Dzień 5
~Eleven~
Otworzyłem oczy, ale nie miałem zamiaru wstawać. Najchętniej zostałbym tak zawinięty w kołdrę do wieczora, ale niestety to prawdziwe życie, a nie moje marzenia. Smutna rzeczywistość mówiła, że trzeba ruszyć dupę i pójść na zakupy. Ale to może zaczekać jeszcze godzinkę. Lub pięć. Jest dopiero dziesiąta, jeszcze wcześnie.
Zmobilizowałem się do wygrzebania z kołdry po dwudziestu minutach. Miałem szczerą nadzieję, że klon dotrzyma obietnicy i faktycznie nie będzie mnie dziś nękał. Te niekontrolowane napady adrenaliny zdecydowanie szkodzą mi na serce i mózg. Udałem się do kuchni i wszystkie moje nadzieje zostały rozwiane. Dark siedział przy stole, przegryzając kanapkę. Gdy stanąłem w progu, podniósł głowę i uśmiechnął się, ale nie tak jak wcześniej. Tym razem wyglądało to jak szczery, przyjazny uśmiech. Gestem zaprosił mnie do przyłączenia się do niego przy stole. Zrobiłem sobie kanapkę i usiadłem na przeciwko mojego klona, który cały czas czujnie się we mnie wpatrywał. Nie było to straszne, ale trochę krępujące. Ogólnie czułem się przy nim jakoś dziwnie. Nie odzywałem się ani słowem, więc najwyraźniej stwierdził, że to on powinien zacząć rozmowę. Oczywiście przywołał najgłupszy temat, jaki mógł wymyślić.
- Czego chciał od ciebie wczoraj Erkaes? - zapytał po prostu, naturalnym, niemal przyjacielskim tonem. Brzmiał, jakby naprawdę go to obchodziło. Ja natomiast niemal zadławiłem się kawałkiem kanapki. Gdy już opanowałem kaszel, byłem cały czerwony. Odchrząknąłem i wysiliłem się na zwyczajny ton.
- Pytał, czy mógłby przyprowadzić tutaj Graine. Też chciałaby cię poznać - tak naprawdę wygadywał mi moją głupotę, której zresztą nie popełniłem, ale kopia nie musiała o tym wiedzieć.
- To może zaprosisz ich dzisiaj? - zapytał Dark prawie z entuzjazmem - Jest jeszcze wcześnie. Mogliby wpaść koło osiemnastej. Zdążyłbyś zrobić zakupy i przygotować jakieś jedzenie. O, albo moglibyśmy upiec ciastka! - naprawdę miałem wrażenie, że klon ma na to wszystko ochotę. Co on znowu knuje? Zachowuje się jak nie on.
- Eee... No... dobra? - właściwie nie za bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć.
Kopia klasnęła w dłonie i wyszła z kuchni. Westchnąłem tylko i poszedłem do pokoju po telefon. W co ja się znowu pakuję? Napisałem wiadomość do Erkaesa z pytaniem o spotkanie. Odpowiedział niemal natychmiast. "Pewnie, że przyjdziemy. Graine będzie zachwycona. Może weźmiemy też Yasu? Nie, no dobra, żartowałem, nie zabij mnie. Chcę ciastka." No fajnie, może faktycznie je upiekę? Będzie śmiesznie, w naszej okolicy rzadko kiedy pojawia się straż pożarna. Wystukałem tylko, że się cieszę i zezwoliłem im na wejście do mieszkania bez pukania. I tak nie spodziewam się nikogo więcej. Narzuciłem na siebie szarą bluzę, zabrałem portfel i wyszedłem z domu. Czekały mnie jeszcze zakupy, a skoro przyjdą goście, to doskonała motywacja, żeby faktycznie się tym zająć.
~Dark Eleven~
Siedziałem w pokoju, czekając, aż oryginał wróci z miasta. Szkoda, że musiałem tutaj siedzieć. Sam poszwendałbym się po parku, czy nawet po ulicy. Gdziekolwiek. Najzwyczajniej zaczynało mi się nudzić. Ale obiecałem, że dam mu dziś spokój, to dam. Ciekawe, czy rzeczywiście się zgodzi na te ciastka? Pewnie nie umie piec, więc jeśli faktycznie mu się zachce, to pewnie będzie dosyć śmiesznie. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi, oznaczający, że oryginał wrócił do domu. Poszedłem do kuchni i pomogłem mu rozpakować zakupy, po czym usiedliśmy przy stole, uważnie się obserwując. Zapewne właśnie zastanawiał się, co takiego znowu knuję, że zachowuję się tak beztrosko i przyjacielsko. A ja nic nie planowałem. Chciałem po prostu dać mu jeden dzień odpoczynku. Może i jestem jego mroczną wersją, ale to nie znaczy, że muszę być wiecznie wredny. No dobra, może powinno, ale hej, ja też czasem mogę pobyć miły. Tak wiecie, żeby zmylić przeciwnika. O, dobre, tak przyjmijmy.
Oryginał oznajmił, że idzie nagrywać, póki jeszcze ma trochę czasu, a koło piątej weźmiemy się za ciastka. Naprawdę się zgodził! Ja nie wierzę! Nie to, żebym się nie cieszył. Będzie się z czego ponabijać, przynajmniej taką mam nadzieję. Mateusz wyszedł i zamknął się w pokoju nagrań. Co jakiś czas dochodziły mnie krzyki w stylu "Kyle, ty kurwo!" albo "No już miałem ten łom!", ewentualnie "Sąsiedzi znowu będą chcieli mnie zabić, za to, że sąsiad chce mnie zamknąć w pułapce na niedźwiedzie". To się nazywa ubaw. Mnie robienie z siebie debila przed kamerą chyba nie przynosiłoby takiej radości.
*time skip*
Zgodnie z zapowiedzią, o piątej wyszedł z pokoju i wrócił do kuchni. Zaczęliśmy przygotowania do pogromu, jaki zaraz miał nastąpić. Przestudiowanie przepisu i przygotowanie wszystkiego zajęło nam pół godziny. Gdy wreszcie mieliśmy przystąpić do dzieła, postanowiłem pobyć jednak troszkę wredny i posypałem jego włosy i koszulkę garścią mąki. Odwrócił się w moją stronę z mordem w oczach, na co tylko się uśmiechnąłem. Oczywiście odrobinkę złośliwie. Chyba wyprowadziłem go tym z równowagi, bo również złapał za biały proszek i cisnął we mnie całą garścią. Nie mogłem tego tak zostawić. Oddałem mu. Po chwili zaczęły latać jajka, cukier puder i kakao. Znowu trzeba będzie pójść na zakupy. Gdy już się wyżyliśmy na biednych, bezbronnych produktach, byliśmy cali umorusani w sumie wszystkim. Kuchnia wyglądała, jakby przeszło przez nią tornado. Cały blat i podłoga były obsypane mąką i kakaem, a na drzwiach lodówki, zresztą jak i na szafkach oraz kafelkach były porozbijane jajka. Z przewróconego kartonu sączyło się mleko, zalewając stół. A to nie była nawet bitwa na poważnie, tylko dla zabawy. Chyba.
Niemniej zostało tylko kilkanaście minut do przyjazdu gości, więc wypadałoby trochę ogarnąć to całe pobojowisko. Oryginał najwyraźniej doszedł do podobnego wniosku, bo westchnął przeciągle i skierował się w stronę korytarza, zapewne po miotłę albo mop. Ja zgarnąłem ścierkę i próbowałem jakoś powstrzymać mleczną powódź. Akurat odwracałem się w stronę drzwi, gdy wszedł Mateusz. Pech chciał, że pośliznął się, co przy obecnym stanie podłogi nie było wcale trudne, i poleciał prosto na mnie. Zasłoniłem się rękami, ale nie udało mi się ustać i obydwaj wywaliliśmy się, wzniecając przy okazji obłok mąki. Instynktownie zamknąłem oczy, żeby się nie zaprószyły. Gdy otwarłem je, pył zdążył już opaść. Zobaczyłem twarz oryginału, kilka centymetrów od mojej. Trzymał ręce po obu stronach mojej głowy. Długie blond włosy były potargane i opadały mu na czoło. Również podniósł powieki, a ja z niewiadomego sobie powodu wstrzymałem oddech na sekundę, gdy spojrzałem w jego błękitne tęczówki. Nie płonęły gniewem jak zwykle, nie widziałem w nich zawstydzenia czy skrępowania, które ostatnio mu serwowałem. Prawdę mówiąc, nie mogłem wyczytać z nich zupełnie nic. On po prostu na mnie patrzył, a ja nie byłem w stanie odczytać jego emocji. Czułem, że moje serce bije szybciej, ale to na pewno przez niedawno rozegraną bitwę na jedzenie. Po prostu nie zdążyło się całkowicie uspokoić. Prawda?
Leżeliśmy tak chwilę, gdy zauważyłem, że dystans pomiędzy nami odrobinę się zmniejszył. Co więcej, robił to dalej. Czy on...? Nie. Nie, nie, nie, nie. Stanowcze nie. No błagam! Dlaczego? Jak tak w ogóle można? Wyraz jego twarzy nie zmienił się ani odrobinę. Dlaczego jeszcze leżę bezczynnie, zamiast zwyczajnie strzelić mu w twarz i z godnością opuścić kuchnię? Coś jednak mi na to nie pozwalało. Jakaś niewidzialna siła trzymała moje ręce przyklejone do podłogi. Czułem bijące od niej zimno, a mimo to zrobiło mi się tak duszno, że ledwo łapałem powietrze. Mój mózg wrzeszczał, żeby to przerwać w jakikolwiek sposób, ale ciało nie miało najmniejszego zamiaru go słuchać. Dzieliło nas kilkanaście milimetrów, gdy nagle...
~Eleven~
Nie wiedziałem za bardzo, na czym właściwie się pośliznąłem. To pewnie jakieś jajko, jedno z licznych zresztą. Poleciałem do przodu, upadając na Darka. Zamknąłem oczy, bo w powietrze wzbiła się chmura mąki. Gdy znów je otwarłem, zobaczyłem pod sobą twarz klona. Wpatrywał się we mnie, jakby chciał co najmniej odczytać moje myśli. Tak się składa, że ja sam nie wiedziałem, co w tym momencie myślę. Z jednej strony to było takie: O ja pierdolę, zabierzcie mnie stąd!, a z drugiej: Co i dlaczego się tu właśnie odwala? Niby podobne, ale jednak nie do końca.
Oczywiście była jeszcze trzecia możliwość, która zakiełkowała gdzieś z tyłu, w najczarniejszych odmętach mojego umysłu, a brzmiała mniej więcej: Zrób coś! Wykorzystaj sytuację póki możesz!
Bardzo starałem się nie dopuszczać do siebie tego głosu i kazałem mu się zamknąć, ale miał mnie serdecznie w dupie. Z przerażeniem dostrzegłem, że dystans między nami malał coraz bardziej. Dlaczego po prostu nie strzeliłem jemu albo sobie w twarz i nie wstałem, opuszczając z godnością kuchnię? Czułem się, jakby moje ciało działało wbrew mojej woli. Nic nie było takie, jakie powinno. W powietrzu było słychać tylko nasze ciężkie oddechy. Ale były spowodowanie niedawną bitwą na jedzenie. Prawda? Dzieliło nas tylko kilkanaście milimetrów, gdy nagle...
- Cześć Mateusz! - do moich uszu dotarł głos Erkaesa. Uświadomiłem sobie moją głupotę, którą było pozwolenie im na wejście bez pukania. Kciukowaty zawsze pukał. Pech chciał, że ja i Dark znajdowaliśmy się w przejściu, na przeciwko drzwi wejściowych - Sorki za drobne spóźnienie, ale Graine była... Co tu się do cholery wyrabia? - przerwał wczesniejszą wypowiedź, najwyraźniej nas dostrzegając.
- Wow, tego to się nie spodziewałam - odezwała się Graine - Miałeś rację Erkaś, ani odrobinę nie byłam psychicznie przygotowana na takie przeżycie - roześmiała się.
Odskoczyłem od klona, błyskawicznie się podnosząc. Czułem, że robię się czerwony. W sumie cieszyłem się, że przyszli akurat teraz. Z jednej strony było to potwornie upokarzające, ale zapewne zaoszczędziło mi sporo problemów. Oczywiście nadrabiając to śmiechem ze strony Lady i totalnym szokiem, zapewne połączonym z dołkiem psychicznym i chęcią mordu, który wystąpił u Erkaesa.
- No cześć - próbowałem brzmieć jak najbardziej naturalnie - Co tam u was?
- Walić to co u nas - odrzekła z entuzjazmem Graine - Lepiej mów co u was.
Otworzyłem usta, ale zaraz je zamknąłem. Nie bardzo miałem pomysł, co właściwie miałbym jej powiedzieć. Westchnąłem tylko i gestem zaprosiłem ich do mojego pokoju. Zabrałem z niego czyste ubrania i poszedłem do łazienki, bo całą twarz i włosy miałem w mące. Wyszedłem z niej po piętnastu minutach, mniej więcej ogarnięty. Dark poszedł w moje ślady i niedługo potem siedzieliśmy we czwórkę, usiłując rozmawiać o czymkolwiek poza dzisiejszą sytuacją. Nie szło nam zbyt dobrze, więc po jakiejś godzinie Erkaes i Graine pożegnali się i wyszli. Ja natomiast wróciłem do łazienki i porządnie wyszorowałem włosy. Wróciłem do pokoju, a kopia udała się pod prysznic. Czekałem chwilę po jego wyjściu, ale nie wrócił. Myślałem, że jak co wieczór będzie chciał zająć moje łóżko, ale się nie pojawił. Tym lepiej, przynajmniej nie będę musiał się mu tłumaczyć. No... dzisiaj. Bo jutro pewnie będzie się czepiał o to wszystko. Jakby nie patrzeć, to była głównie moja wina. Może nie będzie tak źle? W świetle dzisiejszych wydarzeń, zacząłem dostrzegać plusy sprężynowych zatrzasków.
Foxy, gdzie jesteś jak raz cię potrzebuję?
~~~
Witajcie, to znów ja. Mój wen był kapryśny i przez trzy dni w ogóle nie dawał znaku życia. Aż nagle wsiadłam do pociągu a on postanowił wrócić i powstało to.
Zrobiło się odrobinę słodziej, ale czy to na pewno dobrze?
Serdecznie dziękuję za wszystkie głosy i komentarze. Czytanie ich sprawia mi mega przyjemność.
Jeśli wen będzie grzeczny, następny MOŻE jeszcze jutro. Może. Tymczasem to tyle.
Do następnego.
Ata
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top