Wielka pierdolona miłość

Chłopaki czekali przed wejściem. Umówiliśmy się w kafejce w której pracowała Kate, od niedawna dziewczyna Mika. Zostałyśmy już sobie oficjalnie przedstawione. Przywitaliśmy się przy barze, po czym zajęliśmy wolny stolik. Jak zwykle moi przyjaciele tryskali humorem i energią zwracając na siebie uwagę wszystkich wokół. Kate podeszła i zaczęliśmy jej składać zamówienie.

- Miło tu u was, tak przytulnie... - komplementowałam rozglądając się po wnętrzu bez przekonania aż napotkałam zimne tęczówki mężczyzny siedzącego w lekko zacienionym kącie, na uboczu. - Chyba będziemy tu częściej zaglądać, co nie Mike? - kontynuowałam wesołą rozmowę ale w myślach przygotowywałam się na dalsze przedstawienie. Kolejno składaliśmy swoje zamówienie, w tym czasie wyciągnęłam z kieszeni telefon i odłożyłam go na stolik w widocznym miejscu. Kiedy Kate odeszła zaczęłam się ostentacyjnie rozglądać aż mężczyzna pomachał w moim kierunku. - O?! - udałam zaskoczenie przed chłopakami. - To mój znajomy podejdę na chwilę się przywitać i pogadać.

- Spoko! - odpowiedział Carter nie odrywając wzroku od ekranu swojego telefonu. Mike w tym czasie nabożnie wpatrywał się w swoją dziewczynę krzątającą się przy barze.

Wstałam i niespiesznie z sercem dudniącym jakby odliczało sekundy do wybuchu podeszłam do stolika zza którego przywoływał mnie Lester.

- No wreszcie! - skwitował kiedy podeszłam. Usiadłam ostrożnie naprzeciw mężczyzny.

- Nie wiem o czym chciałaś ze mną rozmawiać ale zanim zaczniemy rozejrzyj się. Za tobą i za mną siedzą moi ludzie więc bez wygłupów, nie dam się wrobić jak ostatnio...

- Zostawiłam swój telefon na stoliku! - szybko mu przerwałam. Spojrzał w tamtym kierunku.

- To nie wystarczy. Moi ochroniarze sprawdzili całe pomieszczenie i zanim zaczniemy podejdziesz grzecznie do toalety, tam czeka na ciebie mój człowiek. Jak już cię sprawdzi wróć i dopiero wtedy porozmawiamy. Taki jest mój warunek.

Zaszumiało mi w uszach i pociemniało przed oczami od nagłego skoku ciśnienia. Byłam przerażona ale i wściekła na swój organizm, że tak reaguje. Musiałam coś szybko wymyślić żeby nie dać się przyłapać.

- Ok, nie ma sprawy już idę. - Myśl głupia! Zbeształam się stawiając do pionu. - Zamówić ci coś po drodze? Je wezmę sobie kawę – rzuciłam kurtuazyjnie.

- Nie trzeba, pospiesz się nie będę tu czekał w nieskończoność! - biło od niego zdenerwowaniem i niecierpliwością, więc szybko wstałam z krzesła i poszłam w kierunku toalety, modląc się po drodze żeby Kate była przy barze i mogła mi pomóc. Byłam obserwowana musiałam więc rozegrać to szybko i niepostrzeżenie. Na szczęście Kate wyszła z zaplecza akurat kiedy podeszłam do lady. Uśmiechnęłam się do dziewczyny cedząc przez zęby:

- Kate kiedyś ci to wytłumaczę ale proszę pomóż mi. Jestem teraz obserwowana – powiedziałam uśmiechając się i gestykulując, wskazując przypadkową pozycję z menu a w międzyczasie odczepiając maleńki nadajnik od zegarka, który dostałam przed momentem od Paula. - Nie rozglądaj się. Podaj mi proszę jakąkolwiek kawę do stolika obok i postaraj się przemycić to urządzenie tak, żeby nikt go nie zauważył – poklepałam blat w miejscu, w którym zostawiłam pluskwę. - To bardzo ważne, proszę – mówiłam z uśmiechem na twarzy, nadal u udając, że składam zamówienie.

- Coś ci grozi? - starając się zagrać swoją rolę zapytała ze słodkim uśmiechem ale przerażonym spojrzeniem dziewczyna?

- Nie, postaraj się tylko żeby ten mężczyzna i siedzący obok nic nie zauważyli - odpowiedziałam i odeszłam.

W korytarzu przy wejściu do damskiej toalety czekał na mnie mięśniak o kwadratowej twarzy nie wyrażającej emocji. Nie używaliśmy żadnych słów on od razu mnie rozpoznał. Kiedy podeszłam szybko i sprawnie mnie obszukał jak to widywałam w filmach, później wyciągnął w moim kierunku urządzenie, którym dokładniej mnie "obadał". Byłam czysta.

- W porządku, proszę wracać.

Wydał komendę a ja posłusznie zawróciłam w kierunku, z którego przyszłam. Mężczyzna ruszył za mną. Kiedy dotarliśmy na miejsce kiwnął porozumiewawczo Lesterowi i usiadł za jego plecami.

- A więc o czym chciałaś ze mną rozmawiać? - zapytał Lester, jak tylko zajęłam swoje uprzednie miejsce.

- Nie zapytasz nawet co słychać u Clair? Bo ty jak widzę radzisz sobie świetnie.

Grałam na zwłokę czekając na Kate.

- Poważnie? Ściągnęłaś mnie tutaj żeby zapytać jak leci? Mam ci opowiedzieć o mojej kampanii, pokazać sprawozdanie finansowe firmy czy pochwalić się ile razy puknąłem w nocy moją nową dziewczynę i z kim zdradziłem ją dzisiaj rano?

Nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć, całe szczęście wybawiła mnie wyczekiwana Kate z moją kawą. Filiżanka lekko, nerwowo podrygiwała na talerzyku kiedy kładła ją przede mną. Miałam nadzieję, że nie wzbudzi tym podejrzeń w Lesterze.

- Kawa i cukier, o który pani prosiła.

- Dziękuję.

Postawiła przede mną pojemniczek wypełniony białymi, słodkimi kostkami. Nie prosiłam o niego a więc to tam musiała ukryć podsłuch. Starałam się nie przyglądać.

- Czy coś jeszcze państwu podać?

- To wszystko, dziękujemy – odpowiedział za nas mężczyzna.

Poczekałam aż dziewczyna odejdzie, zmobilizowałam w sobie całe pokłady odwagi albo złości, która pchała mnie do działania i odezwałam się.

- Lestarze – zwróciłam się do mężczyzny, żeby nie pozostawiać wątpliwości z kim rozmawiam. - Chcę to zakończyć. Za niedługo kończę szkołę, potrzebuję spokoju, muszę się skupić na nauce, egzaminach. A później chcę wyjechać na studia jak najdalej stąd.

- Powodzenia, ale co ja mam z tym wspólnego?

- Chcę też zapomnieć o tobie, o tym co mi zrobiłeś i żebyś ty też zapomniał o moim i Clair istnieniu i przestał wtrącać się w nasze życie.

- A co ja niby takiego robię? Wierz mi nie jesteście aż takie interesujące - prychnął.

- Przestań nas śledzić i wysyłać mi smsy z pogróżkami!

- Nie wiem o czym mówisz – łgał i niczego nie potwierdzał, co mnie wkurzało. Ta rozmowa nie podążała w takim kierunku w jakim chciałam. Frustrowałam się.

- Nie udawaj głupiego bo ci to nie pasuje. Świetnie się orientujesz w tym co się u nas dzieje. - nie powinnam odkrywać kart ale musiałam go czymś sprowokować. - A Tonny ma natychmiast przestać mnie nachodzić! Nie interesuje mnie co się z nim stanie, ma zniknąć z mojego życia tak samo jak ty!

- No proszę domyśliłaś się czy ktoś ci powiedział? - zapytał z uśmiechem.

- Kiedy ten chory psychol nawalił się i mnie pociął na twój rozkaz, próbując ode mnie wyciągnąć pen driva wygadał się przy okazji – być może założyłam mu tym stryczek na głowę ale nie obchodził mnie.

Prawda była inna, nie domyślałam się nawet kiedy zastałam Tonye'go przetrząsającego mój pokój, myślałam, że szuka pieniędzy na swoje używki. Nawet kiedy bełkotał żebym mu oddała to czego on ode mnie chce, nie widziałam w tym głębszego sensu i nie powiązałam faktu, że "on" to Lester.

- Miał tylko was obserwować i dyskretnie poszukać nagrania. Nie kazałem mu cię pociąć, nie wiedziałem nawet, że to zrobił ale jak widzę nawet torturami tego z ciebie nie wyciągnął. Głupiec.

Nareszcie. Z ulgą odetchnęłam w duchu, wreszcie coś mam. Przyznał się, że wynajął Tonye'go.

- Wiesz co – splótł ręce i oparł je na stole nachylając się do mnie. - Obserwowałem cię jakiś czas ale dopiero teraz do mnie dotarło, że jesteśmy do siebie całkiem podobni. Oboje nienawidzimy być ofiarami i w tym celu bezwzględnie realizujemy swoje dążenia, pytanie tylko czy ty kiedyś żałujesz? Bo ja niczego nie żałuję. I gdybym mógł powtórzyłbym wszystko raz jeszcze, zwłaszcza z tobą, ale teraz byłbym już ostrożniejszy.

Uśmiechnął się obleśnie i sięgnął po kostkę cukru. Zamarłam obserwując jego ruchy. Wyciągnął jedną i wsadził sobie do ust.

- Nie jestem jak ty i nigdy więcej mnie do siebie nie porównuj – wysyczałam wściekła.

- Jeszcze wszystko przed tobą. Zastanów się. Zamiast być wrogami może chciałabyś w przyszłości dla mnie pracować albo przynajmniej być dla mnie miła, od czasu do czasu a ja w zamian byłbym dla ciebie bardzo miły i hojny.

Teraz to już się zagotowałam i jeśli przed chwilą czułam jakiś strach, zastąpiły go już tylko złość w swej najczystszej postaci i obrzydzenie do tego potwora.

- Czy ja dobrze zrozumiałam? – zaśmiałam się mu w twarz. – Czy ty proponujesz mi bycie swoją utrzymanką?

- Przyszło mi to na myśl kiedy wpadliśmy na siebie na tym balu. Twoje ciało rozkwitło i chętnie bym go teraz skosztował – powiedział ściszając swój głos, brzmiał jak syczący wąż i tak też wyglądał, jak przerażający wąż czyhający na swoją ofiarę. Wpatrywał się we mnie hipnotyzując, zastraszając i czekając na moją reakcję. Nie wiem czego oczekiwał tego, że z radością przyjmę jego ofertę czy, że zaleję się przerażona łzami i ucieknę? Widać jednak słabo mnie znał. 

Kopiując zachowanie mężczyzny nachyliłam się nad stołem i ściszając głos z wykrzywionymi w obrzydzeniu ustami odpowiedziałam patrząc wprost w jego zimne, stalowe oczy:

- Miałam kurwa tylko czternaście lat a ty byłeś i jesteś najbardziej obleśnym skurwysynem jakiego znam! A teraz kiedy mam już porównanie powiem ci jeszcze żałosnym skurwysynem, który wybujałe ma tylko ego. Reszta jest poniżej przeciętnej od mózgu na fiucie kończąc.

Zamarł zaskoczony a kiedy sens mojej wypowiedzi dotarł do jego popierdolonego mózgu wybuchł gromkim śmiechem.

- Czyli nie. Ale przynajmniej próbowałem. Pozostaje mi zadowolić się wspomnieniami i tym, że byłem pierwszy - zacisnęłam zęby i zazgrzytałam nimi. - No i może jeszcze dostanę na pamiątkę nagranie. A więc?

"A więc miałam już to czego chciałam skurwysynie" pomyślałam z satysfakcją, nie dając nic po sobie poznać.

- Natychmiast odwołujesz Tony'ego i innych ludzi, przestajesz się ze mną kontaktować. Nagranie dostaniesz z dniem kiedy stąd wyjadę. Do czasu aż skończę szkołę zatrzymam je dla siebie.

- I niby tak po prostu za darmo oddasz mi oryginał nie zatrzymując sobie kopii?

- Byłabym głupia nie robiąc kopii a oboje wiemy, że nie jestem ale ty dostaniesz oryginał za darmo i zapominamy o swoim istnieniu. Chcę w końcu uwolnić się od ciebie i zacząć żyć normalnie.

- Zgadzam się, ale ja też mam swoje warunki. Podpiszesz stosowny dokument, który przygotuje mój prawnik, na wypadek gdybyś jednak kiedyś zmieniła zdanie i próbowała użyć tej kopii. A i masz też przestać pracować u tego adwokaciny i pieprzyć się z tym jego rozpuszczonym synalkiem.

Spojrzałam na cyniczny uśmiech jaki wykwitł na jego twarzy i odpowiedziałam z takim samym.

- To taka zemsta za Clair?

- Mogliśmy być teraz szczęśliwą rodzinką, gdybyś mi nie kazała z nią zerwać. "Powiedz jej co chcesz a jak jutro wrócę, ma cię tu nie być!" - zacytował moje słowa. - Pamiętam jak dziś a więc teraz kolej na ciebie.

- Zgadzam się ale nic na to nie poradzę, że będę się widywać z tym chłopakiem w szkole. I choćbym się bardzo starała to niektórym zapadam tak głęboko w pamięć, że nie chcą się tak łatwo odczepić.

- Punkt dla ciebie. Szkoda, że już się więcej nie spotkamy.

- Ja wcale nie żałuję.

Odchyliłam się na krześle dając jednoznacznie do zrozumienia, że już skończyłam.

- A więc żegnaj? - zabrzmiało jak pytanie, na które miałabym zaprzeczyć odpowiadając do zobaczenia.

- Żegnaj! - powtórzyłam stanowczo. - I mam nadzieję, że jeśli cię kiedykolwiek jeszcze zobaczę to tylko w piekle.

Obdarzył mnie raz jeszcze swoim psychopatycznym uśmiechem i odszedł a w krok za nim siedzący wokół nas mężczyźni. Podniosłam do ust filiżankę i upiłam gorzki łyk prawie czarnego płynu. Spięłam się niespodziewanie czując rękę na swoim ramieniu.

- Coś się stało? Zapytał Mike.

- Nie, wszystko w porządku – odpowiedziałam, bo czułam się jakbym osiągnęła już jakieś małe wewnętrzne zwycięstwo. Może nie było kajania i przeprosin po drugiej stronie ale przynajmniej oprawca nie zaprzeczył swojej winie. - Już do was wracam. - powiedziałam i odeszłam pozostawiając wszystko na stoliku, na wypadek gdybym jeszcze była obserwowana. Pozwoliłam żeby zajęła się tym Kate i oddała mi urządzenie, kiedy już sprzątnęła je ze stolika wraz z brudnymi naczyniami.

*

Następnego dnia Colemana nie było w szkole, jak i kolejnego, i kolejnego. Nie odbierał od nikogo telefonów a od wujka Hannah dowiedziała się, że źle się czuje i przez jakiś czas go nie będzie. Biłam się z myślami z jednej strony obiecałam sama sobie, że wyjaśnię z nim wszystko, z drugiej nie wiem w sumie po co? Czemu mi w ogóle na tym zależy i czemu się o niego martwiłam?

Uzgodniłam z Anthonym Colemanem, że zrezygnuję z pracy i "bliższych" kontaktów z jego synem. To było żenujące, że musiał się dowiedzieć o nas w taki sposób. Podkreślił, że nie przeszkadza mu to, że coś nas łączy ale na razie lepiej będzie, jeśli spełnię warunki Lestera żeby uśpić jego czujność. Miałam się więc nie zbliżać do Zacka i ich domu ale zanim wdrożyłam w życie to postanowienie, musiałam je niespodziewanie złamać.

Siedziałam w oknie kończąc papierosa i zadanie na jutro. Patrzyłam jak na niebie obniża się słońce i rozmyślałam nad tym, że dni robiły się już dłuższe, kiedy odezwał się mój telefon.

- Pani Brown? Coś się stało? – zapytałam słysząc jej zdenerwowany głos.

Kobieta prosiła żebym przyjechała jak najszybciej. Zanim zapadł zmrok dotarłam do Colemanów. Pani Brown już na mnie czekała przy głównym wejściu.

- Dobrze, że jesteś kochanie – powitała mnie prowadząc na tyły domu.

Usłyszałam krzyki z ogrodu.

- Co się dzieje? Czemu mnie pani poprosiła żebym przyjechała? Mówiłam pani, że już tu nie pracuję.

- Wiem, wiem ale Zachary pokłócił się z ojcem. Od kilku dni nie wychodził z pokoju a dziś... - przerwała na moment ważąc w głowie słowa, które chce wypowiedzieć. - Dziś jest rocznica śmierci jego matki, wlazł tam na dach i grozi, że z niego skoczy. Nie wiedziałam co robić – wytłumaczyła mi konspiracyjnym szeptem sytuację.

- Idiota – mruknęłam.

- Może tobie uda się go sprowadzić na ziemię – powiedziała z nadzieją.

- Oj już nawet wiem jak. Pójdę tam zaraz i go zepchnę, wysoko nie jest, najwyżej złamie nogę.

- Co ty mówisz a jak skręci kark?! Monico no proszę. - Pani Brown naprawdę wydawała się zmartwiona.

- Żartowałam - burknęłam.

Staruszka popatrzyła na mnie z wyrzutem. Westchnęłam i z rezygnacją zmierzwiłam swoje włosy palcami obmyślając plan działania.

- Pani Brown a mogę podkraść butelkę ze sławnej piwniczki, której strzeże pani jak prawdziwy cerber? Do wyższych celów zastrzegam.

Uzbrojona w butelkę wysoko procentowego, drogiego trunku weszłam na dach i zaczęłam się głośno śmiać.

- Czyś ty zwariowała? Przestraszyłaś mnie! Chcesz żebym spadł?! - oburzył się chłopak.

- Nie kuś.

- Jeśli przysłali ciebie, żeby mnie ściągnąć to kiepsko wybrali.

- Mówiłam to samo – przyznałam.

- Nie podchodź bo skoczę!

Prychnęłam. Podeszłam bliżej i zaczęłam się gramolić obok chłopaka.

- Posuń się też chcę usiąść – zakomunikowałam mu.

Zobaczyłam jak pani Brown odciągała ojca Zaca i Nicolasa na bok, po chwili wszyscy zniknęli we wnętrzu domu.

- Nie nadajesz się na mediatora, jak możesz się śmiać z kogoś kto siedzi na krawędzi dachu.

Wychyliłam się i spojrzałam w dół.

- Phi! A co ty niby chcesz sobie zrobić skacząc z takiej wysokości, guza nabić? - Przełknęłam ślinę a z nią chciałam przełknąć żal, który napłynął ze wspomnieniem ściskając mnie za krtań. - A tak w ogóle, to śmieszne jest to, że kiedyś siedziałam tak jak ty na dachu. Tylko było o wiele wyżej i przywlekła się tam taka mała, chuda, blada istotka, która miała przed sobą jeszcze niecały tydzień życia o czym jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy, a może ona już wiedziała? I wyśmiała mnie jak ja ciebie. Miała na imię Shelly jeśli chcesz posłuchać tej historii, to chodź przejdziemy się i ci ją opowiem.

Liczyłam na to, że go zainteresowałam. Coleman zgasił swojego papierosa i popatrzył na mnie jak na idiotkę, nie pierwszy raz zresztą.

- Patrz co mam - wyciągnęłam spod kurtki butelkę. - Wyłudziłam ją od pani Brown pod pretekstem, że cię upiję i sprowadzę na dół. No chodź przejdziemy się i wypijemy.

"Ostatni raz" dodałam do siebie w myślach.

- No teraz mówisz z sensem – powiedział wstając i otrzepując swoje ręce.

Siedząc już w autobusie i po wypitej prawie do połowy butelce Coleman zapytał o Shelly. Szybko upiłam kolejny łyk i schowałam ją dyskretnie pod kurtkę.

- Mówiłam ci już jak wiele dla mnie znaczył taniec i jak zginęli moi rodzice.

- Pamiętam.

- A myślałam, że byłeś na tyle nieprzytomny, że nie wiesz o czym mówię.

Autobus zatrzymał się na przystanku, wysiadłam i zmierzałam w sobie wiadomym kierunku. To miejsce zawsze mnie przyciągało. Coleman szedł powoli za mną. Wsadziłam ręce do kieszeni bo zaczęły mi trochę marznąć albo przez to, że zaczęły drżeć i musiałam to opanować. Nieważne coś zaczęłam i musiałam to zakończyć.

– Zawsze dążyłam do perfekcji – wróciłam do opowiadania. - Godzinami dopracowywałam jeden ruch ręki, każdy kosmyk na mojej głowie miał swoje miejsce. Teraz już wiem, że nie ma perfekcji. Życie takie po prostu nie jest. Jeden mocniejszy podmuch wiatru rujnuje fryzurę a jedna chwila, jeden błąd rujnuje życie. Straciłam wszystko i to z własnej winy. Kiedy to już do mnie dotarło tam w szpitalu, po kliku operacjach i tym całym bólu, i wyrzutach sumienia zastanawiałam się po jaką cholerę przeżyłam? – Zaczęłam kopać przed sobą kamyki, które leżały na mojej drodze. - Stwierdziłam, że nie mam prawa oddychać. Wtedy zaczęłam próbować... próbowałam się zabić. Zamieszkałam z babcią, obie z ciotką pilnowały mnie ale ciągle kursowałam między szpitalem a domem. Po kolejnym koktajlu z tabletek i alkoholu trafiłam do szpitala i wtedy ją poznałam. Któregoś pięknego dnia wózkiem, a później czołgając się po ostatnich schodach ale udało mi się uciec na szpitalny dach. Sama nie wiem jak dałam radę się tam dostać – parsknęłam pod nosem. - Taka byłam zdeterminowana i kiedy już tam dotarłam zjawiła się Shelly. Zauważyła mnie jak się wymykam i mimo, że sama była bardzo słaba i kosztowało ją to wiele wysiłku przyszła za mną. Była w ostatnim stadium białaczki i nie miałaby siły żeby mnie powstrzymać, więc zaczęła się ze mnie śmiać. Powiedziała mi, że nie widziała większej idiotki. Mogę żyć a nie chcę a ona chce a nie może. Zrobiło mi się wstyd ale nie na tyle aby znów zachciało mi się żyć. Nadal nie miałam po co. Zaczęłam się za to modlić każdego dnia, gorąco i wytrwale. Modliłam się o cud, żeby Bóg zabrał moje życie a jej ocalił ale najwyraźniej miał inny plan i mi ją odebrał . Później zabrał jeszcze babcię, a właściwie sama ją zabiłam przez ten cały stres jaki jej fundowałam... zawał - sprecyzowałam. - Przeraża mnie myśl, że i może Shelly zabiła moja chciwość, chęć posiadania kogoś bliskiego. Przez ten tydzień, który spędziłyśmy razem byłyśmy prawie nierozłączne. Rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się i płakałyśmy. Ona miała tyle marzeń, tyle rzeczy, których nie przeżyła. Któregoś dnia zaczęła spisywać listę tego, co chciałaby jeszcze zrobić. spontanicznie wymyśliła 13 punktów. - Popatrzyłam na trzynastkę na moim nadgarstku, dokładnie w miejscu gdzie zaczęłam kiedyś ciąć... - Kazała mi przysiąc, że przeżyję to za nią i dopiero jak to zrobię, będę mogła się... - głos mi się załamał i przerwałam.

- Zabić? - dokończył za mnie chłopak.

Nie odpowiedziałam ale pokiwałam na potwierdzenie głową.

- Jesteśmy – oznajmiłam zatrzymując się po środku starego mostu. Wokół panował już zmrok. Coleman rozglądał się przez chwilę zdezorientowany w ciemnościach.

- Gdzie ty mnie przyprowadziłaś na most samobójców?

- Hej, wyświadczam ci przysługę! Przed chwilą chciałeś skakać z dachu, a jakbyś się połamał i musiał wegetować przykuty do łóżka do końca życia? a tu masz gwarancję, że się uda. Z tych, którzy tu skoczyli nikt nie przeżył, tak przynajmniej słyszałam. W tym roku zabiło się już dwoje.

- Jesteś nienormalna.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon i poświeciłam pod nogi, wkrótce znalazłam wysmarowaną żółtym sprayem krechę.

- Widzisz tą linię? Ktoś narysował ją dokładnie na środku mostu. - Schowałam telefon z powrotem do kieszeni a wyciągnęłam paczkę papierosów. - Po tamtej stronie... – wskazałam kiwnięciem głowy - ...widać światła miasta czyli życie, a po drugiej cmentarz, na którym swoją drogą są pochowani moi dziadkowie i rodzice, czyli śmierć. Tu samobójcy decydują, na którą przejść stronę. Znasz lepsze miejsce do podjęcia takiej decyzji w tym mieście niż to?

Wyciągnęłam w kierunku chłopaka paczkę. Poczęstował się.

- Ale wiesz, że palenie też zabija? – uśmiechnął się gorzko pod nosem.

- Znam szybsze sposoby.

Zapaliliśmy po jednym. Podeszłam do grubej betonowej barierki i usiadłam na niej okrakiem. Mój towarzysz usiadł tak samo na wprost mnie.

- Patrzę na drzewa i zastanawiam się czy ta gałąź by mnie utrzymała? Gapię się na wodę i czuję jak się duszę, jak napełnia moje płuca. Stojąc na wysokości patrzę w dół i wyobrażam sobie jak lecę i roztrzaskuję się na chodniku. Wyobrażam sobie jak mijające mnie auto mnie potrąca a ja przelatuję nad nim rozbijając przednią szybę. Dookoła w każdym nieznajomym dopatruję się szaleńca, mordercy, nosiciela śmiertelnego wirusa... jest tyle możliwości. Czasem widzę tylko śmierć dookoła.

Siedzieliśmy bez słowa, wpatrując się w mrok przed nami. Cisza była przyjemna, nie krępowała mnie w jego towarzystwie. Odkryłam to już podziwiając gwiazdy z maski samochodu Colemana. W myślach jak zwykle szukając sensu życia i usprawiedliwiając swoje decyzje dotarłam znów do rzeczywistości i powodu, dla którego tu siedzimy.

- Coś małomówny dziś jesteś – zagadnęłam. - Jesteś na mnie zły? Przepraszam, że przeze mnie pokłóciłeś się z ojcem. Jeśli chcesz o tym pogadać...

- Teraz jesteś ciekawa? - przerwał mi nagle ze złością. - Trzeba było zostać do końca przedstawienia a nie uciekać w trakcie.

Zmieszana potarłam kark.

- Musiałam wtedy wyjść, to było ważne - usprawiedliwiałam się bez przekonania.

- Kolejne tajemnice? - przewrócił oczami.

- Nie rozumiem...

- Wkurwiasz mnie kiedy mówisz takimi zagadkami! Wkurwiają mnie te twoje niedomówienia i tajemnice.

- Możesz nie zdawać sobie z tego sprawy ale, wiele tajemnic mi już wydarłeś.

- Zabawne bo mnie się wydaje, że zupełnie cię nie znam. Poznałem każdy centymetr twojego ciała i twojej ciasnej cipki ale dalej nie wiem co ci tam siedzi, w tej twojej pomylonej głowie i kim ty do cholery jesteś?! - warknął wkurzony.

- Kim jestem? - zastanowiłam się. - Jestem potworem.

- Potworem? - powtórzył po mnie.

- Przekonałam się o tym w chwili kiedy usłyszałam diagnozę, że mogę się już nie poruszać o własnych siłach a w najlepszym przypadku nie wrócę do pełnej sprawności i powinnam zapomnieć o marzeniach. W tamtym momencie to mnie jakby zabiło a to, że straciłam rodziców dotarło do mnie później. Mogłabym sobie tłumaczyć, że przeżyłam szok ale w takich chwilach dochodzi do głosu ludzka prawdziwa natura i wyszła moja potwornie egoistyczna. - Zaciągnęłam się głębiej dymem i wypuściłam go zastanawiając się nad dalszymi słowami. - Wiesz, że nigdy nie powiedziałam nikomu, że go kocham nawet im. Zastanawiam się czasem czy w ogóle wiem co to znaczy i dochodzę do wniosku, że nie. Nie znam miłości. Potrafię opisać i zdefiniować wszystkie inne uczucia jak złość, radość, smutek, rozczarowanie, odpowiedzialność, tęsknotę ale nie miłość. - Zatrzymałam się i wzięłam głębszy wdech. - A ty powiedziałeś to komuś?

- Tak. Matce. Wykrzyczałem jej to wtedy wiele razy, jakby miała dzięki temu ze mną zostać a ona umarła. Wierz mi, to nie działa.

- Ale przynajmniej ona wiedziała, powiedziałeś jej.

- Moja matka zabiła się przez miłość! Podcięła sobie żyły z wielkiej pierdolonej miłości do jakiegoś skurwysyna! Tego właśnie się dowiedziałem ostatnio. Po naszej kłótni ojciec dał mi list, który zostawiła. Napisała, że nie może żyć bez swojego kochanka, że próbowała zacząć wszystko od nowa wyjeżdżając z nami z dala od niego ale najwyraźniej jej nie wystarczyliśmy. Nas kochała za mało. Jak widzisz Vicat nic nie tracisz - powiedział twardo, dobitnie ale też z chłodem, od którego zrobiło mi się zimno w środku.

Wyrzuciłam tlący się niedopałek do rzeki. Coleman zrobił to samo. Było mi go cholernie żal. Tak szczerze, po ludzku a może bardziej, jak kogoś ważniejszego, jak przyjaciela ustaliłam w myślach patrząc na profil chłopaka zapatrzonego gdzieś w ciemność, z której dobiegał cichy szmer rzeki.

- Przykro mi – powiedziałam.

- Niepotrzebnie.

Nadal patrzył gdzieś w bok, unikając spojrzenia mi w oczy jak ognia. Wstydził się swojej słabości? Najlepszy we wszystkim, niepokonany w sportach, uwielbiany przez wszystkich w szkole chłopak był też człowiekiem ze swoimi słabościami, lękami i swoim smutkiem, który starał się ukrywać za tymi wszystkimi pozorami. Wreszcie to dostrzegłam, dotarło do mnie i ścisnęło gdzieś tam, w miejscu, w którym mówią, że jest serce, które jeśli mi się właśnie znalazło to chyba musiałam za chwilę połamać na kawałki.

- Czy mogę cię przytulić na pożegnanie? - zapytałam w dziwnym sentymentalnym porywie, cicho i z nagłą nieśmiałością.

- Co? - wyrwałam go z zamyślenia.

- Wiesz, lepiej będzie dla nas wszystkich jeśli na razie przestanę do was przychodzić i dla ciebie pracować. Przestańmy się spotykać. Nie złość się proszę bo naprawdę nie mogę ci teraz nic więcej wyjaśnić. Po prostu muszę tak zrobić. Ale już niedługo dowiesz się wszystkiego, obiecuję i wtedy...

- Co wtedy? - Zapytał a ja mu nagle nie potrafiłam odpowiedzieć, bo sama nie wiem jakie "wtedy" chciałam więc zamilkłam. - Czyli żegnasz się ze mną? - nie odpowiedziałam tylko pokiwałam głową na potwierdzenie. - To chcę czegoś więcej na pożegnanie.

Chwycił mnie nagle, przysunął do siebie sadzając na swoich kolanach i pocałował. A gdyby coś mnie miało powstrzymać, to na pewno taki właśnie pocałunek, desperacki, odbierający świadomość, wolę, oddech, pożegnalny. Taki, który pamiętasz do końca życia, i za którym tęsknisz jeszcze zanim się skończy.

Zebrałam rozproszone po trzewiach resztki silnej woli i go zakończyłam. Rozeszliśmy się nie oglądając się za siebie. On poszedł złapać taksówkę do swojej rezydencji, ja autobus do reszty mojego gównianego życia.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top