jednego dnia wieczorem
Yuta zjadał już drugi kubek instant ramen, ale zasłużony, ponieważ praca w sklepie go tego dnia wykończyła, a ramen dawał mu takiego kopa, że po zjedzeniu mógł jeszcze istnieć te parę godzin, zanim położy się do łóżka. Nie lubił tego, chodzenia spać będąc tak zmęczonym, że ledwie trzymał się na nogach, bo to zawsze było jak umieranie i zmartwychwstawanie następnego dnia. Yuta nie lubił zmartwychwstawać, to było dziwne. Czuł na ogół taką energię wewnątrz siebie, ale jednocześnie wciąż nie miał siły się podnosić. Takie dni zwykle kończyły się oglądaniem seriali, dopóki nie nastała noc, a on znowu dostawał wymówkę, aby się położyć. I tym razem: zasnąć. Wpadał przez to w te dziwne pętle spanie-praca-spanie, z których trudno było potem się uwolnić, a które zabierały mu młodość, której nie zostało mu już zbyt wiele według jego własnych obliczeń.
Trochę myślał o tym co powiedział mu Jaehyun ostatnim razem. Na początku planował poważną rozmowę z Chittaphonem o rozsiewaniu fałszywych plotek, ale potem odkrył też, że nie ma na to ochoty. Chittaphon, jakby nie było, pozostanie Chittaphonem. Poza tym to pewnie zaserwowałoby mu tylko kompletnie niepotrzebną rozmowę o uczuciach, a Chittaphon był w takie rzeczy subtelny, jak żyletka w przełyku. Jaehyun był odrealniony, miał to gdzieś i mówił głównie, aby zabić czas, a nie pomóc i wysłuchać. Yuta wolał rozmawiać z Jaehyunem, a nie Chittaphonem, który był głównie, aby go wspierać. Straszne.
Więc to było trochę dziwne z jego strony, biorąc pod uwagę wszystkie jego odczucia co do sprawy, że kiedy rozmawiał z Sichengiem na FaceTime, jedząc chyba trzeci kubek ramen, wypalił:
— Wiesz, co Jaehyun mi powiedział?
— Jaehyun? -—zapytał jakby nie mógł uwierzyć, że Jaehyun mógłby mieć informację, która warta była tego, aby przekazać ją dalej.
— Tak, zabrał mnie ostatnio ze sobą na zakupy. Żebym, wiesz, nosił jego torby czy coś.
— To brzmi jak on.
— Skarżył się, że mu nie odpisujesz — dodał Yuta, nagle decydując, że może jednak lepiej by było nie mówić — Mówił, że pyta się ciebie jak tam, a ty wysyłasz mi zaproszenia do gry.
Sicheng wzruszył ramionami.
— Nie chce mi się zmieniać znaków na klawiaturze — odparł.
Yuta zaśmiał się.
— Dla mnie zawsze masz czas zmienić — zauważył i trochę mu się zrobiło miło i ciepło, ale to może była wina kolejnego kubka instant, który właśnie skończył — Nie zmyślaj.
Sicheng uśmiechnął się.
— Być może po prostu nie chcę rozmawiać z Jaehyunem?
Yuta wiedział dobrze, co to za uczucie. Poszedł wyrzucić kubek, a potem Sicheng powiedział mu, że idzie wziąć kolację i że wróci, więc niech Yuta się nie rozłącza.
— Spokojnie, poczekam — odparł.
Wrócił z talerzem pełnym jakiegoś parującego dania z kluskami. I Yuta poczuł w brzuchu, jak biedne było jego pożywienie w porównaniu do tego, co miał teraz przed oczyma.
Sicheng zaczął bezceremonialnie jeść, zupełnie bez słowa, czasami spoglądając tylko na Yutę i wyglądał jakby mu smakowało. On nie mógł się napatrzeć, ponieważ przypomniał sobie jak to było jeść gotowany w domu obiad i jak dawno nie jadł nic, co było jakiejkolwiek jakości. Może z wyjątkiem tiramisu, jakie ostatnio mu kupił Jaehyun. Kiedy skończył swoją kolację, sięgnął gdzieś w prawo i oczom Yuty ukazało się jabłko. Sicheng zaczął jeść owoc ze smakiem, a Yuta poczuł nagle, jak tęskni. Myślał o tym, jak to w jego lodówce miał wciąż schowane kilka, kupione dawno temu, z myślą o Sichengu i jego tradycji.
— To, co chciałeś mi powiedzieć? — zapytał go po chwili — Bo chyba nie, że Jaehyun na mnie narzeka...
Yuta przeklął siebie i swój dziwny mózg, który nie mógł się wiecznie zdecydować czego tak właściwie chciał i zawsze kończyło się to tego rodzaju sytuacjami. Wpadaniem w pułapkę, którą sam na siebie zastawił.
Przewertował swoją praktycznie nic nieznaczącą rozmowę z Jaehyunem, szukając informacji, która mogła być cenna, ale miał w głowie pustkę. Pamiętał jedynie tiramisu, kawę oraz nowy samochód, którym się mu chwalił. Nic, co mogłoby się nadawać. A potem przypomniał sobie, jak Jaehyun opowiadał mu o chłopaku Mingyu i może to był klucz, w końcu Sicheng też był przyjacielem Mingyu.
— Mingyu ma chłopaka? — to nie powinno brzmieć jak pytanie.
— No — przyznał Sicheng — Wiem, Minghao, są razem od jakichś dwóch miesięcy.
Yuta zestresował się lekko.
— Nie wiem, wypowiedział to, jak jakąś rewelację, więc myślałem...Poza tym jego chłopak ma na imię Diejt.
Na to Sicheng wybuchł śmiechem i wymamrotał pod nosem.
— Xu Minghao.
— Znasz go?
— Jasne, to przeze mnie się poznali.
Yuta o tym nie wiedział.
— Naprawdę się tak przedstawił?
— Z tego, co wiem. Jaehyun mówił, że nie podawał swojego prawdziwego imienia.
— W sumie to i tak lepiej, niż gdyby przedstawił się swoim koreańskim imieniem — ciągnął dalej Sicheng — Słcuhaj, ta relacja była tajemnicą przez ostatnie miesiące, bo Mingyu wtedy dopiero co zerwał z Naeyeon i nie chciał robić wrażenia, że zrobił to dla Minghao. Bo to zresztą nie było tak. To był przypadek.
— Rozumiem. Więc ma na imię Minghao? Jeahyun chciał poznać jego prawdziwe imię.
— No, Diejt to trochę dziwny pseudonim.
— No nie gadaj, Winwin.
Zaczął się śmiać, kiedy Sicheng ukrył twarz w dłoniach z zażenowania.
— Nie przypominaj mi.
— Winwin — powtórzył Yuta, a on zawył.
Ale potem przestał i zapadła pomiędzy nimi cisza. Sicheng ciągle ukrywał twarz w swoich kolanach, jakby nie mógł mu spojrzeć w oczy. Yuta zaczął nucić cicho piosenkę z anime, które ostatnio oglądali i czekał, aż Sicheng przestanie przeżywać przeszłość, którą on, może trochę złośliwie, mu przypomniał.
— Lubię tę piosenkę — powiedział po chwili Sicheng, a Yuta otworzył oczy, aby odkryć, że ponownie na niego patrzy — Musisz przesłać mi tytuł, bo trudno ją znaleźć.
— Wyślę ci — odparł Yuta.
— Okej. Dzięki.
Znowu milczeli przez chwilę. Yuta zaczął skubać skórę przy paznokciach, ponieważ coś mu mówiło, że ostatecznie i tak będzie musiał w tej rozmowie wyjawić, co powiedział mu Jaehyun.
Widział twarz Sichenga, kiedy znowu miał zadać to samo pytanie, ponieważ nie potrafił odpuścić.
— Co powiedział ci Jaehyun, Yuta?
— Chittaphon, oni wszyscy... — zaczął, a potem odrobinę się cofnął — Kiedy opowiadał mi o Minghao i Mingyu, zaczął wymieniać wszystkie koreańsko-chińskie pary, jakie zna... i jakimś cudem, pośród nich znaleźliśmy się my.
Sicheng zakrztusił się śliną.
— Dasz wiarę? Zapytałem go o co chodzi, a on, że Chittaphon im wszystkim powiedział i kazał nam nie mówić, że wiedzą... A potem powiedział, że to było „mega widoczne"kiedy już wiedział — skończył i spojrzał na Sichenga z krzywym uśmiechem, wciąż zastanawiając się, czy powinien się w tej sytuacji śmiać.
Sicheng zaczął się śmiać, więc Yuta zwyczajnie podążył za jego przykładem.
— Jakie to jest dzikie — wydusił wreszcie Sicheng — Oni wszyscy w tym byli?
— Tak mi się wydaje. Skąd im w ogóle...?
Sicheng wywrócił oczyma i spojrzał na niego.
— To nie takie trudne — przerwał mu Sicheng — Jesteśmy dość blisko, nawet jak na najlepszych przyjaciół. To musiało mieć dla nich jakiś sens.
Yuta pokiwał głową.
— To, że jestem gejem pewnie nie pomogło -—dodał, pół żartem, pół serio.
Sicheng wtedy spojrzał na niego przelotnie jakimś dziwnym wzrokiem i wyglądał, jakby miał coś powiedzieć, ale ostatecznie tego nie zrobił zamiast tego pośmiał się jeszcze odrobinę.
— To pasuje do Chittaphona.
Yuta pokiwał głową. Ziewnął i spojrzał na zegarek. A potem zobaczył, jak Sicheng też ziewa.
— Myślisz, że powinniśmy iść spać czy nie?
— A chcesz?
— Jestem trochę zmęczony — przyznał się szczerze.
Sicheng spojrzał gdzieś w bok, a potem z powrotem na niego.
— Możesz się położyć, a ja ci pośpiewam chińskie kołysanki, co ty na to?
Yuta poczuł ciepło w sercu, ale zażartował:
— Umiesz śpiewać?
— Nie wierzysz?
— Nie, musisz mi udowodnić.
-—Okej to się kładź.
Yuta wstał od biurka i wziął ze sobą telefon, który opadł o kaloryfer, zanim położył się i spojrzał ponownie na Sichenga. Patrzyli się na siebie przez chwilę.
— To będziesz śpiewał czy jak?
Sicheng być może się zarumienił, ale Yuta nie mógł być pewien patrząc przez ekran telefonu.
— Musisz najpierw zamknąć oczy, nie tak od razu.
— Okej — Yuta zamknął oczy — A teraz?
— Wyobraź sobie szumiący ocean.
— Serio? — zapytał otwierając oczy.
— No wyobraź. I zamknij oczy.
— Dobra. Wyobrażam.
— A teraz śpiew ptaków.
— Co ty próbujesz zrobić? To jakaś hipnoza?
— Chodzi o pobudzenie zmysłów — odparł Sicheng poirytowany — Słuchaj...
— Dobra, dobra — przerwał mu Yuta — zamykam oczy, wyobrażam sobie ptaki i ocean, co dalej?
— Czujesz morską bryzę?
Yuta parsknął śmiechem, a potem szybko spoważniał.
— Ta, czuję.
— Dobra.
Sicheng zaczął śpiewać po jakichś kilku minutach ciszy i może to pobudzenie zmysłów naprawdę działało, ponieważ Yuta czuł się, jakby siedział obok niego, zamiast być oddalonym o dobre pareset kilometrów. To było przyjemne.
Czuł, że jeżeli otworzy oczy to czar pryśnie, ale nieotwieranie oczu groziło pogrążeniem się we śnie.
A on nagle nie chciał zasypiać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top