Rzygam już tą słodyczą

Ściskałam w ręce niewielkie urządzonko. Nie było już takie zimne bo metal zdążył przejąć ciepło z mojego ciała. Czułam za to zimny pot pojawiający mi się na karku i drżenie rąk, które zdradzało moje zdenerwowanie ale wiedziałam, że muszę przemóc wstyd, że chcę to zrobić. Kiedy już podjęłam decyzję i postanowiłam poprosić o pomoc jedynego prawnika jakiego znałam, czyli mojego szefa doznałam nagłego olśnienia. To dlatego Carlton znów się odezwał, dlatego nasłał Tony'ego żeby mnie pilnował, stąd te groźby. Puściły mu nerwy, kiedy zaczęłam się zadawać z Colemanami bo przeraziło go, że zadaję się z prawnikiem. Bał się! On po prostu się mnie bał! Poczułam gorzką satysfakcję i wykrzywiłam usta w coś na kształt uśmiechu. Pomyślałam, że na prawdziwy uśmiech przyjdzie jeszcze pora. Śmiać będę się dopiero widząc go za kratami. Zapukałam do drzwi gabinetu Anthonego Colemana z determinacją.

- Proszę – usłyszałam i weszłam do pomieszczenia. Mężczyzna siedział za swoim biurkiem zaczytany w rozłożonych wokół niego dokumentach.

Miał wciąż na sobie ubranie, w którym przyszedł z pracy. Marynarka leżała na oparciu kanapy, rzucona niedbale. Podwinął rękawy koszuli a na nosie miał okulary, których na co dzień nie nosił ale nawet w nich był cholernie przystojny co mnie wciąż onieśmielało. Sprawiał wrażenie bardzo zajętego i chciałam się już wycofać ale mnie zatrzymał.

- Coś się stało?

- Nie chcę przeszkadzać, może przyjdę innym razem - wydukałam.

- Zostań, usiądź i tak powinienem zrobić przerwę. Zack ci znów dokucza, czy coś przeskrobał w szkole?

- Nie, ostatnio zaczęliśmy się dogadywać. Chciałabym się pana poradzić w pewnej osobistej sprawie.

- Słucham.

- Nie wiem od czego zacząć. Ile pan wie na mój temat? – zaczęłam ostrożnie od pytania.

Mężczyzna schylił się do szafki, z której wyjął teczkę i położył ją przede mną.

- Przepraszam cię ale zrozum, nie mogę sobie pozwolić na to żeby wpuścić do domu kogoś bez wcześniejszego sprawdzenia. W moim zawodzie trzeba zachować ostrożność, muszę wiedzieć z kim mam do czynienia.

- Rozumiem – powiedziałam przeglądając zgromadzone w niej materiały na mój temat. Były tam wszystkie najważniejsze daty, informacje o rodzinie, wypadku, stanie zdrowia, próbach samobójczych, bójkach, szkołach do których uczęszczałam, z których wyleciałam, ocenach, opinie lekarzy, szkolnych psychologów i tak dalej. Zamknęłam teczkę i odłożyłam.

- Cieszę się, że wyszłaś na prostą – odezwał się pan Coleman.

- Czy ja wiem... - westchnęłam. – Dziwię się, że jeszcze tu pracuję. – Uśmiechnął się na moje słowa. - To zna pan już wszystkie suche fakty, wie pan mniej więcej co się działo, a tu znajdzie pan częściowo odpowiedź na to dlaczego – powiedziałam kładąc przed nim pendriva i przesuwając powoli, niepewnie w jego kierunku.

Podłączył urządzenie do swojego laptopa. Było tam tylko jedno nagranie, które obejrzałam jeden, jedyny raz tylko po to, żeby sprawdzić jego jakość a później ukryłam je w tej dziupli i starałam się też zakopać głęboko w podświadomości, zapomnieć o jego istnieniu.

- Czy to jest Lester Carlton?

- Tak, to były narzeczony mojej ciotki Clair, mój niedoszły wujek.

*

Dni upływały zwyczajnie. Wszystko jakby wróciło do normy ale równocześnie było inne niż do tej pory. Z Colemanem kłóciliśmy się o pierdoły, jak zawsze ale też rozmawialiśmy często normalnie, tak po prostu. I tylko od czasu do czasu patrzył na mnie jakimś takim dziwnym wzrokiem, którego znaczenia nie potrafiłam odgadnąć.

Hannah z Laurą zaczęły chodzić na terapię. Dziewczyna twierdziła, że bardzo im te spotkania pomagały i dogadywały się coraz to lepiej. Była szczęśliwa z Ethanem i chłopak wydawał się szczęśliwszy. Z tego co słyszałam postawił się ojcu i wreszcie zaczął sam kierować swoim życiem.

Z Clair widywałam się bardzo rzadko, bo bezgranicznie poświęciła się swojej nowej pracy. Radziła sobie w niej naprawdę nieźle a restauracja, w której zaczęła pracować zyskiwała na rozgłosie i popularności. Głośno o niej było już nawet na szkolnym korytarzu. Mówiło się o tym, że w weekendy rodzice, dziadkowie, sąsiedzi... rezerwowali miejsca, żeby dostać się do nowej, modnej restauracji w mieście a wieczorami kiedy przekształcała się w bar, a nawet klub w podziemiach przy wejściu ustawiały się kolejki młodych ludzi. 

Każdego ranka kiedy ciotka odsypiała ja byłam już w szkole, popołudniami obie szłyśmy do pracy a kiedy wracała ja już spałam. W weekendy widywałyśmy się tylko przez tą chwilę, kiedy wreszcie odespała i już zbierała się z powrotem. Udało mi się ją przeprosić ale czułam, że już nigdy nie będzie między nami jak dawniej.

Clair wydawała się być ostatnio jakby rozpromieniona, pełna życia. Bardzo ciepło wypowiadała się nie tylko na temat nowej pracy ale i swojego szefa. Podobno zapisała się do grupy AA bo Steve jej szef ją namówił. Sam mierzył się z uzależnieniem od alkoholu po rozwodzie.

O wizycie Rebeccy Romney i detektywa Clair milczała jak zaklęta, pytała mnie tylko czasem nerwowo czy nie widziałam Tony'ego. A ja tak bardzo chciałam, żeby poruszyła ten temat, którego ja nie potrafiłam i nie wiedziałam jak, od czego zacząć? Wiedziałam jedno, że w końcu nie unikniemy poważnej rozmowy, którą na razie odkładałam. Clair musiała poznać prawdę ode mnie, nie z jakichś szmatławców czy portali plotkarskich. A czas uciekał bo dziś miałam rozpocząć realizować plan, który Anthony Coleman i Rubio Montoya, połączonymi siłami obmyślali i koordynowali. Plan, który miał zniszczyć pewnego podłego człowieka.

Stanęłam przed wejściem do wielkiego wieżowca. Popatrzyłam na swoje odbicie w przeszklonych drzwiach. Wyglądałam jakbym za chwilę miała się tam ubiegać o pracę. Miałam na sobie płaszczyk a pod nim ołówkową spódnicę, bluzkę, czarne rajstopy i botki na wysokim obcasie. Wszystko tylko po to żeby dostać się do środka. No cóż, uznałam takie poświęcenie za konieczne bo w moich własnych ciuchach raczej zostałabym zawrócona przez ochronę jeszcze przy wejściu. "Tyle zachodu tylko po to, żeby umówić się na spotkanie" pomyślałam wchodząc do środka ale cóż jak to mówią: "Show must go on" mruknęłam pod nosem. Skoro podjęłam decyzję już nie mogę się wycofać, czas więc na przedstawienie. Moje cienkie obcasy stukały miarowo na marmurowej posadzce, odbijając się echem od zimnych ścian tego gmaszyska. Skierowałam się do windy, a później na odpowiednie piętro i prosto do recepcji.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - Zapytała piękna blondynka o przygaszonym, kurtuazyjnym uśmiechu w firmowym uniformie i z plakietką z imieniem i nazwiskiem na jej lewej piersi.

Położyłam małą torebeczkę z ukrytym mikrofonem na jej biurku, żeby wszystko się wyraźniej nagrało.

- Chciałabym się zobaczyć z Panem Lesterem Carltonem.

- Czy była Pani umówiona?

- Nie, nie byłam.

- W takim razie to nie możliwe, pan Carlton jest dziś bardzo zajęty.

- Czy mogę się więc umówić?

- Proszę telefonować w tej sprawie do jego asystentki...

- Już próbowałam – przerwałam niegrzecznie naszą kurtuazyjną żonglerkę słowną. – Ale ciągle jest zajęte, albo nikt nie odbiera...

- Może pani zostawić swoje dane i numer telefonu a ja je przekażę – zaproponowała grzecznie.

- A mogłaby Pani przekazać je w tej chwili – naciskałam. – Byłabym wdzięczna, poczekam.

Zrezygnowana kobieta dostrzegła moją determinację, sięgnęła po słuchawkę i wybrała szybko numer.

- Nataly jest u mnie pani... – zwróciła się do mnie.

- Monique Vicat.

- Monique Vicat – powtórzyła.- I  chciałaby umówić się na spotkanie z prezesem Carltonem. Pani numer telefonu... – tu znów zwróciła się do mnie.

- Wystarczy moje nazwisko, wujek ma mój numer. Proszę tylko przekazać, że czekam na jego telefon.

Przez całą powrotną drogę śmiałam się pod nosem na wspomnienie miny recepcjonistki. Wyszłam z budynku i szybko skręciłam za róg. Wskoczyłam do lipnej taksówki, którą prowadził Paul, a w której czekali już na mnie Rubio i pan Coleman. Oddałam im torebkę z ukrytym w niej mikrofonem. Może nie udało mi się dostać do tej kanalii ale teraz sam będzie musiał się do mnie pofatygować.

- Zdenerwowana? – zapytał prawnik.

- Już nie, raczej wściekła i zdeterminowana żeby dorwać tą gnidę.

Ledwo dokończyłam zdanie a odezwał się mój telefon. Odebrałam kiedy dostałam znak, że byli gotowi żeby zarejestrować rozmowę.

- O co chodzi? – zapytał prosto z mostu, nie kwapiąc się z jakimiś tam powitaniami.

- Kto mówi? – udałam głupią.

- Nie wygłupiaj się przecież wiesz, no chyba nie Święty Mikołaj! Chciałaś żebym zadzwonił to dzwonię. O co chodzi?

Żałowałam, że się nie przedstawił żeby było jasne z kim rozmawiam.

- Chcę się spotkać i porozmawiać.

- Proszę, proszę a przecież miałem się do ciebie nie zbliżać. Kiedy i gdzie?

- Kiedy będziesz mógł. W jakimś publicznym miejscu, nie chcę być z tobą sam na sam.

Zaśmiał się głośno jakbym opowiedziała mu jakiś zabawny kawał.

- Wolałbym uniknąć tłumów. Jakbyś nie zauważyła jestem w tym mieście rozpoznawalną osobą.

- Poszukam czegoś ustronnego.

- Teraz wyjeżdżam wracam za dwa, może trzy tygodnie jeśli coś się przeciągnie. Odezwę się po powrocie. Postaraj się wcześniej przysłać adres, na ten numer. I nie przychodź więcej do firmy.

- Dobrze.

Rozłączył się. Uświadomiłam sobie, że przez cały czas zaciskałam palce na telefonie, aż pobielały.

*

Pod dom podjechała taksówka z której wysiadła Vicat. Dziewczyna wyglądała dziwnie, miała na sobie niecodzienne ubranie. Co jest kurwa, po co się tak wystroiła albo dla kogo? Zobaczyłem jak za nią wysiada mój ojciec i wręcza jej jakieś pudełko. Dla czego daje jej prezenty? Albo za co?

Wróciłem do swojego pokoju i zająłem się na powrót grą, starając się przyjąć najbardziej wyluzowaną pozę na jaką mnie było stać. Z zacięciem uderzałem w guziczki mojego pada. Przysięgam aż trzeszczał w moich rękach. Po dłuższej chwili pojawiła się i ona przebrana, w swoich zwyczajnych ciuchach.

- Gdzie byłaś? – nie mogłem powstrzymać ciekawości.

- Miałam coś do załatwienia. Pisałam ci przecież, że będę później.

- Przyjechałaś z ojcem? Widziałem was przez okno.

- Wpadliśmy na siebie przypadkiem i mnie podwiózł. Co to za przesłuchanie? – zapytała podenerwowana i zabrała się za zbieranie moich rzeczy. Chwyciła za spodnie leżące obok mnie a ja chwyciłem za ich nogawkę.

- Zostaw to zaraz przyjdą Hanah z Ethem i wychodzimy.

- Gdzie?

- Niespodzianka! – krzyknęła moja kuzynka pojawiając się nagle w progu.

- Cześć wszystkim – przywitał się też jej chłopak.

- I jak zbieramy się?

- Ale gdzie? – pytała zdezorientowana Vicat.

- Nie powiedziałeś jej?

- Nie zdążyłem, dopiero co przyjechała – wymamrotałem do siebie bo nikt oczywiście nie czekał na moją odpowiedź.

- Wskakuj w kieckę idziemy uczcić walentynki – krzyczała podekscytowana Hannah, rzucając w Vicat wyciągniętymi z dużej torby rzeczami.

*

Zanim się obejrzałam stałam wystrojona przed lokalem, w którym pracowała Clair. Przed wejściem widniał wielki napis zapraszający na wieczór Walentynkowy. "Dziecinada" pomyślałam i przewróciłam oczami ale kolejka niecierpliwych ludzi stojących przed wejściem była chyba innego zdania. Zapowiadało się, że postoimy z pół godziny albo dłużej. To nawet lepiej, może moi znajomi się rozmyślą. Cóż, kipiałam jeszcze nadzieją. Nie bardzo uśmiechało mi się nachodzić Clair w jej pracy i przedstawiać ją reszcie, nie żebym się jej wstydziła, wolałam tylko żeby te dwa światy pozostały osobno. Czułam się lepiej kiedy wszystko było na swoim miejscu. Rodzina w domu, praca w pracy, znajomi w szkole, wrogowie po szkole. Kiedy to się mieszało, zbyt wiele spraw w moim życiu się komplikowało, zacieśniało aż mnie dusiło i dokumentnie pierdoliło, o czym już nie raz się przekonałam.

- Nie stój tak, wchodzimy – pociągnęła mnie za sobą Hannah, kiedy w końcu nadeszła nasza kolej.

Pierwszy raz byłam w środku. Wnętrze było imponujące bardzo oryginalne i modne. Muzyka przygrywała gdzieś w tle, półmrok i nastrojowe oświetlenie tworzyło przyjemny, intymny nastrój. Wchodziło się wprost do restauracji ale była jeszcze część klubowa w podziemiach, z której dobiegało ciche dudnienie i taras z barem na dachu gdzie się właśnie udaliśmy. Z racji panującego chłodu liczyliśmy na to, że tam będzie przestronniej i chyba nie byliśmy jedyni. Zamówiliśmy drinki i przekąski. Wszędzie fruwały czerwone balonowe serca, na stolikach świeciły się świece i te czerwone róże dookoła, marzły z nami. "Cholerna romantyczka Clair" pomyślałam. Na środku stała budka, w której zakochane pary robiły sobie zdjęcia i Hannah z Ethanem stanęli do niej w kolejce a my z Colemanem siedzieliśmy popijając nasze drinki przy niewielkim stoliczku. Właściwie to Coleman wyjątkowo zaproponował, że będzie naszym kierowcą więc skończyło się tylko na soczku, zapewne dla tego jego humor nie był dziś najlepszy.

- Wiesz nie musisz mnie pilnować – zaproponowałam mu. - Idź kogoś poderwać i popraw sobie humor.

- A co z nim nie tak? – zapytał zdziwiony.

- Jesteś jakiś taki wkurzony dzisiaj.

- Wydaje ci się - zaprzeczył.

- Tamta śnieżynka w białej kurteczce przygląda ci się odkąd tu weszliśmy, zresztą jak większość... – rozejrzałam się wokół sprawdzając. – Ale ona wydaje się strasznie napalona na ciebie.

- Zazdrosna? – uśmiechnął się zaczepnie.

- Nie. Idę do kibelka a ty możesz działać. Droga wolna.

*

- Przepraszam – usłyszałem za plecami kobiecy głos jak tylko odeszła Vicat, pomyślałem, że szybko poszło.

Zarezerwowałem dla niej najbardziej znudzoną i niezainteresowaną minę jaką potrafiłem zrobić, ale kiedy spojrzałem na kobietę okazało się, że to znajoma twarz.

- To ty, ten chłopak, który pobiegł wtedy za Moniq – potwierdziła swoje przypuszczenia blondynka i wyciągnęła do mnie rękę. – Clair Heather – przedstawiła się.

- Zack Coleman – odwzajemniłem uścisk.

- Coleman? Czy Monika nie pracuje przypadkiem...

- Tak pracuje dla mnie.

- Myślałam, że jest opiekunką i korepetytorką jakiegoś chłopca, kuzyna swojej koleżanki?

- Cóż, przyznaję bywam dziecinny tak przynajmniej twierdzą ci, którzy mnie znają.

- Przepraszam ale siostrzenica jest bardzo skryta i nie wiele mówi o sobie ale z tego co słyszałam wyobrażałam sobie, że jesteś młodszy.

- No cóż chyba nawet trochę starszy od niej, o kilka miesięcy. Proszę usiąść, Monica poszła do toalety i zaraz wróci.

- Wiem widziałam. Nie chcę wam przeszkadzać. Właściwie to chciałam porozmawiać z tobą - sprawiała wrażenie, że szuka odpowiednich słów. - Nie wiem jak dobrze się znacie, ile o niej wiesz... - bała się wprost zapytać.

- Chodzimy do tej samej klasy, po szkole pracuje dla mnie a czasem jak dziś wychodzimy gdzieś razem ze znajomymi, więc tak jakby się przyjaźnimy - wyjaśniłem.

- Spędzacie więc razem dużo czasu – stwierdziła. - Zapewne słyszałeś wtedy naszą kłótnię?

- Nie miałem zamiaru... - wyciągnąłem przed siebie ręce w geście zaprzeczenia.

- Nie mam do ciebie pretensji, chodzi mi o to, że Moniq nie miała łatwego życia i mamy problemy, o których wolałbym nie mówić... - kobieta urwała swoją wypowiedź i nerwowo rozejrzała się wokół. - Widzisz jest taki człowiek, który ją kiedyś skrzywdził i niedawno dowiedziałam się, że znów się pojawił w pobliżu. I chciałam zapytać czy zauważyłeś kogoś kto ją śledzi, czy ktoś ją kiedyś zaczepiał?

Przez myśl przemknął mi tylko ten człowiek z balu, z którym rozmawiała na tarasie ale nie chciałem o tym wspominać bo poza moimi domysłami tak naprawdę nie wiem co tam zaszło pomiędzy nimi i nie wiedziałem czy Monica życzyłaby sobie tego.

- Nie, nie zauważyłem ale może powinna to pani zgłosić na policję?

- To nie takie proste. Czy mogę mieć do ciebie prośb,ę?

- Słucham.

- Widujecie się codziennie, proszę więc miej ją na oku a jeśli zauważysz kogoś podejrzanego, gdyby coś się wydarzyło... masz jeszcze mój numer telefonu?

- Tak mam. Proszę się o nic nie martwić przy mnie jest bezpieczna - zapewniłem ją.

- Dziękuję. Będę spokojniejsza. Pójdę już, wolałabym żeby nie widziała nas razem i proszę niech ta rozmowa pozostanie między nami.

Kiwnąłem na zgodę głową.

- A i bar jest dzisiaj do waszej dyspozycji. Zamówcie sobie coś jeszcze na mój rachunek – powiedziała i zniknęła między ludźmi, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie. Odkąd poznałem Vicat pytania tylko się mnożyły i pozostawały bez odpowiedzi.

Po chwili zobaczyłem jak zbliża się do mnie ona, moja zagadka, mój prywatny powód częstego bólu głowy.

- Nikogo nie poderwałeś? Czemu mi się tak przyglądasz? – zapytała.

- Podziwiam twoje nogi w tej krótkiej spódniczce – szybko zmieniłem temat rozmyślań. - Idź się jeszcze przejdź i obróć kilka razy bo tyłek też masz niezły.

- Powiedziałabym ci kiedyś kilka brzydkich słów w odpowiedzi ale tym razem chyba jednak... podziękuję za komplement.

- O wow! A czym sobie zasłużyłem? Czyżby udzielił ci się romantyczny nastrój?

- Mnie? Chyba żartujesz! Nie byłam i nie jestem romantyczką. Przecież wiesz.

- Wiem. Po co to komu. To tylko komplikuje życie – potwierdziłem.

- Mam dziś ochotę na coś zupełnie najmniej romantycznego - wyznała.

Zamyśliłem się.

- Ja też, tak na złość wszystkim i całemu światu, nawet sobie - przyznałem.

- Coś proponujesz? – zapytała.

- Seks bez zobowiązań - rzuciłem w odpowiedzi zupełnie bez namysłu. - Bez romantyzmów, uczuć i innych bzdetów byłby chyba najlepszy na taką okazję? - zakończyłem pytaniem.

Widziałem jak poważnie zastanawia się nad moimi słowami. Nie zwymyślała mnie, nie zaprzeczyła. Popatrzyła gdzieś w bok na bujający się tłum, unurzany w gwarze rozmów, śmiechów i romantycznej muzyce płynącej z głośników z każdej strony.

- Rzygam już tą słodyczą – odezwała się nagle. – Zbierajmy się stąd.

- Gdzie?

- Do mnie jest najbliżej – powiedziała patrząc mi prosto w oczy ze śmiertelną powagą.

A jeśli jednak miałem serce? Bo poczułem jakby w tym momencie stanęło, wywinęło jakiegoś fikołka by po chwili znów galopować w dzikim pędzie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top