| Rozdział 10 |

- Hej, Bruce. Dzwonił kurier. Podobno za jakieś osiem miesięcy ma przyjść dostawa nowych Robinków. - Skrzywiłam się i uderzyłam zaciśniętą pięścią w zlew. Moje odbicie w łazienkowym lustrze było tak samo zniesmaczone, jak się czułam. - Przecież mu tak, kuźwa, nie powiem. - Odeszłam od zwierciadła i przeszłam przez drzwi do swojej sypialni. Wyszłam z niej, kierując się w stronę schodów. - Może powinnam po prostu poprosić go o alimenty i wyjść. Po kilku dniach sam powinien się skapnąć, o co im chodziło. - Zeszłam ze schodów i ruszyłam do kuchni, nagle czując niewyobrażalną ochotę na te nie paskudne Corn Flakes Tima. - Zawsze pozostaje opcja powiedzenia mu tego wprost, ale to przecież nie będzie ciekawe. 

- Błagam, powiedz mi, że nie rozmawiasz z Rogue. - Usłyszałam głos Bruce'a i podniosłam gwałtownie głowę. Stał sobie z Timem przy lodówce i wydawać mogłoby się, że przerwałam im rozmowę. Na chwilę zaschło mi w gardle, a usta otworzyły się bez chęci wypowiedzenia jakichkolwiek słów. - To był żart, Jack, nie musisz tak reagować. Chyba, że naprawdę z nią rozmawiasz, wtedy zacznę się martwić.

Ze wszystkich możliwych chwil, kiedy właściciel rezydencji miałby przebywać w swoim domu, wybrał właśnie tą. Los zwyczajnie śmiał mi się w twarz, wkopując mnie w coraz bardziej dołujące i żałosne sytuacje. To było już po prostu wredne z jego strony.

- Tak - pisnęłam w końcu. Zmarszczył brwi. - To znaczy nie! Nie rozmawiam z Rogue. W sumie to nawet nie zadałeś pytania... - Odchrząknęłam. Prowadzona przez dwa podejrzliwe spojrzenia podeszłam do szafki i wyjęłam płatki. A raczej starałam się wyjąć, ponieważ nie było ich tam. Nawet nie zauważyłam momentu, w którym się rozpłakałam. - Jestem głodna.

Starłam łzy z policzków i pociągnęłam nosem. Musiałam wyglądać nieco dziwnie, ponieważ Wayne i Drake nawet nie wykazali żadnej relacji. Trzasnęłam głośno, zamykając szafeczkę i odeszłam w swoją stronę. Przeszłam z dwa metry, aż wreszcie zatrzymał mnie Bruce.

- Mamy inne rzeczy do jedzenia - powiedział z głupawym uśmiechem, chwyciwszy mnie za ramię. Kąciki ust opadły, kiedy zobaczył moją minę. - Co się stało?

- Co to głupi pomysł, że coś się stało? - Prychnęłam, przestając płakać. Wewnętrznie nakazałam sobie ogarnąć dupę i zacząć zachowywać się normalnie. Albo na tyle normalnie, na ile potrafiłam.

- Ostatnio zachowujesz się irracjonalnie - zauważył.

- Faktycznie jesteś detektywem. - Zaczęłam bić mu brawo. Przestałam po chwili, orientując się, że znowu robię to samo. - Przepraszam, Bruce. Faktycznie kiepsko się czuję.

- To przez twoją chorobę? - Ściszył głos.

To jest ten moment, Jack - powiedziałam sobie. Idealna okazja, aby powiedzieć mu, że byłam... Rany, nawet ciężko było to sobie pomyśleć. Jakim cudem miałam ująć tą myśl w słowa? Dasz radę - przekonywałam się. W końcu tata zjednał sobie ludzi i został burmistrzem, Barbara zignorowała swoje kalectwo i dalej czyniła dobro jako Oracle, Bruce po śmierci rodziców został jednym z najsłynniejszych superbohaterów, a Ed... Ed w sumie nie osiągnął niczego wspaniałego, ale to nie znaczyło, że ja nie mogę. Znaczy się, wyznanie prawdy swojemu chłopakowi nie było niczym wielkim, ale w obecnej chwili miało to zatrząść całym naszym światem. Dlaczego musiałam zebrać się w sobie i...

- Możliwe. - Jeny, powinnam się chyba po tym zabić. - Rozumiesz, ciężko mi z tym. - Udałam kaszlnięcie. - Chyba cię położę.

- W porządku. Gdybyś czegoś potrzebowała, idź do Alfreda. Ja mam konferencję za - spojrzał na zegarek - dziesięć minut. Powinienem się pośpieszyć. - Pocałował mnie w policzek i szybkim tempem wyszedł z Wayne Manor. 

Odetchnęłam i wróciłam do kuchni. Cóż, okropnych płatków nie było, ale zawsze mogłam pobuszować w lodówce. Niestety, w pomieszczeniu nadal stał Tim, zaszczycając mnie bardzo badawczym spojrzeniem. Uniosłam brwi.

- Co?

- Nic. 

Aha. Otworzyłam lodówkę i przeszukałam ją wzrokiem. Natrafił on na świeże plasterki boczku. Z uśmiechem wyjęłam parę, by następnie zapchać sobie nimi buzię.

- Jesteś w ciąży?

Wyobraziłam sobie scenę, kiedy trzymam szklankę z wodą, biorę łyka, a następnie pluję ją na Tima z szoku. Niestety, takowej nie miałam, więc po prostu zachłysnęłam się mięsem.

- Przepraszam? - Parsknęłam. - Nie! Skąd ci to przyszło do głowy?

Kłamstwo lekko przeszło przez moje usta. Wychowując się w środowisku przestępczym trzeba było umieć naginać prawdę, manipulować i kłamać w żywe oczy. Na szczęście, nie byłam w tym najgorsza, ponieważ Robin chyba się nabrał.

- Po prostu... - Machnął dłonią. - Nie ważne. Wydawało mi się.

- Jestem jakaś gruba czy co? - Udałam, że dokładnie oglądam swoją talię.

- Nie, rany. - Pokręcił szybko głową. - Przepraszam. To faktycznie źle zabrzmiało. Ale wykazywałaś wszystkie symptomy i...

- No, proszę. Mamy tutaj przyszłego ginekologa - zażartowałam. Gdyby Tim był pieskiem, najpewniej podwinąłby teraz uszy. Zrobiło mi się trochę przykro. - Spoko, młody. Załapałam aluzję, że muszę przejść na dietę. 

Cała ta konwersacja mimo wszystko zaczynała mnie już męczyć. Czułam pot spływający mi po plecach. Tim był niezły, racja, ale żeby tak szybko na to wpaść? Musiałam stąd wyjść za nim połapie się, że nie jestem z nim szczera.

- Najadłam się. Jakbyś czegoś chciał, będę - zamyśliłam się - gdzieś w tym domu, na pewno. Przepraszam, ale muszę coś teraz znaleźć...

Coraz ciężej mi się oddychało. Minęły zaledwie dwie godziny od wielkiej informacji, a ja już nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Byłam zbyt tchórzliwa, żeby powiedzieć o tym Timowi, a co dopiero ojcu mojego przyszłego dziecka. O Boże, to nawet brzmiało tragicznie w mojej głowie.

Wróciłam do swojego pokoju i napadłam na półkę w łazience. Zaczęłam przeglądać najróżniejsze opakowania z kapsułkami. Najczęściej to były moje albo jakieś przeciwbólowe, ale wreszcie znalazłam przeciwstresowe. Połknęłam dwie pigułki i westchnęłam. Musiałam teraz tylko odczekać chwilkę, aż zacznie działać. Wtedy zadzwonię do Bruce'a... Albo nie - pojadę do niego! I wszystko mu powiem. 

Nie tracąc czasu, chwyciłam za telefon. Odczekałam kilka sygnałów, aż włączyła się poczta głosowa.

- Hej, tu Jack. Muszę z tobą o czymś koniecznie porozmawiać. Nie wiem, czy wytrzymam długo, dlatego chyba przyjadę do Wayne Enterprises. Dzwonię tylko, żebyś się mnie spodziewał, jak coś. Znaczy się, jeśli masz jakieś mega ważne spotkanie to oddzwoń i powiedz, żebym nie przyjeżdżała. Dam jakoś radę. Tak czy siak, powinnam być za jakieś pół godziny, bo muszę... Muszę chyba wymyślić, co mam ci powiedzieć. 

Skończyłam nagrywanie i rzuciłam telefon na łóżko. Moje serce biło bardzo szybko, ale powoli zaczęło się uspokajać, zapewne za sprawą leków. Postanowiłam poczekać i zeszłam na dół. Włączyłam telewizor w salonie i opadłam na kanapę, starając się zrelaksować. Nie zwróciłam nawet uwagi na to, co leciało. 

W końcu, jednak podniosłam się, czując, że nieco się już uspokoiłam. Odetchnęłam spokojnie i wyszłam na korytarz. Założyłam płaszcz i buty, starając się myśleć racjonalnie. 

Było przecież w porządku. Musiałam tylko podejść do niego, powiedzieć mu, że zostanie ojcem i odejść, nic wielkiego. Nie miałam pojęcia, czemu się tak przejmuję. O rany, będę potem musiała powiedzieć Edowi, że zostanie dziadkiem. Może nie być zbytnio zadowolony. 

Nie ważne. Podejść, powiedzieć, odejść. Łatwizna.

No, właśnie. Zgodziłam się ze swoim wewnętrznym głosem. A może tak nie odchodzić? To wydawało się trochę niegrzeczne.

Możesz go zawsze zabić.

To byłoby jeszcze bardziej niegrzeczne. 

- Zaraz, zaraz. - Przymknęłam powieki, opierając się o ścianę. - Rogue? Proszę, nie odpowiadaj.

Odczekałam chwilę, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Odetchnęłam z ulgą. Rogue w końcu nie mogłaby się powstrzymać przed gadaniem. Jakby nie patrzeć była mną... Tylko trochę zniszczoną wersją mnie.

- No, nic. Spokojnie, Jack. - Uśmiechnęłam się do siebie i wyciągnęłam dłoń, aby otworzyć drzwi. - Na czym skończyłyśmy?

Miałyśmy właśnie iść do naszego chłopaka.

Odskoczyłam do tyłu jak oparzona.

Och, przepraszam. Mówiłaś do siebie? Wcześniej kazałaś mi nie odpowiadać, a ja jestem przecież miła. Z pewnością milsza od ciebie. Ja nie ukrywałabym przed nim tak ciekawej informacji. Właściwie to zrobiłabym wielki pokaz, aby to zaprezentować. Ciągle mogę to zrobić.

- Co? Jak? Nie, nie, nie. - Złapałam się za głowę i odeszłam parę kroków. - To chyba jakiś koszmar. Przecież ty nie istniejesz. Już nie. Leki wypędziły cię z mojej głowy.

Blokowały mnie, a ty jak ostatnia idiotka zrobiłaś to, czego nie mogłaś. Wzięłaś jakieś inne tabletki i dalej chyba wiesz, co mam na myśli. - Niemal usłyszałam, jak przewraca oczami w mojej głowie. - Przysnęłam i mogę być trochę niemrawa, ale... - ziewnęła - muszę po prostu rozprostować kości. Od czego zaczniemy?

- O nie, nie. Od niczego nie zaczynamy. Skończymy to od razu. - Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam z niej pomarańczowe opakowanie. Byłam już gotowa na pożegnanie się z moją drugą osobowością. Otworzyłam pokrywkę, kiedy nagle moja ręka zaczęła się trząść. - Co do...? Co ty wyprawiasz? - Dłoń dygotała coraz bardziej. Pigułki wysypywały się na ziemię. W końcu upuściłam pudełeczko i wysypała się cała reszta. - Rozumiem. Po działaniu tabletek jesteś za słaba, żeby przejąć moje ciało, ale ciągle możesz na nie oddziaływać, tak? 

Mniej, więcej. Jak tam dziecko? Szkoda, że to dopiero drugi tydzień. Chciałam poczuć, jak kopie nasze ciało. Wtedy wydawałoby się jeszcze bardziej realistyczne. Teraz po prostu zdajemy sobie sprawę, że istnieje, wierzymy w to. Cóż, to musi wystarczyć.

- Co musi wystarczyć? Jeśli chcesz coś zrobić... Yyy... Temu płodowi to...

To się nazywa matczyna miłość! Może nie powinnam robić nic? Pozwolić ci wychować dziecko, które będzie nienawidziło cię, jak ty swoją matkę. Najwyraźniej w genach mamy to, że nie kochamy zbytnio naszych dzieci. 

- Zwariowałaś? Kto powiedział, że nie kocham swojego...?

Dziecka, tak podpowiem. Ciągle możesz nazywać je płodem, jeśli chcesz, to nawet zabawniejsze. Poza tym, siedzę w twojej głowie, Jack. Nigdy nie doświadczyłyśmy miłości macierzyńskiej i dlatego boisz się, że sama nie będziesz potrafić jej okazać. Ułatwię ci to. Masz rację. Nie kochasz tego dziecka. I nigdy nie będziesz w stanie.

Miałam pogmatwane w głowie. Czy ona faktycznie mogła mieć rację? Jasne, bałam się tego. Ale czy naprawdę mogłabym go nie pokochać? Brak dotychczasowych uczuć wynikał z szoku, nie z znieczulicy. W końcu dopiero się o tym dowiedziałam. Nawet jeśli, nieprawdą było, że nie doświadczyłam miłości macierzyńskiej. Dobrze, może nie doświadczyłam. Ale ciągle miałam tatę i Eda, a to w zupełności mi wystarczyło.

Twoje, nasze problemy mogą zniknąć natychmiastowo. Wiesz, istnieją takie tabletki, dzięki którym będziesz mogła poronić. Przez chwilę będzie boleć, ale potem wszystko będzie przeszłością. Nikt się nie dowie, a ty będziesz miała święty spokój, o którym tak marzysz.

Czułam się okropnym człowiekiem, ale ta propozycja kusiła mnie. Przecież właściwie ten płód we mnie nie był jeszcze pełnoprawnym człowiekiem. Kurwa, nie. To bzdury. Przecież był. Był małym, maciupkim człowieczkiem mieszkającym w moim brzuchu. Myśl o tym napełniła moje oczy łzami. Czułam, że bardzo zależy mi na tym maciupkim człowieczku. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam.

- Nigdy... Nie mogłabym tego zrobić - odparłam z uśmiechem, ścierając dłonią łzy. Czułam się z siebie dumna. Nie dałam się tej przeklętej dziwce. - Pamiętasz nasze dzieciństwo. Matka? Nie potrzebowałam jej, kiedy miałam najwspanialszych rodziców na świecie. Czułam się niesamowicie, zawsze. A moje dziecko będzie miało jeszcze lepiej, to mogę ci obiecać.

Milczała. Albo ją zgasiłam, albo się po prostu wkurzyła. Było mi to obojętne. Ruszyłam do kuchni. Otworzyłam szafkę, w której były tabletki. W końcu nie zamierzałam jeść tamtych z podłogi. Już po nie sięgałam, kiedy coś - a raczej ktoś - niebezpiecznie odepchnęło mnie do tyłu.

Nie tak prędko. Mam jeszcze parę pomysłów, które mogą cię złamać. 

- Aha. Wypróbuj mnie. - Prychnęłam. 

Musimy się najpierw wybrać na przejażdżkę. 

Zobaczyłam wielkie, białe światło. Zakryłam moje uszy, kiedy dotarł do mnie denerwujący, głośny dźwięk. Krzyknęłam bezradnie, a ostatnie, co poczułam to moje kolana uderzające w podłogę. Ból przeszedł przez całe moje ciało. 

Nie, nie całe. Promieniował tylko od głowy. Od jebanego mózgu, w którym czaiła się jebana Rogue. Musiała najwyraźniej starać się mnie znokautować. Cóż, nie tym razem, szmato. Otworzyłam oczy.

- Jak!? - wydałam z siebie pisk.

Nie byłam już w Wayne Manor. Siedziałam za kierownicą mojego volvo. Denerwującym dźwiękiem okazały się klaksony samochodów za mną. Stałam bez ruchu na zielonym. Chcąc, nie chcąc, musiałam ruszyć. Dopiero wtedy zauważyłam, że nie jestem w aucie sama. 

Na miejscu pasażera siedziała... Cóż, ja. A raczej Rogue. Rozpoznałam to po stroju, które kiedyś używałyśmy, ale bez maski, i wnerwiającemu uśmieszkowi.

- Po prostu jedź - odezwała się. 

- Chyba śnisz. Zaraz stanę dokładnie w tym miejscu i... - Nie zrobiłam tego, tylko jechałam dalej. - Jak to zrobiłaś? Nigdy wcześniej nie...

- Robiłam to milion razy, ale nigdy niczego nie zauważałaś. Najczęściej, kiedy chciałam, żebyś nie brała tabletek i wmawiałam ci, że już to zrobiłaś. Teraz jestem trochę osłabiona i to... - Machnęła dłonią, obrazując całą sytuację. - Może być tego wynikiem. Boli cię głowa, co? 

- Jak cholera. - Zerknęłam na nią z ukosa. - Ty tego nie czujesz?

- Mówiłam ci już. Nie czuję niczego. - Wzruszyła ramionami. - Nawet bólu. 

Westchnęłam.

- Gdzie jedziemy? - Czemu ja się na to zgadzałam?

- To szpitala. Muszę zadbać o to, żebyśmy przeżyły - powiedziała śmiertelne poważnie, ale po tym wybuchnęła złowieszczym śmiechem.

- A co? Umieramy? - Chciałam się zaśmiać, ale śmiech ugrzązł mi w gardle. - Faktycznie, umieramy.

- Nie chodzi o to, o czym myślisz. - Parsknęła śmiechem. - Uwolniłaś mnie. Jeśli nie będziesz brać tabletek, nie umrzemy. W końcu tego nie chcemy, prawda?

Przełknęłam ślinę.

- Jasne. - Zacisnęłam mocniej dłonie na kierownicy. - Ale jeśli myślisz, że pozwolę ci zostać, to jesteś w błędzie. Bruce znajdzie lekarstwo, które pozwoli mi pozbyć się i ciebie, i choroby.

- Warto mieć marzenia. - Uśmiechnęła się półgębkiem. - Ale myślę, że wiesz, jak skończymy w rzeczywistości. - Wyjrzała przez okno. - Zatrzymaj się. Jesteśmy.

- Przecież wiem - fuknęłam, wychodząc z samochodu. Myślałam, że Rogue się przy mnie zmaterializuje, ale okazało się, że teraz pozostanie tylko w mojej głowie. I dobrze. Nie miałam ochoty jej oglądać. Stanęłam przed wejściem do budynku. - Nie podoba mi się współpraca z tobą.

Jack, uwierz mi, to nie jest współpraca. - Jej śmiech zahuczał w mojej głowie. - Ale faktycznie okazałaś się niezwykle pomocna. Dziękuję ci.

Ponownie poruszyła ręką bez mojej zgody. Sięgnęła nią po coś do kieszeni. Poczułam, jak moje palce zaciskają się na czymś twardym. Pociągnęła w górę, a moim oczom ukazał się nóż kuchenny. Niby zwykły, ale diabelnie ostry. 

Trzeba podziękować Alfiemu, że tak dba o swoje przybory kuchenne. 

- Nawet nie będę się pytać, co chcesz zrobić. - Starałam się szarpnąć dłonią, ale nie słuchała się mnie. - No, co? Wejdziesz do środka i zaczniesz zabijać rannych? To byłoby do ciebie podobne.

Szukasz rozrywki? Ciekawy pomysł, może kiedyś tak zrobimy. Teraz mam, jednak inny pomysł.

Moja dłoń gwałtownie przekręciła się, a ostrze noża kierowało się teraz prosto na mój brzuch. Zachłysnęłam się powietrzem.

- Zwariowałaś.

Już dawno.

- Zginiemy.

Jesteśmy przed budynkiem szpitala. Rana nie będzie głęboka. Zdążą nas uratować. 

Domyśliłam się jej następnych słów i przełknęłam ślinę.

- Ale mojego dziecka już nie. - Zacisnęłam mocno powieki, jakbym nie mogła na to patrzeć. - Proszę... Błagam cię. Po prostu tego nie rób. - Udało mi się poruszyć ręką, ale tylko na milimetr. Zaczęła się coraz bardziej przybliżać do mojego podbrzusza. 

Trochę za późno, żeby rozmawiać ze mną o moraliach, nie sądzisz?

- Ono jest też twoje - wychrypiałam, przełykając łzy. - Naprawdę nic nie czujesz?

Już mówiłam.

Ostrze było coraz bliżej. Naprawdę wierzyłam, że byłam w stanie ją powstrzymać. Tak zrobiłaby superbohaterka, którą Barbie chciała, żebym była. Ale nóż zahaczał już o moją koszulkę. Przez cały ten czas płakałam i błagałam, ale pomoc nie nadchodziła. Pojedynczy przechodnie omijali mnie szerokim łukiem. Nikt nawet nie wpadł na to, aby mnie powstrzymać. Powstrzymać ją.

Myślałam, że odsunie ostatecznie ostrze i wbije je we mnie z największą siłą. Nie zrobiła tego. Czułam, jak niemal delikatnie nóż ociera się o moją skórę. Przebija ją, a pierwsze krople krwi spadają na ziemie. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Moje gardło było zdarte od krzyków i słonych łez, które napłynęły mi do ust.

Przez chwilę chciałam stracić przytomność, ale Rogue mnie powstrzymała. Czułam jej radość. Czułam to, że chciała, abym przeżywała każdą chwilę. Dlatego mnie, siebie, po prostu nie dźgnęła. Była sadystką. A sadyści czerpią przyjemność z takich chwil.

Nóż był we mnie coraz głębiej. Plułam krwią. Już nie krzyczałam pojedynczych słów. Wrzeszczałam po prostu z agonii, jaką przeżywałam. Nie wiedziałam, co było gorsze - cierpienie, które odczuwałam fizycznie czy to psychiczne, które miało dopiero nadejść. Myślałam o moim dziecku, o tym jakie plany z nim zdążyłam już wymyślić. Przez chwilę pomyślałam o tym, że to już mój koniec. Ale nie - ona nie pozwoliłaby mi po prostu umrzeć.

Wreszcie poczułam, jak moje ciało upada na ziemię. Wreszcie ktoś się mną zainteresował. Rogue gadała coś w mojej głowie, ale nie słyszałam jej dokładnie. Ostrze zatrzymało się. Puściłam je, odzyskując kontrolę. 

Przewróciłam się na plecy. Widziałam pochylających się nade mną ludzi. Twarzy wykrzywione przerażeniem. Nie chciałam ich oglądać. Zamknęłam oczy i starałam się zemdleć, ale nie dałam rady. Potem jak przez mgłę czułam, jak ktoś mnie unosi, kładzie. Czułam jak jestem podpinana do różnych urządzeń. Ale najmocniej i tak czułam ból. 

Nie ma za co, Jack. Teraz możesz już iść spać. Śpij, a kiedy jutro się obudzisz... - Ponownie wybuchnęła śmiechem. Miałam ochotę ją uderzyć. Uderzyć siebie. Pewnie, bym to zrobiła, gdyby moje ręce nie były znowu bezwładne. - Jutro będzie znacznie gorzej.

Doskonale o tym wiedziałam. Nie chciałam, żeby było jutra. 


:)      :)      :)

Panie i panowie, ponownie drama time! Powinnam chyba z nią skończyć, o wiele bardziej wolę pisać radosne momenty i rozróbkę.
Przepraszam za pytanie nie na temat, ale czy ogląda z was ktoś może "Dirk Gently's Holistic Detective Agency?". Bo nie poznałam jeszcze nikogo, kto mógłby to oglądać, a serial jest po prostu przecudowny. Tak tylko się pytam :D


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top