$11
Nie wińcie mnie za teledysk tej piosenki...
W powietrzu unosił się słodki zapach czekolady, a ciepło spowodowane rozgrzanym piekarnikiem niwelowało chłód, wpadający przez okna do wnętrza niewielkiej kuchenki. Bałagan piętrzył się w zlewie, mając na sobie jeszcze większy bałagan, ubrania porozrzucane po podłodze świadczyły o rozmaitości garderoby mojej i Luke'a - kolejno: ciasne, czarne spodnie, najwygodniejsze dresy, wielgachne swetry, kilka par bokserek, jakieś koszule oraz moja ulubiona, jeansowa kurtka na honorowym miejscu - po środku złożonej wersalki. Kurz. Pełno kurzu. Jakieś książki, wróć, półki na płyty stworzone ze starych podręczników no i na sam koniec perfekcyjnie wyczyszczone, błyszczące niemalże higieną gitary.
Mieszkania na Brooklynie ostatnimi czasy niesamowicie podrożały, zważywszy na nagły wzrost niezrozumianych, umęczonych, artystycznych dusz, które zachłyśnięte wizją osiedlenia się w Mieście Drzew, pobrały kredyty hipoteczne na najbardziej urokliwe kwaterki. Nie zapomnijmy też, że spora cześć ludzi pracujących na Manhattanie, o ile nie znaczna większość, właśnie gdzieś w okolicach Brooklyn Bridge nad East River, postanowiła odnaleźć swoje miejsce na świecie.
Ja osobiście nie byłem ani szczególnie umęczony, ani nie spieszyło mi się do odwiedzenia Upper East Side, cóż. Złożyłem jednakże wizytę tym nadętym snobom szybciej, niż bym się tego spodziewał, ale o tym za chwilę.
Mówiliśmy o moim mieszkaniu. Ono znajdowało się całkiem niedaleko granicy Brooklynu z Queens. Było znikomych rozmiarów. Mieściło się w pleśniejącej kamienicy, z widokiem na zaułek oraz śmietniki. Ale było moje. Było pierwszą rzeczą, która sprawiła, że stanąłem na nogi, gdy mój nastoletni tyłek zmierzył się z ulicą. Mieszkałem wcześniej u Caluma, a kiedy wprowadziła się Susanna zrobiło się zbyt ciasno, dlatego ostatecznie byłem zobligowany, by się eksmitować, w tempie natychmiastowym najlepiej. Gdy wreszcie znalazłem coś na moją kieszeń, bez większego zawahania wynająłem, wprowadziłem się i zamieszkałem. Nawet jeśli jesienią czasem dygotałem z zimna... Nie zamieniłbym tej rudery na żadną inną. Bo była moja. Pewien dowód samowystarczalności... za własne, ciężko zarobione pieniądze.
Zaczął się listopad, a rachunki za gaz rosły. Dzięki Luke'owi mieliśmy więcej gotówki, niemniej zużywaliśmy dóbr jeszcze raz tyle, ile zużywałem ich sam. Błąd. Dwa razy Michael nie byłby w stanie przetrawić tego, co trawił jeden Luke. Mam na myśli ciepłą wodę, prąd, gaz, a nawet produkty spożywcze. Lecz to ostatnie to chyba moja wina, bowiem nie mogłem się powstrzymać i testowałem na Hemmingsie, niczym na własnym króliku doświadczalnym, moje osobiste przepisy.
Wyciągnąwszy kolejną blaszkę ciastek z piekarnika, wyłożyłem je na talerzyk, a gdy schowałem rozgrzany metal z powrotem do opiekacza, omotałem wzrokiem skupionego na ekranie komórki Luke'a. Uśmiech sam cisnął się na moje usta. Koniecznie musiał przywłaszczyć sobie ogromną, futrzaną bluzę z uszami, którą wyrzucić planowała siostra Ashtona, a że materiał okazał się być rzeczywiście kolosalnych rozmiarów, hura chińskie stronki i wasza cholerna rozmiarówko, nawet Hemmings w ów misiu tonął. Przynajmniej było mu ciepło, gdy zafascynowany kolejnymi wiadomościami, prawdopodobnie od Caluma, bo zostali przyjaciółmi z krwi i kości, pochłaniał kolejne wypieki, zapominając, iż w ogóle mieli coś w ustach. Zwrócił na mnie uwagę dopiero wtedy, gdy okazało się, że talerz jest pusty.
- Mikeyy...
- Skończyły się, wybacz. - Złośliwie założyłem kaptur na roztrzepane, jasne włosy Luke'a. - Czekam aż skończy ci się bateria, bo chcę odzyskać kumpla. Idź do tego Cala.
- Pada - odparł, a potem wziął oddech. - Clifford, czy ja zjadłem wszystkie ciastka?
- No tak, a kto inny?
- O kurwa. - Zaśmiał się pod nosem. - Hamuj mnie, okej?!
- Po co? Nawet nie wiesz jakie to szczęście, kiedy ktoś lubi to, co przygotowałeś. - Przysunąłem sobie krzesło, chcąc zabrać Luke'owi komórkę, ale nie pozwolił mi nawet spojrzeć w ekran. Jakby coś ukrywał.
- Bo czuję, że jeszcze trochę i nie zmieszczę się w spodnie.
- Czarne, damskie rurki? Serio? Nikt się w nie nie mieści. - Wsadziłem do ust ostatnie, ocalone wcześniej ciastko. - Poza tym skończ pieprzyć, zachowujesz się trochę jak baba.
- Nie prawda. - Luke prychnął i znów skupił wzrok na telefonie.
- Zwrócisz na mnie chociaż trochę uwagi? Zagramy w fifę? Posłuchamy the Lonley Island? Zagramy w kalambury? Obejrzymy The Voice na youtube? Będę grał, a ty zgadywał co gram, Luke, nudzę się, zapewniaj mi jakąkolwiek rozrywkę!
Patrzył na mnie z kpiną, a kiedy znów usłyszałem tę przeklętą wibrację, wyrwałem telefon z ręki chłopaka. Moim oczom ukazał się numer, który nie należał do Hooda...
- Mam nadzieję, że wyjdziemy na kawę - przeczytałem na głos. - Chętnie popatrzę znów na twoje niebieskie oczka... Dick? - Próbowałem nie parsknąć śmiechem. - O Boże, Lulu, ale masz pecha.
- Co, czemu? - Hemmings nie wyglądał na zadowolonego, właściwie to był zmieszany. Odebrał mi swoją własność. - Po prostu to zostaw.
- Ej, ale to nic złego, że masz powodzenie u chłopaków. - Dźgnąłem go w bok, o ile to był bok, czego nie umiałem zidentyfikować przez puchatą bluzę. Najwidoczniej trafiłem, bo jęknął i oberwałem po łapach. - To ta twoja cecha. - Puściłem mu oczko, drwiąc dalej.
- Co? Nie mam cechy! Cokolwiek sobie o mnie myślisz, jestem bardzo męski!
- Szczególnie z tym zagiętym nadgarstkiem. - Nie umiałem powstrzymać śmiechu.
- Ugh!
- I wtedy, kiedy inni goście patrzą na twój tyłek...
- Patrzą? - Luke przegryzł wargę.
- Chwila...
- Wiesz, Mike... Z Dickiem to tak trochę... Fajny gość i ten... Ja jestem...
No dobra. Czasem myślałem, że Luke mógłby woleć mężczyzn, ale przecież powiedziałby mi o tym. Dlatego zostawiłem temat jego orientacji w spokoju. Ja sam byłem raczej tolerancyjny. Raczej bardzo, zważywszy na... Nieważne, wróćmy do Luke'a. Czy to zmieniłoby cokolwiek w naszej relacji? Myślę, że nie, ale nie ukrywam - odrobinę się zmieszałem, bo przecież rzucałem takimi idiotycznymi żartami.
- Jesteś? - Przytaknął, spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Jestem. Ale nie wiedziałem, że to po mnie widać.
- Nie widać, w sensie... Jesteś przystojny, odrobinę zniewieściały, ale wciąż w jakiś sposób męski... Tylko nie myśl, że cię podrywam, ja nie jestem. W sensie... nie załamałbym się, gdybym był, ale chyba nie jestem.
- Okej, jasne.
Zapadła między nami cisza. Zastanawiałem się co powinienem był powiedzieć w takiej chwili, nie wyglądała ona szczególnie wzniośle. W odtwarzaczu wciąż kręciła się płyta Arctic Monkeys, Chandler wciąż syczał na dzieciaka Solaris w korytarzu, a Luke wciąż miał na sobie tę debilną bluzę. Nie doznałem jakiejś odrazy w stosunku do niego, skądże znów. Dalej był moim Luke'iem. Po prostu lubił penisy. I to było okej.
- Dlaczego nic nie mówiłeś? - Usiadłem na blacie przed nim. Hemmings wyłącznie wzruszył ramionami. - Ej, wyglądam ci na homofoba? Lukey, to nic takiego, love is love?
- Ja to wiem i ty to wiesz...
- A czy ktoś nie wie? O Boże, nie mów, że ten cały Justin, który oberwał ode mnie lewego sierpowego cię nękał, już ja gnojka dopadnę i tak mu poprawię...
- Mikey! - Luke zacisnął palce na moim kolanie, pokręciwszy przecząco głową. - Justin to mój były chłopak. Nikt mnie nie nękał. Jest w porządku, ja tylko bałem się, że będę musiał wrócić na kanapę, albo, że nasza relacja jakoś szczególnie ulegnie zmianie.
- Dlaczego miałaby?
- Prawdę mówiąc... nie wiem. - Widziałem wypieki, które ozdobiły poliki chłopaka. Niepewnie ująłem jego, znacznie większą od mojej, dłoń i pogładziłem kciukiem knykcie. Oblizałem usta.
- Jesteś dobrym przyjacielem, świetnym współlokatorem i beznadziejnym kelnerem, ale to pomińmy, poza tym ty to jedyna osoba, która je dosłownie wszystko, co ugotuję. Jak mógłbym jakkolwiek się od ciebie odsunąć?
- Więc jest dobrze?
- Jest, bo cenię sobie szczerość. - Zeskoczyłem z blatu, a potem... chyba trochę mnie poniosło, ponieważ oplotłem ramiona wokół szyi Luke'a i oparłem głowę o jego głowę. Dziwne ciepło emanowało od jego policzków, lecz nie na tym się skupiłem, idiota pociągnął mnie na siebie i w ten sposób... zniszczyliśmy jedno z dwóch krzeseł w mieszkaniu. Upadliśmy na ziemię.
- Moja rwa kulszowa! - jęknął Luke, na co wybuchnąłem szczerym śmiechem. - I co rżysz, niebieski?!
- Pieprz się, blondi, gdyby twoje ruchy były mniej gwałtowne...
Zawisłem nad nim. Przez moment wpatrywałem się z uwagą w twarz Luke'a, mój mózg jakby próbował coś rozważyć, ale poddał się, gdy ten wstając, pomógł również mnie wrócić do pionu. Pogłaskał swoje obolałe plecy, zrzucił z ramion miśka, a potem się przeciągnął.
- Skoro już wszystko o sobie wiemy... gdzie ciastka, za dużo fitnesu. - I znów się roześmiałem, a potem, kiedy to szwędacz pognał do lodówki, postanowiłem zrobić mu przysługę.
Do Mr. Dick: "Chętnie wyskoczę z tobą na kawę, jutro kończę zmianę po 6 p.m. ;-)"
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak wielki błąd popełniam.
chcę postawić pomnik dla tego gifa.
Siemanko Ziomeczki!
Zgadza się, Polsat wrócił i wróciła też perspektywa Michaela. Którą wolicie? Który z chłopaków jest bliższy waszym sercom? No i przede wszystkim... DICK. Nie wiem co o nim myśleć. Karo go lubi, ja go nie cierpię, może sami ocenicie. Dodałam już gościa do obsady i damn... Chyba muszę zwolnić z wrzucaniem rozdziałów, bo napiszę 2bb szybciej niż bym chciała cri.
Ej. Mike coś ukrywa, nie? ;-)
Btw, zapraszam na Between the Pages, czyli BARDZO WAŻNE DLA MNIE ff o MUKE'u, które jest bardziej artystyczne, ale obiecuję wam lepszą zabawę, niż się dzieje. hehe.
Miłego wieczorku, all the love, Polsat x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top