| Rozdział 13 |
Joker był psychopatą, mordercą, oszustem. Wszystkie te określenia pasowały do niego idealnie - jak czekolada do pomarańczy lub śmierć do komara. Ale przenigdy nie sądziłabym, że jest również hazardzistą. Cholera, i to nie byle jakim. Być może kantował, być może nie, jedno wiedziałam - facet miał do tego smykałkę. Pierwszego wieczora przypatrywałam się jego rozgrywce z głęboko ukrytym podziwem, drugiego poczułam nutkę irytacji, ponieważ oczekiwałam po nim czegoś więcej, a trzeciego... Cóż, teraz był trzeci.
Siedziałam na skórzanej kanapie, sącząc drinka i przyglądając się gościom. Same szychy, większość twarzy pojawiała się często w gazetach lub telewizji. Najwyraźniej grube - a raczej pieprzenie otyłe - ryby Gotham lubiły pobalować w weekendowe noce mniej czy bardziej. A raczej bardziej, zwracając uwagę na zbyt dobry humor i mocno przekrwione oczy, które sugerowały, że alkohol im nie wystarczał.
Stwierdzenie nudy w moim przypadku byłoby niedopowiedzeniem. Byłam koszmarnie wkurzona, stercząc w tym miejscu już którąś godzinę i obserwując z daleka, jak mój partner bawi się z bogaczami. Czy się go bali? Jasne. Tłumaczyłam sobie, że to przez to ciągle wygrywa. Pewnie nasi koleżkowie mieliby przechlapane, gdyby któryś ogołocił z pieniędzy największą marę Gotham.
Paru nieszczęsnych samotników uznało, że dobrze będzie mi dotrzymać towarzystwa. Niestety, trafili nie w porę. Humor był nie taki, no i okres się zbliżał. Adoratorzy nie pożyli na tyle długo, aby się dowiedzieć, jak zachowuję się, kiedy mam dobry nastrój. Z trzech z nich leżało na tyłach kasyna, reszta - hm, nie mogłam sobie przypomnieć. Jednak dobra whiskey robiła swoje.
- Mogę pani w czymś pomóc? - odezwał się do mnie kelner. Miał mocny francuski akcent, aż zaczęłam się zastanawiać po cholerę wyemigrował do Gotham City. Ale ten akcent z niewiadomego powodu mnie też zirytował, więc fuknęłam tylko na niego. Dobre ostrzeżenie, prawda? Powinien załapać. - Dobrze się pani czuje? - Aha. Nie załapał.
Wstałam, zataczając się lekko i rzuciłam mu uroczy uśmiech. Tak przynajmniej myślałam. Najwyraźniej mi się nie udało, ponieważ cofnął się o krok, jakbym go wystraszyła. Albo mnie poznał, albo koszmarnie wyglądałam.
- Przepraszam, nie chciałem przeszka...
- Cicho. - Złapałam go za ramię, kiedy już odchodził. Przypadkowo zrobiłam to dłonią, w której trzymałam szklankę. Ta zderzyła się z jego bicepsem i uderzyła o ziemię, rozbijając się. Zerknęłam na odłamki szkła przy naszych stopach, uśmiechając się lekko. - Będę potrzebowała jeszcze jednego, to po pierwsze. A to po drugie. - Chwyciłam go za kark i uderzyłam jego czołem o bladą ścianę obok nas. Zatoczył się do tyłu, patrząc na mnie z szokiem. Postanowiłam, że go nie zabiję. Chciałam w końcu dostać swoje whiskey. - Następny trunek na twój koszt. W końcu to ty wytrąciłeś mi poprzedni.
- Będę zmuszony wezwać...
Westchnęłam, wyciągając pistolet. Nawet nie musiałam się odzywać. Po prostu pomachałam mu nim przed oczami, a natychmiast zrozumiał. Najwyraźniej zaliczenie trzeciej bazy ze ścianą nie było wystarczającym ostrzeżeniem.
- W porządku. Zaraz przyniosę pani następnego drinka.
- Na to liczę. - Uśmiechnęłam się szeroko, ponownie zajmując swoje miejsce. Ułożyłam dłonie na kolanach, zerkając z dołu na kelnera. - To na co czekasz?
Uciekł czym prędzej. Mogłam się założyć, że już go nie zobaczę. Trudno się mówi. W całym tym zamieszeniu nie zauważyłam prawdziwego powodu jego natychmiastowej ucieczki. Nie zorientowałam się, kto nadchodzi, dopóki nie dotarł do mnie chropowaty śmiech. Nawet nie drgnęłam, tylko przewróciłam oczami. Joker szturchnął mnie biodrem, siadając obok mnie.
- Widzę, że dobrze się bawisz.
- Wręcz przeciwnie. - Spojrzałam na niego wilkiem. - Kiedy odbijemy moich ludzi z Arkham?
- Ble, ble, ble! - Wybuchnął śmiechem. - Ty tylko o tym samym. Aleś jesteś nudna, kochana. A myślałem, że mamy ze sobą więcej wspólnego.
- Słuchaj, no. Nie po to wymyślałam tyle genialnych planów zniszczenia Gotham, żebyś teraz mi odwalał takie cyrki. Przyszłam do ciebie, bo myślałam, że jesteś coś wart. Najwyraźniej się myliłam. No, błagam. W jakich czasach my żyjemy, że tacy złoczyńcy teraz chodzą po świecie? - Pokręciłam głową z politowaniem. - Ty się uważasz za kryminalistę? Już Lex Luthor osiągnął więcej.
- Lex Luthor nie jest kryminalistą, a prezydentem. - Zachichotał.
- Lex Luthor jest największym kryminalistą świata. - Wzruszyłam ramiona. Zauważyłam kątem oka, jak marszczy brwi. Uśmiechnęłam się w duchu z satysfakcją i mówiłam dalej. - Gościu jest nieziemski. Tyle osiągnął i ciągle nie przestaje wspinać się na szczyt. Ten gość dosłownie rządzi Ameryką! No, i nie zapominajmy, że jest liderem Injustice League.
- Ja jestem liderem Injustice League! - wybuchnął Joker. - Może ci kretyni o tym nie wiedzą, ale... Aha... Ha, ha! Widzę, co próbujesz zrobić. - Pokiwał w moją stronę palcem, jakby ganił niegrzeczne dziecko. - Myślisz, że mnie sprowokujesz. Że będę chciał udowodnić swoją wielkość. - Pochylił się nade mną. - Nie muszę ci niczego udowadniać, skarbie. Jeśli chcesz poczuć moją dominację, powinniśmy udać się na górę. Podobno mają tam wolne pokoje.
Pchnęłam go mocno do tyłu.
- Chciałbyś, słoneczko. Jeśli chcesz marnować czas i udawać, że czerpiesz radość z obrabiania kasyn, proszę bardzo. - Wstałam i przecisnęłam się między nim, a stolikiem. Teraz stałam przed nim ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej ramionami. - Ja nie mam zamiaru sterczeć w miejscu. Obiecałeś mi gruszki na wierzbie, nie powinnam się dziwić. Kiedy kobieta chce czegoś dokonać, powinna dążyć do tego sama, to jasne.
Już miałam odejść, kiedy zatrzymał mnie jego donośny śmiech. Spojrzałam na niego przez ramię. Jednym susem znalazł się przede mną i obrócił mnie tak, że moja twarz była zaledwie parę centymetrów od jego.
- W porządku. Nie pozwolę przecież damie w pojedynkę niszczyć miasto, prawda? - Ujął moją dłoń. Szybko ją wyrwałam, ale nawet nie chciał udawać, że się tym przejął. - Jutro odbijemy twoich szalonych przyjaciół. A potem... Możesz sama się domyślić.
Na moją twarz wpłynął delikatny uśmiech. Odsunęłam się i wróciłam z powrotem do mojego stolika. Oparłam na nim dłoń, odwracając się do niego jeszcze raz.
- Domyślam się... Domyślam się, że Gotham City spłonie.
- Nie! Och, nie... - Roześmiał się. - Ono zniknie z powierzchni ziemi.
:)
Przewracałam się z boku na bok. Ciężko było spać, kiedy głowa huczała od napływu różnych myśli, szalonych planów i konspiracji, jak szybko po wszystkim pozbyć się Jokera. W końcu zrezygnowałam z dalszych prób uśnięcia. Wstałam z łóżka, zerkając na zegarek. W pół do trzeciej. No, nic. I tak nie planowałam wcześnie wstawać.
Pokój, który dostałam nie był najgorszy. Spora sypialnia z łazienką oraz balkonem wyglądały dosyć sterylnie jak na miejsce, w którym się znalazłam. Prawie wszystko było tutaj białe - od ścian i podłogi do drewnianych mebli. Pomimo ciemnej nocy, wewnątrz wydawało się być jasno. Potęgowało to światło księżyca wkradające się między zasłonami.
Podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Nie wiem, co sobie myślałam. Że w odbiciu własnych oczu zobaczę oczy kogoś innego? Jacqueline odeszła, byłam tego prawie pewna. Ale mimo wszystko było mi brak tej płaczliwej suki. Kogo miałam teraz męczyć, jeśli jej już nie było? Przez kogo miałam niszczyć świat?
- Wiem, że tu jesteś - powiedziałam tak cicho, że ledwo sama siebie usłyszałam. - Może gdzieś głęboko, może siedzisz przyczajona, ale wiem swoje. Zobaczysz. Zrobię coś tak okropnego, że nie wytrzymasz. Zabiję wszystkich twoich bliskich.
Brak odzewu. No, tak. Chyba faktycznie odeszła albo ostatnio za mocno pokiereszowałam jej mózg. Stara Jackie już dawno wrzeszczałaby, przyprawiając mnie tym samym o ból głowy. Naprawdę ciężko było z nią wytrzymać. Może to dobrze, że zniknęła? Ale czułam, jakbym straciła przez to cel.
Odwróciłam się od lustra. Wolnym krokiem podążyłam w kierunku uchylonego balkonu. Stanęłam przy framudze, opierając się o nią. Wbiłam wzrok w niebo. Chyba liczyłam, że ten widok mnie uspokoi, może uśpi. Ale prawda była taka, że nie byłam do tego przyzwyczajona. Do tych fizjologicznych rzeczy, jak spanie albo jedzenie. To zwykle robiła Jackie. Ja tylko pojawiałam się od czasu do czasu i coś niszczyłam.
I wtedy ponad miastem, wśród gwiazd, pojawił się ogromny znak przedstawiający nietoperza. Uśmiechnęłam się lekko i niewiele zajęło, aby delikatne uniesienie kącików ust zmieniło się w głośny śmiech. Śmiałam się przez dobre kilka minut, myśląc nad swoim zbawieniem.
Może Jackie już nie było, ale byli inni. Inni, którym mogłabym spieprzyć życia.
:)
Co prawda, nie brałam udziału w akcji, ale i tak bawiłam się przednio. Siedziałam w vanie zaparkowanym na tyłach Arkham Asylum. Od kilku minut gapiłam się w ekrany, obserwując, jak ludzie Jokera przedzierają się do ośrodka i mordują personel. Uśmiechnęłam się szeroko na widok Księcia Zbrodni we własnej osobie, uderzającego jakiegoś ochroniarza pistoletem.
Oprócz mnie w środku znajdowali się dwaj mężczyźni, których imion nawet nie byłam w stanie zapamiętać. Stali na baczność z tyłu vana, również podążając wzrokiem za akcją z monitorów. Odwróciłam się do nich i pchnęłam swój fotel na kółkach, aby podjechać w ich stronę.
- Coście tacy ponurzy? - Roześmiałam się. - Nie widzicie, jaka tam zabawa? - Przekręciłam głowę i po chwili namysłu, klasnęłam w dłonie. - No, tak! Wolelibyście być na miejscu! Rozbić parę łbów, zasztyletować parę lekarzy... Mam rację? Jasne, że mam.
Nie odpowiedzieli, ale jeden z nich wzruszył ramionami. Chciałam coś jeszcze dodać, kiedy drugi niespodziewanie wyminął mnie i podszedł do monitorów. Odchyliłam się na krześle, żeby zobaczyć, co przyciągnęło jego uwagę. Widząc obiekty jego zainteresowania, wybuchnęłam głośnym śmiechem.
- No, proszę, proszę. Było do przewidzenia, że tak to się skończy.
Przy prawym skrzydle przebiegł właśnie cień, z którym nie trudno było skojarzyć najsłynniejszego Nietoperza na świecie. Towarzyszył mu oczywiście Robin. Jakżeby inaczej? Dzieciak nigdy nie opuszczał swojego mentora/ojca/gościa, który spierdolił mu życie.
- Chyba pójdę się przywitać.
Byłam już w pół drogi do drzwi, kiedy jeden z goryli Jokera zablokował mi przejście swoim ciałem. Uniosłam brwi, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
- Joker zabronił pani wychodzić w takich sytuacjach.
Uśmiechnęłam się słodko.
- Rozumiem, ale widzisz... To nie było pytanie. - Byłam w swoim stroju, więc nie trudno było wyciągnąć gnata i zafundować im po kulce w głowie. Zdmuchnęłam wyimaginowany dym, który miałby ulatniać się z lufy. - Już idę, skarbie.
Minutę zajęło mi pokonanie trasy dzielącej vana, a prawe skrzydło Arkham. Liczyłam, że Wayne nadal tam był. Jaka była szansa, że walczył już, ratując niewinny personel? Niestety, całkiem spora, ale nie traciłam nadziei. Zbiegłam do budynku, w którym ostatni raz go widziałam i pognałam na ślepo.
W końcu dotarłam do dobrze znanego mi ogrodu botanicznego. Weszłam do szklanego pomieszczenia, rozglądając się dookoła. Cóż, najwyraźniej tam Gacek nie zbiegł. Po co miałby? Żywej duszy tam nie było.
Miałam się już udać w kierunku wyjścia, kiedy coś niespodziewanie chwyciło mnie w pasie i odrzuciło na drugi koniec pomieszczenia. Rąbnęłam głową w szklaną ścianę. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki nie nastąpiło drugie uderzenie. Tak, to bez wątpienia były pnącza. Piekielnie grube, długie i śmiercionośne pnącza. A gdzie one, tam...
- Możemy dokończyć to, co zaczęłyśmy ponad rok temu - odezwała się Poison Ivy. Nie miała już na sobie więziennego stroju. Właściwie, prawie w ogóle nie miała ubrania. Jej zielonkawą skórę pokrywały liście, ledwie zakrywając najintymniejsze części ciała. Może nie grałam w jej drużynie, ale musiałam przyznać, że wygląda seksownie.
- Właściwie to masz porachunki z Jacqueline. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Spokojnie, ona już nie żyje. Jesteście kwita. A teraz daj mi przejść, bo mam nietoperka do dręczenia.
- Twoje usta się ruszają, ale słowa niezbyt mnie obchodzą. - Kolejne pnącze przyszpiliło mnie za szyję do ściany. Chrząknęłam, starając się wygrać, ale po uznaniu, że to na nic, przestałam. Jackie w pewnym sensie lubiła Ivy. Jednak, jak to bywa u złośliwych drugich osobowości, ja nie czułam nic podobnego. - Tym razem nie mam ochoty na dramatyzm. Zabiję cię i tyle.
Zabiłaby, to pewne. Zrobiłaby to niewątpliwie, gdyby coś nie przeleciało obok naszych twarzy, rozrywając pnącza. Czy to ptak? Czy to samolot? Nie! To batarang! Śmiałam się, upadając na ziemię. Odłamki szkła wbiły się w moje dłonie, ale nie przejmowałam się krwią czy bólem. Liczyła się tylko rudowłosa, której zaczynałam już mieć serdecznie dość.
Wyciągałam właśnie pistolet, żeby oddać strzał, ale kobieta niespodziewanie upadła na ziemię. Jej dłonie zostały związane z tyłu pleców. Uniosłam kącik ust, widząc Batmana kucającego przy przestępczyni. Jej skóra diametralnie zmieniła kolor na śniady, kiedy wstrzyknięto jej jakąś dziwną substancję. Jęknęła cicho, a jej głowa opadła.
- A mogłam po prostu... - Sekundę później zmieniłam zdanie i zamilkłam. Może powinnam przeprowadzić z nimi milszą pogawędkę? - Och, Bruce. - Podbiegłam do zdezorientowanego mężczyzny i rzuciłam mu się w ramiona. Instynktownie objął mnie i staliśmy tak przez dobrą minutę, aż wreszcie ktoś odchrząknął. Odsunęłam się od niego, patrząc na Tima. - Nawet nie macie pojęcia... Tęskniłam. - Właściwie nie było to kłamstwo. Naprawdę tęskniłam. Tyle, że za dręczeniem ich.
- Jack... Co się stało? Co tu robisz? - Przez maskę nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale w głosie było wyczuwalne potężne zmartwienie. Punkt dla mnie, pomyślałam.
- Joker... To od początku był jego plan. Spiskował z Rogue, a ona dbała, bym o tym nie pamiętała... Potem trafiłam do szpitala i... - Pociągnęłam nosem. - Nie chcę o tym rozmawiać.
- W porządku. Zaraz wrócimy do domu. - Objął moją twarz i nachylił się. Nasze usta złączyły się w ognistym pocałunku, a ja musiałam powstrzymywać się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Odwzajemniłam pocałunek, przygryzając jego wargi. Po chwili zmieniło się coś o wiele bardziej agresywnego. Z dolnej wargi Bruce'a zaczęła ciec krew. Odsunął mnie od siebie gwałtownie i przetarł usta wierzchem dłoni. - Co...?
Przerwałam mu, waląc go z całej siły pięścią w twarz. Zatoczył się z zaskoczenia. To nie tak, że zamierzałam z nim walczyć. Wiedziałam, jakie są moje szanse. Chciałam po prostu uświadomić go o mojej sytuacji w bardziej bolesny sposób... również fizycznie.
- Obawiam się, że nie wrócę z tobą do domu, Bruce. - Wybuchnęłam głośnym, chaotycznym śmiechem. - Naprawdę dałeś się na to nabrać? Największy detektyw świata, jasne! - Zerknęłam na podchodzącego do nas Tima. Mimo maski, na jego twarzy dało się wyczytać głęboki żal. Jaki biedny, biedny chłopiec. - I drugi największy detektyw. Dynamiczny duet dał ciała.
- Rogue - warknął Batman, podchodząc krok bliżej. Odskoczyłam z gracją w bok, kręcąc przy tym głową.
- Nie-e. Na dzisiaj rozmowa się skończyła. - Odwróciłam się od nich i zaczęłam iść w kierunku wyjścia, ignorując to, że w każdej chwili mogę zostać zaatakowana. - Chciałam tylko powiedzieć "cześć". I powiedziałam. Papatki, chłopcy. Do następnego razu.
- Jeśli mnie słyszysz, Jack, to wiesz, że musisz walczyć. Nie poddawaj się, nie oddawaj jej kontroli. Coś wymyślimy. Uratujemy cię. - Rozległ się za mną ciężki głos.
Mój uśmiech zadrżał, ale udało mi się go zachować. Zerknęłam przez ramię, ale nie spojrzałam żadnemu z nich w oczy.
- Jackie już nie ma - odparłam spokojnie. - Nie wróci. I to nie jest zależne ode mnie.
- Co masz na...?
- Nie wróci - przerwałam mu, podkreślając mocno te dwa słowa. - Zniknęła, martwa, kaput. Czego nie rozumiesz? - Prychnęłam. - Zresztą, nieważne. To nie tak, że miałbyś mi uwierzyć.
- Masz rację - syknął. - Nie wierzę.
Pokręciłam głową z politowaniem i ponownie zaczęłam iść. Kto, jak kto, ale ja miałam paru niemiłych lekarzy do zabicia i parę pacjentów do uratowania. Jacqueline nie chciała być Królową Arkham, ale ja... Ja to inna bajka.
:)
Głośna muzyka odbijała się w moich uszach. Po udanej akcji "ratowniczej" - chociaż ja uważałam ją za lekko nudną - Joker uznał, że pora na imprezę. Być może nie byłam zbyt ochoczo na to nastawiona, ale kiedy jest mi proponowany darmowy alkohol, szkoda odmówić. W taki właśnie sposób siedziałam od paru minut przy barze w jednym z ulubionych klubów zielonowłosego i popijałam gin z tonikiem.
- Jestem ci bardzo wdzięczny, że nas wyzwoliłaś, Moja Królowo! - usłyszałam po swojej lewej i uniosłam brwi. No, tak. Franklin. Gość był pewien, że żyje w średniowieczu. Skłonił się przede mną, prawie dotykając czołem podłogi. Był umięśnionym, ciemnowłosym mężczyzną o ładnych, szarych oczach. Niestety, nie dość, że był szalony, to i diabelnie głupi. - Będę walczył u twojego boku, aż do śmierci! Każdego dnia będę wyznawał ci moją miłość i zbuduję ci świątynię, której niegodna byłaby sama Kleopatra!
Wątpiłam, żeby Kleopatra posiadała jakieś świątynie, ale nie chciałam wybijać go z jego nędznego świata. Uśmiechnęłam się tylko lekko, wykorzystując natychmiastowo sytuację.
- Świetnie, Franklinie. Oficjalnie zostałeś moim prywatnym giermkiem. - Ponownie się skłonił, a ja starałam się nie roześmiać. - Przynieś mi teraz kielich z drogocennym trunkiem, jakim jest whiskey.
- Rozumiem, że chce pani zamówić szklankę z whiskey? - mruknął znudzony barman, który najwyraźniej od jakiegoś czasu przysłuchiwał się naszej wymianie zdań. Rzuciłam mu niechętne spojrzenie, ale nie przejął się nim. Chyba nie wiedział, kim byłam. - Z lodem czy bez?
- Franklinie - zwróciłam się do mojego "poddanego", rzucając jednocześnie krzywe spojrzenie mężczyźnie za ladą. - Oto twoje pierwsze zadanie. Zgładź tego nieszczęśnika.
- Oczywiście, Moja Królowo! - Jednym susem przeskoczył barek i znalazł się przy barmanie. Chłopak zdążył jedynie krzyknąć z przerażenia, kiedy jedna z butelek z alkoholem nagle rozbiła się na jego głowie. Upadł na ziemię. Franklin sięgnął po kawałek szkła i bez wahania wbił mu w tętnicę szyjną. Krew prysnęła na jego twarz, ale zdawał się tym nie przejmować. Wyprostował się z dumną miną. - Zadanie wykonane, Moja Królowo. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
Tym razem już nie wytrzymałam. Wybuchnęłam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Śmiałam się na tyle długo, że nie zauważyłam, aż ktoś pojawił się tuż przy mnie, dołączając do mnie w przeraźliwym rechocie. Umilkłam po chwili, słysząc ten drugi głos. Joker, oczywiście. Przewróciłam oczami, ciągle się szczerząc.
- Widzę, że dobrze się bawisz, kochanie - stwierdził patrząc na martwego barmana, a następnie na Franklina. - Dobrze mieć niewolników, prawda?
- Nie jestem niewolnikiem, panie - odparł oburzony były pacjent Arkham. - Jestem giermkiem. Giermek ma dużo ważniejsze zadania, niż niewolnik. Giermek łaknie swojej pracy, a nie jest do niej zmuszany.
- Mówiąc po ludzku: To coś, czego nigdy nie zrozumiesz - wytłumaczyłam Królowi Gotham z niemiłym uśmieszkiem. - Wkrótce będziesz musiał się przyzwyczaić, że nie wielbią ciebie w równy sposób, co mnie.
- Cokolwiek, żebyś tylko mogła sobie podnieść samoocenę. - Ukłonił się, jak wcześniej uczynił to Franklin. Po chwili podniósł lekko głowę, uśmiechając się diabolicznie. - Moja Królowo.
Wycofał się w tłum bez pożegnania.
Po kilku kolejnych minutach, doszłam do wniosku, że pora na główną atrakcję. Poprosiłam Franklina, aby ją wprowadził. Tymczasem ja stanęłam na głównej scenie, dając DJ'owi znak, aby wyłączył muzykę. Wokół mnie rozległy się jęki rozczarowania, ale ucichły na mój widok. Stuknęłam w mikrofon, żeby sprawdzić, czy działa. Wydał długi, nieprzyjemny odgłos. Odchrząknęłam, uśmiechając się szeroko.
- Panie, panowie i... - Zerknęłam na Jokera. - Reszta. - Nie rozległy się śmiechy na jakie liczyłam. Chyba wszyscy wciąż zbytnio się go bali. Musiałam to zmienić. - Nie chcę wygłaszać jakieś długiej i nudnej przemowy, więc przejdę od razu do rzeczy. Jesteście mi winni przysługę, kochani. Ocaliłam was - ja, wasza ukochana Królowa Arkham! - Sala została wypełniona głośnymi oklaskami, ale przerwałam im, unosząc dłoń. - Wspólnie z moim nowym partnerem zdecydowaliśmy, że Gotham stanowi zarazę dla naszego świata. Mieszka tu zbyt wielu wpływowych i zadufanych w sobie biznesmenów. Zbyt wielu ludzi, którzy zniszczyli nasze życia i obrócili je w pył. Zbyt wielu... Superbohaterów. - Wypowiedziałam to słowo, jakby było obarczone jakąś klątwą. Zobaczyłam, jak wielu byłych pacjentów przytakuje. - Ale wszystko zaczęło się od Batmana, nie zapominajcie. Potem było tylko gorzej. Robin, Nightwing, Batgirl, Batwoman, Spoiler, Batwing... Mam wymieniać dalej? - Rzuciłam im lekki, uspokajający uśmiech. - Ale nie martwcie się. Era superbohaterów minie. Minie, kiedy zniszczymy Gotham. Kiedy zetrzemy je z powierzchni ziemi. Kiedy ci, którzy zniszczyli nas... Zapłacą.
Burza oklasków zalała salę. Odczekałam parę sekund zanim ponownie im przerwałam i wróciłam do rzeczy.
- Ale na dzień dzisiejszy nie przejmujmy się tym smętami. Dzisiaj jesteśmy tu, aby się bawić. A więc... Bawmy się! A żeby zabawa była jeszcze lepsza, proponuję coś na rozgrzewkę. - Skinęłam do Franklina. Wprowadził na scenę związaną, trzydziestoparoletnią kobietę. Miała zakneblowane usta i rozglądała się dookoła w szoku. - To doktor Sabine. Starała się mnie wyleczyć w Arkham. Ale ja nie potrzebuję leczenia, prawda? Nikt z nas nie potrzebuje. Jesteśmy idealni. - Doskonale wiedziałam, że doktor Sabine była poniekąd przyjaciółką Jackie. Cóż, mam nadzieję, że oglądała to, siedząc gdzieś tam z tyłu naszej głowy. - Dzisiejszego wieczoru to ona będzie symbolem. Dzisiejszego wieczoru jej krew zapieczętuję naszą umowę o tym, iż będziemy walczyć do upadłego, aby zniszczyć Gotham City i jego mścicieli! Czy jesteście ze mną? - Głośne krzyki utwierdziły mnie w przekonaniu, jak wielu ludzi miałam za sobą. Nie powiedziałam już nic więcej, tylko wyciągnęłam nóż zza pasa i poderżnęłam pani psycholog gardło. Zacharczała, a już po chwili leżała martwa na ziemi.
Podobno nie miałam uczuć, ale głośne wiwaty na cześć rozpoczęcia naszej małej rewolucji wprawiły mnie w niemały zachwyt.
:) :) :)
I nagle rozległ się dzwonek obwieszczający, że lekcje się rozpoczęły... Wiecie o co mi chodzi, prawda? Tak, tak, przerwa zakończona. Kto się cieszy, ten się cieszy, ale ja na pewno. Powracam ze świeżą dawką weny, nowymi pomysłami i nowymi bohaterami do wprowadzenia jako cameo. Wiem, że ten rozdział to takie mocne 2/10, ale to rozgrzewka przed wielkim rozpierdzielem, więc szykujcie się na najlepsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top