Życzenie Trzynaste - Wybór
– Zamieniam się w słuch.
Okno w sklepie samoistnie się otworzyło. Powiało nienaturalnym chłodem, choć na zewnątrz była słoneczna i ciepła pogoda. Cole rozejrzał się wokoło. Czuł to napięcie w powietrzu, patos każdego, nawet najmniejszego ruchu dżinnki. Wszystko zamarło w jednej chwili.
– Masz wybór – zaczęła Akahaba. – Twoje trzynaste życzenie. Wybierz opcję, która bardziej ci odpowiada. Albo Jay będzie cierpieć, albo Ty. Wybierasz cierpienie swojego niedoszłego chłopaka czy własne?
– Jesteś podła – syknął Cole.
– Tak, ale to ty zbratałeś się z dżinnem. Teraz musisz pokutować. Niewypowiedzenie życzenia będzie jeszcze gorsze w skutkach, pamiętaj.
Czarnowłosy zwiesił głowę. Kobietka miała rację. To wszystko jego wina. To on stał się sprawcą tego całego zamieszania. Bał się konsekwencji, jednak wiedział, że nie wytrzymałby jako zakładnik zbyt długo. Pudełko wyniszczyło jego siły witalne, a doskonale pamiętał widok umęczonego Jaya, gdy ninja uwolnili go od Nadakhana.
Chociaż z drugiej strony... O jakim cierpieniu ona mówiła? Chyba nic nie jest gorsze od bycia na każde skinienie podłego dżinna. Poza tym zawsze należy odpokutować swoje winy. Zwłaszcza gdy są one poważne.
– Wybieram swoje własne cierpienie. Zakończmy już tę serię trzynastu zwodniczych życzeń – mruknął pod nosem chłopak, zaciskając oczy. Był gotowy na każdy, nawet najgorszy cios. Za Jaya i drużynę. Za swoje grzechy.
– Niech więc się stanie! – ryknęła z tryumfem Akahaba i klasnęła w dłonie. Przez całą salę przeszło oślepiające światło i niezwykle głośny huk. Ściany zadrżały, po czym wszystko wróciło do normy. Był piękny, jasny dzień.
– Akahaba?
Pytanie zostało bez odpowiedzi. Dżinnka zniknęła, podobnie jak jej skrzynia. Na wszelki wypadek Cole obszedł cały sklep Ronina, ale po cygańsko wyglądającej kobietce nie było ani śladu. Zniknęła, wyparowała, ulotniła się.
A może ta cała historia będzie jeszcze mieć happy and? - pomyślał ninja ziemi, po czym wyszedł z budynku. Szybko utworzył smoka żywiołu i wrócił do domu. Cały czas niepokoiła go jednak myśl, że przecież wcale nie czuje bólu ani cierpienia. A właśnie to miało sprawić wymuszone, ostatnie życzenie.
Chłopak wszedł w ciszy do domu. Od razu skierował się do swojego pokoju, unikając innych członków drużyny. A może to oni unikali jego? W siedzibie ninja panował nienaturalny spokój. Jeszcze bardziej niepokojący niż ten za czasów Pudełka. Cole'a to przeraziło. Czyżby dalej trwał w tej okropnej stagnacji?
Wtem do drzwi rozległo się pukanie. Do pomieszczenia wszedł przygaszony Zane, trzymając w ręku poplamioną krwią kopertę. Wręczył ją czarnowłosemu.
– Jakieś pół godziny temu Jay popełnił samobójstwo – powiedział metalicznym, pozbawionym jakiegokolwiek uczucia głosem i wyszedł.
Pod Cole'em aż rozstąpiła się podłoga. Jego serce momentalnie rozbiło się na milion kawałków, a z oczu popłynęły szkliste łzy. Obraz się rozmył, świadomość przesłonił cień. Jak?... Dlaczego?... Po co?... Tyle samo pytań, ile odłamów zniszczonej duszy przemknęło przez jego głowę. Czy to zemsta Akahaby? Ale czemu? Przecież to on miał cierpieć, nie Jay!
Chłopak podniósł wyżej list. Drżącymi rękoma wyjął kartkę z niezaklejonej koperty i przetarł łzy, by przeczytać treść.
"Cole, przepraszam.
Nie dam rady więcej kłamać. Nie dam rady dłużej udawać silnego. Zabolało, kiedy zignorowałeś moje wyznanie uczucia. To nawet nie było odrzucenie. Ty tylko stałeś i gapiłeś się na mnie głupkowato. Odrzucenie bolałoby znacznie mniej, choć i tak dawniej sprawiałeś wrażenie, że Ci na zależy... Przepraszam. Zrobiłem sobie głupią nadzieję. Już nie jestem taki jak kiedyś. Los rzucał mną sobie jak zepsutą zabawką, z kąta w kąt. Nikt mi nie pomógł. Być może moja śmierć otworzy Ci oczy na rzeczy ważne i ważniejsze. Nie dam rady dłużej wytrzymać tej presji. Pewnie nigdy nie zrozumiesz mojej decyzji, ale to nie szkodzi. Cole, kocham Cię.
Jay, samobójca"
Kartka wypadła z rąk chłopaka i opadła na podłogę. W głowie mistrza ziemi pojawiło się wiele myśli naraz. Ale wszystkie miały jeden cel: zobaczyć GO po raz ostatni. Szybkie przetarcie nowopowstałych łez, zebranie sił, otwarcie drzwi.
Niczym strzała Cole pognał do pokoju rudzielca. Na podłodze, oprócz krwi, leżały porozsypywane leki, prawdopodobnie antydepresanty i narkotyki. A na podłodze leżał on, samobójca. Nienaturalnie blady, z przeciętymi żyłami i pustym spojrzenie. Obok niego uwijali się jacyś lekarze lub pielęgniarze, ale czarnowłosy nie zwracał na nich uwagi. Patrzył w te oczy, które jeszcze parę dni temu śmiały się do niego radośnie w Pudełku. Ile by dał, żeby wrócić do tego błogiego stanu...
Zrozumiał już. Śmierć Jaya była jego cierpieniem. Akahaba doskonale wiedziała, jak bardzo kochał tego rudowłosego Piorunka. Dlatego, kiedy on sam zabawiał się z rzekomym ukochanym, karykatura Cole'a w rzeczywistym świecie zupełnie ignorowała niebieskiego ninja. I dołożyła swoje własne ''trzy grosze'' to tego stanu, w jakim obecnie się znajdował.
– Przepraszam, Jay... Już nigdy nie zaufam dżinnom...
~.~
Tydzień później odbył się pogrzeb. Był prawie identyczny jak ten Zane'a. Ale z tą różnicą, że Cole'a na nim nie było. Dyskretnie zostawił wiadomość Lloydowi, żeby go nie szukali, że musi poukładać sobie życie. Uciekł na mroczną część krainy Ninjago. Przez resztę swojego życia żył jak pustelnik. Co noc dręczyły go koszmary, które po kawałku zdradzały mu zachowanie karykatury czarnego ninja, która zniszczyła Jaya. Czasem występowała w nich Akahaba, wykpiewająca zachowanie nierozważnego chłopaka.
Drużyna przez wiele lat szukała zaginionego przyjaciela, jednak nigdy nie domyślili się, że uciekł na mroczną wyspę. Uznali, że i on pożegnał się z życiem. Dopiero wiele lat później praprawnuczek Lloyda Garmadona, będący sławnym odkrywcą i poszukiwaczem skarbów, znalazł przysypane piaskiem szczątki jakiegoś człowieka zaraz przy brzegu. W ręku ściskał tajemniczy list, z którego dało odczytać się jedynie pojedyncze wyrazy: "Cole", "przepraszam", ''kocham" i ''samobójca".
Sekcja zwłok przy pomocy unowocześnionych maszyn wykazała, że szkielet należał do Cole'a Brookestone'a. Przeżył on na wyspie sto jeden lat. Nikt jednak nie wiedział, co go do tego skłoniło, bowiem nie odwiedzało się nigdy mrocznej części krainy w ramach rozrywki. Wielu ludzi obstawiało różnorakie czynniki ucieczki. Ale po pewnym czasie ów tajemniczy człowiek przeszedł do historii, na ustach wszystkich zaczęły krążyć inne gorące ploteczki. Bo w dobie techniki i maszyn nikt nie ma czasu zastanawiać się nad jakimiś starymi szczątkami dawnych przodków. I nawet jeśli ktoś próbował podejmować ten temat, jego entuzjazm szybko zostawał gaszony. Bo przecież nic nie może być ważniejsze od własnego dżinna, będącego na każde skinienie.
... Trochę smutno. Do epilogu, Wonsz
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top