| Rozdział 18 |
Pierścionek był... Ładny. Nie wiedziałam, jak mogę inaczej go opisać. Złożony był najwyraźniej z białego złota oraz brylantu, ale nie miałam pewności, ponieważ niezbyt się na tym znałam. Specjalnego szoku również we mnie nie wywołał. W końcu, jakby nie patrzeć, otaczałam się podobnymi błyskotkami od małego.
Wszyscy ludzie w pokoju wydawali się wstrzymać powietrze, oczekując na moją odpowiedź. Bruce cały czas klęczał przede mną, przypatrując się mi w wyczekiwaniu. Zerknęłam na Eda, który zmrużył gniewnie oczy, jakby miał właśnie zamiar wtrącić jakiś zgryźliwy komentarz.
- Co o tym myślisz? - zapytałam się go, ignorując przez chwilę mojego chłopaka. Wayne westchnął tylko z irytacją, ale się nie odezwał.
Nygma wzruszył ramionami, patrząc przelotnie na pierścionek. Wiedziałam, że nie jest nim zbytnio zainteresowany - był zainteresowany kasą, którą mógłby za niego zdobyć.
- Jak chcesz - mruknął, chociaż było widać, że nie aprobuje tego pomysłu. - Jack, jesteś już dorosła. Powinnaś sama podejmować takie... - machnął lekceważąco dłonią - ...decyzje.
Ponownie przeniosłam swoją uwagę na Bruce'a. Uniósł brwi, wyraźnie oczekując na odpowiedź. I nie wyglądał też na takiego, który przyjąłby odmowę.
- Daj mi się zastanowić, okej? - Uśmiechnęłam się krzywo. Nie wiedziałam, co czułam. Chciałam za niego wyjść? Ciężkie pytanie, nad którym raczej nigdy się nie zastanawiałam. - Tydzień albo dwa. Potem dostaniesz swoją odpowiedź.
Prychnął głośno, podnosząc się i stając na przeciwko mnie. Wyglądał na lekko wkurzonego.
- Po co? - burknął.
- Po co mam się zastanawiać? - Parsknęłam śmiechem. - Czy po co masz dostać odpowiedź?
- To pierwsze - odpowiedział, ale nie dał mi dojść do głosu, kontynuując. - Zawsze jest tak samo. Kobieta prosi o czas tylko po to, aby ostatecznie i tak się zgodzić. To zwyczajne granie na emocjach - głupie i nudne. Więc jeśli masz odmówić, zrób to teraz. Jeśli masz wątpliwości to się zgódź, bo ewentualne odwołanie ślubu raczej nie będzie takie straszne.
Jego chłodne podejście do sprawy nieco zbiło mnie z tropu. Po chwili pokiwałam głową, nie mówiąc nic. Wziął mnie za dłoń, po czym wsunął pierścionek na palec serdeczny. I właśnie tak Jacqueline Cobblepot pokonała pierwszy krok do małżeńskiego piekła. Chyba. W sumie to nie wiedziałam, jak wyglądają małżeństwa. Moi tatusiowie byli raczej kiepskim przykładem długoletniego partnerstwa.
Ooo, jak słodko - odezwała się Rogue, klaszcząc w dłonie. - Nie mogę się już doczekać wesela. Znając twojego pecha, skończy się wręcz wybornie. Dużo krwi, martwi goście... Może nawet zaproszę Jasona? Nie może tego przegapić.
W sumie to nie był taki zły pomysł. To znaczy, ten z krwią i trupami był. Ale jeśli chodziło o zaproszenie Jasona na ślub, to mogłoby poprawić stosunku pomiędzy nim, a Bruce'm. O rany. Najpierw musiałabym powiedzieć swojemu świeżemu narzeczonemu, że jego adoptowany syn żyje. Ale nie chciałam robić tego teraz. Może nawet nie w tym tygodniu. Miałam jeszcze zbyt dużo spraw do omówienia i sekretów do wyjawienia.
W pomieszczeniu rozległy się nieśmiałe brawa, jakby goście nie byli pewni, czy powinni celebrować ten moment. Objęłam niezręcznie Bruce'a, aby pokazać im jak bardzo jesteśmy szczęśliwi razem. Chyba niezbyt to wyszło, ponieważ w odpowiedzi tylko poklepał mnie po plecach i odsunął.
- Napiłabym się czegoś. - Spojrzałam się błagalnie na Barbarę, która najwyraźniej niemal dusiła się z tłumionego śmiechu. Dick obok niej nawet nie udawał, tylko chichotał cicho, zapychając sobie buzię ciasteczkami.
- Miałam właśnie iść do kuchni po dolewkę whiskey - powiedziała Barbie, przybywając mi z odsieczą. Podjechała do mnie i razem skierowałyśmy się w stronę wyjścia. Nawet nie spojrzałam na resztę gości. Nie chciałam widzieć ich min.
- Pójdę z wami.
Zdziwiłam się, kiedy oferta wyszła ze strony mojego opiekuna. Ed tylko wzruszył ramionami, najwyraźniej nie chcąc zostawać sam z ludźmi, którzy niezbyt za nim przepadają. Cóż, Bruce będzie musiał się raczej przyzwyczaić do jego odwiedzin. W końcu Nygma będzie dla niego poniekąd teściem. O dobry Boże.
Kiedy dotarliśmy do kuchni, Barbara bez słowa sięgnęła po butelkę trunku, otworzyła go i podała mi. Pociągnęłam sporego łyka, krzywiąc się lekko. W co ja się, do cholery, wpakowałam? Najwyraźniej wypowiedziałam te słowa na głos, ponieważ moja przyjaciółka wzruszyła ramionami, uśmiechając się pod nosem. Zirytował mnie ten uśmieszek i już miałam nakazać jej spadać, kiedy zauważyłam, że oprócz nas i Eda w kuchni jest ktoś jeszcze.
- Ciekawe, czy poprosi mnie na swojego drużbę - zastanawiał się na głos wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w okularach. Opierał się o blat, przyglądając mi się z rozbawieniem. Drgnęłam lekko, ale jakimś cudem nie upuściłam butelki. - Gratulacje, tak poza tym.
- Och... Cześć, Clark - przywitałam się zachrypniętym głosem. Odchrząknęłam, po czym odłożyłam whiskey. Nie byłam przygotowana na ponownie spotkanie z Supermanem, chociaż od naszego poznania minęło już parę tygodni. - Nie... Nie wiedziałam, że tu jesteś.
Podrapał się po karku, uśmiechając się krzywo. Wyglądał na lekko zakłopotanego, co uznałam za niezwykle urocze. Ojej. Mój narzeczony nie mógł się dowiedzieć, że podobał mi się jego najlepszy przyjaciel. Miałam tylko nadzieję, że Kryptończyk nie czyta w myślach.
- Cóż, nic dziwnego - odpowiedział. - Dopiero przyszedłem. Przepraszam za spóźnienie, ale... Musiałem załatwić... Parę rzeczy. - Obrzucił wzrokiem Eda, jakby dopiero go zauważył. Zmarszczył brwi, najpewniej go rozpoznając. - Nie wiedziałem, że Bruce zaprasza teraz złoczyńców na swoje przyjęcia.
Riddler prychnął i chciał rzucić zapewne jakąś ripostą, ale nie dałam mu dojść do słowa.
- Hm? Och, nie. On nie jest złoczyńcą. - Machnęłam dłonią. - To znaczy oczywiście jest, ale... Ym, jest również moim tatą. Raczej wypadało go zaprosić.
- Myślałem, że twoim ojcem jest... Był Pingwin - poprawił się szybko. Nie wyglądał zbyt dobrze. Język mu się trochę plątał, jakby starał się nie palnąć niczego głupiego. Kto mógłby się spodziewać? W tym momencie bardzo przypominał mi swoją kuzynkę, Karę. Z tego, co zdążyłam zauważyć, ona również często nie wiedziała, co powiedzieć.
- Owszem - syknął Nygma, odzywając się po raz pierwszy od kiedy weszliśmy do pomieszczenia. Zmrużył gniewnie oczy. Wyglądał, jakby miał zaraz przyłączyć Clarkowi swoją laską. Och, gdyby tylko wiedział z kim rozmawia.
- To... Och. - Przysięgłabym, że Clark zrobił się nieco czerwony, uświadamiając sobie, co Ed ma na myśli. - Chyba powinienem poszukać Bruce'a. Nieco go wystawiłaś, a raczej po takiej decyzji ze strony pana "Zawsze działam sam" może być nieco w kiepskim stanie.
Cholera, miał rację. Byłam tak zajęta myśleniem o sobie, że nie zwróciłam uwagi na to, jak on może się czuć. Szum w mojej głowie zapełniony sekretami, które rwały się na wolność, był nie do zniesienia. Wiedziałam, że w końcu będę musiała powiedzieć Bruce'owi, co stało się tamtego dnia, a teraz była najodpowiedniejsza pora, ale... Wolałam najpierw porozmawiać o tym z kimś innym. Z kimś, kto wysłucha mnie i nie będzie oceniać.
Spojrzałam się na Barbarę, która do tej pory bez słowa przypatrywała się naszej wymianie zdań. Teraz obserwowała Clarka, znikającego za zakrętem, ale przeniosła uwagę na mnie, wyczuwając, że się jej przyglądam. Uniosła pytająco brwi.
- Musimy porozmawiać - powiedziałam poważnie.
- Jesteś pewna? - Nygma chwycił mnie delikatnie za ramię, domyślając się, co chciałam przekazać mojej przyjaciółce. - Nie musisz o tym mówić od razu. Możesz zaczekać.
Pokręciłam głową.
- Czekałam już wystarczająco długo. Kocham cię, ale oni również są moją rodziną. Zasługują na to, aby znać prawdę. - Objęłam go na dwie sekundy, po czym odsunęłam się. - Możesz tu zostać. Znajdziemy sobie jakieś inne miejsce, ale... Chciałabym, żebyśmy były same.
Westchnął ciężko, patrząc nad moim ramieniem na pewnie zdezorientowaną Barbie. W jego oczach nie było nienawiści. Najwyraźniej zaczął się już godzić z tym, że część mnie należała do osób, za którymi niekoniecznie przepadał. Byłam mu wdzięczna, że był tak wyrozumiały i potrafił przełamać barierę dzielącą złoczyńcę a superbohatera dla mnie.
- Chodźmy do gabinetu Bruce'a - skierowałam swoje słowa do rudowłosej. - Tam raczej nikt nie powinien nam przeszkodzić.
- Zaczynam się bać, Jack - odpowiedziała, jednak w jej głosie nie wyczułam żartu. Najwyraźniej mówiła całkiem serio.
Nie zareagowałam, idąc przed siebie. Przeszłyśmy prosty korytarz, mijając salę z gośćmi, ale nie miałam odwagi zajrzeć do środka. Szybkim krokiem trasę do drzwi gabinetu, które były oddalone na tyle, że muzyka była mocno stłumiona. Przepuściłam Barbarę w drzwiach, po czym je zamknęłam. Muzyka umilkła całkowicie.
- Dźwiękoszczelne - zauważyłam. - Sprytne.
- Tu znajduje się pierwotne wejście do Bat Cave - wyjaśniła, wskazując na kominek. - Thomas Wayne używał tego miejsca do przechowywania swoich sekretów.
- Nie wiedziałam - przyznałam, kierując się w stronę kanapy. Usiadłam na nią, oddychając ciężko. Nie wiedziałam, czy dam radę przekazać to wszystko na spokojnie. Barbara w tym czasie podjechała, przyglądając mi się badawczo. Nie mogłam w pełni odczytać jej spojrzenia przez półmrok, który panował w pomieszczeniu. Towarzyszył nam tylko odgłos trzaskającego ognia w kominku, który miał być pierwszym wejściem do Bat Cave.
- Jack... - odezwała się w końcu, ale natychmiast ją uciszyłam.
- Zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie. Nie chcę cię straszyć, bo to nie jest nic... - nic wielkiego, tak? Sama w to nie wierzyłam. Przełknęłam ślinę. - Barbie, ty i cała reszta nie do końca zdajecie sobie sprawę, co naprawdę stało się tego dnia, kiedy wylądowałam w szpitalu.
- Jeśli nie chcesz nic mówić, nie musisz - powiedziała szybko, zanim cokolwiek jej wyjawiłam. - Nie będziemy mieć do ciebie żalu. Nie jesteś gotowa - nie mów.
- Chcę - jęknęłam cicho. Tak naprawdę to niezbyt miałam na to ochotę, ale wolałam rozpocząć nowe życie bez kłamstw i półprawd. - Tamtego dnia, kilka godzin wcześniej, rozmawiałam z lekarzem, który badał mnie po tym, jak kula drasnęła mnie na twoim weselu. W szpitalu wykonał parę standardowych testów, ale były wystarczające... Wystarczające, aby potwierdzić, że jestem w ciąży. - Nie patrzyłam na nią, ale poczułam na swojej skórze jej przyśpieszony oddech. - Nieco się wtedy przestraszyłam. To było dla mnie zbyt wiele. W końcu, nie wyszłam z Arkham wcale tak dawno. Nie myślałam w tamtym momencie zbyt wiele, miałam potężną migrenę. Poszłam po leki przeciwbólowe... I, Boże, całkowicie zapomniałam o tym, że jakiekolwiek tabletki niwelują te, które musiałam brać, żeby Rogue się nie pojawiła. - Oparłam czoło na dłoniach. Wpatrywałam się teraz w podłogę, starając się nie rozpłakać. Poczułam, jak dłoń Barbary lekko zaciska się na moim kolanie. - To było takie głupie i bezmyślne, ale pomyślałam o tym już po czasie. Zdążyła się już pojawić. - Zacisnęłam dłonie w pięści na włosach. - Nie wiem, jak to zrobiła, ale jakoś pozbawiła mnie przytomności i przejęła kontrolę. Obudziłam się już w samochodzie i głupio dałam się namówić, aby podjechać pod szpital. Nie chciała, żebyśmy zginęły. Potem wyciągnęła nóż i... - Odchyliłam się do tyłu tak gwałtownie, że świat zawirował przed moimi oczami. - Myślę, że wiesz.
Milczała przez dłuższy czas, aż wreszcie odważyłam się na nią zerknąć. Barbara płakała. Spodziewałam się każdej reakcji, ale nie tej. A moja przyjaciółka najnormalniej w świecie roniła łzy, jakby doskonale rozumiała, co mogłam czuć. Jakby widziała wszystko, co mogło siedzieć w mojej głowie. Pochyliła się w moją stronę na tyle na ile pozwalał jej wózek i mocno mnie objęła. Odwzajemniłam uścisk, wtulając twarz w jej szyję.
Wtedy usłyszałam odgłos. Odgłos zamykanych drzwi. Przestraszona podskoczyłam i odwróciłam się. Przy drzwiach stał Bruce, wyglądając na... Nigdy nie widziałam tak żywych emocji na jego twarzy. Taki ból pojawiał się tylko, kiedy wspominał o swoich rodzicach albo utraconych przyjaciołach.
- Jak długo tam stoisz? - wyszeptałam, ale doskonale mnie słyszał.
- Wszedłem prawie zaraz za wami - odpowiedział równie cicho. - Widziałem cię, kiedy przechodziłaś obok salonu i podążyłem za tobą. - Wypuścił powietrze, wyjmując dłonie, które do tej pory trzymał w kieszeniach. - Jacqueline, to...
- Wiem. - Podniosłam się i szybkim krokiem pokonałam dzielącą nas odległość. Zawiesiłam się na jego szyi, wybuchając płaczem. - Przepraszam. Tak bardzo przepraszam...
- Nie musisz przepraszać. - Pogłaskał mnie po włosach, starając się dodać mi otuchy. Jego głos był pozornie spokojny, ale można było wyczuć w nim lekkie drżenie.
- Nie zrobiłaś nic złego - dodała Barb, podjeżdżając do nas.
Odsunęłam się, zaczerpując gwałtownie powietrza. Mój oddech był nierówny i wykorzystałam całą swoją siłę, aby go uspokoić.
- Nie rozumiecie. - Pokręciłam głową. - Nic nie rozumiecie. Ja nie chciałam tego... Dziecka. Nawet teraz ciężko jest mi to wymówić. - Zobaczyłam niezrozumiałe spojrzenie Bruce'a, ale wiedziałam... Wiedziałam, że nie będzie mnie potępiać. Taki już był. Barbara również. Cała moja rodzina taka była. Zawsze wierzyli w drugie szanse. - Bałam się. Wiedziałam, że to będzie katastrofa, kiedy się narodzi. I w głębi siebie naprawdę chciałam, żeby zniknęło. Ale kiedy Rogue faktycznie się go pozbyła... To zmieniło wszystko. Balansowałam na dzielącej nas krawędzi. Cholera, byłam nawet pewna, że już ją przekroczyłam. W końcu poddałam się, nie chciałam już żyć, ale nie chciałam też umierać. Byłam zbyt wielkim tchórzem. W taki sposób oddałam jej w pełni kontrolę nad naszym ciałem i usunęłam się w głąb własnego umysłu. - Otarłam łzy. Nie było już potrzeby, żeby leciały. W końcu to sobie obiecałam. - Ale tam... Tam dostrzegłam wszystko znacznie wyraźniej. Dostrzegłam własną głupotę i słabość. Własny strach. I wtedy wiedziałam już, że nie ma się czego bać. Ponieważ jeśli miałabym przeżyć całe życie bojąc się samej siebie...
Nie jesteśmy tą samą osobą. Tak przynajmniej twierdzi Jay - mruknęła obrażona Rogue. - Ale historyjka ładna. Musimy to kiedyś powtórzyć.
- ...zniszczyłabym się - dokończyłam, całkowicie ją ignorując. - A czeka na mnie całkiem niezłe życie. - Zerknęłam przelotnie na pierścionek tkwiący na moim serdecznym palcu i uśmiechnęłam się. - Jasne, teraz też się boję, ale to część człowieczeństwa. Nie mam ochoty ponownie uciekać od problemów.
Barbara uśmiechnęła się, ściskając mi dłoń. Bruce położył rękę na moich plecach, jakby chciał mentalnie przekazać mi, że zawsze będzie ze mną. Że oboje będą. Niesamowite, że byłam tak zajęta użalaniem się nad sobą, że zapomniałam o najważniejszej rzeczy. Miałam cudowną, kochającą rodzinę, przyjaciół. Byłam bogata, niczego mi nie brakowało. Przeżyłam swoje życie w najlepszy możliwy sposób, ale prawdziwe szczęście dopiero się zaczynało.
W końcu Wayne przerwał ciszę.
- Czy ty właśnie nazwałaś nasz związek problemem?
:) :) :)
Trochę później i trochę krócej niż miało być, ale mam dobrą wiadomość. Ten rozdział zakończył tzw drama time. Naprawdę, nienawidzę robić takich rzeczy. O wiele bardziej lubię humor, akcję i camea jakichś fajnych postaci (tak, KONIECZNIE musiałam tutaj wepchnąć Clarka - Superbat życiem i alleluja). Dlatego zamykam ten dział pełen rozpaczy i żenady, który w szkicu nazwałam "Ciąża i jej usunięcie". Tak, jestem okropnym człowiekiem. Zdarza się.
Zastanawiam się, czy chcielibyście poznać playlistę do Rogue/Disease? Stworzyłam taką, ale głównie dla siebie, ponieważ lubię to robić, ale jeśli będziecie zainteresowani to pod następnym rozdziałem chętnie ją opublikuję.
Dodaję również, że praca nad moim fankiem o JL z DCEU (nazwałam to w domyśle projektem "Na Ratunek DCEU") trwa. To będzie raczej coś dużego - mam już nazwę i szkic oraz pierwszy rozdział. Ten cały mój "projekcik" będzie obejmował trzy części skupiające się na różnych odłamach DC. Dwie pierwsze mam już zaplanowane, a w trzeciej dalej nie mogę się zdecydować, co zrobić, ponieważ mam dwa wyjścia. Wszystkie trzy części nie będą ze sobą mocno połączone, ale raczej warto przeczytać wszystko, bo każda będzie łączona przez przynajmniej jedną postać. Mam nawet do tego obsadę, bo w końcu będę opierać to na filmach, także wypadałoby, aby postacie, które wprowadzę miały swoich aktorskich odpowiedników. Tytułów na razie nie wyjawię, bo zdradzają za bardzo treść, ale może w swoim czasie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top