| Rozdział 12 |
Mogłam pokazać na co mnie stać i uciec przez szpitalne okno. Mogłam również olać wszystkich lekarzy, ochroniarzy i kamery, przechodząc przez główne drzwi. Nie wiedziałam, która opcja była atrakcyjniejsza, ale rana po nożu ciągle trochę bolała. Teraz, kiedy zamieniłyśmy się z Jacqueline miejscami, czułam to o wiele bardziej. Tak czy inaczej, wybrałam drugą opcję. Ukradłam komuś płaszcz i wyszłam na zewnątrz. Niby taki dobry szpital, a nikt się nie kapnął.
Moim następnym przystankiem był dom. Dom Jackie, konkretnie, ja się tam do niego nie przyznawałam. W jej starym pokoju powinien znajdować się obiekt mojego zainteresowania, przywieziony prosto z Arkham Asylum. Co prawda, nie miałam kluczy, ale wyłamanie znajomego zamka nie okazało się trudne. Alarm, oczywiście, się włączył, ale służba, widząc mnie, wstrzymała jakiekolwiek działania, rzucając krótkie: "Witamy, panienko Cobblepot".
Sypialnia Jacqueline nigdy nie była specjalnie wyjątkowa. Ściany miały nudny, szary kolor, meble były z tej samej firmy, więc nie można było liczyć na różnorodność, a zdjęcia poustawiane na biurku doprowadzały mnie do mdłości. Jedno było takie typowo rodzinne - z Edwardem Nygmą i Oswaldem Cobblepotem trzymającym za ręce małą blondyneczkę, która szczerzyła się do obiektywu. Miałyśmy wtedy osiem lat i pamiętałam, jak bardzo Jackie była wtedy szczęśliwa. W przeciwieństwie ode mnie. Następne zdjęcie przedstawiało starszą ją, w czasach studiów, z Barbarą u boku. Było chyba z jakiejś imprezy, a było ich wtedy zbyt wiele, żebym mogła je spamiętać. Dwa kolejne były dosyć świeże, z czasu zanim wysłałam nas listem poleconym do Arkham. Na pierwszym była moja druga osobowość w towarzystwie Bruce'a, który już chyba wtedy był jej chłopakiem. Zdjęcie zostało zrobione niedługo potem, kiedy zaczęli się spotykać. Ostatnie zaś przedstawiało uśmiechnięte dwie kobiety - Madeleine i Jacqueline. Zostało zrobione po ich pierwszej wspólnej kolacji.
Odwróciłam wzrok od fotografii. Nie miałam ochotę na oglądanie szczęścia Jackie. Moim celem życiowym było doprowadzenie jej do obłędu, a nie pozwalaniem jej na pojedyncze radości. Uśmiechnęłam się, mając świadomość, że dziewczyna zapewne nigdy już nic takiego nie poczuje. Nie oszukujmy się - umarła razem ze swoim płodem.
Sięgnęłam pod łóżko, z którego wyciągnęłam dosyć spore pudło. Było zamknięte na kłódkę, ale nie uważałam, żeby stanowiło to zbytni problem. Na toaletce znalazłam jakąś wsuwkę, którą zaczęłam majstrować przy zamku. Trochę to zajęło, ale jakieś tam doświadczenie miałam, więc ostatecznie się udało.
Otworzyłam skrzynie i włożyłam do środka dłonie. Moje palce natrafiły na znajomy materiał. Z satysfakcją wyciągnęłam przedmiot i przyjrzałam się mu. Mój kostium wyglądał tak, jak ostatnio. Czarna, lekka skóra zdobiona była pozłacanymi, wyhaftowanymi piórami. Na dnie znajdowały się również odrzutowe buty do kompletu. Upewniwszy się, że wszystko gra, zaczęłam się rozbierać.
Ubranie kostiumu trochę zajęło, ale już po kilku minutach przypatrywałam się sobie w lustrze z szerokim uśmiechem. No, tak się powinno wyglądać. Jackie ze swoją smutną minką nie wyglądała w tym nawet w połowie dobrze, jak ja. Spojrzałam na ostatni element, który spadł na podłogę. Kucnęłam i podniosłam maskę zasłaniającą połowę twarzy. Wiedziałam, że nie była mi już potrzebna.
Wrzuciłam ją do śmietnika. W szufladce poszukałam zapalniczek, które rozpaliłam i wrzuciłam zaraz za nią. Jeśli dom miałby się przez to spalić, to już nie był mój problem. Z szerokim, nieco psychopatycznym, uśmiechem wyskoczyłam przez okno, aby natychmiast przetestować działanie butów. Cóż, krótko mówiąc, działały.
:)
Jokera było znaleźć tak samo łatwo, jak poprzednio. Musiałam po prostu znaleźć jakiegoś naiwniaka, zmusić go do gadania, a potem pozbyć się świadków. Łatwizna. Prędko dowiedziałam się, że klaun stacjonuje teraz w centrum Gotham, prosto pod nosem nieczujnych policjantów. Wydało mi się tu zabawne.
Książę Zbrodni przecież nie potrzebował ochrony, prawda? Tylko szaleńcy... Dobra, już to przerabialiśmy. Nie, goryli było mnóstwo. A ja naprawdę nie miałam ochoty ich zabijać - naprawdę! - ponieważ wiedziałam, że gospodarz może się wtedy obrazić. Ale kiedy dziesięć karabinów zostało wymierzonych w moją stronę (tylko za to, że odważyłam się przekroczyć próg tego domostwa), trochę się zirytowałam.
- Jest szef? - mruknęłam, patrząc się na nich wymownie. Być może mnie poznali, być może nie. To nie zmieniło faktu, że uparcie milczeli. Westchnęłam i w geście dobrej woli wyjęłam zza specjalnego pasa pistolet i odrzuciłam go. Oczywiście, miałam jeszcze masę innych broni, ale oni nie musieli o tym wiedzieć. - Jestem bezbronną dziewczynką. Co mogę mu zrobić, hę?
- Nie byłaś umówiona - odezwał się któryś nieprzyjemnym basem.
- A ty skąd niby wiesz, co? Wątpię, żeby szefuńcio dzielił się z tobą wszystkimi sekretami. Patrząc na twoją posturę, jesteś tylko bezmózgim osiłkiem, która ma zadanie zatrzymać Batmana na przynajmniej dodatkowe pięć sekund. - Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się niewinnie. - A nie wydaje mi się, żeby nawet to ci się udawało.
- Słuchaj, słoneczko, nie wiem, za kogo ty się masz... - zaczął, ale nie dane mu było skończyć.
- To Jacqueline Cobblepot - podpowiedział inny. - Wiesz, ta córka Pingwina.
- Przecież wiem, kim ona jest, debilu. - Prychnął ten pierwszy. - Chodziło mi o to, że...
Miałam ochotę walnąć się w czoło metalowym krzesłem, ale powstrzymałam się z powodu braku tu tego przedmiotu. Za to odchrząknęłam, przerywając ich idiotyczną dyskusję.
- Cieszę się, że mnie znacie. J na pewno dużo o mnie opowiadał. - Milczeli. Trochę się wkurzyłam. - Królowa Arkham, duh? - Ponownie milczenie. - Ygh, po prostu zaprowadźcie mnie do niego. Przyjaźnimy się.
- Nie wypowiadał się o tobie zbytnio uprzejmie.
- Chyba miałeś na myśli "przyzwoicie".
- No, mówi o niej sporo rzeczy. Nie zawsze tych złych.
- Podobno mają razem wspólną historię. Taką bardzo bliską, jeśli wiecie, co mam na myśli.
- Hehe, no. Też tak słyszałem.
- Dosyć! - krzyknęłam. Nie spodziewałam się tego, ale najwyraźniej zabrzmiałam wystarczająco groźnie, żeby zamilkli. Podeszłam bliżej. - Wy, nędzne szczury, chyba naprawdę nie wiecie, z kim rozmawiacie. Joker sam chciał, żebym została jego nową królową. Przybyłam z odpowiedzią. Kiedy się dowie, jak się o mnie wyrażaliście... Albo nie. Sama powieszę wasze dzieci i żony za nogi w lesie, żebyście patrzyli, jak powoli umierają w męczarniach!
- Jezus, kobieto. Już go wzywamy. - Do tej pory milczący osiłek, przyłożył usta do małego mikrofonu. - Szefie, Jacqueline Cobblepot do pana.
Na chwilę nastała cisza, aż w końcu ze słuchawki wydobył się głośny, szaleńczy śmiech. Przewróciłam oczami.
- Wpuście ją.
Goryle nareszcie opuścili swoje karabiny i zrobili mi przejście. Uśmiechnęłam się do nich z wyższością i nie przejmując się schodami, użyłam swoich butów, aby podlecieć od razu na górę. Nie musiałam, ale chciałam zrobić na nich wrażenie. Jackie miała na to wystarczającą ilość czasu, ale mnie szanowało coraz mniej osób. Musiałam coś z tym zrobić.
Stanęłam nogami na posadzce i nie pukając, otworzyłam metalowe drzwi. Wnętrze wyglądało jak zwykłe biuro, pomijając walające się wszędzie plany zabicia Batmana oraz zaryglowane okna. Ściany miały kolor krwistoczerwony, a meble były ciemne, dopasowane do siebie kolorystycznie. Na środku, pod ścianą, znajdowało się ogromne biurko.
Zasiadł za nim Joker we własnej osobie. Trzymał nogi na blacie, ręce z tyłu głowy i ogólnie wyglądał na zrelaksowanego. Oprócz tego na jego twarzy gościł nieodłączny uśmiech, a ubrany był, jak zawsze, w fioletowy frak. Odpowiedziałam mu lekkim uniesieniem kącików ust.
- Chucky, cóż za niespodzianka! Chcesz mnie znowu zabić? - Roześmiał się, jakby to był bardzo świetny kawał. Zauważyłam jednak, że jego uśmiech nie dosięgał oczu. Chyba naprawdę rozważał taką możliwość i byłam pewna, że był zabezpieczony w razie potrzeby.
- Właściwie nie. - Przekręciłam zabawnie głowę. - A właściwie podwójne nie.
Uniósł brwi, ciągle się szczerząc.
- To znaczy?
- Nie przybyłam się zabić - mówiąc to, podchodziłam coraz bliżej. Wreszcie stanęłam tuż przed nim i ustanowiłam się na fotelu naprzeciwko. Położyłam prawy łokieć na blat i podparłam dłonią głowę. Palce u drugiej ręki przejeżdżały po aksamitnym drewnie. - I nie jestem Jacqueline.
- Hmmm... - Usiadł normalnie i pochylił się moją stronę. Nasze twarze były tak blisko siebie, aż odkryłam, że super-złoczyńcy też myją zęby. - Więc chcesz mi powiedzieć, że mam przyjemność z Rogue, która zabiła moją kochaną, słodką Harley?
- Jackie to zrobiła. Ja tylko szeptałam jej do uszka. - Uśmiechnęłam się.
- Więc to cię usprawiedliwia?
- Myślałam, że nie trzymasz urazy. - Podniosłam dłoń do ust w udawanym szoku. - Chyba, że faktycznie kochałeś ją, tak jak myślała. Biedna dziewczyna, umarła z twoim imieniem na ustach. Albo raczej na tym, co zostało z jej ust. Nie wiem, czy wiedziałeś, ale jej twarz została rozwalona jeszcze za nim straciła życie. Ależ to musiało boleć! - Odchyliłam się na krześle, krzyżując ramiona na piersi.
Nawet nie starałam się go wkurzyć. Wiedziałam, że ten człowiek jest tak bezduszny, że nawet nie przejmie się moimi słowami. Ale i tak postanowił odbić pałeczkę.
- Słyszałem, że Chucky była ostatnio w szpitalu. Co się mogło stać...?
- Z takimi numerami to do niej, nie do mnie. Ja tylko zabiłam jej dziecko.
- Ale wszystko słyszy, prawda?
- Nie wiem - przyznałam. - Jackie zapadła w sen zimowy. Być może już nigdy niczego nie usłyszy. Szkoda, kochałam się z nią droczyć.
- Ja również - stwierdził entuzjastycznie Joker. - Jak super, tyle wspólnego!
- Prawda? Hej, czekaj... Skąd wiesz, że byłyśmy w szpitalu? Nie gadaj, że nasz śledzisz.
- Po pierwsze, tak. A po drugie, gadasz teraz jak jakiś Gollum, skarbie.
- Szczegóły. - Wzniosłam uczy ku górze. - Nie interesuje cię, co tu robię?
- A nie wpadłaś na herbatkę?
- Nie została mi zaproponowana. - Potarłam kark, czując jak drętwieje. Tak mało ruchu stanowczo mi nie służyło. - Przypomniała mi się twoja propozycja, którą złożyłeś mi w Arkham. Aby zjednoczyć nasze siły i pogrążyć Gotham w chaosie. Wchodzę w to. Jeśli się jeszcze nie rozmyśliłeś, jutro pomożesz mi podbić moich poddanych - parsknęłam śmiechem na to słowo - z wariatkowa. Potem obmyślimy wspólnie plan. To co, partnerze?
- Bardziej pasuje mi "szefie" albo "kochanku", ale jak chcesz. Liczyłem, że po prostu będziesz obok mnie siedzieć i ładnie wyglądać, kiedy będę niszczył miasto... - Zobaczył moje spojrzenie i uniósł dłonie w geście obronnym. - Ale możemy współpracować.
Wyczułam niebezpieczeństwo w jego głosie i dopowiedziałam:
- Przynajmniej dopóki cię nie wkurzę lub się mną nie znudzisz, prawda?
- Skoro tak twierdzisz. - Uśmiechnął się niby niewinnie.
- Mogę ci zapewnić, Joker. - Również pochyliłam się konspiracyjnie. - Nie znudzisz się mną.
:) :) :)
To jest najkrótszy rozdział ever, ale co poradzić? Uznajmy, że stanowi wstępniak do całego, wielkiego wątku z Jokerem. Tak, wiem, jak bardzo wszyscy go kochają (sama tego nie rozumiem, bo wolę znacznie bardziej postacie pozytywne, noale Rogue taka nie jest więc raczej z Supkiem na narty się nie wybierze).
Tak czy siak, lajkujcie, komentujcie, subskrybujcie... Shit, nie ten portal.
Życzę udanych resztek wakacji, bo skończyły się szybciej niż lody w moim domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top