście frontowe nie było zbyt mądrym pomysłem, o czym przekonaliśmy się parę sekund później. Nightwing niemal natychmiast oberwał czymś ciężkim w głowę, a następnie został rzucony o ścianę, natychmiast tracąc przy tym przytomność. Pewnie mnie też spotkałby taki los, gdybym się nie odezwała.

- Jason - wypowiedziałam jego imię tylko dlatego, bo byłam pewna, że Dick go nie usłyszy. - Przyszłam tylko porozmawiać. On myślał, że mamy cię schwytać. Ale ja chcę... Tylko porozmawiać.

Usłyszałam ciężki wydech, a następnie zdjął maskę i rzucił ją w kąt. Przyjrzał mi się podejrzliwie, jakby nie poznał, kim jestem. Nie, zaraz. On naprawdę nie poznał, kim jestem. Poważnie? Ta maska zakrywała mi ledwie pół twarzy, a znajdowaliśmy się w oświetlonym pokoju. Na stroje bat-rodzinki zostało nałożone jakieś zaklęcie Zatanny, czy co? 

- Nie jesteś Barbarą - stwierdził sucho. - Ona jest ruda i sparaliżowana. Heleną Bartinelli też nie jesteś, twoje włosy są jasne. Nowa Batgirl? - Uniósł brwi. - Z kim mam przyjemność? 

Zawahałam się na moment, ale uznałam, że i tak nie mam nic do stracenia. Zdjęłam maskę, ale w przeciwieństwie do niego, nie rzuciłam jej na podłogę. Ściskałam ją kurczowo w prawej dłoni, przypatrując się jego reakcji. Oczy Todda nieco się rozszerzyły.

- Rogue?

Każdy widzi to, co chce zobaczyć.

No, proszę. Obudziła się.

- Właściwie, nie... - Skrzywiłam się lekko. - Chociaż właściwie to tak... Ale nie. 

- Ach. - Jeśli jeszcze sekundę temu jego twarz przybrała dziwie łagodny wyraz, teraz skamieniała, nie wykazując żadnych emocji. - Jacqueline Cobblepot. Zostałaś nową Batgirl. Co za niespodzianka. 

Między nami zapadło niekomfortowe milczenie, które bałam się przerwać. Teraz ten pomysł nie wydawał się już taki dobry. Cholera, Jason Todd był przecież kryminalistą. Fakt, przyjaźnił się z Rogue, ale skąd pomysł, że mógłby żywić jakiekolwiek ciepłe uczucia do mnie?

Najpierw robisz, potem myślisz - powiedziała Rogue, śmiejąc się cicho. - Zastanawiam się, po kim to masz. Bardziej po ojcu czy po matce? 

- Nie powiedziałam o tobie Bruce'owi. Nikomu nie powiedziałam - odezwałam się wreszcie, wypatrując jakiejkolwiek reakcji z jego strony. - Dick też nie wiedział. - Skrzywiłam się, przenosząc wzrok na nieprzytomnego Graysona. - Barbara kazała mi go zabrać. Mówiłam, że chcę cię schwytać, ale... Ale nie chcę. 

Parsknął, jednak jego oczy dalej pozostały bez wyrazu. Był zupełnie inny, niż wtedy, kiedy rozmawiał z tą drugą mną. O wiele bardziej zamknięty. Dziwiłam się, że jeszcze nie wyciągnął broni i mnie nie zastrzelił. Chociaż... Jason był przecież mądry. Wiedział, że gdybym umarła, Rogue umarłaby ze mną. A na niej chyba mu zależało. Musiałam to wykorzystać.

- Więc czego chcesz? - zapytał, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Prosić mnie o powrót do Wayne Manor? Mam przeprosić całą tą toksyczną rodzinę za to, że wreszcie zacząłem robić coś, co faktycznie pomaga Gotham? 

- To co robisz nie pomaga Gotham. - Wzruszyłam bezradnie ramionami. - Jeśli zabijesz zabójcę, to liczba morderców na świecie pozostanie taka sama. 

- Zdajesz sobie sprawę, że właśnie cytujesz narzeczonego? 

Zamilkłam gwałtownie.

- Och, tak. Wiem o tym. - Uśmiechnął się ironicznie. - Powinienem pogratulować? Czy może raczej złożyć kondolencje? Musisz być naprawdę przybita.

- Dlaczego miałabym...?

- Nie mówiłem do ciebie. 

Ja też nie jestem przybita. Nie powiedziałabym, że mam się dobrze, ale bywało gorzej. Właściwie mam całkiem niezły...

- U Rogue wszystko w porządku - powiedziałam szybko, przerywając jej monolog. 

- Wiem. - Jego oczy zabłyszczały niebezpiecznie. - Inaczej już dawno byłabyś martwa.

Westchnęłam ciężko. 

- Słuchaj, Jason... - Zrobiłam krok do przodu, ale nie ważyłam się podejść bliżej, kiedy rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. - Przykro mi to mówić, ale ona najzwyczajniej w świecie cię omamiła. Pozwoliła ci myśleć, że jest twoją przyjaciółką, kiedy w rzeczywistości szukała sojusznika do zniszczenia mi życia. Ona nie potrafi czuć. Jest po prostu złą częścią mojej osobowości. Wirusem, który wkradł się w mój umysł. Potrafi czynić tylko zło i...

Nagle stanął przede mną tak blisko, że z wrażenia aż zamilkłam. Nasze nosy niemal się stykały. Przez chwilę myślałam, że mnie zaatakuje i spięłam mięśnie. 

- Nic o niej nie wiesz - syknął. - Niesamowite. Dzielicie jedno ciało, ale prawdopodobnie jesteś najmniej rozumiejącą ją osobą na całej planecie. - Odsunął się. Zorientowałam się, że wstrzymywałam oddech w momencie, kiedy go zaczerpnęłam. - Rogue jest osobą taką samą jak ty czy ja. Nic na to nie poradzisz, Jacqueline. 

To mój chłopiec! Dogadaj jej, Jay!

- Chciałam... - Odchrząknęłam. - Chciałam tylko poprosić cię, abyś dał drugą szansę swojej rodzinie. Bruce i reszta... Oni nie zrobili nic złego. Zasługują, żeby wiedzieć. Poza tym... - Uśmiechnęłam się lekko. - Znasz ich. Nie będą długo trzymać urazy. 

- Powiedziałbym, że przemyślę twoją propozycję, ale wtedy tylko bezsensownie czekałabyś na mój kolejny ruch. - Podszedł do drzwi, najwyraźniej decydując się na zakończenie tej rozmowy. - A nie chcę, żebyś marnowała swój jakże cenny czas. Ten rozdział zostawiłem już za sobą. Poczekam, aż powróci Rogue i potem... Coś się wymyśli. 

- Jeśli wyjdziesz przez te drzwi - podniosłam nieco głos - zostaniesz zwykłym kryminalistą. Bez taryfy ulgowej. Będziemy cię ścigać do skutku. 

Zauważyłam, że Dick nieznacznie się poruszył i jęknął coś pod nosem. Ten fakt nie został również przeoczony przez Red Hooda. Rzucił przez ramię ostatnie spojrzenie na swojego przybranego brata i przez chwilę wydawało mi się, że zobaczyłam w nim cień emocji. Ten, jednak szybko minął, a Todd ponownie odwrócił się w stronę drzwi i pociągnął za klamkę.

- Niech tak będzie. - Wyszedł, pozostawiając mnie samą z powoli rozbudzającym się Nightwingiem. Zacisnęłam gniewnie zęby. Nie tak miała przejść na rozmowa. 

- Jack?

Przez chwilę jeszcze stałam w miejscu, ale w końcu zbliżyłam się do Dicka, który już wpół siedział przy ścianie. Kucnęłam przy nim i dotknęłam ostrożnie jego czoła, które zaliczyło parę minut wcześniej nieprzyjemne spotkanie z ścianą. 

- Jestem - powiedziałam cicho. - Cholera, przykro mi. Zaskoczył nas. Jak się czujesz?

- Dobrze... Co z nim? - Złapał mnie za ramiona. - Co z Red Hoodem?

- Zwiał. 

- Zrobił ci coś? - Przyjrzał mi się uważnie. - Bo jak zrobił, to Babs mnie zabije.

- Spokojnie. Ledwo mnie tknął - skłamałam. 

Przyjrzał mi się jeszcze dokładnie, być może nawet z nutką podejrzliwości, ale udałam, że nie zwracam na to uwagi. Wreszcie odetchnął i podniósł się, najwyraźniej uznając, że wszystko jest w porządku.

 Zaproponowałam, żeby już wracać i dokończyć pogoń za Red Hoodem innym razem. Dick na to przystał i już po chwili byliśmy w połowie drogi do zaparkowanego dwie przecznice dalej motoru. Liczyłam na spokojne spędzenie reszty wieczoru. Cóż, przeliczyłam się. 

Przejeżdżając w okolicach Crime Alley (poważnie, czemu ktoś nazwał tak ulicę?) usłyszeliśmy kobiecy krzyk i strzał. Nightwing skręcił natychmiast w tamtą stronę, nawet o nic nie pytając. Przejechaliśmy jeszcze kawałek, aż dotarliśmy pod Gotham National Bank. Najwyraźniej dochodziło w środku do cichego napadu. A przynajmniej powinien być cichy.

Przed wejściem leżała martwa blondynka ubrana w kostium stróża nocnego. Pewnie, porzucenie ciała przed budynkiem jest najlepszym sposobem na niezwracanie na siebie uwagi. Brawa dla was, chłopaki. Spojrzeliśmy tylko na siebie z Dickiem. Ja natychmiast ruszyłam w kierunku wejścia, jednak on postanowił sprawdzić, czy kobieta na pewno nie żyje. 

- Jeszcze oddycha - wyszeptał w moją stronę, kiedy już miałam wchodzić do środka. Powstrzymałam się od znużonego jęknięcia. Liczyłam na szybkie załatwienie sprawy, a teraz trzeba było jeszcze uratować komuś życie. - Trafili ją w brzuch, straciła dużo krwi... Ale oddycha. 

- Wezwij karetkę i wchodzimy do środka? - starałam się brzmieć pewnie, jednak mój głos podświadomie zadał pytanie. 

- Zwariowałaś? Nie można jej tak zostawić. - Ucisnął ranę kobiety, a ta jęknęła cicho, chociaż dalej pozostawała nieprzytomna. - Wejdź sama. Dołączę, kiedy karetka przyjedzie. 

Zaśmiałam się bezgłośnie.

- Myślisz, że coś dla ciebie zostawię? - Wskazałam na siebie palcem. - Jacqueline Cobblepot ma wszystko pod kontrolą. 

- Nie używaj prawdziwego nazwiska w miejscu publicznym.

Prychnęłam, odwracając się do niego plecami.

- Dobra, dziadku. Czekaj na pomoc, a ja idę załatwić paru złych gości. - Przyłożyłam dłoń do brody, teatralnie się zastanawiając. - Powinnam użyć klamki czy wykopać drzwi? - Zanim Grayson zdążył się odezwać, mówiłam dalej. - Nie, masz rację. Wykopanie będzie fajniejsze.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Kopnęłam drzwi, jednak te okazały się nieco ciężkie i nawet nie drgnęły. Westchnęłam i ze zrezygnowaniem pchnęłam je do przodu. Weszłam w mroczny korytarz banku, a wejście zatrzasnęło się za mną. Rozejrzałam się i... Przynajmniej dziesięć latarek odwróciło się w moją stronę.

Uśmiechnęłam się niepewnie, przystępując z nogi na nogę. Nie wiedząc, co zrobić, wyciągnęłam dłoń i pomachałam w stronę zbirów.

- Cześć. Przyszłam was powstrzymać! 

Któryś z łotrów, niewątpliwie największy z nich, wyszedł naprzód. Spięłam ciało, mentalnie przygotowując się na walkę. Ten jednak zatrzymał się w momencie, kiedy mogło go dosięgnąć światło księżyca. Uważnie mu się przyjrzałam. Wydawał się jakiś znajomy. Był przynajmniej dwa razy większy ode mnie wzdłuż, a wszerz chyba i z trzy razy. Nosił czarno-białą maskę, a na jego plecach zauważyłam dziwne, zielone rurki. 

Bane.

- Kurwa. 

Mężczyzna bez słowa zamachnął się w moją stronę. Z trudem zdążyłam uskoczyć w bok, jednak trafiłam w kolumnę, co nieco zepsuło moją orientację w terenie. Dlaczego musiało być tak ciemno? Bane uderzył po raz kolejny. Tym razem udało mi się zrobić unik z większą gracją, jednak jego przeogromna pięść uderzyła w kolumnę, która natychmiast rozwaliła się na malutkie części. Nie chciałam wierzyć, co mogłoby się stać, gdyby trafił we mnie. 

Super. Genialnie. Zajebiście. Moja pierwsza akcja i od razu musiałam trafić na super-złoczyńcę. I to nie byle jakiego. Bane wiele razy dawał popalić Batmanowi, nie mówiąc już o mniejszych mścicielach. Był cholernie niebezpieczny i zdawałam sobie z tego sprawę. Jak i z tego, że prawdopodobnie zaraz umrę. 

Zdążyłam zrobić tylko kilka kroków w tył, kiedy nagle z nieba - dosłownie! - spadł ciemny kształt, całkowicie zasłaniając mi widoczność. Przez chwilę spanikowałam. Mrok otoczenia nie działał na mnie dobrze. Otrząsnęłam się dopiero, kiedy usłyszałam strzały i przerażony krzyk:

- To Batman!

Odetchnęłam z ulgą. Cóż, Bruce powinien poradzić sobie z Bane'm. Chyba. Byłam w 80% pewna, że da sobie radę. W czasie, kiedy on zajmował się największym przeciwnikiem, postanowiłam nie próżnować. Rzuciłam się w stronę jego ludzi. Na dobry początek zderzyłam głowy dwóch ze sobą, przez co chłopcy padli na ziemię. Kopnęłam ich pistolety, co trochę mnie rozproszyło, kiedy kolejny mnie zaatakował. Poczułam silne uderzenie w ramię, ale udało mi się zablokować kolejne. W tym czasie jego kolega po fachu zaczaił się z tyłu i chwycił mnie w talii.

- Filmowy ruch, moi drodzy. - Zaśmiałam się, kiedy zostałam uniesiona, a moje nogi oderwały się od podłoża. - Na wasze nieszczęście, oglądam dużo Netflixa.

Będąc podniesioną, łatwo było mi kopnąć mężczyznę przede mną. Temu, który mnie trzymał złamałam nos, uderzając go głową. Automatycznie mnie puścił, łapiąc się za twarz. Korzystając z ich rozproszenia, prędko ich znokautowałam. 

W tym samym momencie do środka wbiegł Nightwing i pomógł mi się zająć pozostałą czwórką. Skończyliśmy z nimi idealnie na moment, w którym rurki z substancją "zasilającą" Bane'a zostały przerwane, a on sam padł na podłogę. 

Usłyszałam syreny, a po chwili do środka wparowało ośmiu gliniarzy z komisarzem Gordonem na czele. Widząc Batmana, opuścił broń i gestem nakazał reszcie policjantów skuć Bane'a oraz jego ludzi. Podszedł do Bruce'a, a ja wycofałam się w cień. Była szansa, że mój narzeczony mnie nie zauważył?

- Bane starał się wykraść rzadki, czarny diament pochodzący z jego rodzinnej Santa Prisca - wytłumaczył w skrócie Gordonowi, który rzucił mu tylko pytające spojrzenie. - Wybacz, ale muszę z kimś porozmawiać.

Cholera. Odwrócił się i zaczął iść w moim kierunku. Rzuciłam przerażone spojrzenie Dickowi, który tylko bezradnie wzruszył ramionami. W końcu Bruce zatrzymał się przed nami. 

- Co tu robiliście? 

- My... Ym... - Zerknęłam na policjantów, którzy nie wydawali się nas słyszeć, ale ciągle nie chciałam mówić w ich towarzystwie. - To może nie najlepszy moment...

- Mów. 

Przewróciłam oczami.

- No, ja i Dick postanowiliśmy zacieśnić naszą przyjaźń. Wybraliśmy się na wspólny patrol i tak jakoś wyszło, że trafiliśmy tutaj. Słowo daję, nie wiedziałam, że sprawa jest tak poważna. Myślałam, że to zwykły napad, a nie... On. - Rzuciłam ostatnie spojrzenie w stronę wyprowadzanego Bane'a. - Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i możemy wrócić do domu, prawda?

Nie uwierzył mi. Wiedziałam to od razu. W końcu był podobno najlepszym detektywem świata. Potrafił przejrzeć kłamstwo od razu. A mogłam mu powiedzieć, że polowaliśmy na Red Hooda, co również było kłamstwem, ale w to chociaż wierzył Grayson. A teraz kątem oka zauważyłam dziwne spojrzenie, które mi rzucił. 

- Porozmawiamy później. 

Strzelił gdzieś bat-linką i tyle go widzieli. Rozejrzałam się dookoła. Czy przypadkiem nad nami nie było sufitu? Jak on chciał stąd wyjść? Rozumiałam, że lubił bawić się w swój teatrzyk, ale czy nie praktyczniej byłoby wyjść drzwiami?

- Czemu skła...? - zaczął Dick, ale nie dałam mu dokończyć.

- Cicho. Nietoperze mają uszy wszędzie. - Dźgnęłam go w ramię. - Chyba powinniśmy wracać.

Prychnął.

- Jeszcze wrócimy do tej rozmowy.


:)


Richard Grayson był człowiekiem, który dotrzymywał słowa. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg Wayne Manor i mogłam ściągnąć wreszcie tą paskudną maskę, zalał mnie falą pytań. Punkt dla niego, że chociaż obniżył głos, aby nikt nie mógł nas usłyszeć.

- Bruce nie byłby zły, gdybyś po prostu powiedziała mu prawdę - oznajmił, brzmiąc dziwnie poważnie. Bardzo to do niego nie pasowało. - Serio, czemu skłamałaś? Może dąsałby się przez chwilę, że mu o tym nie powiedzieliśmy, ale ostatecznie zapomniałby o sprawie. Chyba, że... - Zmarszczył brwi. - Nie to tam robiliśmy, prawda? Nie ścigaliśmy Red Hooda?

- Oczywiście, że go ścigaliśmy! - Zaśmiałam się nerwowo. - Myślisz, że umówiłam się z nim na randkę? Chcę go zamknąć w równym stopniu, co wy.

- Więc dlaczego ciągle nie chcesz nam powiedzieć, kim on naprawdę jest? - Westchnął ciężko i podrapał się po karku. - Słuchaj, Jack. Wszyscy wiemy, że spędziłaś ciężki czas, kiedy to Rogue trzymała ster i dlatego nie naciskaliśmy, ale musisz się w końcu otworzyć. 

- Nawet nie znam jego sekretnej tożsamości! Nigdy nie zaufał Rogue na tyle...

- Może nie jestem detektywem jak Bruce albo Tim, ale potrafię rozpoznać, kiedy ktoś kłamie - powiedział, dotykając lekko mojego ramienia. - Jeśli się czegoś boisz albo ktoś ci grozi...

- Nikt mi... - Westchnęłam. - Czasami niewiedza jest lepsza. Moment, w którym poznacie jego sekretną tożsamość, będzie momentem, w którym zmieni się wszystko. Nie wiem, czy ta rodzina to wytrzyma. 

Uśmiechnął się pocieszająco.

- Daj spokój, Jack. Przechodziliśmy już przez wiele niefajnych sytuacji.

Przymknęłam powieki i odliczyłam w myślach do pięciu, starając się w tym czasie podjąć jakąś racjonalną decyzję. Kiedy w końcu je otworzyłam, napotkałam zmartwione spojrzenie Dicka. Skinęłam lekko głową.

- Zawołaj wszystkich. Spotkamy się w Bat Cave. 

Jak powiedziałam, tak się stało. Pięć minut później stałam naprzeciwko Bruce'a, Dicka, Alfreda, Tima i Barbary. Tylko Grayson wydawał się cokolwiek rozumieć z tej sytuacji, a pan miliarder rzucał mi podejrzliwe spojrzenia. 

- Dobra. Jak pewnie wiesz, skarbie, skłamałam. - Uniosłam lekko kącik ust, a on nawet nie drgnął, mrużąc gniewnie oczy. - Ja i Dick udaliśmy się w celu złapania Red Hooda. Cóż, przynajmniej on tak myślał. - Przygryzłam wargę. - W rzeczywistości chciałam z nim porozmawiać. Przekonać do sojuszu albo cokolwiek. Nie wiem, co sobie myślałam, ale... Red Hood jest dobrym człowiekiem, którego spotkało wiele złego. I sami doskonale powinniście o tym wiedzieć, ponieważ znacie go jak mało kto. 

Spróbuj mi tylko... Wszystko zawsze psujesz.

Zignorowałam ją. Musiałam powiedzieć im prawdę. Zasłużyli na to. Jason był przecież członkiem ich rodziny. Naszej rodziny. Powinniśmy o niego walczyć, ale nie mogliśmy tego robić, jeśli tylko ja wiedziałam, że żyje. 

- Red Hoodem jest Jason Todd. - W momencie, kiedy wypowiedziałam te słowa, kamień jakby spadł mi z serca. Teraz pozostawały tylko długie, męczące wyjaśnienia. - Tak, ten Jason, który został drugim Robinem. Ten, który zginął z ręki Jokera. 

Reakcje były różne. Taki Tim nie wydawał się zbytnio poruszony. Zapewne nawet nie znał Jasona, jedynie o nim słyszał. Barbara przyłożyła dłoń do ust, ale zauważyłam na jej twarzy lekki uśmiech. Dick spojrzał się w bok z szeroko otwartymi oczami, trawiąc tą informację. Alfred wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć, a Bruce... Bruce tylko mrugnął. Poważnie. To była jego jedyna reakcja. 

- Skąd...? - Głos mu się zawiesił, a ja zacisnęłam szczękę. Chociaż starał się zachować pokerową twarz, wiedziałam, że w środku przeżywa wielki szok. Parę razy rozmawiałam z nim na temat jego zmarłego... cóż, syna... i wiedziałam, jak ciężki był to dla niego temat. - Czy masz pewność? 

- Tak. - Skinęłam głową. - Rogue bardzo zżyła się z nim przez ten czas i nie widzę powodu, dla którego miałby kłamać. Według Jasona, twoja była, Talia al Ghul, zaciągnęła go do Jamy Łazarza i załatwiła mu całkiem niezłą kąpiel. Wrócił... - Przełknęłam ślinę. - Sam wiesz, jak odmienieni ludzie potrafią stamtąd wracać. Myślę, że będzie potrzebny czas, ale...

- Odzyskamy go - przerwał mi gwałtownie, zaciskając dłoń w pięść. Wyglądał na bardziej pewnego swoich słów, niż kiedykolwiek. - Odzyskamy Jasona za wszelką cenę. 


:)      :)      :)


Nygmobblepot is back and so am I! :D

Poważnie, widzieliśmy poprzedni odcinek? Czy przypadkiem nie powinniśmy zmienić teraz nazwy shipu? Riddlepot? Tak czy siak, po ostatnich epizodach wraca mi nadzieja, że ten serial będzie jeszcze dobry. 

Wiem, że przerwa była naprawdę długo i w sumie nie wiem, dlaczego. Wiele się w moim życiu działo, niekoniecznie dobrych rzeczy, ale wracam, także mam nadzieję, że chociaż ktoś się ucieszy z tego powodu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top