| Rozdział 15 |

Oparłam się o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami, ponuro obserwując Jokera i Black Maska. Ten drugi cudem przyjął zaproszenie w nasze skromne progi. Na początku był bardzo sceptyczny. Chyba bał się, że Red Hood może czaić się za każdym rogiem. Ale z drugiej strony, jak to świadczyło o nim jako o jednym z największych szefów gangów w Gotham? Nie mógł chować głowy w piasek. Kasa nie rosła na drzewach. 

Dlatego też był niezwykle poruszony, kiedy oznajmiłam mu, że nie mam zamiaru już więcej ścigać Red Hooda. Przyznam, nawet Joker wydawał się zaskoczony. Od paru minut wykłócali się ze mną, rzucając swoje najbardziej groźne spojrzenia. Pozostałam pod nimi nie wzruszona, od czasu do czasu przewracając oczami.

- Nie wiem, czy wiesz, cukiereczku - zaczął Joker, zakładając mi za ucho niesforny kosmyk - ale jeśli nie pozbędziemy się tego idioty podającego się za mnie, transakcja nigdy nie dojdzie do skutku. A jeśli nie dojdzie do skutku, nie będziemy mieli wystarczającej ilości broni. A jeśli nie będziemy mieli wystarczającej ilości broni, twój uroczy plan zniszczenia tego pięknego miasta się nie ziści. - Uśmiechnął się szeroko. Był stanowczo za blisko, ale nawet nie drgnęłam. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji. - Nie jesteś głupia. Powinnaś rozumieć.

- Rozumiem - odparłam spokojnie, odsuwając się od niego. Wolnym krokiem obeszłam jego i Black Maska, aby stanąć za biurkiem. - To ty czegoś nie rozumiesz. Nie pracuję dla ciebie. Jesteśmy partnerami. - Oparłam jedną dłoń na blacie, podkreślając to słowo. - Wiesz, co to znaczy? To znaczy, że mogę robić, co mi się żywnie podoba. Mogę nie polować na Red Hooda. Mogę nawet nie mówić ci, kim on jest, jeśli będę miała taki kaprys. Jeśli chcesz, możesz sam postarać się go złapać. Powodzenia. - Lewy kącik moich ust uniósł się ironicznie. - Ale jeśli będziesz zmuszał mnie do czegoś, na co nie mam ochoty, odejdę. - Wzruszyłam ramionami. - Nie jesteś niezastąpiony, J. W każdej chwili mogę sobie znaleźć nowego wspólnika, który nie będzie mnie tak irytował. - Chciał coś powiedzieć, ale szybko mu przerwałam. - A jeśli chcesz mi zagrozić albo od razu zabić - proszę bardzo. Na korytarzu czeka dziesięciu moich ludzi. Mogę zginąć, ale obiecuję ci, że wtedy ty również nie wyjdziesz stąd żywy. 

Na parę sekund po mojej wypowiedzi nastała niepokojąca cisza. Stałam nieruchomo, czekając na reakcje mężczyzn. Joker - jak to Joker - zrobił coś okropnie przewidywalnego i roześmiał się. Wybuchnął śmiechem tak głośnym, że pewnie słyszeli go w sąsiednim budynku. Czekałam, aż się opanuje i wreszcie przejdzie do rzeczy.

- Chucky, nigdy bym ci nie zagroził - skłamał gładko, kłaniając się. Po chwili zachłysnął się teatralnie powietrzem i przyłożył dłoń do ust. - Oj, przepraszam. Ty jesteś Rogue. Cały czas was mylę. Jesteście takie podobne. 

- Być może nadszedł czas, abyś wreszcie nauczył się nad odróżniać. - Podeszłam do niego i strząchnęłam niewidzialny pyłek z jego fioletowej marynarki. - Jeśli ta współpraca ma przynieść same sukcesy, powinieneś nauczyć się, z kim pracujesz. 

- Oczywiście, ma'am. - Ponownie się skłonił.

Nie patrząc na niego, skinęłam głową do Black Maska i wyszłam z pomieszczenia. Zamykając drzwi, rzuciłam Jokerowi długie spojrzenie. Odwzajemnił je z psychopatycznym uśmiechem. Jeden z moich "przyjaciół" podszedł do mnie z pytaniem, co dalej. Wcześniej poinformowałam ich, że jeśli nadejdzie taka konieczność, będą musieli wyeliminować Jokera. Pokręciłam, jednak głową. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli klaun będzie myślał, że ma kontrolę. 

- Gdzie przebywa teraz Red Hood, Williamie? - zapytałam się wysokiego blondyna. 

Schizofrenik wstał z fotela i spojrzał się na wyświetlacz. Podczas ostatniego spotkania z Jasonem, podrzuciłam mu lokalizator. Nie chciałam ponownie biegać po mieście lub czaić się na dachach. Wolałam dokładnie wiedzieć, gdzie znajduje się Todd. Miałam do niego jeszcze parę spraw.

- Niedaleko centrum, Wasza Wysokość. Ale się przemieszcza - powiedział William, drapiąc się po karku. - Przygotować samochód? 

- Tak. Weź któreś auto Jokera. Nie powinien się obrazić. - Uśmiechnęłam się lekko. - I powiedz komuś, żeby przygotował mój strój. - Zerknęłam krytycznym wzrokiem na fioletowo-czarną sukienkę, którą miałam na sobie. - Muszę w końcu jakoś wyglądać.

- Według mnie wyglądasz przecudownie, Wasza Wysokość. - Skłonił się lekko, ale odszedł, aby wykonać moje polecenia. 

Co odpowiedziałaby na to Jackie? Pewnie rzuciłaby jakiś komentarz, jaki to on jest miły, że nie musi tak mówić i tak dalej. Poprawiłam włosy i wyszczerzyłam się do swojego odbicia. Jak dobrze, że nią nie byłam. 


:)


William zaparkował w ciemnej uliczce niedaleko Crime Street. Wysiadłam z samochodu i skinęłam głową na znak, że może odjechać. Alejka była z pozoru pusta - pomijając ganiające się dwa koty i bezdomnego kulącego się parę metrów dalej. Jednak wiedziałam, że Jason najwyraźniej po prostu skrył się w cieniu, słysząc najeżdżający samochód.

- Daj spokój. Wiem, że tu jesteś. - Uniosłam w górę urządzenie namierzające i pomachałam nim. - Chcę tylko pogadać. 

- Domyślam się. - Poczułam jego oddech na karku. Normalna osoba pewnie podskoczyłaby, ale ja tylko zgrabnie obróciłam się na pięcie i uśmiechnęłam na przywitanie do Red Hooda. Nie miał na sobie maski, trzymał ją pod pachą. Wreszcie mogłam mu się przyjrzeć z bliska, bo poprzednio nie miałam na to zbyt wiele czasu. Jego twarz była naprawdę przystojna. Najwyraźniej Bruce naprawdę nie lubił adoptować brzydkich dzieci. Jeśli dobrze liczyłam, miał dziewiętnaście lub dwadzieścia lat. Jego czarne włosy zdobiło jedno białe pasmo. Błękitne oczy wpatrywały się we mnie, jakby rzucały mi jakieś wyzwanie. - Czego poszukujesz w tej obskurnej dzielnicy?

- Ciebie, jak widać. - Przerwałam, widząc jak wyciąga z kieszeni mój lokalizator, uśmiechając się przy tym szeroko. Odpowiedziałam tym samym, wzruszając ramionami. - To chyba sugeruje, że chciałeś, abyśmy spotkali się ponownie.

- Być może po prostu mi się nudzi.

- Być może jesteś samotny. - Przekręciłam głowę i odwróciłam się. Odeszłam parę kroków dalej, aby potem ponownie na niego spojrzeć. - Chcę wiedzieć, jak powróciłeś z martwych.

- A ja chciałbym śmierci Jokera. 

- Jak każdy. - Wzruszyłam ramionami, ponownie odwracając wzrok. Zaczęłam bawić się urządzeniem naprowadzającym, udając, że nie zwracam na niego zbytniej uwagi. - Mogę ci to załatwić. Właściwie, możemy pomóc sobie nawzajem.

- Myślałem, że z nim współpracujesz. - Uniósł brwi. Na jego ustach pojawiło się coś, co mogłabym nazwać bat-smirkiem. To najwyraźniej było rodzinne. 

- Chwilowo. - Zerknęłam na bezdomnego, który powoli się ulatniał, słysząc naszą konwersację. Zastanowiłam się, czy przypadkiem nie był czyimś szpiegiem. Mogłabym go zabić, ale na ten moment miałam poważniejsze zmartwienia. - Uznałam, że nasza współpraca byłaby znacznie bardziej owocna. W końcu chcemy tego samego. 

- Nie do końca. - Przybliżył się niebezpiecznie. Na razie przybrałam spokojną postawę, ale w każdej chwili byłam gotowa na atak z jego strony. - Siedzisz w brudnych interesach po uszy, a moim zadaniem jest je eliminować. I eliminować takich ludzi jak ty. 

- A jednak wciąż żyję - odparłam. - Wiesz, że mogę ci pomóc pokonać naszego wspólnego wroga. Skoro nie pędzisz do tatusia, aby obwieścić, że żyjesz, zakładam, iż raczej byś się z nim teraz nie dogadał. Widzę w twoich oczach złość. Złość na niego. Za to, że cię nie pomścił. Rozumiem to. - Pokiwałam głową. - Mamy ze sobą wiele wspólnego. Obydwoje kiedyś go kochaliśmy. Obydwoje chcemy jego śmierci. Gdybyśmy pomogli sobie nawzajem... - pozostawiłam te słowa bez wypełnienia, zdając się na jego wyobraźnię.

- Zauważyłem w tej historii pewne luki - powiedział, nie przestając się uśmiechać. Ton jego głosu był spokojnie, ale w oczach iskrzyły się ogniki. - Ciebie nigdy nic nie łączyło z Bruce'm. Jacqueline Cobblepot owszem. Ale ty jesteś tylko pozostałością jej umysłu. Tak złą, kłamliwą i nieprzewidywalną, że moja odpowiedź zawsze będzie brzmieć nie

- Odrobiłeś pracę domową. - Roześmiałam się.

- Czytałem twoje akta.

- W porządku. Masz rację. Ale nie nazywaj mnie pozostałością. - Pokręciłam głową z politowaniem. - Jestem kimś znacznie większym. Przez ponad dwadzieścia lat byłam zamknięta w skorupie, otoczona tymi wszystkimi lekami. Najgorsza była, jednak świadomość. Widziałam wszystko, co robiła Jacqueline, ale nie czułam tego samego. To było jak odpalony telewizor w ciemnym pokoju. A jedyny nadawany program był niczym koszmar. - Nie wiedziałam, dlaczego się otwieram, ale uznałam, że ktoś wreszcie powinien tego wysłuchać. - Miałam dużo czasu, aby zaplanować swoją zemstę. Krok po kroku. Myślałam, że najpierw zabiję naszego ojca, ale sam załatwił sprawę. Potem starałam się wmówić Jackie, że to wina Batmana. Łatwo mnie posłuchała... Jest taka głupia. - Zaśmiałam się gorzko. - Mam nadzieję, że teraz przeżywa to, co ja. Że wszystko widzi, ale nie może nic zrobić. 

- Karmisz się jej cierpieniem - stwierdził. - Im ona jest słabsza, ty rośniesz w siłę. Dlatego tak ci zależy, aby pozostała wyciszona. - Jego wyraz twarzy sugerował, że coś zrozumiał. Albo przynajmniej myślał, że coś zrozumiał, ponieważ wątpiłam, że jakikolwiek człowiek na ziemi będzie w stanie to zrobić. - Nie obchodzi cię zemsta. Nie naprawdę. Chcesz czegoś znacznie większego. Chcesz... Przetrwać. - Oparł dłonie na biodrach, kręcąc głową. - Wow, twoja psychika jest naprawdę nieźle złożona. Wmawiasz sobie, że pragniesz cierpienia Jacqueline, bo więziła cię przez tyle lat, ale w rzeczywistości chcesz po prostu pozostać u steru i żyć. - Opuścił ręce. - Być może wcale nie jesteś tak zła, jak twierdzisz.

- To o czym mówisz - zaczęłam, nawet nie zauważając, jak bardzo mój głos się łamał - to  brednie. Jestem wystarczająco silna sama z siebie. Nie potrzebuję... - ucięłam. Być może, ale tylko być może, miał rację. Miałam wrażenie, jakbym pierwszy raz poczuła coś prócz wściekłości lub chłodnego rozbawienia. Poczułam... Taką obojętność. Pustkę. Wcześniej chyba jej nie dostrzegałam. - Ale to... Niemożliwe. Tak myślę. 

- Niemożliwe? - Uniósł brwi. - Dlaczego? Tak długo wmawiali ci, że jesteś zaledwie drugą osobowością Jacqueline Cobblepot, aż zaczęłaś to wierzyć? Że jesteś tylko wstrętnym wirusem? Bo ja widzę osobę. Z charakterem. - Uśmiech, jaki posłał mi tym razem był nawet... Nie wiedziałam, jak to nazwać. Ciepły? Rozgrzał moje wnętrze w nieznany mi dotąd sposób. - Wirusy lub choroby nie mają charakteru, Rogue. Myślę, że w tym ciele zamieszkują po prostu dwie zupełnie różne osoby. Dwie dusze.

- Myślisz, że mam...? - Pokręciłam głową. Nostalgia zalewała mnie już zbyt długo podczas tej rozmowy. Widziałam, jak muszę wyglądać. Zagubiona, biedna dziewczynka. Ale to wcale nie byłam ja. To była Jacqueline. Postać, której odłamkiem byłam. Uśmiechnęłam się ironicznie. - Bardzo zabawne, Todd. Myślisz, że możesz pomieszać mi w głowie? Uwierz, jest tam zbytni chaos, żeby cokolwiek z nim zrobić. - Mój uśmiech zadrżał na widok jego nieodgadnionej miny, ale udało mi się go utrzymać. - Nie będę nalegać, wiesz? Nie chcesz, proszę bardzo. Życzę powodzenia w twojej własnej krucjacie. 

Milczał przez chwilę. Najwyraźniej po tym dziwnym dialogu nie miał już ochoty rozmawiać. Bez słowa odwróciłam się po dłuższym momencie i zaczęłam iść. Zatrzymał mnie, chwytając za ramię. 

- Możemy pójść na kompromis. Pomożesz mi w jutrzejszej akcji, a zastanowię się nad twoją propozycją. Co ty na to?

Nie wiedziałam, dlaczego się zgadzam, ale przytaknęłam.

- Niech ci będzie - mruknęłam, udając niechętną. Z zapinanej na biodrze kieszeni wyciągnęłam wizytówkę i podałam mu ją. - Prześlij mi adres i godzinę.

Mrugnęłam do niego i odeszłam bez pożegnania. 


:)


Jason obserwował dokładnie sytuację pod nami, kiedy ja rozłożyłam się i ze znudzeniem przypatrywałam się ludziom w dwukolorowych garniturach. Od paru minut siedzieliśmy na rusztowaniu, oczekując na przybycie Two-Face'a i jego ludzi. Były to tyły jednej z jego baz. Nie do końca wiedziałam, o co chodziło. Kapturek wspomniał jedynie o przewiezieniu jakiegoś zakładnika. Od tamtego czasu nie rozmawialiśmy ze sobą, ponieważ nadjechał czarny van - czemu to zawsze musi być czarny van? - z którego wysiedli mężczyźni w czarno-białych garniturach. Niektórzy mieli przy sobie karabiny maszynowe. 

Z dwie minuty później wreszcie coś zaczęło się dziać. Na miejsce przyjechał inny samochód, czarny cadillac. Łatwo zobaczyłam szpetną twarz Harveya Denta. Kiedy prawa strona przedstawiała przystojne oblicze znanego prokuratora, lewa nie była już tak atrakcyjna. Skóra była naciągnięta i ciemnoczerwona, a oczy wyglądały, jakby miały zaraz wypaść z czaszki. 

Widząc swojego szefa, jeden z mężczyzn skinął do innych. Tamci ruszyli w kierunku vana i już po chwili wyciągnęli z niego szarpiącego się mężczyznę. Miał na głowie torbę, więc jego tożsamość pozostała mi nieznana. Two-Face podszedł do niego, uśmiechając się obrzydliwie i wyciągnął w jego stronę pistolet. Ruchem głowy nakazał ściągnąć mu worek.

Zmrużyłam oczy, przyglądając się młodemu, jasnowłosemu mężczyźnie. Nie, nie znałam go. Jason chyba też nie albo przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. 

- Proszę, proszę - powiedział Dent. - Nie spodziewałem się, że jeszcze cię zobaczę. Po tym, co mi zrobiłeś, spodziewałem się raczej, że uciekniesz ze swoją rodzinką. Zanim cię zabiję, powiedz mi jedno... Dlaczego zostałeś w Gotham?

Mężczyzna nie okazał lęku. Wręcz przeciwnie, patrzył się mu hardo w oczy.

- Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. Spraw, które nie są twoim zasranym interesem. - Jeden z ludzi Two-Face'a go uderzył, ale ten po głośnym stęknięciu mówił dalej. - Mieliśmy umowę, Dent. Przepracuję u ciebie pięć lat, a potem dasz mi spokój. 

- Cóż, minęło sześć i jak widać, nie dałem. - Uśmiechnął się diabelnie. - Trzeba było mnie nie okradać. To miała być ta twoja zemsta? Błagam cię. Zostanie w Gotham było jednoznaczne z porażką. - Wzruszył ramionami. - Teraz niestety nie mamy nic do powiedzenia. Ani ty, ani ja. Niech o wszystkim zdecyduje los. - Wyciągnął coś małego z kieszeni. Nie widziałam dokładnie, ale łatwo było się domyślić, że była to jego słynna moneta. - Jeśli wypadnie orzeł, pozwolę uciec ci z twoją rodziną, jeśli reszka - za pięć sekund będziesz martwy. 

- On zginie - powiedział cicho Red Hood. - Moneta ma po obydwu stronach reszkę.

- Przecież wiem. - Prychnęłam. Co prawda, nie wiedziałam, ale nie chciałam wyjść na ignorantkę. Pingwin chyba kiedyś wspominał o tym Jackie. - Wchodzimy?

Skinął głową, po czym zeskoczył z rusztowania. Przewróciłam oczami. Kiedy Jason naparzał się już z ludźmi Two-Face'a, ja w spokoju zeszłam po drabince. Miał maskę, więc nie widziałam spojrzenia, jakim mnie obrzucił, ale raczej nie należało do najprzyjemniejszych. Wzruszyłam tylko ramionami, po czym strzeliłam dwa razy do jednego gościa, który właśnie biegł w moją stronę.

Okazało się, że w vanie siedzi ich naprawdę dużo. Jeden nawet przyłożył mi w bok w chwili nieuwagi, ale już po chwili leżał na ziemi, zabity przez Red Hooda. Skinęłam w jego stronę głową, ale nie mógł tego zobaczyć. Był zbyt zajęty naparzaniem się z gorylami Denta. Przez chaos, przestępcy zupełnie zapomnieli o gościu, który miał zginąć. Tamten zdążył odczołgać się kawałek, żeby nie zostać poprzebijany latającymi pociskami. 

Podbiegłam w jego stronę. Z buta wyciągnęłam nóż i uwolniłam jego dłonie. Spojrzał się na mnie podejrzliwie, ale i wdzięcznie.

- Dziękuję, chyba - mruknął.

- Uciekaj, zanim zmienię zdanie i cię zabiję - burknęłam. - Wspominałeś coś o rodzinie?

Mężczyzna skinął głową i podbiegł za budynek. Domyśliłam się, że to ostatni raz, kiedy go widzę. Wzruszyłam ramionami, odwracając się, aby wrócić do walki. 

Liczba przeciwników zamiast zmniejszać się, stale się powiększała. W pewnym momencie skończyły mi się naboje i mogłam polegać tylko na swoich umiejętnościach walki wręcz. Nie zbliżały się może nawet do poziomu Batmana, ale tata załatwił mi szkolenie u jednego z przedstawicieli Ligi Zabójców. Podczas jednego treningu przypadkowo go zabiłam. Jackie potem miała wyrzuty sumienia, ale ja bawiłam się świetnie.

- Rozumiem, że z Two Face'm też masz niedokończone sprawy? - krzyknęłam do Jasona, kopiąc kolanem w brzuch jakiegoś mężczyznę i rzucając go na drugiego. Zatoczyli się i upadli na ziemię. 

- Można tak powiedzieć - syknął, strzelając w środek głowy gościowi, którego zdążyłam już znokautować, ale zaczął się podnosić. - Żadnego z twoich ludzi nie ma w pobliżu? Nie wiem, czy zauważyłaś, ale przydałaby nam się pomoc.

- Nie wierzę! - Roześmiałam się, rozwalając komuś pięścią nos. - Red Hood prosi mnie o pomoc! To jakieś święto? Myślałam, że działasz sam.

- Jak widać - zerknęłam do tyłu w porę, aby zobaczyć, jak zabija faceta, który własnie miał strzelić mi w głowę - już nie. - Był w masce, więc nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale wyczułam w jego głosie ironiczny uśmieszek.

- Czyli zgadzasz się na moją propozycję? - powiedziałam zamiast podziękowań. Przeturlałam się w stronę karabinu leżącego na ziemi i postrzeliłam paru zbirów. Niestety, w magazynku były tylko trzy naboje, więc dużo się nie nastrzelałam. - Ale dziadostwo.

- Być może nie jesteś tak beznadziejna, jak myślałem - odpowiedział, wzruszając ramionami. Wyglądało to dziwnie, kiedy jednocześnie wyciągnął dłoń, aby złamać komuś rękę. - Miałem całą noc na przemyślenia. 

- I do czego doszedłeś? 

Jakiś wysoki mężczyzna biegł w moją stronę. Schyliłam się przed jego atakiem i kopnęłam go w piszczel. Następnie moja pięść wylądowała na jego twarzy. Niestety, był twardy, więc musiałam go bić przez chwilę. Parę razy sama dostałam w twarz. W końcu chwyciłam cegłę z ziemi i rozwaliłam mu głowę. 

Sięgnęłam do swoich ust. Z dolnej wargi kapała krew. Starłam ją szybko - a raczej tylko roztarłam na brodzie, o czym nie wiedziałam - i wróciłam do swoich zajęć. To znaczy, unikaniu ciosów przeciwników i zadawanie własnych.

- Że nie jesteś zła - powiedział wreszcie, kiedy skończyłam bawić się z tamtym wielkim facetem. - Myślę, że jesteś po prostu zagubiona. Szukasz w życiu czegoś więcej niż zemsta. I masz potencjał.

Prychnęłam głośno, dając mu znać, jak gówno warte są jego słowa.

- Potencjał do czego?

- Do robienia czegoś dobrego. - Strzelił jakiemuś gościowi w głowę i odwrócił się w moją stronę. - Na mój sposób.

Roześmiałam się głośno. Przeciwnicy nie chcieli czekać na to, aż skończymy gadać i ciągle nas atakowali. Trzech z nich jednocześnie rzuciło się w moją stronę, ale ja i moja cegła sprawnie ich odpierałyśmy.

- Twój sposób jest obiecujący, przyznam. Ale ja nie robię dobrych rzeczy. Mylisz mnie z Jackie. Ja jestem tylko wszystkim, co jest w niej najgorsze.

- Udajesz taką arogancką, kiedy twoja samoocena jest tak niska. - Pokręcił z dezaprobatą głową. - Trzeba będzie nad tym popracować. Partnerko

- O nie. - Uderzyłam ostatniego z napastników cegłą w skroń i zwróciłam się z powrotem do Jasona. - Nie będę z tobą współpracować, jeśli będziesz prawić mi morały. Mam zamiar zniszczyć Gotham. Z twoją pomocą lub bez.

- Nad tym też popracujemy - rzucił z irytującym śmiechem. - Być może tylko... - Uciął, spoglądając nagle w górę.

Nasi przeciwnicy i my zamarliśmy na kilka sekund. Ciemny kształt spadł zaraz obok nas, z miejsca likwidując czterech gangsterów. Batman. Uśmiechnęłam się lekko, niby na przywitanie. Zaraz obok niego wylądował Nightwing, trzymając swoje kijki, których nazwy ciągle nie znałam, i przypatrując się sytuacji twardym wzrokiem.

Ludzie Two Face'a wyczuli, że zabawa się skończyła. Niektórzy ruszyli ku wyjściu z alejki, a inni - ci odważniejsi lub zwyczajnie głupi - przeładowali swoje karabiny. Rozległa się salwa strzałów skierowanych ku Mrocznemu Rycerzowi. Ukryłam się za śmietnikiem, ciągnąc za ramię Jasona. 

- Zajmij się Dickiem, ja pogawędzę sobie z moim chłopakiem

- Chłopakiem Jacqueline - poprawił mnie.

- Zamknij się, Todd. 

Wyskoczyłam zza śmietnika i rzuciłam cegłą w Bruce'a Wayne'a. Może nie był to najmądrzejszy ruch, bo i tak jej uniknął, ale chociaż zwróciłam na siebie jego uwagę. Podbiegłam w jego stronę i szybko schowałam się za jego ciałem.

- Nie chcę zostać postrzelona - wyjaśniłam, uśmiechając się złośliwie. 

- Zaraz się tym zajmę.

Jak na dobrego faceta przystało, dotrzymał słowa. Po zaledwie paru sekundach napastnicy leżeli już nieprzytomni albo czołgali się, szukając ucieczki. Dwa byłe Robinki w tym czasie toczyły dosyć wyrównany pojedynek. Ciężko było stwierdzić, kto wygrywał. Za to jeśli chodzi o Batmana i mnie - wynik był jasny. Cegła na niewiele, by tu się zdała.

- Rogue. - Chyba można to było uznać za przywitanie.

- Cześć, Bruce. - Zerknęłam na Jasona. - Nie martw się, że usłyszy. I tak zna już wasze sekretne tożsamości. Znał je na długo przede mną.

Może powinnam ugryźć się w język? Red Hood chyba mnie nie słyszał, bądź po prostu to zignorował. Ślepy Brucie i tak pewnie nigdy sam nie domyśliłby się, kim jest jego nowy przeciwnik. Mogłam go nieco naprowadzić. To i tak było nieuniknione.

- Myślałem, że współpracujesz z Jokerem - stwierdził, zbliżając się niebezpiecznie. Odskoczyłam do tyłu, na co się zatrzymał. - Chcę tylko porozmawiać.

- Super. Ja też. - Tak naprawdę nie chciałam rozmawiać, ale wolałam, żeby Jason nie mierzył się ze swoim przybranym ojcem. Wiedziałam, że w walce był niesamowity, ale jeśli mieliśmy być partnerami, nie chciałam, żeby Nietoperz go uszkodził. - I jak widać, kobieta zmienną jest. Mogę współpracować z tymi, z którymi chcę. A Joker nie jest najlepszym wyborem. Tylko mnie ograniczał.

- Cieszę się, że z niego zrezygnowałaś - odparł beznamiętnie. 

- Cieszysz się? To tak, jakbyś o mnie dbał - sarknęłam, krzyżując ramiona. 

- Dbam o to ciało. Ciało, które nie należy do ciebie. - Nie dało się nic z niego wyczytać, ale miałam przeczucie, że głębi siebie odchodzi od zmysłów. Oj, biedaczek. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że moja druga połówka już nie istniała. - Odzyskam Jack. 

Westchnęłam tylko, rzucając ciche: "Jasne". Po co miałam z nim dyskutować? I tak gadałby ciągle o tym, że jest pewien, że ona żyje i inne bzdety. Robiło mi się niedobrze od tych ckliwych scenek z życia Jackie. Już miałam coś powiedzieć na ten temat, kiedy rozległ się niespodziewany strzał. Spojrzałam w tamtym kierunku.

Okazało się, że nie wszyscy ludzie Two Face'a uciekli. Jeden został i chociaż już prawie konał, udało mu się strzelić. Zakładam, że celował w Gacka, ale nie trafił. Niestety. Pocisk skręcił za bardzo w lewo i w końcu przedarł się przez brązową kurtkę Jasona. Mężczyzna syknął i zatoczył się. Nightwing zaprzestał walki. Bohaterowie i te ich zasady. Nigdy nie kopać leżącego, tak?

Wyminęłam Batmana i podbiegłam w stronę byłych Robinów. Wyciągnęłam szybko mały nożyk ukryty w rękawie i dźgnęłam Nightwinga w bok. Nie spodziewał się tego, więc łatwo dał się podejść. Rana była płytka i nieszkodliwa, ale domyślałam się, że musiała boleć.

- Zajmij się swoim rannym - powiedziałam do Batmana, pchając ku niemu jego przyszywanego syna. - Ja zajmę się swoim.

Musiałam przyznać, że zdziwiłam się, kiedy posłuchał i dał nam spokój. Użył swojej... bat-linki?... i zabrał z alejki Dicka. Kucnęłam przy Jasonie. Kiedy już upewniłam się, że mściciele na pewno odeszli, zdjęłam mu maskę. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu. Zabrałam mu broń i zabiłam strzelca.

- Jackie studiowała przez jakiś czas medycynę - mruknęłam cicho. - Może będę mogła ci pomóc. 

Podwinęłam jego koszulkę. Kula nie przeszła na wylot. Oznaczało to, że musiałam ją wyciągnąć. Poinformowałam o tym Todda. Roześmiał się tylko gorzko.

- Rób co musisz - wychrypiał. - Raz już umarłem po wielu godzinach tortur. Wyciąganie kuli nie będzie przy tym takie złe.

- Umarłeś? - Uniosłam brwi. Jednocześnie oderwałam kawałek jego koszulki i starałam się ucisnąć nim ranę. - O, i chyba nie wspomniałam, że zrobię to palcami.

- Cudownie. - Prychnął. - I tak, umarłem. Joker najpierw prawie zabił mnie osobiście, ale w końcu postanowił, że mnie wysadzi. Nie było to najmilsze doświadczenie w moim życiu.

- Domyślam się. 

Umilkłam, starając się dłonią wybadać, jak daleko zaszła kula. Czułam ją pod palcami, więc nie było tak źle. Zerknęłam pytająco w stronę Red Hooda, a on skinął głową. Delikatnie skierowałam wskazujący palec w stronę rany. Mężczyzna syknął cicho, ale nie krzyknął. Zaciskał mocno zęby, kiedy wyciągałam z niego pocisk.

W końcu mi się udało. Odrzuciłam go za siebie. Kazałam całkowicie zdjąć mu koszulkę. Zrobiłam z niej prowizoryczny bandaż i owinęłam ją wokół niego. Krwawiło dalej, ale chociaż udało mi się to chwilowo zatamować. 

- Jakiś prawdziwy lekarz powinien cię zobaczyć i pozszywać - oznajmiłam, wycierając zakrwawione dłonie o jego spodnie. - Trzymasz się, Jay?

Zamilkł na dłuższą chwilę, przypatrując mi się ze zmarszczonym czołem.

- Jak mnie nazwałaś?

Parsknęłam, wzruszając ramionami.

- Każdemu nadaję ksywki - powiedziałam.

Podniósł się lekko i oparł o ścianę budynku. Do tej pory kucałam, ale wreszcie usiadłam obok niego. Chyba należała nam się chwila odpoczynku.

- Kiedyś, zanim umarłem, nazywali mnie tak przyjaciele i znajomi - mruknął, odwracając wzrok. - Od dawna nie słyszałem tego zwrotu.

Odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się sarkastycznie.

- Cóż - zaczęłam, wyciągając się. - Najwyraźniej znowu masz przyjaciół. Przynajmniej jednego. 

Uśmiechnął się do mnie bez cienia ironii. Wyszukał swoją ręką moją i ścisnął ją lekko. Uniosłam brwi, ale również się uśmiechnęłam. To było... Dziwne uczucie. 

- Najwyraźniej tak. 


:)      :)      :)


Na wstępie zaznaczam - nie bierzcie Rogue i Jasona jako potencjalnej pary, pls. Mogło to tak wyglądać, ale to nic takiego. Serio. 

Ponowne wielkie przepraszam za to, że wiecznie się spóźniam. Wiem, że kiedyś umawiałam się na piątek, ale po tej przerwie jakoś nie potrafię trzymać się tego terminu. Następny rozdział będzie na pewno po weekendzie (albo w niedzielę), bo jadę w siną dal. 

Nawiązując do mojej notki sprzed jakiegoś tam czasu: Tak, ciągle planuję robić ff o DCEU, a konkretnie o Justice League. Po filmie mój wstępny pomysł diametralnie się zmienił, ale myślę że na lepsze. Nie wiem, kiedy będzie, ale nie spodziewałabym się tego w tym roku, chyba że jakoś pod koniec grudnia. No, i ciągle czekam na okładkę.

A teraz wracam do sprawy przeprosin. W ramach tego chciałabym coś zorganizować, żeby nieco to wszystko ubarwić. Plus - źle się czuję z tym, że piszę trochę na odwal, mimo że teoretycznie mam wszystko zaplanowane. Dlatego mam kilka propozycji zadośćuczynienia. Chciałabym was prosić o wybranie jednej:

1. Maraton - uroczy pomysł, ale osobiście jestem przeciwna, bo po ostatnim byłam wyprana z weny

2. Pytania do bohaterów - dosyć rakowe, ale ludzie to lubią, więc why not

3. One-shot związany z "Rogue" - mam kilka pomysłów i jeśli ten pomysł wygra to wstawię oddzielną notkę, żebyście mogli wybrać, co najchętniej byście przeczytali albo sami możecie podać jakiś pomysł

4. Rozdział w stylu chatu/SMS/innych gówienek - mogłoby wyjść naprawdę zabawnie, ale musiałabym nieco olać fabułę w związku z aktualnym stanem Jack

Oczywiście, możecie podawać własne pomysły. Jestem otwarta na wasze sugestie, ponieważ moja kreatywność łatwo się wyczerpuje. 

Dobra, to tyle. Przepraszam, że zanudziłam was czytaniem notki, ponieważ raczej nie po to odpaliliście rozdział. Lmao, nie ważne. Powinnam zrobić listę rzeczy, za które przepraszam.


P.S. Przepraszam też za błędy, bo mogą się takowe pojawić.
P.S.S. I przepraszam za to, że ciągle przepraszam. Powinnam już spać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top