25$

     Kolejne miesiące mijały mnie i Luke'owi samotnie pod względem miłości, a łóżkowe osiągnięcia przystanęły na tym jednym razie... Jeśli to kogoś w ogóle obchodzi. Chłopak całkiem oddał się pracy, wieczorami oglądaliśmy głupie seriale, a ja powoli przymierzałem się do zmiany zawodu. Jeśli chodzi o całą sytuację w związku z naszą relacją - Ashley obiecała nie pisnąć ani słówka "Cashtonowi" i rzeczywiście milczała jak grób, my natomiast... Zostaliśmy w niedopowiedzeniu. 

    Jeśli mam być szczery, czułem się rozdarty. Owszem, wiedziałem już, że raczej nie wejdę w związek z żadną kobietą, niemniej jednak bałem się przyznać do tego przed Luke'iem. Nie zawsze zachowywał się jakbyśmy byli "tylko przyjaciółmi", znacznie częściej wyglądał na takiego, który chce poprowadzić naszą znajomość ku wyższym poziomom, lecz wciąż nie byłem pewien, czy powinienem to niszczyć. Bałem się, bo ta przyjaźń znaczyła dla mnie... wszystko. 

    W tamtej chwili zbierałem się do wyjścia, bowiem Mary załatwiła mi spotkanie z właścicielką restauracji, której spodobał się mój katering. Nigdy nie wiązałem swojej przyszłości z gastronomią. Owszem, myślałem nad szkołą, myślałem nad jakimiś kursami, ale praca w pizzerii wystarczała, by powiązać koniec z końcem przed zdobyciem światowej sławy oczywiście. Ale kiedy patrzyłem na Luke'a, który realnie pojmował świat, chciałem... Zapewnić jemu... Zapewnić nam, dobrą przyszłość. Powinienem był zatem przestać marzyć, biorąc się do pracy. 

    To zabawne jak wiele zmienił w moim życiu. Pojawił się tak nagle by mieć mnie całego. Należeliśmy do siebie, co tylko nasiliło zniknięcie Dicka. 

    - Będzie pozytywnie, Michael. - Przeczesał moje włosy palcami, chcąc poprawić wciąż roztrzepaną fryzurę. 

    - Akurat, prawdopodobnie coś spieprzę. 

   - Ja w ciebie wierzę, pamiętasz? - Z westchnieniem tylko skinąłem, a potem spojrzeliśmy po sobie. Luke był skupiony, zupełnie różny od roztargnionego mnie. W jego błękitnych oczach tliły się radosne ogniki i coś, czego nie potrafiłem zrozumieć, coś co pojawiło się po naszym zbliżeniu. Spojrzałem na jego usta.

    - Doceniam. 

    - Jestem twoim największym fanem, Mikey. - Nie powstrzymałem uśmiechu. 

    Przez chwilę po prostu staliśmy, w milczeniu pożerając swoje twarze wzrokiem. Uniósłszy dłoń, pogłaskał mój polik. Delikatnie się zaczerwieniłem. 

    - Muszę iść, Lukey. 

    - Zadzwoń po wszystkim. 

    - Zadzwonię. 

    I znów cisza, po której z krzywym grymasem wyszedłem z mieszkania. Co się ze mną działo?! Najgorsze jest to, że chyba wiedziałem, lecz bałem się przyznać. 



    Z jednej strony przekonywałem siebie, że spodziewam się  wszystkiego, nastawiając się przy okazji na pewny sukces, z drugiej jednak trochę bałem się odrzucenia. Jakby sama myśl na temat budziła lęk o byciu niedostatecznie dobrym. I właśnie tą myślą nabuzowałem się zbyt mocno, i właśnie zachłyśnięty tą myślą wsiadłem do Charlotte, gdy Luke zaparkował na podjeździe. Obiecał przyjechać po mnie, bym nie musiał tłuc się autobusami, za co byłem mu niesamowicie wdzięczny. Przywitałem chłopaka niemrawym uśmiechem. 

    - Wszystko poszło świetnie, a ty mnie teraz wkręcasz? - Wzruszyłem ramionami. - Ej. 

    - Chyba się do tego nie nadaję. 

    - Niby czemu? - Znów wzruszyłem ramionami. - Michael? 

    - Mam wrażenie, że poszło mi beznadziejnie, okej? 

    - Kiedy będziesz wiedział? - Włączył się do ruchu, lecz zamiast skierować się bezpośrednio na Brooklyn, zakręcił w Queens. 

   - W poniedziałek. - Przetarłem twarz dłońmi. - Gdzie jedziesz? 

    - Postanowiłem cię trochę pocieszyć. 




    Niczego nieświadom dotarłem wraz z Hemmingsem na stację benzynową niedaleko wyjazdu z miasta. Nie miałem pojęcia dlaczego uznał właśnie to miejsce za odpowiednie do tankowania, skoro wcześniej mijaliśmy znacznie tańsze i łatwiej dostępne punkty uzupełniania benzyny. 

    - Wyjaśnisz mi to? 

    Luke uśmiechnął się zawadiacko, a potem po prostu włączył muzykę, następnie wychodząc z auta. Noc była głęboko czarna, chmury przysłaniały księżyc, niemniej jednak, nie zapowiadało się na deszcz. 

    - Mają tu najlepsze hot-dogi zaraz po tych ze stadionu Metsów. - Zmarszczyłem czoło. - Kiedy ja nie miałem pojęcia czy w moim życiu jest okej, zabrałeś mnie właśnie na hot-dogi. 

    - Rozwiążą one wszelkie wątpliwości? - Nie umiałem powstrzymać chichotu. 

    - Zdecydowanie. 

    - Luke, to parówka w bułce. - Machnął ręką, wyciągnąwszy pieniądze z kieszeni. - Jeśli cię stać, kup jeszcze wódkę. 

    - Prowadzę. 

    - Więc dla świadomości, że ją mamy. 

    Zostawił mnie samego na chwilę. Usiadłem przy urządzeniach do tankowania, o tak późnej porze, w tak zapyziałem miejsce i tak zapuszczali się nieliczni. Przeczesałem włosy palcami. 

    Co było nie tak?! Dlaczego nie mogłem poczuć się swobodnie?! I to zdecydowanie nie chodziło o pracę. 



    Ten rozdział jest totalnie z dupy, ale od jakiegoś czasu nie umiem skleić spójnego zdania. Następny pojawi się Bóg wie kiedy, ale wiem jak ma wyglądać i wiem, że musi być lepszy. Naprawdę mocno was przepraszam, straciłam wszelkie zdolności pisarskie :(

All the love xx





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top