Milimetry
Po tym jak w nocy uciekłam z łóżka Colemana i pognałam do swojego pokoju do rana już nie mogłam zasnąć. Co on ze mną robił?! Musiałam wziąć zimny prysznic żeby ochłonąć. Nie wiem co się dzieje ale jak tak dalej pójdzie to jeszcze się na coś zgodzę.
Od rana Hannah była cały czas uśmiechnięta i nieobecna, "bujająca w obłokach" to chyba było najlepsze określenie.
- Spędziliśmy noc razem - oświadczyła.
- Acha – przytaknęłam czekając na ciąg dalszy opowieści przegryzając w międzyczasie batonika.
- No i my tego...
- O wow, że tobie słów zabrakło? – Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Nie tylko rozmawialiśmy... – Zaczerwieniła się po same uszy.
- Hannah tak na pierwszej randce?! – udałam oburzenie.
- Srete tete! Znamy się całe życie!
- No w sumie... a coś ustaliliście?
- Jesteśmy oficjalnie parą.
- I przypieczętowaliście już ten fakt solidnie. – Zaśmiałam się za co oberwałam w ramię.
- Normalnie im dłużej cię znam tym bardziej mnie przeraża twoje podobieństwo do mojego kuzyna! Ty to chyba za dużo z nim przebywasz a będziesz jeszcze więcej co nie?! – Zaśmiała się i szturchnęła mnie. – A dzisiaj Sylwester i świętujemy!! Kto by pomyślał, że wrócimy z tego wyjazdu jako dwie pary.
- Właśnie, muszę ci coś powiedzieć...
*
Hannah była obrażona przez całe trzy minuty i trochę zawiedziona kiedy jej wyznałam prawdę zapewniając, że jej kuzyn mnie nie interesuje w ten sposób i nie chcę tego zmieniać. Co nie zmienia faktu, że dzisiejszy wieczór ma być niezapomniany.
Niestety humor mi się popsuł jeszcze przy obiedzie. Blond kelnerka zaprosiła królewicza na imprezę sylwestrową ale przekonała się, że Coleman ma więcej wspólnego z żabą niż z tym pierwszym, spławił dziewczynę chamsko, czyli w swoim stylu. Krewka francuska oblała go zupą za co o mało nie wyleciała z pracy. Coleman za to urządził niezłą awanturę, wrzeszczał na nią i menagerkę hotelu ale my wstawiliśmy się za dziewczyną mówiąc, że to był tylko wypadek. Nasz nastrój padł pozostawało go już chyba tylko zapić. Przynajmniej ja tak zrobiłam.
Siedziałam jak piąte koło u wozu. Obrażony Coleman zniknął zaraz przy wejściu do klubu, gołąbki zajęli się sobą czego im naprawdę nie miałam za złe a ja usiadłam w kąciku i przytuliłam się cichutko do butelki. Po godzinie uznałam, że czas się przewietrzyć. Wstałam chwiejnie na mega wysokich obcasach, które zafundowała mi moja stylistka. Dziś wybrała dla mnie złotą, błyszczącą krótką sukienkę, botki w czarnym kolorze. Mocny makijaż i manicure dopełniały czarno złoty look. Kiedy wypełzłam z mojego kącika jak z nory od razu przyplątały się jakieś pędraki. Z jednym zatańczyłam, potem z drugim, następny mi postawił drinka albo dwa a może trzy. Wstałam jeszcze bardziej się chwiejąc. Wszystko wirowało, muzyka dudniła a migające światła wcale nie pomagały. Pomyślałam, że muszę wyjść i to najlepiej na świeże powietrze. Natychmiast!
*
Znalazłem ją na dachu, zarzuciłem jej płaszcz na ramiona, który zabrałem przed chwilą ze sobą jak tylko zorientowałem się gdzie próbuje się ulotnić. Sam też potrzebowałem przerwy.
- Chcesz się przeziębić?
Obrzuciła mnie mętnym wzrokiem.
- I kto to mówi, jesteś w samej koszuli.
- Dobrze się czujesz? Będziesz rzygać?
- Nie ale kręci mi się w głowie.
- To odsuń się od barierki i usiądź tam pod ścianą. – O dziwo posłuchała mnie i ruszyła we wskazanym kierunku ale zachwiała się i prawie wywaliła. Całe szczęście refleks mnie jeszcze nie opuścił bo zdążyłem ją złapać. Posadziłem Vicat na ławce. Posiedzieliśmy tak chwilę w ciszy. Zaczęło mi być już zimno czyli trzeźwiałem więc kazałem jej się nie ruszać a sam poszedłem po wodę dla niej i swoją kurtkę. Kiedy wróciłem była tam gdzie ją zostawiłem ale oczywiście miała towarzystwo. Facet częstował ją papierosem. Podszedłem i warknąłem na gościa.
- Ona jest już zajęta stary!
Usiadłem obok i wręczyłem butelkę z wodą Vicat.
- Dzięki.
Kurwa od kiedy to zmieniłem się w jej anioła stróża? Sam nie wiem. Wchodziłem tu z zamiarem zajebistej zabawy a zamiast tego siedzę i jej pilnuję, że już nie wspomnę o tych gościach, których trzeba było odganiać przez cały wieczór jak natrętne muchy.
- Dzięki – powtórzyła. – Możesz już wrócić do swoich panienek, po tym jak pokazałeś jakim jesteś chujem i chamsko spławiłeś tamtą biedną dziewczynę pewnie szukasz nowej ofiary?
Zaciągnęła się i dmuchnęła mi w twarz dymem.
- Jesteś zazdrosna kotku?
- Kotku srotku – mamrotała.
- Sama też nie marnowałaś czasu.
- Ja tylko tańczyłam, a że jestem taką zajebistą tancerką no to wiesz, było wielu chętnych żeby się przyłączyć – mówiąc to wstała z ławki i zaczęła się wyginać. Widziałem te łypiące na nas a właściwie to na nią spojrzenia.
- Przestań, robisz widowisko. - Pociągnąłem ją za rękę z powrotem na ławkę.
- Byłam w tym kiedyś najlepsza wiesz?! – kontynuowała niezrażona. – Robiłam szpagat i takie różne ewolucje o których nawet nie masz pojęcia kotku! Wygrywałam wszystkie konkursy, byłam mega! Taniec nowoczesny, balet, tańce latynoamerykańskie, hip hop, fokstrot... wiesz jak się to tańczy? Choć, nauczę cię! – Zaczęła mnie ciągnąć za rękę.
- Vicat przestań! Nie chcę! Aż taki pijany nie jestem.
Znów usiadła z dąsem obok mnie. Ale jej nagły słowotok się nie skończył.
- Miałam najlepsze kostiumy i długie falujące, błyszczące włosy i wszyscy mnie podziwiali. Byłam ulubienicą panny Cutbert.
Wziąłem od niej papierosa i też się zaciągnąłem.
- Wszystkie dziewczyny chciały być takie zajebiste jak ja – kontynuowała. - Kurwa! – Znów zerwała się z ławki. - Byłam jak Samantha! Ja pierdolę gdyby nie wypadek byłabym może teraz taka jak ta pinda. I wiesz co?
- No co? – zapytałem ale wiedziałem, że i tak by mi powiedziała.
- I może jak Sam latałabym za takim sukinsynem jak ty albo za tobą. A może przeleciałabym cię i zostawiła? – Zastanowiła się przekrzywiając na bok głowę. - Jak myślisz?
- Myślę, że się nawaliłaś i to konkretnie słonko.
- Wiesz co?
- No co? – powtórzyłem się. Nachyliła się i zaczęła szeptać mi do ucha a ciepło jej oddechu łaskotało moje ucho i zimny policzek.
- Kłamałam wczoraj kiedy mówiłam, że mnie nie interesujesz. Powiedz mi przeleciałeś już Sam? – Wzięła ode mnie papierosa, zaciągnęła się i mi go oddała.
- A jak myślisz?
- Myślę, że tak, zresztą sama tak rozpowiada na lewo i prawo.
- No to po co pytasz skoro wiesz?
- Czemu już jej nie pieprzysz, tak regularnie?
- Jak zacznę częściej to pomyśli sobie, że z nią chodzę czy coś.
- A co w tym złego? Pasowalibyście do siebie pani i pan dziwka...
- Obrażasz mnie! - wtrąciłem się oburzony.
- Powiedz mi jak ty to robisz? - ciągnęła dalej swoje przesłuchanie.
- Co robię?
- Jak ty je wyrywasz?
- Normalnie, podchodzę zagadam i już.
- Tyle? A jak się uśmiechniesz to już pewno mają mokro co?
- No już myślałem, że to nie działa na ciebie a jednak zauważyłaś.
- Nie jestem z kamienia! I ślepa! Masz świetne ciało w ogóle wszystko, tylko ten wkurwiający charakter...
- Ty też nie jesteś aniołkiem.
- No właśnie, że my się jeszcze nie pozabijaliśmy?! Wiesz co?
- No co? – Już nie wiem który raz to powtarzam. Zabrała mi znów papierosa zaciągnęła się, rzuciła go na ziemię i zgasiła butem. Mój wzrok wodził od jej nóg przez talię kiedy się zbliżyła i dekolt kiedy nachyliła się i spojrzała mi w oczy mówiąc:
- Zróbmy to!
Zatopiłem się w tym złotym spojrzeniu i ocknąłem dopiero po chwili.
- Co?
- No dam ci się przelecieć i po sprawie!
Kiedy dotarło do mnie co powiedziała zacząłem się śmiać.
- No z czego rechoczesz kretynie?! Przelecisz mnie raz i się odczepisz. Przecież tak to u ciebie działa nie? A jak będę miała szczęście to nawet nie będę tego jutro pamiętać.
- Nie wierzę proponujesz mi seks i mnie obrażasz! Równocześnie!
- O co ci chodzi? Martwię się tylko, że mogłoby mi się spodobać a tak to może zapomnę – powiedziała i klapnęła na ławkę z obrażoną miną.
- Vicat jesteś nienormalna.
- Wiem, wiem ale co już mnie nie chcesz? – Przysunęła się bliżej i zaczęła się do mnie dobierać. Wsunęła swoją rękę pod moją kurtkę i powoli rozpinała guziki koszuli.
- Przestań nie tutaj!
Jej ręka powędrowała niżej. Kurwa czułem się jak cnotka broniąca swojej niewinności.
- Ładnie pachniesz - szeptała mi do ucha i zaczęła je przygryzać, przeszedł mnie dreszcz, nawet mój fiut to poczuł. – Lubię ten twój zapach.
- Ja chyba zaraz oszaleję. Przestań Vicat!
I nagle przestała. Rozglądała się zdziwiona dookoła.
- Wiem, że mówiłem przestań ale... coś się stało? – zapytałem trochę zawiedziony.
- Śnieg pada – wyszeptała.
- No tutaj to chyba normalne.
- Muszę się przejść, chodź ze mną.
- Chcesz się przejść teraz?
Co ona ze mną robiła, po chwili już maszerowałem za nią jak potulny psiaczek na spacerku. Mam nadzieję, że jutro faktycznie nie będzie tego pamiętać.
- Ktoś ci chyba coś dosypał do drinka bo zachowujesz się dziwnie. Nie żebyś zwykle była normalna ale dziś to już naprawdę... – Zaskoczyła mnie chwytając za moją rękę.
- Ja muszę... Nie pytaj, wytrzymaj tak, tylko chwilę.
Nic nie odpowiedziałem ale nie puściłem jej ręki. Była taka mała, ciepła i tak idealnie chowała się w mojej. Przecież już ją dotykałem ale dopiero teraz wydało mi się to takie oczywiste. Szliśmy przez chwilę ośnieżonym, skrzącym się od świateł chodnikiem. Zaczynałem się zastanawiać czy nie jest jej za zimno. Nagle dobiegły mnie krzyki, wiwaty i wystrzały fajerwerków.
- To chyba już.
- Co? – ocknęła się.
- Wybiła północ Kopciuszku czas na ciebie. – Wyrwała swoją rękę.
- Żartowałem Vicat! Wiesz jest taka tradycja... a że nie ma nikogo innego w pobliżu. Wszystkiego najlepszego w nowym roku! – powiedziałem.
Chwyciłem ją znów za rękę, przyciągnąłem bliżej i szybko pocałowałem. Właściwie to było tylko zwykłe cmoknięcie ale uruchomiło coś dziwnego. Jakby włączył mi się magnes, którym były usta tej dziewczyny. Przyciągały mnie. Zamknąłem ją w swoim uścisku.
- Czemu nic nie mówisz? – Zapytałem a właściwie wyszeptałem w jej usta. Dzieliło nas tak niewiele, milimetry.
- Szczęśliwego nowego roku – odpowiedziała lekko zachrypniętym seksownym głosem i tym razem to ona mnie pocałowała mocno i namiętnie.
Nasze usta i języki wirowały dostosowując się do wspólnej choreografii, nie gubiąc przy tym rytmu i pasji. Przyciskałem jej drobne ciało do siebie ofiarując jej choć trochę swojego ciepła. Ja nie czułem zimna ani upływającego czasu. Zbyt pochłonięci sobą, pudrowani przez niebo błyszczącym pyłem kradliśmy swoje oddechy. I czułem się jak nigdy przedtem ale najgorsze, że gdzieś z tyłu głowy żałowałem, że być może nie poczuję się tak już nigdy potem.
*
Wróciliśmy do klubu żeby znaleźć Hannę i Ethana, zostawiłem ich wszystkich przy barze i poszedłem zadzwonić po taksówkę i to był błąd.
- No ludzie was nie da się spuścić z oczu nawet na chwilę.
- A spróbowałbyś je powstrzymać, robiłem co mogłem! – poskarżył się Ethan.
Hani śpiewała, Eth trzymał ją żeby nie spadła z krzesła a Monica opierała się o bar, kładła głowę na kontuar i kołysała się na nogach jakby były z gumy ale ręką jeszcze sięgała po jeden z trzech czekających w rządku kieliszków.
- Dawaj ten kieliszek! – Przechwyciłem i wypiłem wszystkie żeby jej już nie kusiły. – Dziewczyno przestań się tak nachylać bo widać ci cały tyłek. Gdzie ten jej płaszcz? - gderałem do siebie bo nikt mnie już nie słuchał.
Pomogłem się jej ubrać. Eth zajął się Hanną. Spoglądaliśmy na siebie bez słowa ale w pełnym zrozumieniu. Udało się nam je jakoś zataszczyć do hotelu. Przez całą drogę śmiały się, śpiewały i bełkotały w sobie znanym języku. Bogu dzięki za windy postawiłem Vicat w kącie ale zjechała po ścianie do siadu, kiedy więc już dojechaliśmy na nasze piętro pozostało mi tylko przerzucić ją sobie przez ramię i zanieść do pokoju. Miałem wrażenie, że te ostatnie kieliszki dobiły i mój błędnik. Powoli, chwiejnym krokiem ale bez przeszkód dotarliśmy na miejsce.
- No wskakuj do łóżka - rozkazałem.
- Ale mnie się... nie chce się spać.
Zachowywała się jak małe naburmuszone dziecko. Chwyciłem ją za rękaw płaszcza ale wyszarpnęła go i zaczęła sama ściągać równocześnie z szalikiem ale coś jej to nie wychodziło i się zaplątała. Parsknąłem śmiechem bo wyglądało to komicznie.
- Kurrr... fa! Pszeztałbyś się śmiać! Pomoszesz mi?! – No weź się nie śmiej kiedy język też jej się zabawnie plącze.
- Czekaj, przydeptywanie rękawa chyba ci nie pomoże. Stój spokojnie – instruowałem ją.
Z pewnym wysiłkiem ale razem udało nam się oswobodzić ją z ubrań. Dostając przy tym jakiejś głupawki. Śmialiśmy się już oboje jak nienormalni.
- Cze... czeka... czekaj, chwila sukienkę sama ściągnę - bełkotała.
W niej też utknęła w połowie i musiałem ją ratować. Popchnąłem ją na łóżko i ściągnąłem jej buty. Leżała przede mną w samej bieliźnie z zamkniętymi oczami przeciągając się rozkosznie. Dzisiaj będzie moja, już za chwilę. Zacząłem się rozbierać.
*
Słyszałam, że są tacy ludzie, którzy uwielbiają poranki, promienie słońca przedzierające się do wnętrza każdą możliwą szparą. Uczucie łaskotania od oddechu drugiej osoby na karku, pobudkę w ciepłych ramionach... chwila! Ale to nie ta bajka!
Otwarłam szeroko oczy mimo potwornego bólu głowy. Promyczki kuły moje oczy jak szpilki. Starałam się nie ruszać i szybko analizowałam co się wczoraj wydarzyło i kto śpi za moimi plecami. Nie pamiętałam wiele a już z pewnością powrotu. Chociaż, w taksówce byliśmy chyba tylko we czwórkę czyli, o nie! To musi być Coleman. Tylko czy my... Moje myśli przerwała ręka chłopaka sunąca po moim udzie, zadrżałam kiedy dotarł do blizny, zwolnił ale kontynuował swoje oględziny jeszcze delikatniej. Zacisnęłam zęby, nikomu na to nie pozwalałam tylko lekarze i Mike ją widzieli i dotykali. Może tatuaż ją zasłaniał ale nie sprawił żeby zniknęła. Cholera nie chciałam się teraz ujawniać, że już nie śpię. Może to żałosne ale starałam się odwlec tą chwilę ile się da. Moje trybiki przeskakiwały w głowie starając się przeanalizować jak to się stało, że wylądowałam z nim w łóżku a najgorsze jest to, że nie pamiętam czy do czegoś doszło ale Coleman mi tego nie ułatwiał. Jego ręka przesuwała się teraz po moim brzuchu, w którym wszystko mi się skręcało z budzącego się uczucia pożądania. Cholera! Zacisnęłam powieki. Palcami zataczał małe kółka po czym ruszył dalej w kierunku piersi. Moje ciało mnie zdradziło i zadrżałam.
- Kiedy przestaniesz udawać, że jeszcze śpisz? A może nie chcesz mi przerywać i mam to uznać za zaproszenie?
- Nie! Mogę cię co najwyżej wyprosić. Wyskakuj z łóżka i spadaj! – wybuchłam.
- Nigdzie się nie ruszam. – Ułożył się wygodnie na plecach z rękami pod głową. – Jestem przecież u siebie.
Podniosłam głowę i rozejrzałam się po znajomym pokoju ale rzeczywiście nie był on mój za to wszędzie walały się tu moje rzeczy. Wyglądało jakbym rozbierała się w pośpiechu ale chwila bieliznę miałam na sobie, nic nie rozumiem.
- A jak ja się tu znalazłam?
- Przypełzłaś tu za mną błagając żebym się z tobą przespał.
- Akurat! – "Myśl idiotko, myśl! Co się wczoraj wydarzyło?" Powtarzałam sobie w głowie. – A powiedz mi jak już cię tak błagałam to... ty... no... – próbowałam wyjąkać pytanie.
- Noo... ja co? – nabijał się ze mnie.
- No dałeś się ubłagać?
- Przecież mnie znasz miałem ci odmówić? Było mi cię żal.
- Kurwa! – Potarłam twarz rękami, rozmazując resztki makijażu. - No to mamy to już za sobą. Niczego nie pamiętam! Świetnie!
- Czy ja wiem czy było tak świetnie?
- Idiota!
*
Dzisiejszy dzień zapowiadał się fatalnie. Śniadania nikt nie był w stanie zjeść zeszliśmy więc dopiero na obiad a przy obiedzie musiałam znosić mdłości, ciężką głowę i Colemana, który ciągle puszczał mi oczko, cmokał i rzucał żałosnymi aluzjami do poprzedniej nocy.
Hannah nachyliła się do mnie przy stole i wyszeptała:
- Czy ty chcesz mi może coś powiedzieć?
- Byłam tak nawalona wczoraj, że nawet nie wiem czy jest o czym, nie pamiętam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Jakbyś sobie jednak coś przypomniała to daj znać.
- Ok. A gdybyś ty się czegoś dowiedziała to też daj znać – zawarłyśmy umowę.
- Na zdrowie! – przerwał nam Ethan reagując na kichanie Colemana.
- To co szanowni państwo ostatni dzień spędzamy na deskach, ja dzisiaj nie schodzę aż do wieczora! – zapowiedział Zack.
Jak powiedział tak zrobił ale późnym popołudniem sam słaniał się już na nogach i praktycznie musieliśmy mu pomóc dotrzeć do hotelu. Na miejscu okazało się, że ma gorączkę. Lekarz wezwany na naszą prośbę przez obsługę hotelu postawił diagnozę:
- To tylko grypa ale w takim stanie nie wsiądzie jutro do samolotu bo pozaraża wszystkich pasażerów.
Ustaliliśmy więc, że Hannah i Ethan polecą a ja na prośbę pana Colemana, którego poinformowaliśmy o wszystkim, miałam zostać z młodym Colemanem aż poczuje się lepiej. Wykupiłam leki, które lekarz przepisał i zaaplikowałam chłopakowi. Kiedy temperatura spadła i trochę oprzytomniał dopilnowałam żeby zgodnie z wytycznymi zadzwonił do ojca, miałam go też na bieżąco informować o stanie syna.
Jeśli Coleman normalnie jest jak wrzód na dupie to Coleman chory to już przesada nawet kolega miał dość jego humorów.
- Vicat jak wytrzymasz z nim te dwa dni sam na sam i go nie zatłuczesz to masz u mnie medal a już na pewno piwo – usłyszałam od Ethana zanim poszli się położyć z Hannah. Było już grubo po północy a z samego rana mieli samolot. Z tego wszystkiego zapomniałam zadzwonić do Clair, szybko przeliczyłam różnicę czasu i zadzwoniłam.
- O hej Mała?! – odezwała się po kilku dzwonkach.
- Cześć Clair.
- Co słychać?
- Wiesz, coś wypadło i przylecę trochę później...
- Coś się stało?! – zaniepokojona weszła mi natychmiast w słowo.
- Ten chłopak o którym ci mówiłam się rozchorował i muszę tu trochę dłużej zostać.
- Ej no nie przesadzaj ma przecież swoich rodziców. No naprawdę praca pracą ale ty przecież musisz wracać do szkoły.
- Ale jestem tu potrzebna bo znam francuski...
- Oj proszę cię stać ich na pewno na tłumacza...
- Clair – tym razem ja jej przerwałam. – Nic się nie stanie jeśli opuszczę dzień czy dwa nauki, ojciec Zack'a już dzwonił do szkoły i usprawiedliwił moją nieobecność.
- To ja jestem twoim opiekunem czemu obcy facet bez konsultacji ze mną...
- Clair nie kłóćmy się chciał być miły – przerwałam jej ponownie.
- O nie! Jesteś za młoda i może nie widzisz tego ale jesteś wykorzystywana w tej pracy powinnaś rzucić ją w cholerę! Co oni sobie myślą, że będziesz za nich wychowywać ich dziecko... – nie wyprowadzałam ją wciąż z błędu.
- No wiem ale porozmawiamy o tym w domu.
- No cóż i tak postawiłaś mnie przed faktem dokonanym. Daj znać kiedy wracasz.
- Ok.
- Trzymaj się.
- Ty też, pa! – rozłączyłam się.
- Kto to był? – usłyszałam za plecami.
- Myślałam, że śpisz. Dzwoniłam do ciotki. Musiałam ją uprzedzić, że wrócę trochę później żeby się nie martwiła.
Podeszłam do chłopka żeby sprawdzić czy nie ma znów temperatury. Położyłam mu rękę na rozgrzanym czole. Kiedy ją zabierałam przytrzymał ją jeszcze przy policzku.
- Masz taką przyjemnie chłodną rękę.
- Temperatura ci znów rośnie to dla tego.
- Zostaniesz ze mną? – zapytał.
- Oczywiście ktoś musi ci robić okłady – mówiąc to przyłożyłam chłodny kompres do jego czoła.
- Dawno mnie już tak nie ścięło z nóg. Kiedy ostatni raz byłem chory to jeszcze mama się mną zajmowała, jak ty teraz. Mama... – załamał mu się głos i przerwał na chwilę. Pierwszy raz słyszałam żeby o niej mówił – ..ona głaskała mnie po głowie, przeczesywała włosy. Lubiłem kiedy to robiła, uspokajało mnie to i często przy tym zasypiałem.
Wyciągnęłam rękę ale zawahałam się i ją cofnęłam, po chwili podjęłam jeszcze raz próbę. Dotknęłam jego rozpalonego czoła, odgarnęłam mokre, posklejane kosmyki na bok. Miał zamknięte oczy i wydawał się taki spokojny. Zatopiłam palce w jego włosach i zaczęłam go delikatnie głaskać.
- Dziękuję – wymruczał, jego oddech stał się równy i niedługo zasnął.
Mimo chłodnych kompresów w nocy znów podniosła mu się temperatura, zaczęły go też męczyć jakieś koszmary, bełkotał i wzywał matkę, rzucał się coraz bardziej. Zaczął się też pocić, więc obudziłam go żeby mu pomóc zmienić koszulkę i zaaplikować leki. Z dzieciństwa pamiętałam jak mama powtarzała, że dostanę zapalenia płuc jeśli będę leżeć w przepoconej piżamie, nie było to też najprzyjemniejsze kiedy wszystko lepiło się do ciała.
- Obudź się. – Głaskałam go po głowie jak małe dziecko. – To był tylko zły sen. Wstawaj musisz ściągnąć z siebie te mokre ciuchy.
Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że będę go rozbierać z własnej woli to na pewno bym go zwymyślała a może i dostałby w zęby. Ale kiedy już do tego doszło... Miał idealne ciało, dokładnie takie jakie lubiłam u facetów. Nie narzekałam kiedy zrzucał z siebie koszulkę a robił to często bo lubił się chwalić swoim perfekcyjnym wyglądem. Miał ładnie zarysowane mięśnie, tarkę na twardym brzuchu ale nie był przesadnie umięśniony. Korzystając z tego, że nie jest najprzytomniejszy mogłam więc go sobie bezkarnie pooglądać i podotykać. Wytarłam go mokrym ręcznikiem, później suchym i pomogłam założyć świeżą koszulkę. Pamiętając co mówił lekarz dałam mu wodę do wypicia. Rozbudził się.
- Co się stało? – zapytał.
- Miałeś koszmary.
- Znowu mi się śniła. Ciągle ją widzę w kałuży krwi na tej cholernej marmurowej posadzce w kuchni. Widzę jak z każdą sekundą i każdą kroplą uchodzi z niej życie. I chociaż ją wołam żeby ze mną została ona patrzy tym niewidzącym wzrokiem i zamyka powieki a ja nie mogę nic zrobić żeby jej pomóc. Chciałbym o tym zapomnieć, chciałbym udawać, że mnie tam nie było, że nie widziałem tego. Ale nie mogę wyrzucić z głowy ani obrazu ani faktu, że byłem ostatnią osobą, która widziała ją żywą. Ostatni trzymałem ją za rękę kiedy jeszcze żyła i była ciepła.
Zaskoczył mnie tym wyznaniem. Przysunęłam się i przytuliłam go, to było jak bezwarunkowy odruch. Nie zadawałam pytań, uznałam, że jeśli będzie chciał to powie więcej jeśli nie to nie.
- Aż do tego dnia nie zdawałem sobie sprawy z tego jak była nieszczęśliwa - kontynuował. - Dla mnie ten wyjazd to była niezła przygoda, nowi znajomi, nowe miejsce, wszystko było nowe, inne, ciekawe. Czasem urywałem się z zajęć żeby porobić zdjęcia albo szkicować, zwłaszcza budynki interesowała mnie zawsze architektura, czasem tak po prostu żeby się powłóczyć. Uwielbiałem też fotografować, może nie byłem w tym najlepszy ale czułem ogromny zapał. Kiedy ja się dobrze bawiłem, ojciec zabawiał się ze swoją nową asystentką a mama została sama w obcym miejscu, nie znała języka, nie znała nikogo komu mogłaby się wyżalić z kim mogłaby porozmawiać bo przecież nie ze starym, który ją zostawił samą sobie. Myślę, że się dowiedziała o jego zdradzie i... i zrobiła to co zrobiła. Nie mogę sobie darować, że nie mogłem temu zapobiec, że nie miałem dla niej więcej czasu...
W milczeniu słuchałam i tylko przytulałam i kreśliłam kółka palcami zatopionymi w jego włosach, na skroniach, na czole, tak jak to lubił. Czułam się dziwnie z tą bliskością i tym, że dopuścił mnie do swojej tajemnicy chociaż się nie lubiliśmy bo przecież się nie lubiliśmy.
- Nie będę cię oceniać, nie będę ci zaprzeczać ani przytakiwać bo mnie tam nie było i nie wiem jak to wyglądało ale mogę ci powiedzieć jedno, że cię rozumem i wiem co czujesz.
- A co się dokładnie stało z twoimi... - zaciął się. - Nie musisz odpowiadać jeśli nie chcesz. Pamiętam co mówiłaś wcześniej i nie chcę cię zmuszać do wyznań...
- Ostatnio słyszałam wersję, że ich zabiłam – przerwałam mu. - I wiesz co? W sumie to prawda bo zabiłam ich swoją cholerną pasją. Ona była ważniejsza niż wszystko inne... – wyznałam.
Nagle poczułam się w tym pokoju na tym łóżku pod osłoną ciemności na tyle bezpiecznie, że zdobyłam się na to żeby wyrzucić to z siebie. Istniało też duże prawdopodobieństwo, że niezbyt przytomny Coleman nie będzie tego po prostu jutro pamiętał postanowiłam więc kontynuować.
- Uwielbiałam tańczyć. Mogłam ćwiczyć całymi godzinami, nie spać, nie jeść. Wstawałam co rano i szłam do szkoły, robiłam wszystko co trzeba jak sprawny, dobrze zaprogramowany robot. Całe życie przemykało jak na autopilocie. Uczyłam się świetnie żeby tylko nikt i nic mnie nie zatrzymało i by móc nareszcie dotrzeć na salę treningową. A tam kiedy zaczynała grać muzyka a świat wokół przestawał istnieć w końcu czułam, że żyję. To była pasja która mnie pożerała. To była moja miłość przy której nic innego się nie liczyło. Mój narkotyk i temu uzależnieniu podporządkowałam wszystko. Rodzice stali się tylko kierowcami, menagerami a koleżanki i koledzy oklaskującą publicznością. Wygrywałam wszystkie konkursy, zgarniałam trofea. Podziw i nawet te zazdrosne, zawistne spojrzenia a może zwłaszcza one karmiły moje ego, które rosło i rosło aż wkońcu zniszczyło wszystkich moich bliskich. I niszczy nadal bo konsekwencje ciągną się za mną i będą ze mną już do końca.
Kiedy to wreszcie ubrałam w słowa i pozwoliłam im wypłynąć już nie tylko na papier poczułam jak wilgoć zbierała mi się pod powiekami. Otwierałam szeroko oczy żeby ją szybko osuszyć albo przynajmniej rozprowadzić po wszystkich zakamarkach oczodołu i nie pozwolić wypłynąć. Skoro jednak zaczęłam mówić to słowa popłynęły jak łzy i nie dały się już powstrzymać, musiałam dokończyć. Pociągnęłam więc szybko nosem i mówiłam dalej:
- Tego dnia miałam zadebiutować w telewizji, rodzice zwolnili się z pracy żeby jechać ze mną. Jak zwykle wszystko musiało być perfekcyjne. Mama długo układała mi fryzurę w idealne loki, starannie dobierałyśmy wszystkie dodatki, sukienkę zmieniałam klika razy, wszystkie cierpliwie pomagała mi zakładać i ściągać... Tata nas poganiał bo robiło się już późno i cały dzień padało. Pamiętam, że w nocy była burza. Reszta potoczyła się szybko. Tata spieszył się, było ślisko, ciężarówka przed nami wpadła w poślizg, my nie zdążyliśmy wyhamować... – głos mi się załamał.
- To nie twoja wina...
- To nie wina deszczu, że padał ale ja mogłam się tak nie guzdrać, nie musiałam się przebierać tysiąc razy, nie musiałam też przecież tańczyć...
- Ikar... - szepnął chłopak ledwo słyszalnie.
- Słucham?
- Ten Ikar to ty?
Zamilkłam na chwilę zaskoczona. Coleman leżał z zamkniętymi oczami, zasypiał.
- Tak, moje marzenie mnie zaślepiło i zniszczyło ale najgorsze jest to, że gdybym mogła cofnąć czas pewno zrobiłabym to samo, poleciałabym znowu – wyszeptałam i pozwoliłam sobie na jedną łzę, która pociekła w ciszy.
Odwróciłam się tyłem zawstydzona swoją chwilą słabości, ukrywając twarz w cieniu. Poczułam jak ręce Colemana oplatają mnie i przyciąga mnie do siebie. Bez słowa wtulił swoją twarz w mój kark. Nie wiem co to było ale wydawało się być przyjemne i sprawiło, że zrobiłam się w tamtej chwili lżejsza, jakby jeden z ciężkich kamieni opadł z mojego pustego serca. Zasnęliśmy.
*
Hannah obudziła mnie rano żeby zameldować, że wychodzą. Było mi trochę głupio, że zastała mnie na łóżku z Colemanem przytulonym do mnie jak miś coala ale nie skomentowała tego. Pożegnałyśmy się na korytarzu i pojechali a ja zostałam skazana na dodatkowe dni sam na sam z wrednym, upierdliwym, aroganckim... długo by jeszcze wymieniać... chłopakiem ale muszę przyznać, że nie przerażało mnie to już jak kiedyś, chyba po prostu do niego przywykłam.
Kłóciliśmy się o wszystko zwłaszcza o programy w telewizji i przy grach. Karty fruwały a pionki turlały się po planszy nie raz ale jakoś przetrwaliśmy cały dzień nie zabijając się. Ten kretyn zachowywał się jak małe rozkapryszone dziecko, przynieś to, podaj tamto, nie wiele brakowało a już kazałby się karmić. Zażyczył sobie nawet pomoc pod prysznicem, oczywiście tam musiał sobie poradzić sam. Gorączkę miał już mniejszą i rzadziej, wieczorem chciałam więc już wrócić do swojego pokoju i rozciągnąć się wygodnie na łóżku ale zażądał żebym została z nim. Umościłam się więc wygodnie w fotelu a właściwie zwinęłam się w precel okrywając miękkim kocem. Rano miał zajrzeć do nas lekarz żeby zdecydować kiedy możemy wreszcie wsiąść na pokład samolotu.
*
Poruszyła się obok i mnie obudziła. Przeniosłem ją tu z fotela w nocy bo zaczęła szczękać zębami. Kiedyś wydawało mi się, że nie będę w stanie spać z kimś w jednym łóżku, pieprzyć się tak ale zasnąć i przytulać się jak jakiś pierdolony pantofel do swojej kobiety nigdy! Tym czasem to już kolejna noc którą spędzam z tą dziewczyną mimo, że nadal do niczego między nami nie doszło. To było dziwne, nowe ale nie mogę powiedzieć, że nieprzyjemne. Dobrze jest czuć czyjeś ciepło, miękką skórę, zapach, zatopić twarz we włosach... Znów się poruszyła chyba się budzi.
- Co ja tu robię? – wychrypiała. – Coś czuję, że mnie wkońcu zarazisz tym paskudztwem.
- "Złego diabli nie biorą" myślę, że możesz być spokojna.
Obróciła się na plecy i zaczęła przeciągać.
- Znów to samo. – Udałem westchnienie i kontynuowałem. - Najpierw mnie błagasz żebym cię wpuścił do swojego łóżka i przeleciał a później nic nie pamiętasz.
- Bredzisz, tym razem byłam trzeźwa i na pewno nie zrobiłabym czegoś takiego w pełni świadomości...
- Do niczego nie doszło – przerwałem jej.
- No przecież mówię...
- Poprzednim razem też – dokończyłem.
- Tak myślałam, nawet po pijaku nie błagałabym cię, nawet gdybyś był ostatnim facetem na ziemi i od tego zależało istnienie całej ludzkości...
- Skończ już! Po prostu nie byłaś wtedy w stanie. Najpierw łasiłaś się do mnie jak kotka w rui a potem padłaś, zaraz po tym jak pomogłem ci się rozebrać. A ja nie gustuję w denatkach, wolę jak laski są przytomne więc do niczego nie doszło!
- Ok. Dzięki za szczerość. Jak dobrze znów żyć ze świadomością, że nie dałam ci się wyruchać.
- Uh!! Żałuję że się w ogóle odezwałem! Spieprzaj już z mojego łóżka idź weź prysznic czy coś. – Udałem, że śmierdzi i zatykam nos. – Spałaś w dresie pewno się cała spociłaś, zrób coś z sobą bo za raz przyjdzie lekarz i jeszcze go wystraszysz tym swoim wyglądem!
- Świnia!
Wygramoliła się z pościeli i poszła do siebie. A ja się zastanawiałem czemu to zawsze się tak kończy? Jesteśmy oboje aż tak popierdoleni? Z żadną inną dziewczyną nie wytrzymałem tyle czasu, z żadną inną nie rozmawiałem nie wliczając oczywiście Hannah. Nie interesowało mnie ani o czym myślą ani czego chcą, czy jest im dobrze bo wystarczyło, że mnie było. A tej przybłędzie zwierzam się i daję utulić do snu jak małe dziecko. Czasem wydaje mi się, że wreszcie spotkałem kogoś podobnego, kto mnie rozumie ale zanim do czegoś dojdzie wszystko kończy się awanturą albo po prostu ucieka. Od początku miotamy się jak magnesy, które czasem się przyciągają a czasem odpychają. Zastanawiam się czy świat jest naprawdę taki zły czy ja jestem aż tak zły, że nie może mnie spotkać w życiu nic dobrego? Czy to taka moja pokuta za to, że nie mogę przestać krzywdzić ludzi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top