Bono nosił wtedy taką samą
Zrobiło się już ciemno kiedy wróciłam. Zobaczyłam Colemana czekającego w aucie przed budynkiem, do którego miałam zaraz wejść. Chciałam szybko przemknąć tak żeby mnie nie zauważył. Niestety nie udało mi się, wysiadł z auta i zaczął mnie wołać. Zatrzymałam się z niechęcią. Miałam cholernie popierdolony dzień, jebana kumulacja wrażeń i zdarzeń. Naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty widzieć go w tej chwili a co dopiero z nim rozmawiać.
- Nie przyszłaś dziś do pracy. Dzwoniłem, czemu nie odbierałaś?
Z frustracją potarłam zmęczoną twarz i zmierzwiłam swoje włosy.
- Wyłączyłam telefon. Czego chcesz?
- Możemy porozmawiać? – zapytał. – Wsiądź ze mną na chwilę do auta.
Spuściłam z rezygnacją głowę w dół i popatrzyłam na swoje buty, a właściwie to buty pożyczone mi dzisiaj przez Hannah, moje pewno wciąż się gdzieś u niej suszyły. Podejmowałam decyzję. Postanowiłam to załatwić szybko. Co miałam jeszcze do stracenia. Wsiadłam i czekałam na to co ma mi do powiedzenia. Chłopak tymczasem sięgnął za siebie, na tylne siedzenie i podał mi moją bluzę.
- Wyłowiłem ją z basenu. Jest wyprana i wysuszona bo śmierdziała tą chlorowaną wodą.
Postanowiłam go tylko wysłuchać, nie miałam zamiaru z nim rozmawiać. Kiedy więc uznałam, że skończył chwyciłam bluzę i za klamkę żeby się stamtąd szybko wydostać ale zatrzymał mnie. Popatrzyłam na jego rękę na mojej i zapytałam:
- I co mam ci za to zrobić laurkę?
Nabrał głęboko powietrza. Najprawdopodobniej próbując zachować spokój.
- Chciałem jeszcze przeprosić.
Parsknęłam.
- Już ci kiedyś mówiłam, że nie potrzebuję twoich przeprosin, jak i ty mojego wybaczenia.
- Nie chciałem cię przestraszyć i zostawić... ja wróciłem ale nie mogłem cię znaleźć - dukał.
- Dobra skończmy już z tym, bo to trochę za daleko zaszło. Przekaż proszę swojemu ojcu, że zrezygnowałam z pracy. I wróćmy do tego co było dawniej, kiedy się nie znaliśmy i nie wiedziałeś o moim istnieniu.
- Po co od razu chcesz rezygnować? Przecież sama mówiłaś, że nie możesz sobie pozwolić na rzucenie pracy z dnia na dzień. A co z Hannah o jej istnieniu też chcesz zapomnieć?
- Czemu to się tak ostatnio pogmatwało? – zadałam sobie na głos pytanie. Spojrzałam mu w twarz, był całkowicie skupiony na tym co do niego mówiłam. – Posłuchaj moje życie już i tak jest wyjątkowo popierdolone. Nie potrzebuję w nim jeszcze teraz ciebie ani ty mnie. A Hannah poradzi sobie, ma Ethana.
- Nie zostawiaj mnie.
- Co? – wydawało mi się, że się przesłyszałam.
- Nie chcę być sam.
- Nie zachowuj się jak dziecko, nie jesteś sam.
- Ostatnio dotarło do mnie, że Ethan i Hannah zawsze będą przy mnie ale nie zawsze będą dla mnie wtedy kiedy będę ich potrzebował, mają swoje życie i problemy. A my... a ty – poprawił się. – Ty jesteś poza nimi jedyną osobą, z którą mogę rozmawiać o wszystkim.
- Nie znam większego egoisty.
- Przysięgam poprawię się. Nie będę o nic pytał, nie będę już się wtrącał w twoje prywatne życie i udawał twojego chłopaka. Postaram się też trzymać ręce przy sobie, możesz więc uspokoić swojego prawdziwego chłopaka.
- Kogo?
- No przestań już udawać, ten Mike mi wszystko powiedział.
- Co ci powiedział?
- No, że jesteście razem i mam się trzymać od ciebie z daleka.
- Co ten idiota wymyślił? – poirytowałam się.
Zadziałałam szybko, bez zastanowienia. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Mika ale nie odbierał, dodzwoniłam się za to do Cartera. Dowiedziałam się, że mój rzekomy przyjaciel jest u Billa. Poprosiłam Colemana żeby mnie tam podwiózł. Postanowiłam sobie, że chociaż jedno dziś wyjaśnię i naprawię, zanim głupie niedomówienie urośnie do rozmiarów czyjegoś problemu.
Byłam wyczerpana zwłaszcza psychicznie i nie potrzebowałam wielu bodźców by zacząć kipieć złością nawet bez powodu. Dlaczego jeszcze on utrudnia mi życie rozpowiadając takie bzdury? No chyba, że to tylko Coleman coś sobie uroił. Psioczyłam w myślach na mojego jak do tej pory przyjaciela.
W recepcji przywitał mnie sam „wujek" i pokierował na tyły gdzie w ringu Mike urządził sobie krótki sparing z jakimś nowym. Ostatnio przyznaję rzadziej tu bywałam widziałam więc wokół sporo nowych twarzy.
Kiedy udało mi się wywołać Mika na bok od razu przeszłam do rzeczy.
- Coś ty naopowiadał Colemanowi?!
- Ale co?
- Powiedziałeś mu, że jesteś moim chłopakiem?
- Tak powiedziałem? Musiał chyba coś źle zrozumieć – zwrócił się głośniej w kierunku towarzyszącego mi Colemana. - Przecież jesteś dla mnie jak siostra. No może to kiepskie porównanie, biorąc pod uwagę to co było czasem między nami... – uśmiechnął się perfidnie, jak nie mój Mike i puścił oczko.
- Mike! Przestań! Co ci odpierdoliło? - zapytałam z goryczą po czym zwróciłam się w kierunku Zacka. - To takie chore żarty Mika, zresztą zrobiłeś to samo powinieneś więc zrozumieć człowieka.
Popatrzyłam na Colemana i pożałowałam tego, że go tu zawlokłam. Nie odzywał się ale zaciskał szczękę i pięści. Widziałam, go już takiego i wiedziałam, że nie wróżyło to nic dobrego.
- No dobra to już wyjaśniliśmy sobie wszystko? - Zapytałam obu. Chwyciłam mojego kierowcę za rękę i zaczęłam ciągnąć do wyjścia.
- Już idziecie? Zostańcie jeszcze chwilę, może kolega nauczyłby się czegoś? Mogę mu pokazać parę chwytów jeśli się nie boi, że go trochę posiniaczę – prowokował Mike.
Coleman wyrwał swoją rękę i zawrócił. Zanim zdążyłam go powstrzymać już ściągał kurtkę, bluzę, buty i skarpety. Wsunął mi na nadgarstek swój zapewne drogi zegarek. "No dobrze" pomyślałam, czasem chłopcy muszą się po prostu trochę poobijać, żeby poczuć się lepiej. Może obu im to dobrze zrobi. Martwiłam się trochę o Mika bo słyszałam, legendy o wybitych zębach i połamanych nosach przez Colemana ale obaj mieli ochraniacze i nie byli tu sami, mogłam ich chyba na chwilę zostawić. Poszłam do mojej szafki, bo tak miałam tu własną, prywatną szafkę z której wzięłam tylko buty i koszulkę na zmianę i postanowiłam chociaż chwilę pobiegać na bieżni, żeby pozbierać myśli. Miałam wkońcu dość swoich problemów do ogarnięcia.
*
- Dobra wystarczy – powiedział mój zasapany przeciwnik. Usiadł na macie i poprosił znajomych o wodę. Po chwili poturlały się w naszym kierunku dwie małe butelki. Usiadłem obok i też się napiłem.
- Dobry jesteś – przyznał.
- Ty też sobie nieźle radzisz – przyznałem i ja.
- Sierociniec i ulica zrobiły swoje. Trzeba sobie umieć radzić kiedy jest się zdanym na siebie samego.
- Zapaliłbym teraz – rzuciłem od niechcenia.
- To chodź.
Ubraliśmy się i zaprowadził mnie na zaplecze, do tylnego wyjścia. Wyciągnął pierwszy paczkę i podał mi ją. Ja w tym czasie wygrzebałem z kieszeni kurtki zapalniczkę. Zaciągnąłem się dymem i zatrzymałem go chwilę w płucach. Czułem się już spokojniejszy. Dokopałem dziś Danielowi na zawodach i temu dupkowi, chociaż przyznaję, że wreszcie trafiłem na godnego przeciwnika.
- Dobra to wyjaśnijmy to sobie do końca - zaproponował.
- Słucham.
- Wiesz już co było między mną i Monique i nie będę temu zaprzeczał. Ale wiedz też, że nie wykorzystałem jej nigdy! Nigdy jej też nie zraniłem! Nigdy nie było między nami uczucia innego niż przyjaźń. Zależy mi na tej dziewczynie ale nie tak jak myślisz. Umówiliśmy się, że kiedy któreś z nas poczuje coś więcej, albo kiedy kogoś pozna skończymy z tym natychmiast. I ja zacząłem się z kimś niedawno spotykać a Mała ma teraz ciebie. Trochę nakłamałem ale chciałem zobaczyć jak zareagujesz i czy będziesz o nią zazdrosny, czy ci zależy?
- Co?! Ja?!
- No nie ty też?! Przecież widzę jak na nią patrzysz i jak się wkurwiłeś kiedy myślałeś, że jest ze mną. Mów co chcesz ale swoje widziałem. Znam ją już trochę i nigdy nie mówi o swoich znajomych czy rodzinie, nikogo też nigdy nie poznaliśmy z Carterem. Jesteś pierwszy. To chyba musi coś znaczyć. Nie wiem co tam między wami się dzieje ale powiem ci tylko, że jeśli kiedykolwiek ją skrzywdzisz będziesz miał ze mną do czynienia. Bez ochraniaczy i nie będę się wtedy hamował! Zrozumiałeś?!
*
Czekając na Colemana postanowiłam pobiegać. Nie wiem ile tak biegłam ale poczułam jak stróżka potu spływała mi między piersiami, starłam też krople z czoła. Wysiłek przejaśnił mi trochę w głowie i zanim zeszłam z bieżni wiedziałam już co chcę zrobić. Pozostało jeszcze wymyślić jak to zrobić ale byłam już zdecydowana dokopać gnojowi. A przynajmniej narobić mu smrodu w jego idealnym świecie, w który ośmieliłam się wdepnąć.
- To wyjaśniliśmy już sobie wszystko i mam nadzieję, że możemy się rozejść spokojnie – deklarowałam kiedy już znaleźliśmy się w aucie ale Coleman tylko mi się głupio przyglądał. – Coś mam na twarzy? - zapytałam. Pokiwał głową zaprzeczając. – No to o co chodzi? Dostałeś za mocno od Mika i coś ci się tam poprzestawiało? – postukałam go w czoło palcem.
Chwycił moją rękę i przytrzymał kiedy chciałam ją wyrwać. Przyglądał się jej i bawił moimi palcami i obrączkami na nich. Dziwniejsze było jednak to, że sprawiało mi to przyjemność i zaczęło mnie odprężać.
- Zastanów się nad tym co mówiłem wcześniej. Nie chcę być twoim wrogiem a ty nie musisz być moją przyjaciółką. Możemy się kłócić jak wcześniej o pierdoły, możesz mnie czasem zwymyślać czy mnie walnąć jak się na mnie wkurzysz. Pooglądajmy czasem razem filmy albo wypijmy piwo. Zróbmy razem zadanie, wracajmy razem ze szkoły, możesz się nie odzywać i nie musisz mnie wcale lubić tylko zostań i bądź obok. – Przełknął nerwowo ślinę i dodał: - Proszę.
Wiedziałam, że takie słowa jak proszę czy przepraszam zawsze przychodziły mu z trudem. Dziwnie się czułam z całą tą jego deklaracją brzmiało to tak poważnie jakby co najmniej mi się oświadczał.
- Jesteś strasznym egoistą, mówiłam ci to już?
Pokiwał twierdząco głową.
- I co ja mam z tobą zrobić? – westchnęłam opierając głowę o zagłówek.
- Mógłbym coś zaproponować... – zrezygnował w pół zdania kiedy na mnie spojrzał. - Ale obiecałem, że już nie będę.
Zamiast zezłościć się zaczęłam się śmiać. Rozbawił mnie. Może tego mi właśnie będzie teraz trzeba? Jeśli mam zamiar iść na wojnę z Carltonem, wywlekać to całe gówno z przeszłości to może dobrze będzie mieć do czego wrócić myślami, do czegoś normalnego jak praca, zadania, piwo ze znajomymi czy kłótnia z Colemanem.
- No dobra ale pamiętaj mam swoje życie, w które nie będziesz się wtrącał. I nie nazywaj mnie niewolnicą, ani kotkiem ani, słoneczkiem i nie traktuj jak kupę gówna! Należy mi się szacunek! – Postawiłam warunki. - Mogę na ciebie liczyć?
- Zgoda! Choćby od zaraz.
- No dobra. - Zerknęłam na zegarek, dobiegała północ. - To nie chcę się narzucać ale czy to będzie dla ciebie duży kłopot czy podrzucisz mnie jeszcze w jedno miejsce?
*
Zatrzymaliśmy się w pobliżu niewielkiego, starego ale zadbanego domu z ogrodem. Tyle przynajmniej widziałem w świetle ulicznych latarni. Vicat oczywiście niczego nie wyjaśniała, wysiadła i poszła na tyły domu. Wróciła po chwili.
- Cholera, głupio mi ale możesz mi jeszcze w czymś pomóc? – zapytała trochę zmieszana.
Poszedłem za nią.
- Czy my się włamujemy? Mam nadzieję, że w nic mnie nie wplączesz? – zapytałem zaniepokojony kiedy kazała mi się podsadzić na murek. Stamtąd sięgnęła dużej gałęzi drzewa, które rosło po drugiej stronie i wspięła się na nie.
- Cicho bądź. Później ci wyjaśnię – odpowiedziała ściszonym głosem.
- Uważaj może być ślisko. - Powiedziałem jeszcze za nią pocierając i chuchając w ręce, które mi trochę zmarzły.
Zniknęła w pozbawionej liści, ponurej koronie drzewa. Jakiś czas tam szeleściła, grzebała jakby w jakieś dziupli i po chwili wróciła ściskając w ręce jakieś zawiniątko, które wkrótce zniknęło w kieszeni jej kurtki.
- Zapytam jeszcze raz, złamaliśmy prawo? – w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
- Pewnie tak, ale spokojnie nic nie ukradłam. Ten dom należał do moich dziadków, mieszkałam tu jakiś czas i chciałam odzyskać coś, co sobie tam kiedyś schowałam. To wszystko. A i dzięki za pomoc, kiedy tu ostatnio byłam był tylko niewielki płot. Nie wiedziałam, że zbudowali taki wysoki mur.
Tłumaczyła się jednocześnie moszcząc się wygodnie na siedzeniu i zapinając pas.
- To nie mogłaś zrobić tego w dzień? Myślę, że obecni właściciele nie mieliby nic przeciwko, gdybyś im to wyjaśniła.
- Wiesz już, że nie lubię się nikomu tłumaczyć. Spokojnie już cię więcej o nic nie poproszę.
- Nie musisz się od razu obrażać. To co jedziemy jeszcze na jakąś akcję? Chyba dziś już nie zasnę, więc jak masz jeszcze coś w planie to śmiało. – Zaproponowałem.
Pokiwała głową zaprzeczając.
Powinienem być zmęczony po całym dniu. Mógłbym być teraz na imprezie i świętować wygraną, zabawić się z kimś... ale zamiast tego byłem z nią, w tym aucie, na tym zadupiu za miastem, w tą ciemną, zimną styczniową noc.
- Naprawdę nie chce mi się spać, możemy pojeździć po okolicy? Umiesz prowadzić samochód? – zapytałem.
- Nie.
*
- Nie nadążam za wami. Na jakim jesteśmy etapie? Bo jeszcze wczoraj ty byłaś chyba wściekła na niego, a ty ostatnio ją unikałeś? Dzisiaj przyjechaliście razem do szkoły i już rozmawiacie ze sobą, tak? – pytała zdezorientowana Hannah.
- Jest ok – przytaknąłem kuzynce.
- Tak jakby dogadaliśmy się – odpowiedziała za siebie Monica, popijając wodę.
- Chcesz mojego tosta? – zapytałem dziewczynę. – Pani Brown wcisnęła mi go do szkoły, bo nie zdążyłem zjeść rano śniadania.
- Z czym jest? Z nutellą? – zapytała Vicat.
- Chyba tak.
- Dawaj. A ty chcesz kawy? Chyba skoczę do automatu, jestem dziś cholernie śpiąca – zaproponowała mi.
- Chętnie. Wiesz jaką lubię.
- Jasne. To za chwilę, tylko dokończę – przeżuwała.
- Spoko, nie spiesz się.
Prowadziliśmy swoją uprzejmą konwersację, wymieniając niekończące się uprzejmości. W tym czasie spojrzenia Hannah i Ethana przeskakiwały na przemian ze mnie na Vicat, jakby oglądali rozgrywkę na korcie tenisowym.
- Gdzie byłeś wczoraj, kiedy oblewaliśmy wygrane zawody? Opuściłeś imprezę na swoją cześć?! Dzwoniłem do ciebie wiele razy – wtrącił się w naszą rozmowę Ethan.
Vicat popatrzyła na mnie wyraźnie zainteresowana moją odpowiedzią.
- Uczyłem Vicat prowadzić samochód.
Wróciłem pamięcią do minionej nocy. Zrobiliśmy sobie przerwę w nauce i leżeliśmy na rozgrzanej masce mojego samochodu patrząc w niebo. Tutaj na obrzeżach miasta widok był naprawdę niesamowity.
- Nie pamiętam kiedy ostatnio patrzyłam na gwiazdy, teraz patrzę już tylko pod nogi i kontempluję dziury w chodniku – zaśmiała się gorzko. - A kiedyś tak to lubiłam – mówiła. – Cóż, piękno składa się z brzydoty, nawet taki sfatygowany trotuar ma swój urok kiedy przykryje go deszcz, śnieg albo szeleszczące pod nogami kolorowe liście, wiesz...
Rozmawialiśmy długo o wszystkim i o niczym a chwilami milczeliśmy, tak po prostu, bez sensu, bez pośpiechu i bez cienia skrępowania. Choć obiecałem, że nie będę pytał zapytałem czemu ta stara, sprana bluza jest dla niej tak cholernie ważna i to tak, że jest gotowa dla niej zaryzykować życiem?
Opowiedziała mi w jaki sposób poznali się jej rodzice. Ojciec Vicat kupił sobie tą bluzę tuż przed koncertem U2. Mówił, że Bono nosił wtedy taką samą. Oboje rodzice Vicat byli fanami zespołu i poznali się właśnie na ich koncercie, kiedy to przyszła pani Vicat podała stojącemu przed nią chłopakowi bluzę, która zsunęła mu się z bioder, gdzie ją sobie wcześniej przewiązał. Pan Vicat odwdzięczył się tym, że wziął ją na ramiona, żeby mogła lepiej widzieć scenę. Później wymienili się numerami telefonów a reszta to już historia.
- Jest dla mnie pamiątką i kiedy ją zakładam czuję się bezpieczniej, jakbym znów się znalazła w jego ramionach. Jakbym znikała zakładając kaptur – mówiła.
- Mogłeś powiedzieć, że się spieszysz na imprezę nie zatrzymywałabym cię – usłyszałem znów jej głos, wyrywający mnie z zamyślenia a Hannah z Ethanem patrzyli na nas nieustannie zdziwieni.
- Spoko, to nie pierwsza i nie ostatnia, i tak nie miałem wczoraj ochoty na imprezowanie.
Ethan w tym momencie zakrztusił się swoją wodą a Hannah z troską poklepała go po plecach.
- Za chwilę zaczną sobie mówić po imieniu – zwróciła się szeptem do swojego chłopaka. – Wiedziałam, że jeśli jest gdzieś tam jakieś przeznaczenie to musiało się tak skończyć.
- O czym ty mówisz? – zapytałem kuzynkę.
- Pamiętasz jak odbieraliście mnie z ciocią z tańców i musiałeś czasem na mnie czekać, i szwendałeś się po całej szkole robiąc zdjęcia zwłaszcza takiej jednej dziewczynie? To właśnie ona! – Wskazała na Vicat. – To nią byłeś tak zauroczony, to Monica! Próbowałam wam powiedzieć ale kto mnie słucha...
Dziewczyna otwarła szeroko oczy słysząc deklamację mojej kuzynki. Kto by pomyślał, że będę kiedyś świadkiem tego, że Vicat zarumieni się z mojego powodu na swej bladej twarzy i nie spowoduje tego wściekła furia.
Czy byłem zaskoczony? Jak cholera! I pomyśleć, że była teraz tak blisko, miałem ją przed oczami ale nie widziałem jej. Jakoś wcześniej nie skojarzyłem tego ale faktycznie kiedy patrzyłem jak tańczy, to był ten sam rodzaj zapomnienia w jaki wpadała, to był ten wyraz twarzy, to było to hipnotyzujące mnie wtedy i teraz coś, czego nie umiałem i nadal nie umiem opisać. Przypominam sobie jak strasznie chciałem wiedzieć co się działo w jej głowie w chwili gdy swoim ciałem i każdym gestem sprzedawała widzom uczucia, kiedy ja tylko próbowałem je żałośnie uchwycić i zatrzymać na swoich zdjęciach. Była dla mnie zagadką, którą chciałem poznać, i to jest chyba właśnie to co mnie do niej nieustannie przyciągało wtedy i dziś, nawet kiedy nie miałem pojęcia, że to ta sama dziewczyna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top