Rozdział 5: Szczere rozmowy

Przeczesałem włosy ręką, pochylając się nad planem. Westchnąłem.
"To przecież nie takie trudne... ale tyle rzeczy może nie wypalić" - pomyślałem. Nawet nie zauważyłem, kiedy ktoś usiadł obok mnie. Spojrzałem na nieproszonego towarzysza z wyrzutem.
- Boże, Cole - jęknęła, widząc moją spoconą twarz - Przynieść ci ręcznik?
- Nie - odparłem krótko - Po prostu sobie idź, okej? Muszę poprawić kilka rzeczy w tym szajsie, który wymyśliliście.
Caroline westchnęła.
- Daj sobie pomóc - położyła rękę na moim ramieniu - Wiem, że ważne jest dla ciebie, aby wszystko łatwo poszło, no ale... - przełknęła ślinę w głośny sposób - Musisz odpocząć.
- Od kiedy jesteś taka milutka? - zapytałem.
- Przemyślałam kilka rzeczy - wzruszyła ramionami - Musimy sobie nawzajem pomagać, aby przetrwać ten trudny okres. Musimy wytrzymać. Dla Kaia - ostatnie słowa szepnęła, a w jej oku pojawiła się ledwo zauważalna łza.
 Na wspomnienie mojego przyjaciela zacisnąłem pięści. Krople potu spływały na kartkę z planem, a może to były moje łzy? Nie myślałem nad tym za dużo, tylko wstałem i spojrzałem na zapłakaną już Caroline. Dopiero teraz zauważyłem, jak bardzo to wszystko przeżywa. Wory pod oczami, drżące dłonie, obłąkane spojrzenie... Jakim idiotą byłem, skoro tego nie spostrzegłem? Moi przyjaciele cierpią tak samo jak ja, a może nawet bardziej, a ja myślę tylko o sobie, jakbym był największą ofiarą. 
Bez słowa znowu usiadłem i przytuliłem się do dziewczyny. Na początku była zdziwiona, ale potem wtuliła się w moje ciało. W tamtym momencie chciałem tylko ją pocieszyć. Jeśli mój przyjaciel ją kochał, to ta dziewczyna nie zasługuje na to cierpienie.
Oderwała się ode mnie dopiero po chwili. Zacisnęła usta w wąską linię, wstała i po prostu wyszła. Nie musiałem za nią iść, by wiedzieć, że pójdzie na cmentarz. Chodzi tam codziennie i nawet nie próbuje zapomnieć. Rozumiem ją, sam często tak robię.

~~~

- Wysłałam kilku mistrzów na zwiady - mruknęła Nya - Chwila, gdzie Caroline?
Posłałem jej znaczące spojrzenie.
- Mogłam się spodziewać - rzuciła i wróciła do swojego pokoju. Ja za to zacząłem się zastanawiać, gdzie podziewa się Rose. W całym tym stresie zapomniałem, że jest na mnie obrażona. Nie myśląc za wiele, zerwałem się z sofy i po prostu poszedłem na górę.
- Rose! Rose! - zawołałem, a po chwili namysłu palnąłem się w głowę - Rosemary?
- Tia, tak lepiej - mruknęła, wychodząc z łazienki - Muszę chyba swoje imię na czole sobie na pisać, bo i tak nie pamiętacie. Pomiędzy różą i rozmarynem jest znacząca różnica, Cole!
- Taa... Przepraszam, jeśli poczułaś się urażona. Nie chciałem...
- Tak, wiem - przerwała - To ja trochę przesadziłam. 
- Wybaczasz mi? - zapytałem, przybliżając się trochę.
- No jasne - uśmiechnęła się - Nie jestem tu po to, byśmy się do siebie nie odzywali.
- Domyśliłem się - wyszczerzyłem zęby, a ona walnęła mnie w bok.
- Więc... Jak tam misja? - zapytała.
- Wymyślili, jak dostać się do zamku tego gbura - burknąłem - No i dopiero co Nya wysłała kilku mistrzów na zwiady.
- To na razie jest chyba dobrze, prawda?
- Tak, tak... Ale jest coś, w czym potrzebuję twojej pomocy -rzekłem.
- S-serio? - wyglądała na zdziwioną.
Rose zawsze chciała nam pomóc, ale to właśnie ona była głównym celem Prezydenta, więc nie mogliśmy jej narażać. Dodatkowo jest wyjątkowo krucha, jeden cios by ją powalił. Za bardzo ją... lubię, żeby ją narażać.
- Tak - zamilkłem na chwilę - Masz ochotę wybrać się na cmentarz?

~~
Krótko bardzo xD Ważne, że w ogóle jest! Wiem - obiecałam, ale sprawy nieco się po przedłużały i rozdział jest dopiero teraz.
Cóż... Czarna Tęcza wraca do gry!






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top