Życzenie Siódme - Wspomnienia
Nya zawsze mnie interesowała. Była w moim typie, czarnowłosa, ciemnooka, o nienagannej figurze. Jedyną osobą, która bardziej mi się podobała, był Cole, ten opiekuńczy gbur. Ale on był chłopakiem. I ja także byłem chłopakiem. Choć biseksualnym.
W Nyi najbardziej podobała mi się niedostępność, która, jak się później okazało, tak naprawdę była po prostu wiecznym wystawianiem mnie. Spotykała się ze mną z litości. I dla korzyści. Materialistka, zależało jej tylko na podarkach i darmowych wyjściach.
Ale nie zawsze taka była. To skutek uboczny Mrocznej Materii. Kiedyś naprawdę mnie kochała. Wspólne spędzanie czasu, uciekanie przed morderczym wzrokiem jej brata, opowiadanie sobie nawzajem żartów – to nas bawiło. Oboje lubiliśmy ze sobą przebywać. Czasem nawet się całowaliśmy. I wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą już na zawsze, a nasze dzieci będą się nazywać Maya i Ray, tak, jak jej nieżyjący już rodzice.
Wtedy nadszedł czas bitwy ostatecznej. To przecież ona jako pierwsza oberwała złowrogą substancją, miała jej w sobie najwięcej i najdłużej. Próbowała nas zabić, i to nie raz. Chciałem jej pomóc. Powstrzymał mnie mistrz Wu. No ale koniec końców – musieliśmy ją obezwładnić. To był okropny cios zarówno dla mnie, jak i jej brata.
Po zakończeniu ostatecznej bitwy dobra ze złem, w której wygrał Lloyd, wszystko wróciło do normy. Prawie. Głupi ja oczywiście nie zauważałem wysyłanych mi przez Nyę sygnałów, że coś się zmieniło. Byłem ślepo w niej zapatrzony, podczas gdy ona po prostu się mną bawiła i wykorzystywała. To już nie było to co kiedyś. Skończyły się głupawki, spotkania pod gołym niebem oraz całusy, a zaczęły coraz droższe zachcianki.
Ale ja kochałem ją dalej, więc cóż miałem zrobić? Spełniałem każdą prośbę, byłem "przynieś-podaj-pozamiataj", na każde skinienie. I tak do czasu naszej wycieczki do Nowego NinjagoCity. Wtedy odkryła, że jej idealnym partnerem byłby Cole. Zaczęła się między nami okropna wojna, której nie umiem sobie wybaczyć. Dla Nyi to była świetna rozrywka, choć udawała, że ją to wkurza.
Lubiła dramy. I to bardzo. Lubiła je tworzyć, być przyczyną i w nich uczestniczyć. Długo nie mogłem wybaczyć nie jej, a niewinnemu Cole'owi, który padł ofiarą tej bestii tak samo, jak ja. Byłem zaślepiony. Żałuję tego, że tak mocno skrzywdziłem swojego przyjaciela. Tylko on zawsze był ze mną, umiał mnie wysłuchać i pocieszyć. Nie zauważałem jego dobroci, gdyż wiernie wpatrywałem się w wyidealizowany wizerunek czarnowłosej zdziry.
Cole odwrócił wzrok od kartki. W jego oczach pojawiły się niewielkie łzy. Nie miał pojęcia... Nie wiedział, że ze strony Jay'a tak to wyglądało. Doskonale pamiętał turniej żywiołów, w którym musieli ze sobą walczyć. Czarny ninja wybaczył niebieskiemu już dawno, choć wrogość ze strony rudzielca znacznie to przyćmiła. Nie zmieniło to faktu, że to jednak Cole jako pierwszy się opamiętał. Cała ta scena nagle stanęła mu przed oczami.
Użyłem najsilniejszego ataku. Jay był bezsilny, przewrócił się. Ze wszystkich stron otaczały go utworzone przeze mnie kamienie i pył. Wyglądał strasznie, jakby całe życie się na niego zwaliło. Coś ruszyło moje twarde niczym skała serce i nagle ocknąłem się z transu. Dlaczego?...
– Co my robimy? – spytałem. – Nie chcę, żebyś odpadł. Nie ty jesteś wrogiem, tylko Chen! – wskazałem na trybuny.
– Tak, jasne, chcesz, żebym się odsłonił, więc udajesz przyjaciela. A potem wyprzedzisz mnie i wygrasz! To zagrywka w TWOIM stylu – wysyczał rudzielec, podnosząc się. Użył swojej mocy błyskawic. W oczach miał mord.
– Nie chciałem cię skrzywdzić, Jay. Gdybym wiedział, że zniszczę naszą przyjaźń, cofnąłbym czas.
– Cóż... Szczerze mówiąc, byłem zły, że straciłem Nyę, ale... To tylko moja wina. Bardziej bolało mnie, że straciłem ciebie. Byliśmy przyjaciółmi.
– Świetnymi, prawda? Szkoda, że nie gadaliśmy otwarcie, zamiast chować urazę.
– Faktycznie. Ale jak możemy zakończyć tę walkę?...
Retrospekcja, czy też wspomnienie, nagle się urwało. Cole spojrzał pustym wzrokiem w przestrzeń. Nagle zrozumiał. Wkręcił się w tę dramę z Nyą, żeby być bliżej Jay'a. Zawsze go wspierał, pomagał mu. Czasem nawet była to pomoc dyskretna. Lubił go poniżać, to fakt, ale w złości człowiek nie jest sobą. Mimo wszystko spędzał z nim dużo czasu. Bardzo dużo.
A gdy się pogodzili, ich kontakty znów wróciły do rangi przyjacielskiej. Rudzielec od tego czasu już nigdy się od niego nie odwrócił, nawet gdy czarny ninja stał się duchem. Obaj nawzajem się pocieszali. Zbliżali do siebie coraz bardziej. Jednak zawsze była ona, Nya. Psuła wszystko, bo Jay dalej się do niej ślinił.
W końcu rudzielec zobaczył ich wspólną przyszłość, że zawsze będą ze sobą. Wtedy też Cole jako jedyny nie zobaczył nic. Tłumaczył to sobie tym, że posiadł umiejętność znikania. Ale nie była to prawda. Podczas gdy Kai i Zane patrzyli na ścianę odbijającą przyszłość, rudzielec przeglądał się zupełnie innym lodowym lustrze, które odbijało najskrytsze pragnienia. Natomiast czarny ninja jako jedyny miał czystą kartę i to on był panem swojej przyszłości, on ją całkiem kreował.
Wszystkiego tego dowiedział się od Misako, wiele tygodni później. Ale nigdy nie zdradził tej tajemnicy swoim przyjaciołom. Wolał zachować tę informację tylko dla siebie. A potem znów wszystko stanęło do góry nogami. Ninja stali się sławni. Clouse uwolnił dżinna Nadakhana, który za cel upatrzył sobie właśnie Jaya, najsłabsze ogniwo. Zaczęła się bitwa między podniebnymi piratami a drużyną.
Oczywiście nie mogło zabraknąć też wtrącania się Nyi. Gdyby nie ona, cała afera z dżinnem potoczyłaby się inaczej. Zapewniała Jaya, że są tylko przyjaciółmi, a potem nagle znów wyznała, że go kocha. Namieszała mu całkowicie w głowie. A Cole nie mógł z tym nic zrobić. Rudzielec z powrotem zaczął chodzić z siostrą Kai'a i już mogło się wydawać, że to koniec afer.
Ostateczne zerwanie nastąpiło zaraz po Święcie Duchów, w którym to czarnowłosy odzyskał swoje ludzkie ciało. Od tego momentu ninja piorunów całkiem się zmienił i zaczął bardzo dużo jeść. Wtedy też siostra Kaia wyznała, że woli Ronina. Wyjechali na wyspę, zostawiając Walkera w depresji. I bezradnego Cole'a, który dopiero dziś, w tym momencie coś zrozumiał. Coś, co powinien zrozumieć już dawno.
– Kocham go – szepnął cicho. – Kocham...
– No wreszcie się ocknął! – zawołała Akahaba, która w czasie jego chwilowej niedyspozycji spowodowanej wspomnieniami, zrobiła jako taki porządek w graciarni.
– Dlaczego dopiero teraz to zrozumiałem? – spytał sam siebie.
– Bo jesteś półgłówkiem? – odpowiedziała zaczepnie.
– Cicho. Nie da się życzyć komuś śmierci lub nieszczęścia, prawda?
– W zasadzie nie, ale...
– Ale? Ale co?
– Mogę nagiąć zasady – dżinnka uśmiechnęła się tajemniczo.
– Haczyk?
– Ostatnie życzenie zostanie ci przeze mnie narzucone.
– To znaczy?
– Na przykład każę ci zażyczyć sobie, że przez tydzień ty albo twój chłoptaś nie będziecie mogli mówić. Zgadzasz się?
– Cóż, zaryzykuję. Zgadzam się.
– A więc? Jak brzmi siódme życzenie?
– Chcę, żeby Nyi przytrafiły się same okropne rzeczy na tej ich wycieczce z Roninem. Do gościa nic nie mam, jego też opętała swoim 'urokiem'. Niech na przykład spadnie na nią lawina, straci kontrolę nad wodą, złamie nogę. Cokolwiek. Niech zapłaci. Ale niech nie umiera, chcę tylko, by cierpiała – powiedział na jednym wydechu Cole.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – mruknęła Akahaba z nieprzyjemnym uśmieszkiem i klasnęła w dłonie.
– Biedny Jay. Mam nadzieję, że poczuje się lepiej... – szepnął do siebie Cole, zupełnie nie zważając na to, co robi dżinnka.
– Wiesz... Wieść, że jego sukowata była wróci poobijana i wkurzona, powinna go ucieszyć. On też przez nią cierpiał. A teraz leć już do niego się ruchać.
– Lecę. Ale nie ruchać, tylko pocieszyć i porozmawiać. Na seks za wcześnie – odburknął czarny ninja, zbierając się do wyjścia. – Aczkolwiek ten moment na pewno kiedyś nastąpi. Dzięki!
Cole zgarnął kilka aeroostrzy i jakichś bibelotów, po czym wybiegł ze sklepiku. Momentalnie zmaterializował smoka żywiołów, po czym ruszył rozpromieniony w drogę powrotną. Tymczasem Akahaba znów uśmiechnęła się tajemniczo.
– Już niedługo. Jeszcze tylko pięć bezsensownych życzeń tej pokraki, a potem moja moc wrośnie pięciokrotnie... Głupiec z ciebie, Cole'u Brookstone'ie, że przystałeś na zasadę trzynastego życzenia. Pożałujesz tego. Pudełko jest coraz mocniejsze. Jeszcze tylko kilka życzeń, a będzie całkiem kompletne.
I Akahaba zaśmiała się złowieszczo. W jej oczach pojawił się dziwny błysk.
– Pomszczę cię, drogi kuzynie. Nie martw się. Ninja są słabi. To zwykłe marionetki. Nie ma istot potężniejszych od nas, dżinnów. I nigdy nie będzie.
Taaak. Cóż mam mówić. Zaczyna się.
Żegnam i pozdrawiam.
~ Wasz Wonsz
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top