| Rozdział 19 |
- Wy naprawdę nie macie własnego mieszkania? - zapytałam z dezaprobatą, wchodząc do jadalni. Przy stole zasiadali już Bruce i Tim oraz dodatkowo Barbara z Dickiem. Tą dwójkę widywałam w Wayne Manor przez ostatni tydzień niewyobrażalnie często. Nie, żeby jakoś szczególnie mi to przeszkadzało. - Poważnie. To miłe, że się przejmujesz moim stanem, Barbie, ale nie ciągaj wszędzie biednego Dicka. On już pewnie ma dosyć tego miejsca.
Usiadłam obok Bruce'a, który nie wydawał się być zbytnio zainteresowany zaistniałą sytuacją. Czytał gazetę i popijał kawę. Również chciałam sobie nalać, ale odkryłam, że dzbanek jest pusty. Skrzywiłam się, ostatecznie decydując się na sok jabłkowy.
Dick również nie odpowiedział na mój komentarz, ale powód tego był nieco inny. Mężczyzna wyglądał, jakby miał zaraz upaść twarzą w swoje naleśniki. Oczy mu się zamykały, a na dźwięk swojego imienia tylko nieznacznie uniósł głowę.
- Nie ciągam wszędzie biednego Dicka - odparowała Barbara, rzucając swojemu mężowi pobłażliwe spojrzenie. - Akurat wczoraj prawie całą noc ścigał Deathstroke'a, a ja pomagałam mu w Bat Cave jako Oracle. Nie moja wina, że nie zaopatrzył się w espresso.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Bruce'a, kopiąc go lekko pod stołem. Uniósł na mnie pytające spojrzenie.
- A ty czemu mu nie pomogłeś? - zapytałam oskarżycielskim tonem.
- To nie mój problem. - Wzruszył ramionami i wrócił do czytania gazety. - Poza tym, miałem ważniejsze sprawy na głowie.
- Joker - wyjaśniła rudowłosa, krzywiąc się nieznacznie. Westchnęłam, myśląc o tym zielonowłosym pajacu. Ciekawe, co stało się z moimi ludźmi. To było strasznie ignoranckie z mojej strony, kompletnie nie przejmując się ich losem. Barbara najwyraźniej zobaczyła poczucie winy na mojej twarzy, ponieważ szybko dodała: - Myślisz o tych pacjentach Arkham? Cóż, Joker przerobił ich na swoje marionetki. Przykro mi.
Cholera, powinnam coś z tym zrobić. Może udać się do nich i namówić ich od odwrotu? Raczej mogliby się mnie posłuchać. Ale z drugiej strony, nie byli zbyt dobrze traktowani przez Rogue. Przez ten czas mogli diametralnie zmienić o mnie zdanie.
Naprawdę cię to obchodzi? - usłyszałam w głowie leniwy pomruk mojej drugiej połowy. Zaśmiała się pod nosem. - To tylko parę psychopatów, którzy nie umieją nawet prosto trzymać noża, nie mówiąc już o broni palnej. I tak na nic, by ci się nie zdali.
- Nie potrzebuję ich do niczego. Chcę ich tylko uwolnić - odparłam spokojnie, dopiero po chwili orientując się, że wypowiedziałam to na głos. Cztery pary oczy były we mnie wpatrzone ze zdziwieniem, nawet mojego narzeczonego. - Rogue - wyjaśniłam cicho. - Czasem sobie rozmawiamy.
Kiedy Bruce Wayne odkłada gazetę i spogląda na ciebie w ten naganny sposób, wiedz, że nie dzieje się nic dobrego. Zacisnęłam zęby, imitując uśmiech.
- A nie powiedziałaś nam o tym, bo...?
- Bo... To nie jest nic ważnego. - Machnęłam lekceważąco ręką, starając się wszystko obrócić w jakiś lekki żart albo coś. - Mam nad nią kontrolę i chcę, żeby była o tym w pełni świadoma. Nie chcę brać tabletek. Nie potrzebuję ich.
Westchnął ciężko, opadając na oparcie krzesła. Najwyraźniej nie miał ochoty ze mną dyskutować. Zresztą, nikt w tym pomieszczeniu nie miał. Albo zwyczajnie dawali sobie spokój, aby nie zepsuć tego dosyć przyjemnego poranka.
Wreszcie napiętą ciszę przerwało ciche odchrząknięcie Barbie. Zwróciłam swoje spojrzenie na nią, a ona zaczęła powoli mówić, jakby gadała do przestraszonego konia.
- Jest pewna rzecz, o którą chciałabym cię prosić - powiedziała, patrząc się na mnie wnikliwie. Uniosłam brwi. - Spotykam się dzisiaj z Dinah Lance i Heleną Bartinelli w kawiarni. Byłoby miło, gdybyś do nas dołączyła.
Prychnęłam głośno i zerknęłam na Bruce'a, ale on ponownie umiejętnie udał niezainteresowanego, znikając w świecie wiadomości. Najwyraźniej nie mogłam liczyć na pomoc z jego strony. Dodatkowo, Tim zdążył się już ulotnić ze swoją książką od biologii, a Dick dalej wyglądał koszmarnie. Najwyraźniej została sama w ogniu krzyżowym.
- Hm, chcesz mi powiedzieć, że całkowicie bez powodu spotykasz się dzisiaj z niejakimi Black Canary i Huntress oraz również całkowicie bez powodu zapraszacie mnie na wasze super tajne spotkanie? - Uśmiechnęłam się słodko do przyjaciółki. - Myślę, że już o tym rozmawiałyśmy.
- Po pierwsze - jej palec uniósł się groźnie - to nie jest super tajne spotkanie. Jak mówiłam, idziemy na kawę, a zapraszam cię, ponieważ uważam, że powinnyście lepiej się poznać. - Opuściła dłoń ponownie na blat stołu. - A po drugie, jak możesz uważasz, że zawsze coś kombinuję? Chciałam tylko, żebyś ruszyła się z Wayne Manor i wyszła w końcu na świeże powietrze.
Czy jej wierzyłam? Ani trochę. Znałam Barbarę za bardzo, aby dać się zwieść jej pozornie ciepłym słowom i uprzejmemu wyrazowi twarzy. Można pomyśleć, że przez lata pracowania jako superbohaterka nauczyła się świetnie kłamać, ale na mnie to nie działało.
- Dobra. - Wzniosłam oczy ku niebu, jakby miał się rozlec jakiś grzmot, który przypieczętuję moją umowę z diabłem. - W porządku, pójdę. Ale jeśli nie będzie to zwykłe spotkanie...
- Przysięgam, że nie będę cię do niczego namawiać. - Położyła dłoń na sercu. - Na życie mojego męża.
Przekręciłam głowę.
- Nie składaj takich słodkich obietnic, bo Dick może oberwać. - Uśmiechnęłam się do zaspanego Graysona, który ziewnął tylko w odpowiedzi. - Pozwolę Rogue go zabić, jeśli to złamiesz.
To najlepsza wiadomość, jaką kiedykolwiek od ciebie usłyszałam!
Coś na twarzy Barbary drgnęło lekko, że natychmiast pożałowałam swoich słów. Roześmiałam się głupawo, rozładowując sytuację.
- Za wcześnie na żarty? W porządku. Obejdzie się bez nich.
Milczała przez chwilę, aż wreszcie westchnęła.
- Nasza ulubiona kawiarnia w centrum o trzynastej - powiedziała, ale wyjaśniła, kiedy zobaczyła moją nierozumiejącą reakcję. - Kiedyś często tam chodziłyśmy, więc specjalnie umówiłam się tam z Dinah i Heleną. Wiem, jak lubisz to miejsce i chciałam, żebyś czuła się komfortowo. No, właśnie dlatego dzisiaj tam idziemy. O trzynastej.
Pokiwałam głową.
- Dobra. - Również położyłam dłoń na sercu, parodiując to, co zrobiła wcześniej. - Również przysięgam na życie twojego męża, że tam będę.
- Bardzo zabawne. - Dała mi lekkiego kuksańca w bok.
:)
Weszłam do środka kawiarni, radując swój nos zapachem świeżej kawy. Uwielbiałam to miejsce. Jasne, stonowane barwy i ten boski aromat stanowiły idealną mieszankę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak dawno mnie tutaj nie było. Jeden rzut oka i wiedziałam już, że obsługa nieco się zmieniła. Nie powinnam się dziwić. W końcu taka praca była idealna na chwilę dla studentów albo pełnoletnich uczniów szkół średnich. Nikogo starszego raczej nie można było tu dostrzec.
Prawie natychmiast zobaczyłam Barbarę przy jednym ze stolików z dala od reszty ludzi. Pomachała mi, wyraźnie wzdychając z ulgą. Najwyraźniej nie wierzyła mi, kiedy mówiłam, że przyjdę. Po jej lewej siedziała wyraźnie zdenerwowana blondynka wgapiona w telefon. Dinah wyglądała, jakby miała zaraz rzucić nim o podłogę. Obok niej dostrzegłam ciemnowłosą, niesamowicie ładną kobietę. Co prawda, nie widziałam jej nigdy w stroju cywilnym, ale łatwo domyśliłam się, że jest to Helena Bartinelli - Huntress.
- Cześć - przywitałam się, siadając na pustym krześle. Black Canary podniosła głowę, najwyraźniej dopiero teraz mnie dostrzegając. Odłożyła urządzenie i wymusiła uśmiech. - Kłopoty z chłopakiem?
- Z mężem - poprawiła mnie i westchnęła zirytowana. - Kiedyś go zabiję.
Mruknęłyśmy z Barbarą ze zrozumieniem. Partnerzy będący jednocześnie superbohaterami byli nie do zniesienia. Przynajmniej mój był, Dick chyba też. A po minie Dinah mogłam sądzić, że jej - Green Arrow na bank - również.
- I właśnie dlatego ja jestem sama. - Helena roześmiała się, mieszając swoją latte.
- Jasne. Właśnie dlatego - odparła zgryźliwie Barbie. Kaszlnęłam, żeby nie parsknąć śmiechem.
- Gdyby mi zależało, ciągle chodziłabym z Dickiem. - Pokazała jej język. - Chociaż w sumie... Dickie lubi sobie zmieniać dziewczyny. Taka Kori ciągle się nie pozbierała.
- Hej, ale od Kori to się odczep. Przecież to było wiele lat temu. - Przewróciła oczami. - A co ty nagle zebrałaś się tak na sentymenty? Gwarantuję ci, że Dick jest szczęśliwy.
- W to nie wątpię, Babs. - Poklepała ją po dłoni. - Po prostu się droczę. - Jej spojrzenie nagle ześlizgnęło się na mnie. Rzuciła mi sympatyczny uśmiech. - Nie przedstawiono nas właściwie. Jestem Helena.
- Jack. - Odwzajemniłam uśmiech. - Widziałam cię tego dnia, kiedy...
- Wiem. - Wzruszyła ramionami. - Bruce prosił mnie o pomoc, a nie mogłam mu odmówić, jeśli chodziło o kobietę, o której tak lubi opowiadać. Ale przyznam... Wyglądałaś koszmarnie. Znaczy nie ty, tylko ta druga ty.
Znowu to samo - syknęła Rogue. - Możesz jej łaskawie powiedzieć, że nie jestem żadną "drugą tobą"?
Zignorowałam ją.
- Domyślam się. Tamtej nocy nawet nie patrzyłam w lustro - powiedziałam pół żartem, pół serio. - Tak czy inaczej, chciałam ci podziękować za twoją pomoc.
Machnęła lekceważąco dłonią.
- Drobnostka. Poza tym, wcześniej żartowałam - dodała konspiracyjnie. - Mam chłopaka, a z Dickiem nie łączy mnie nic poza przygodnym...
- I tu jest czas, abyś się zamknęła. - Dinah trąciła ją ze śmiechem. - Nikt nie chce słuchać o twoich romansach z mężem tej tutaj. - Wskazała na Barbie, która nie wydawała się być obrażona. Była bardziej rozbawiona tą sytuacją. - Co pomyślałby sobie Vic, gdyby dowiedział się, co wygadujesz za jego plecami o innych facetach?
Bartinelli już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Barbara ją ubiegła.
- Nie spotkałyśmy się przypadkiem po to, aby o czymś porozmawiać? - zapytała niewinnie. Zmrużyłam podejrzliwe oczy, spodziewając się, o czym mówi. Zauważyła moje spojrzenie. - Nie martw się. Ja nie będę mówić. W końcu obiecałam na życie Dicka.
- Barb...
- Po prostu ich wysłuchaj - przerwała mi.
Westchnęłam, przenosząc spojrzenie na kobiety. Dinah poruszyła się niespokojnie, ale jej ciemnowłosa przyjaciółka najwyraźniej nie miała zamiaru nic powiedzieć, więc ta odpowiedzialność przeniosła się na nią.
- Jack, wiemy, że się boisz i nie jesteś pewna, czy podołałabyś jako następna Batgirl. Nie chcemy cię oszukiwać. Jest to zajęcie niezwykle niebezpieczne i wymaga odpowiedzialności. - Jej głos był tak poważny, że nie potrafiłam znaleźć choćby jednego żartu rozładowującego sytuację. Zresztą, nie miałam ochoty. Odwróciłam głowę w kierunku okna, słuchając Canary, jednak walcząc w środku z samą sobą. - Przestudiowałyśmy twoje możliwości i uważamy, że byłabyś genialna w tej roli. Wiemy, jak bardzo żałujesz wszystkiego, co zrobiła Rogue twoimi rękami i jak bardzo chciałabyś zrobić coś dobrego dla Gotham. A chyba nie ma lepszego sposobu...
- Skąd wiecie? - zapytałam cicho, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. - Bez urazy, ale żadna z was nigdy nie siedziała w mojej głowie. Nie wytrzymałybyście tego.
- Nie trzeba siedzieć w twojej głowie, żeby to widzieć - odpowiedziała spokojnie Lance. - Nie znamy się za dobrze, ale mam dobrą instynkt, jeśli chodzi o ludzi. A ty, Jacqueline Cobblepot, jesteś dobrym człowiekiem.
- Poza tym to nie jest wcale takie ciężkie - odezwała się Helena, uśmiechając się lekko. - Byłam Batgirl jakiś czas po Babs. Zrezygnowałam, bo nie mam zbytnio dobrym stosunków z...
- Ale bzdury. - Prychnęła rudowłosa. - Odeszłaś, bo nie podobała ci się zasada "nie zabijać".
Kobieta mruknęła coś pod nosem, ale nie zaprzeczyła. Mój kącik drgnął lekko ku górze.
- Jeślibym się zgodziła... - Barbara już wyraźnie się ucieszyła, więc podniosłam znacząco palec. - Tylko jeśli. Więc jeślibym się zgodziła, musiałybyśmy określić jakieś reguły.
- Wal - powiedziała Dinah.
- Po pierwsze, nie liczcie, że będę pomagać w schwytaniu Riddlera czy jakiegokolwiek innego złoczyńcy, z którym mam lepsze relacje. - Skrzywiły się nieznacznie, ale nie zaprotestowały. - Po drugie, liczę na całkowite zaufanie. Jeden nieciekawy sekret i odpadam. - Przy ostatnim żądaniu, moja twarz nieco złagodniała i wpłynął na nią lekki uśmiech. - Po trzecie, załatwicie mi numer do Clarka Kenta.
Roześmiały się cicho.
- Da się załatwić. - Dinah mrugnęła do mnie porozumiewawczo. - Coś jeszcze czy mogę już iść? Jeszcze chwila i Ollie zginie, a obiecałam mu kiedyś, że to ja chcę być tą, która go ukatrupi.
- Walczy z kimś? - zainteresowała się Helena.
- Nie, po prostu zjadł nieświeże taco i obrzygał dywan. - Przewróciła oczami.
- Ym, możesz iść - powiedziałam, starając się powstrzymać śmiech.
Szybko wstała, pomachała nam na pożegnanie i wyszła. Obserwowałyśmy przez szybę, jak wsiada na motor i odjeżdża.
- Zamawiasz coś? - zapytała mnie Barbie.
- Właściwie... Też będę się zbierać - wymamrotałam.
- Ale jeszcze nie ustaliłyśmy...
- Barb, jestem pewna, że znajdziemy na to czas. - Wstałam ze swojego siedzenia. - Dostanę jakąś oficjalną przypinkę do Birds of Prey?
- Jak sobie załatwisz.
- Hm, ale bieda. - Machnęłam dłonią. - Miło było cię poznać, Heleno.
- Ciebie również - odpowiedziała brunetka. - Ale nie do końca, bo skoro już idziesz, to teraz ja będę musiała ją odwieźć. - Wskazała na Oracle.
Parsknęłam cicho, ale nie odpowiedziałam i wyszłam bez pożegnania.
:)
- Bruce? - zawołałam, wchodząc do salonu. Od dobrych dziesięciu minut poszukiwałam chociaż jeden żywej duszy w Wayne Manor, ale nieźle się przeliczyłam. Chciałam poinformować Wayne'a o tym, że w końcu się zgodziłam i zapewne będziemy teraz czasem współpracować. Ale zapadł się pod ziemię.
Nie zauważyłam nawet, kiedy nogi poniosły mnie pod drzwi biblioteki. Najwyraźniej moja podświadomość działała szybciej, niż umysł. Ale... To było dziwne. Dziwnie było przechodzić między półkami. Dziwnie było dotykać małego posążku i odchylać jego głowę. Dziwnie było naciskać wielki, czerwony przycisk. Byłam w Bat Cave przecież tylko raz. Raz, kiedy odkryłam, kim jest Bruce, co sprawiło, że niemal go zabiłam.
Ściana za mną poruszyła się i otworzyła. Zobaczyłam schody prowadzące w dół. Z duszą na ramieniu zaczęłam po nich schodzić, aż wreszcie dotarłam na sam dół. Jaskinia była naprawdę pokaźnych rozmiarów, czego nie zauważyłam wcześniej. Różne sprzęty - komputery czy też pojazdy - zapełniały przestrzeń. Na przeciwko mnie znajdował się podest z szerokim biurkiem i wieloma ekranami. Przyglądał się im Bruce, zasiadając w fotelu.
Parę metrów dalej Tim i Dick prowadzili sparing, jednak przerwali, kiedy weszłam do środka. Uśmiechnęłam się krzywo, a oni pomachali do mnie i kontynuowali. Alfred nie przejmował się niczym. W spokoju nalewał herbatę, chociaż nie wydawało się, żeby ktokolwiek tutaj miał na nią ochotę. Czułam się nieco jak intruz, jednak to odczucie zelżało, kiedy lokaj podszedł do mnie i bez słowa wcisnął mi w dłonie kubek.
Wolnym krokiem weszłam do podest. Bruce był w stroju Batmana, jednak bez maski. Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem, kiedy stanęłam obok niego. Zerknęłam na monitory, starając się dociec, czego tak na nich szukał. Były tam tylko jakieś akta i nagrania. Nic, co mogłoby mnie zainteresować. Zadałam, więc najbardziej irytujące pytanie świata.
- Co robisz?
Spojrzał się na mnie, ale nie dostrzegłam, żeby był wkurzony. Jego odpowiedź była spokojna.
- Nic ważnego. - Rzucił mi lekki uśmiech. Obróciłam się i oparłam o blat, panel czy cokolwiek to było. - Szukałaś mnie. Chciałaś mi chyba coś powiedzieć?
- Skąd...?
- Widziałem cię na kamerach - wyjaśnił. Spojrzałam za siebie. Faktycznie, na niektórych ekranach było widać pomieszczenia w Wayne Manor, jednak obrazy ciągle się zmieniały.
- Ach - mruknęłam. - Zero prywatności.
- Nie ty pierwsza na to narzekasz. - Kątem oka zerknął na trenujące Robinki, co było dosyć jednoznaczne. - To co chciałaś powiedzieć?
- Byłam dzisiaj na tym spotkaniu z Barbie, Dinah i Heleną. I nie wiem, ale jakimś cudem... - Skrzywiłam się. - No, udało im się mnie przekonać. Do bycia Batgirl i w ogóle. Uznałam, że powinieneś wiedzieć.
Jego uśmiech nieco się poszerzył. Wyciągnął do mnie dłonie, a ja chwyciłam je i dałam się przyciągnąć. Siedziałam teraz na jego kolanach, całkowicie ignorując resztę osobników znajdujących się w Bat Cave.
- Cieszę się - powiedział, ale moja mina musiała być dosyć sceptyczna, ponieważ dodał: - Naprawdę. Teraz może wydawać ci się to straszne, ale kiedy już zaczniesz... Wtedy zobaczysz, jak warte to jest poświęcenia. Spędziłem większość życia robiąc to, co robię i nie zmieniłbym tego.
- Ale ty jesteś Batmanem - zauważyłam. - Członkiem założycielem Justice League. Nieustraszonym obrońcą Gotham. Ja jestem zwykłą córką przestępców, która nagle uznała, że chciałaby zrobić coś dobrego.
- To zawsze zaczyna się od chęci zrobienia czegoś dobrego. - Zgarnął niesforny kosmyk z mojego policzka. - Od poszukiwania swojego celu. Kiedy już go znajdziesz, będziesz wiedzieć.
Chciałam się zapytać, co będę wiedzieć, jednak pozwoliłam, żeby jego słowa zawisły pomiędzy nami. Po dłużej chwili milczenia wstałam, całując go wcześniej w policzek. Powrócił do przeglądania akt na ekranie. Dopiero teraz zauważyłam, czyje to są akta. Chyba lekko zbladłam.
- Wiesz, Bruce... - zaczęłam, wpatrując się w wizerunek Red Hooda. - Jest jeszcze jedna rzecz, którą powinieneś wiedzieć.
:) :) :)
Następny rozdział na 100% w przyszłym tygodniu. Nie mam chyba nic więcej do dodania, więc przejdę od razu do playlisty, o której wspominałam wcześniej. Uznałam, że ją wstawię, bo w sumie, co mi szkodzi. Ostatnio lubię robić playlisty.
Control • Halsey
Rise Up • Imagine Dragons
Seven Devils • Florence + The Machine
Feeling Good • Michael Bublé
Black Sea • Natasha Blume
Mad Hatter • Melanie Martinez
Gasoline • Halsey
I'm So Sorry • Imagine Dragons
Hit And Run • LOLO
Me too • Meghan Trainor
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top