$12
- Michael, ale przyznaj się. - Clum jęczał mi nad uchem, jakbym zrobił coś niewybaczalnie złego.
- Nie wiem o co ci chodzi. - Ująłem między palce śliską strukturę kartki, udając, że Hooda właściwie nie ma w pobliżu. Zdawałem sobie sprawę o co mnie posądza, niemniej jednak alternatywa wzdychania do nieosiągalnych dla mnie aut wyglądała o wiele atrakcyjniej.
- Myślę, że Calum twierdzi, że... you're so gay, you don't even like girls... - Ashton oparł się o blat z mojej lewej, a kiedy sam przejął czasopismo, ja przetarłem twarz dłonią.
- Ale to mnie Luke rwał na imprezie u Sally, okej?
- I to cię boli.
- Spierdalaj z powrotem do Mongolii skądś przylazł, ryżozjebie. - Zmrużyłem oczy, wsłuchując się w chichot Ashtona.
- Nie wzruszyłeś mnie, przyszły Królu Babylonu. - Oberwałem przyjacielskiego klapsa w tyłek.
- Czym jest Babylon? - Irwin nawet nie raczył podnieść wzroku, bowiem wiedział, że z Calumem zaczęliśmy przepychać się jak nastolatkowie, niby na śmierć i życie. Standard.
Dostałem w łydkę, chwyciłem jego szyję, zablokowałem atak ręką, a potem on chwycił garść moich lichych włosów. Dobrze, że pub był pusty, bo gdyby szef dowiedział się co robimy zamiast pracować, oboje zostalibyśmy natychmiast wydaleni, a przed zdobyciem światowej sławy... Oboje ów podady potrzebowaliśmy.
- Klub dla gejów... ej, ciekawe czy Luke tam chodził.
- Chodziłem gdzie? - Hemmings spojrzał po nas oceniająco i przestał obejmować Dicka.
Spotykali się od paru tygodni, a doszło do tego po dwóch kawach... później Luke nie wrócił na noc. Kibicowałem im, lecz czasem odnosiłem wrażenie, że tracę przyjaciela. Ale hej, miałem kota. Z resztą wciąż był moim kumplem, w nim... tylko się zakochał.
Odsunąwszy się od Hooda, uścisnąłem dłoń Carraway'a, a następnie skinąłem Hemmingsowi, z którym przecież widziałem się rano. Zrobił mi naleśniki, a to oznaczało tylko jedno - Dick go uszczęśliwiał.
- Do gejowskich klubów. - Ashton oczywiście jak zawsze z wyczuciem.
- O, no właśnie... Chodziłeś, Luke? - Odezwał się kut... to znaczy Dick.
Czy powinienem powiedzieć swojemu najlepszemu przyjacielowi, że śniło mi się, iż jego kochany chłoptaś zostaje zgniecony przez monumentalny, pomarszczony tyłek mojego pedofilnego nauczyciela wf'u z podstawówki, gdzie zakończyłem swoją przygodę z tym przedmiotem, bo wysiłek i fizyczny nie łączą się ani z Michael, ani z Clifford, Gordon też za nimi nie przepada, lecz to już swoją drogą.
Przemilczałem, choć sam sobie dziwiłem się dlaczego nie znoszę swojego, do niedawna, całkiem dobrego kolegi.
Z zamyślenia wydarła mnie salwa śmiechu i tym razem nie śmiali się ze mnie, szok miesiąca. Podniosłem wzrok na dwa powody swojej zadumy, Dick chichotał, Hemmings natomiast płonął czerwienią. Zmarszczyłem czoło, robiąc efektowną kaczkę z ust.
- Co?
- Może i chodziłem, ale tam jest super. - Okej, nic więcej nie potrzebowałem, by samemu parsknąć wręcz histerycznie. - Bawi was, że mam wzięcie?
- Wielu ich było przede mną? - najmniej lubiany przeze mnie osobnik zapytał, niby w żarcie.
- Cóóóż... - Luke pisnął. - Ale teraz jesteś ty, słońce.
Nie wiedzieć czemu Calum wlepiał zaciekawione spojrzenie w moją buzię, co było mi raczej nie na rękę, zważywszy na stopniowe, niezależne ode mnie, rzednięcie miny.
Cholera, Mike, ogarnij się. To ty jesteś jego przyjacielem, gdyby miał dziewczynę, na sto procent sam byś ją polubił.
Jasne, w jakim świecie żyjesz, mój kochany mózgu, o ile jeszcze żyjesz...
- Mówiłeś, że nie jesteś fuckboy'em! - Starałem się nie tracić humoru.
- Mówiłem, że nie sypiam z kobietami, a to różnica narządów płciowych, Michaelku. - Prychnąłem, robiąc motorek ustami.
Prawdopodobnie ta idiotyczna pogawędka ciągnęłaby się bez końca, gdyby Wielki Brat nie zjawił się na własnych śmieciach. Szef baru zmierzył nas, unosząc jedną brew, co wystarczyło, by Ashton zabrał się za ścieranie stolików. Luke, przechodząc przez blat, pobiegł do kuchni po fartuszek, Dick usiał, zamawiając od Caluma pepsi z lodem, a ja, trzymając w dłoni gazetę, wszedłem do pomieszczenia zaraz za Hemmingsem. Pech chciał, że wręcz wpadliśmy na siebie.
Luke chwycił moje ramiona, bym nie wywrócił się na okazjonalnie czystej podłodze. Podniosłem głowę, przełknąłem głośno ślinę. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie, milcząc.
- Uważaj, nie chcesz osierocić Chandlera - wyszeptał.
- Jasne, dzięki. - Poczułem, że serce podchodzi mi do gardła. Czemu?!
- Pewex, jak to mówi Solaris.
Śmiejąc się cichutko, oparłem czoło o jego brodę. Luke był zdezorientowany tylko przez moment. Przyjemne ciepło biło od jego buzi, a kciukiem zaczął rysować maleńkie kółka na mojej skórze przez koszulę. Przegryzłem wargę. To było zbyt przyjemne... Przyjemnie też pachniał... Zganiałem się za tę głupotę, bo przecież pachniał moimi perfumami. I kawą. Opuściłem powieki. Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku. Chciałem ułożyć ją w tali przyjaciela, jednakże do kuchni, na nieszczęście, wszedł Ashton.
Odsunęliśmy się od siebie wręcz w odskoku. Jakbyśmy właśnie kogoś zabili, ale Luke tylko ocalił mnie przed upadkiem, a ja...
Ogarnij swoją tępą dupę, Michael!
O, mózgu! Wróciłeś!
- Spokojnie, wasz sekret jest u mnie bezpieczny, bawcie się dalej. - Jego mina była tak podobna do słynnego lenny face...
- Nic nie robiliśmy, Luke mnie złapał, bo jakiś pacan zmył podłogę, powiedz mu, Luke.
- Tak właśnie było. - Odetchnął. - To ja ten... Pomogę Calumowi w czymś ważnym. - I wyszedł, jak na moje, zbyt energicznie.
- Dołączam do Cala, ciuchcia MUKE jedzie w stronę słońca, ciuch ciuch. - Ash został zdzielony szmatą, wtedy ja usiadłem na blacie, by móc przeanalizować, co tak właściwie wydarzyło się między nami.
Niestety miałem w głowię jedną, wielką papkę.
Nie byłem gejem, nie preferowałem chłopców i cokolwiek miało miejsce w przeszłości, nie, nie mogłem nawet rzucać takimi kretyńskimi koncepcjami. Lubiłem Luke'a, przyjaźniliśmy się, mieszkaliśmy ze sobą, spaliśmy w jednym łóżku, ale to wciąż była tylko przyjaźń. Brakowało w tym pociągu seksualnego, brakowało romantycznych gestów, a przez to, że jeden z nas okazywał czułość tej samej płci, mogło wydawać się zupełnie odwrotnie. Właśnie tak było, Michael.
Niech cie diabli biorą, Michael!
Ostatecznie wróciłem na salę wraz z gazetą. Oparłszy się o blat natomiast, zmierzyłem Caluma. Nie komentował, zatem Ashton rzeczywiście o niczym mu nie powiedział.
Wróciłem do wlepiania wzroku w Chevrolet Impalę, jeden ze starszych modeli, ale za to jaki piękny. Mógłbym zamieszkać w tym aucie...
- Kupisz mi go, jak skończę dwadzieścia trzy lata?
- Sam sobie go kupisz, kiedy zdobędziemy światową sławę. - Calum obdarzył natomiast Camaro uczuciem szczerszym, niż Susannę. Oboje wzdychaliśmy więc do samochodów.
Na chwilę podniosłem wzrok, by zbadać sytuację w barze. Luke żegnał się z Dickiem na zewnątrz. Całowali się... Bo przecież pary się całują, to nic takiego, zdecydowanie robią to częściej bez publiki... Wróciłem do gazety, podczas gdy Ashton, jakby na złość włączył I wanna be yours.
Nie chciałem być jego!
Chciałem tylko... zachować przyjaciela.
- Co tak smęcicie, dzieciaczki?! - Głos Hemmingsa odbił się echem od ścian pizzerii. Miał chłopak struny. - Może zapuścicie jakieś Bon Jovi, albo Queen, albo cokolwiek, co jest szybsze, hm? - Zarzucił ramiona na szyję moją i Caluma. - O, miałem taki. - Skinął w stronę cudownej Impali.
- Co?!
- Piękny samochód, dostałem od taty, kiedy zdałem prawko, chociaż szczerze mówiąc wolałbym coś bardziej sportowego.
- Miałeś pieprzoną Impalę?! - Zrzuciwszy jego rękę z siebie, wytrzeszczyłem oczy w stu procentach własnych możliwości.
- To właśnie powiedziałem. W sumie... wciąż stoi w garażu. Ben miał po nią przyjechać, ale schowałem kluczyki w takim miejscu, że prędzej umrze ze starości, niż je znajdzie. - Uśmiechnął się dumny z siebie, a ja byłem dumny z niego.
Olśniło mnie, zrobiłem krok w stronę Luke'a, wystawiłem palec w jego kierunku i dźgnąłem chłopaka w środek klatki piersiowej.
- Ferb, już wiem, co będziemy robić w nocy. - Uśmiechnąłem się szelmowsko.
Mówiłem, że odwiedzę Upper East Side szybciej, niż bym tego chciał...
- Michael, rezygnuję. - Ubrany w czarne, damskie rurki, czarny sweter i czarną beanie... z pomponem, Luke dygotał przez chłodny, jesienny wiatr, który i tak osłabiał wysoki mur do niedawna jego własnego domu. - To włamanie.
- Mieszkałeś tu, żadne włamanie, wycieczka krajoznawcza... - Wsunąłem zmarznięte w dłonie w kieszenie czarnej bluzy Luke'a, którą pożyczyłem, by nie zmienić się w kostkę lodu.
- Połączona z kradzieżą! - szeptał, jednak doskonale wiedziałem, że w innych okolicznościach te zdania miałyby na końcach wykrzykniki.
- Nie. Odjedziesz swoim własnym, osobistym autem, ze swoim własnym, osobistym, najlepszym na świecie kumplem. - Wywrócił oczami teatralnie. - Nie pękaj, jaka jest ta baba, co tu teraz mieszka?
- Ciotka Bernice, stara panna z bandą kotów. Bardzo stara. Typowy moher. Mówiłem ci. - Coś nas więc łączy. Nieważne, skup się, mózgu. - Ma forsę, bo dziadek miał forsę, to kompletna idiotka. Nawet nie lubi aut, dlatego prawdopodobnie nie chodzi do garażu. I dobrze, Charlotte mogłaby ucierpieć. - Charlotte - imię Impali, dla ścisłości.
- Myślisz, że ulegnie urokom Clifforda. - Zatrzepotałem rzęsami. - Po co ja w ogóle pytam, każdy by uległ.
- Tak sobie wmawiaj.
- Zamknij się, dziwko. - Oberwał.
- Nie dźgaj mnie, Gordon.
- Więc się skup. - Skinąłem, by się pochylił. Znajdowaliśmy się za domem, bo przecież wyglądalibyśmy podejrzanie przed samym wejściem. - Zrobimy tak, ja zadzwonię do drzwi, nagadam jej głupot, a ty wrzaśniesz, co Solaris ci napisze, w momencie, gdy dotrze tu z ziomkiem z naprzeciwka, Calumem i Ashtonem. Ona zacznie biec, wtedy ty wślizgniesz się przez szparkę i pójdziesz po kluczyki.
- Solaris? Michael?!
- Potrzebowaliśmy posiłków...
- Cokolwiek. Jak wydostaniemy auto?
- Wrócimy po nie, kiedy wyjdzie do pracy.
- Jak otworzysz garaż?
- Najlepsze na koniec. Sam mówiłeś, że ma w dupie motoryzację i nawet nie wchodzi do garażu. Zostawisz tam otwarte okno, przez które wejdziemy.
- Jesteś mistrzem zła. Powinieneś siedzieć w pierdlu.
- Nie czas na komplementy, Luke. Patrz i się ucz.
Rzucając na ziemię plecak, w którym miałem potrzebne rekwizyty, ubrałem perukę we względnie normalnym kolorze. Rudy konfident, takim ciotą zazwyczaj ufają stare panny. Bluzę zamieniłem na pulowerek w kratę taty Caluma, a na nos założyłem okulary Ashtona, w których widziałem całkiem nieźle.
- Gdybym miał wąsa, wyglądałbym prawdopodobnie jak mój ojciec.
- Nie zapuszczaj.
- Nie zapuszczę, a ty zgol łoniaki z brody. - Luke pokazał mi język, ale nie zwracałem na niego już większej uwagi.
Zajęliśmy się misją...
- No dobrze, proszę pana, ale jak to?! Co się stało?! - Ciotka Bernice rzeczywiście mogła przerazić niejednego, poczciwego mężczyznę nie tyle swoim wyglądem, co gburowatą miną i stereotypowym sposobem myślenia... Powiedział doktor habilitowany Michael Clifford.
- No tak to, panno Hemmings, mieszkam w tej okolicy od wczoraj i ktoś szepnął mi o pani oraz pani kotach. Niestety grasuje tu bardzo zdemoralizowana młodzież. Obrażali panią, pani... gustowną fryzurę, pani piękne zwierzęta domowe... i powiedzieli, że kościół kłamie. To ciapate geje, ateiści, a fe z takimi! - Używałem swojej najlepszej podróbki brytyjskiego akcentu, patrząc, jak kobieta blednie i kręci z niedowierzaniem głową.
- Już ja im dam, hultaje i gałgany.
- Ssij proboszczowi, tępa dzido, elo! - krzyknął Luke, używając tekstów podsuniętych przez Solaris - moją tajną broń. Obiecałem jej niańczenie Justina, czy tam Briana w przyszły weekend za pomoc. Dotarła na miejsce.
- Siema, stara, jak ty w ogóle wyglądasz, mam tu twojego kota, raz dwa trzy. - Miejmy tylko nadzieję, że Chandlerowi nic się nie stanie... Czułem się, jak złoczyńca wplątujący własne dziecko w akcję przemytu narkotyków.
Cholera, ten plan to jedna, wielka katastrofa.
- Idziemy spalić go na czarnej mszy, bo jesteśmy krwawą miazgą! - krzyknął Calum, mający na sobie skórzane spodnie, ramoneskę i... czarną kredkę pod oczyma?
- Muhahhahaha! - zaśmiał się przesadnie Ashton.
- Musimy ich złapać!
- Pomogę panu, panie...
- Dick. Dick Carraway. - Musiałem.
- Nigdy nas nie złapiecie! - Pan Prezes z naprzeciwka zaczął sikać na trawnik.
Miarka się przebrała. Bernice ruszyła do biegu, ja równo za nią, a Luke niezauważony dostał się do środka.
Miałem tylko nadzieję, że kobieta jest na tyle głupia, by nie dzwonić potem na policję, a jeśli nie... Cóż, złożą wizytę niejakiemu Dickowi Carraway'owi, nie Michaelowi Cliffordowi.
Mózgu?
Po tym planie byłem już pewny, że powinienem przestać go używać. Mam zdecydowanie zbyt wybujałą fantazję.
To jest Luke. Luke odciąga Michaela od głupich pomysłów. Pomóżmy Luke'owi.
Siemanko ziomeczki! Nie, to jeszcze nie koniec tej nocy.
Nie wiem czemu tak lubię ten rozdział, po prostu miło mi się go pisało i choć pierwsza część jest jako tako normalna, tak druga sięgnęła zenitu głupoty. Nie pytajcie, jak na to wpadłam.
Dwóch takich, co ukradło Impalę, he?
Proszę o szczere komentarze, bo co to za ff bez patoli?!
All the love, Polsat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top