dzień następny w nocy
Sicheng leżał, jak długi na kanapie i patrzył na niego spod przymkniętych oczu, kiedy Yuta już posprzątał cały bałagan, jaki wspólnie zrobili.
— Będziesz tu spał?
— Jeżeli nie chcesz mogę jechać do domu — powiedział, ale nie wstawał i potem dodał: — Nie mam przy sobie portfela. Nie mogę kupić taksówki. Mój dom jest daleko.
— Brawo — powiedział Yuta — Wolisz kanapę czy łóżko?
Ten wzruszył ramionami, bo praktycznie to było mu to obojętne.
— Może skoro to twoja ostatnia noc w Korei to spędzisz ją wygodnie? Mogę spać na kanapie.
Sicheng obserwował go uważnie. Yuta usiadł tam gdzie on miał nogi i poklepał go po łydce, tak po przyjacielsku.
— I tak na ogół śpię na kanapie — dodał bardzo przekonującym głosem i nie kłamał.
Łóżka były za duże, a spanie na kanapie zawsze sprawiało to dziwne wrażenie przebywania gdzieś mimochodem; w międzyczasie. Tak jakby było się gdzieś z wizytą, krótką, która miała się skończyć lada chwila.
— Okej. Ale mi tu wygodnie.
— Uwierz jutro się obudzisz z całkowicie innymi uczuciami, jeżeli tu zostaniesz.
Wtulił głowę w małą poduszkę i westchnął, ściskając rękami podłokietnik.
— Skoro tak mówisz — usłyszał przytłumiony głos.
— Mówię.
Podniósł się i zaczął przecierać oczy i rozglądać się, jakby zorientowanie się w dwupokojowym apartamencie było czymś niemożliwym.
— To te drzwi nie do łazienki — podpowiedział pomocnie Yuta.
— Dasz mi jakąś piżamę?
— Co? Wszystkie już wysłałeś do Chin?
Sicheng się nie zaśmiał.
— Mam w mieszkaniu — powiedział.
Yuta wstał, ściągnął z suszarki jakieś czarne dresy i bluzkę z Hatsune Miku, którą przez przypadek wybrał specjalnie. Podał je Sichengowi, a ten wtedy skierował się w stronę drzwi do łazienki.
— Mogę się u ciebie umyć?
— No.
— Użyję twojego szamponu.
— A, częstuj się.
Na to otrzymał uśmiech.
— Użyję twojego kremu do twarzy — powiedział jeszcze.
— Ostatecznie, mogę ci na to pozwolić. Biorąc pod uwagę, że to twoja osatnia noc w Korei.
— Widzisz wysłałem już wszystkie swoje kosmetyki do Chin.
— To była pewnie ta cała jedna najcięższa walizka — powiedział Yuta, kręcąc karcąco głową.
Sicheng przygryzł dolną wargę i uśmiechnął się z niedowierzaniem.
— To brzmi, jakbym był próżny. To nie prawda.
— A nie jesteś?
— Nie? — odparł, jakby to była oczywistość.
Yuta usiadł i rozparł się wygodnie na kanapie.
— Skąd ta pewność?
Sicheng westchnął.
— Dasz mi się wykąpać?
— Czy ja cię trzymam?
— Tak!
— Moje ręce są, tu, na moich kolanach.
— Wiesz gdzie będą moje ręce, jeżeli nie przestaniesz?
Yuta chyba powinien w tamtym momencie przestać, ale on nigdy nie wiedział, kiedy się to robi.
— O, jak się boję! — zawołał podnosząc dłonie do twarzy.
Jego salon można było pokonać w trzy kroki i właśnie w tyle Sicheng był obok niego na kanapie i łaskotał go, tak jak mu obiecał. Yuta postanowił kontratakować. Oboje śmiali się jak głupi, pewnie też trochę za głośno, biorąc pod uwagę, że było późno, a Yuta miał sąsiadów.
— Okej, okej, stop — powiedział w końcu bez oddechu i uniósł ręce do góry w geście poddania — Bo mnie stąd wykopią.
Sicheng pokiwał głową i odsunął się od niego, opadając ciężko na drugą część kanapy.
— Nie wiedziałem, że masz aż takie łaskotki — przyznał Yuta — Czemu nie zrobiłem tego wcześniej?
— Dobrze, że to moja ostatnia noc — powiedział Sicheng, żartobliwie i było to jasne.
Ale Yuta i tak poczuł tę złość.
— No całe szczęście po twojej stronie — jego głos ociekał ironią i Sicheng bez zbytnich umiejętności językowych łatwo to wyłapał.
Popatrzył na niego dziwnie i wstał szybko, zmierzając do łazienki.
Yuta położył się na kanapie i patrzył na sufit, który był biały z wyjątkiem tego jednego zeschniętego z nie wiadomo jakiego powodu pająka w rogu i kilku plam po muchach, które on nie wiedział skąd się wzięły. Chyba były niedokończonym posiłkiem pająka. Yuta powinien posprzątać ten cały mały cmentarz owadów, zanim zbierze się tego więcej. Miał jeszcze jednego pająka i to żywego, który żył na pajęczynie za oknem i z biegiem czasu przyjął niepokojąco duże rozmiary. Zbyt wielki sentyment nie pozwalał mu go zabić, ponieważ oglądał go, jak rośnie od małego. Bał się też trochę po prostu go zepchnąć, bo co jak wiatr powieje w drugą stronę i pająk wleci prosto do jego mieszkania i zniknie gdzieś pod stolikiem? Już nigdy nie będzie w stanie spać spokojnie w tym miejscu.
A pająk miał na imię Mark.
Pamiętał oburzenie Marka, kiedy mu o tym powiedział, a Chittaphon powiedział, że powinien nazwać go Johnny, bo on ma budowę pająka z tymi swoimi długimi nogami i rękami. „Mark to bardziej taki karaluch, jeżeli już chcemy nazywać domowe szkodniki imionami naszych znajomych". Yuta się z nim zgadzał.
Sicheng wyszedł z łazienki w bluzce z Hastune Miku, którą dla niego przygotował. Yuta zapomniał o wszystkim i zaczął się śmiać.
— Dlaczego dałeś mi tę bluzkę — zapytał Sicheng, wyraźnie sfrustrowany.
— Bo jest urocza.
— Skąd ty takie coś w ogóle masz?
Wzruszył ramionami.
— Kto to wie?
Sicheng usiadł obok niego na kanapie i patrzył z bardzo nieszczęśliwą miną. Jego włosy pachniały szamponem, a woda z nich ściekała kropelkami na różowy materiał koszulki.
— Wycierałeś te włosy? — zapytał po chwili.
— Nie mogłem znaleźć ręcznika.
— Chodź wysuszymy ci włosy — powiedział i pociągnął Sichenga za sobą do łazienki.
Sicheng stał i patrzył się w lustro, kiedy Yuta suszył mu włosy swoją tanią suszarką.
— Dobranoc — powiedzieli sobie, kiedy skończyli i posiedzieli jeszcze chwilę bez celu na kanapie.
— Na pewno chcesz spać na kanapie?
Yuta spojrzał na niego pytająco.
— Twoje łóżko jest duże.
Było.
Znalazł się na łóżku i siedział obok Sichenga, który leżał z zamkniętymi oczyma, obejmując poduszkę. Śpiewał mu ending do tego anime, które skończyli. I to było dziwne, jak bardzo anime było głupie i lekkie, ale końcowa piosenka taka smutna.
Zaśpiewał ją przynajmniej dwa razy, ale Sicheng wciąż upierał się, że nie może zasnąć, więc zaczął trzeci, a wtedy mu przerwał. Yuta poczuł irytację.
— O czym to jest?
— O końcu relacji pomiędzy chłopakiem a dziewczyną... chodzi o kolor, który dzięki temu, że pojawiła się w jego życiu był niezwykły, a teraz jest kolejną zwyczajną barwą.
— Jaki kolor?
— Fioletowy.
— Aha. Nie myślałem, że ending będzie taki ładny.
— Ja też nie.
— Miał jakieś podstawy, aby być smutny?
— Żadnych — przyznał Yuta i zaśmiał się dziwnie i niepewnie.
Sicheng zamknął z powrotem oczy.
— Jeszcze raz, zaśpiewaj.
— Nie — odparł Yuta.
Widział, jak zmarszczył brwi, ale nie chciał się poddać. Miał dosyć tej piosenki.
— Proszę.
— Sam sobie zaśpiewaj.
— Nie znam japońskiego.
Yuta nie odpowiadał, zaczął wyglądać przez odsłonięte okno. Niebo było wpół jasne, bo było już po północy. Latem Słońce wstawało prawie o trzeciej. Powinni iść spać, pomyślał. W końcu Sicheng ma przed sobą swój ostatni dzień w Korei, a przegapi go, jeżeli będzie zmęczony. Samolot wylatywał o dwudziestej pierwszej trzydzieści cztery. Tak mu powiedział Sicheng. Nie wiedział skąd bierze tak nieregularne odloty i czy godzina jest prawdziwa, ale nie miał zamiaru tego drążyć.
— Powinienem się nauczyć — powiedział sennym głosem Sicheng — I tak już umiem sporo, równie dobrze mogę być poliglotą.
— Nie umiesz sporo — zaprotestował Yuta.
— Mój japoński będzie lepszy od twojego, zobaczysz, jak...
Urwał i nie dokończył, zamiast tego zamknął oczy i wtulił się jeszcze bardziej w miękką poduszkę. Yuta chciał wstać i wrócić na swoją kanapę, ale Sicheng popatrzył na niego i pokręcił głową. Mimowolnie został i powoli się położył, bardzo blisko parapetu. Sicheng odwrócił się w jego stronę i też przysunął się bliżej parapetu.
— Nie wykąpałeś się — powiedział.
— Myję się z rana.
— Mmm, nie chciałoby mi się.
— Bo jesteś leniwy.
— No, masz rację.
Leżeli w ciszy z otwartymi oczyma, choć na elektronicznym kalendarzu wyświetlało się, że jest już jutro. Dzień, w którym Sicheng wyjeżdża. Za kilkadziesiąt — chyba jakieś dwadzieścia dwie godziny. To było mało czasu, jeżeli mieli jeszcze spać. Yuta żałował, że dokończyli anime. Tak to może wstaliby wcześniej i byliby dłużej. Mogli pójść spać wczoraj, godzinę czy dwie temu.
— Wrócisz? — zapytał w końcu Yuta.
Sicheng tylko zamknął oczy.
oto ona. bluzka hatsune miku.
piosenka "violet" należy do pentagonu i nie jest z anime, ale to anime nie istnieje, o którym mowa, więc... tak pająk to mark
CHOLERA WLASNIE ZROZUMIALAM ZE LICZNIK SLOW ROBI MI JAKIES ZARTY WIEC UDAJMY ZE TO MA 1270 SLOW OK
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top