Część IV: Ostatnie życzenie

❇❇❇

- Woo~ czy naprawdę mnie kochasz? - dopytywał Junhui, leżąc w ramionach ukochanego.

Chwilę temu Wonwoo sprawił, że Chińczyk poczuł się naprawdę wyjątkowy i tak kochany, jak nigdy wcześniej. Dzięki niemu był szczęśliwy, ponieważ mógł poczuć jak to jest dzielić intymną więź z ukochaną osobą. Dostał szansę na bliskość, o której wcześniej mógł jedynie pomarzyć.

- Jak możesz o to pytać? Przecież wiesz - odparł Jeon, delikatnie pocierając nagie ramiona chłopaka, po czym na czubku jego głowy złożył czuły pocałunek.

- Czy mogę cię o coś prosić? - zapytał cicho, wodząc palcem po jego torsie.

- Mów, a spełnię każde twe życzenie - oznajmił Won, unosząc kąciki ust w górę.

- Czy możesz mówić mi każdego dnia, że mnie kochasz? Każdy dzień traktować, jakby był naszym ostatnim, wspólnie spędzonym czasem? Całować mnie na dzień dobry i na dobranoc? Trzymać w ramionach dopóki nie zasnę? Czy możesz to dla mnie zrobić?

Wonwoo nie rozumiał skąd taka dziwna prośba u jego chłopaka. Zaczął się zastanawiać czy to z jego winy nastolatek prosił o to wszystko. Może za mało mu okazywał jak bardzo go kocha? Albo zrobił coś nie tak, co zraniło Jun'a i ten teraz czuje się niepewnie w ich związku? A jeśli to strach przez niego przemawiał i bał się, że Jeon go za chwilę zostawi?

- Jun? Co się dzieje? - dopytywał, chwytając licealistę za podbródek, by ten spojrzał mu prosto w oczy. - Dlaczego tak nagle prosisz mnie o takie rzeczy?

- Niedługo będę musiał coś zrobić, bo...

- Jun... czy ty chcesz ze mną zerwać? - zapytał poważnie, opanowanym głosem, lecz jego serce drżało z przerażenia, że ta niecodzienna rozmowa może zmierzać właśnie w tym kierunku.

- Nie, ja... - uciekając wzrokiem od twarzy Woo, wysunął się również z jego ciepłych objęć i usiadł na łóżku. Przyciągając kolana do klatki piersiowej, objął je ramionami i oparł na nich brodę. Kołdra zsunęła się na biodra, a Chińczyk szukał w głowie odpowiednich słów. Chciał powiedzieć Jeon'owi o swojej chorobie... o wszystkim, lecz nie wiedział jak to zrobić. Znów poczuł strach. - Będę musiał się z tobą niedługo pożegnać - stchórzył, był cholernym tchórzem. Ale wiedział, że tak będzie lepiej dla ich dwójki, ponieważ w ten sposób tylko on będzie cierpiał, jedynie on wyjdzie z tego ze złamanym sercem. A Wonwoo... Wonwoo również będzie cierpiał, lecz Jun wierzył, że chłopak szybko się pozbiera po tym, jak go zrani...

- Co? Pożegnanie? Wyjeżdżasz gdzieś?

- Mhm.

- Ale to nic, przecież możemy do siebie codziennie dzwonić, rozmawiać przez Skype. A jak wrócisz...

- Czeka mnie jedna z najdłuższych podróży w moim życiu i... nie wiem czy jest sens żebyś czekał na mnie...

❇❇❇

Wonwoo

W tamtym momencie nie zdawałem sobie sprawy z tego, co tak naprawdę kryje się za słowami Junhui'a. Dopiero później, kiedy obudziłem się w środku nocy, a miejsce obok mnie było puste i zimne pomyślałem, że coś może być nie tak, że może chłopak coś przede mną ukrywa. Zaniepokojony nieobecnością Wen'a, wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi łazienki z pod których wydobywał się strumień światła.

- Jun? - zapytałem, delikatnie pukając w drewno. - Wszystko w porządku?

Kiedy po kilku moich próbach, nadal odpowiadała mi cisza, postanowiłem wejść. Drzwi na szczęście nie były zablokowane, co przyjąłem z niemałą ulgą, lecz chwilę później moje serce niemal się zatrzymało, kiedy na zimnych kafelkach ujrzałem Jun'a.

Nie czekając pobiegłem po telefon, by wezwać pomoc, a potem próbowałem zająć się Junhuiem, który był niezwykle słaby, ledwo kontaktował. A ja zaczynałem powoli panikować, nie bardzo wiedząc jak mu pomóc.

- Jun? Junnie? Co ci jest? Co się dzieje? - pytałem krztusząc się łzami, gdy ostrożnie wziąłem go na swoje kolana żeby nie czuł chłodu.

- To nic - szepnął, blado się uśmiechając.

- Poczekaj, obudzę twoich rodziców - poruszyłem się z zamiarem wstania, lecz Jun powstrzymał mnie.

- Nie idź... zostań ze mną.

- Dobrze, nigdzie nie pójdę tylko już nic nie mów.

- A co z moimi życzeniami? - dopytywał, patrząc prosto w moje tęczówki.

- Cii~ później o tym porozmawiamy.

- Woo~ mówiłeś, że spełnisz każde moje życzenie - szeptał Jun. Unosząc dłoń, co przychodziło mu z prawdziwym trudem, w końcu położył ją na moim policzku, gdzie zapewne zostaną ślady krwi, którą Chińczyk miał na dłoniach oraz ustach. Jednak nie dbałem o to, liczył się teraz tylko on. - Obiecaj, że je spełnisz, obiecaj... - jego dłoń zsunęła się z mojej twarzy, lądując bezwładnie na podłodze.

- Jun? Jun?! JUN!!! JUN, OBUDŹ SIĘ!!!

❇❇❇

Jun

Na początku myślałem, że mam pecha, że moja choroba jest karą za grzechy popełnione w poprzednim życiu. Lecz kiedy spotkałem ciebie... pomyślałem sobie, że jednak mam w tym życiu szczęście. Byłem niczym tykająca bomba, czekająca na iskrę. I właśnie ty byłeś iskierką, która odpaliła lont i w każdej chwili mogła doprowadzić do wybuchu. Dopełniałeś mnie w każdy możliwy sposób, wspierałeś w walce z lękami, nauczyłeś mnie innej miłości... za to wszystko chciałbym ci podziękować, ale nie mogę. Nie mam na to siły, leżąc zbyt wyczerpany, by chociaż unieść powieki i spojrzeć w twoje oczy. Jedynie mogę słuchać jak w przerwach między szlochaniem, błagasz mnie bym się obudził. Uwierz mi, że bardzo chcę to zrobić, otworzyć oczy i ujrzeć twoją twarz, ale jestem taki zmęczony... jest mi tak ciężko, a w piersi czuję jakby, zamiast serca, spoczywał tam kamień.

Czy to przez poczucie winy, że nie powiedziałem ci prawdy?

Czy to możliwe, że wyrzuty sumienia aż tyle ważą?

❇❇❇

Wonwoo

Na korytarzu, przed salą Jun'a, chodząc tam i z powrotem, czekałem razem z jego rodzicami na jakiekolwiek informacje od lekarza, dotyczące stanu zdrowia Chińczyka. Martwiłem się o niego i coraz bardziej bałem.

A co jeśli on...

Nie. Nie mogę tak myśleć.

Przecież Jun jest silny, udało mu się przezwyciężyć lęk wysokości, więc i tym razem wygra. Musi.

- Zapraszam państwa do mojego gabinetu - powiedział lekarz do państwa Wen, zaraz po wyjściu z pokoju.

- Doktorze co z nim?! - zapytałem, niemo błagając mężczyznę, by wyznał co mu dolega.

- Przykro mi, ale informacji mogę udzielać tylko najbliższej rodzinie - po tych słowach moje błagalne spojrzenie natychmiast powędrowało w stronę pani Wen.

- Wszystko ci powiem jak wrócę - oznajmiła kobieta, siląc się na choćby cień uśmiechu. Skinąłem głową, po czym wróciłem do chodzenia po korytarzu.

Co chwilę sprawdzałem godzinę na telefonie, niecierpliwiąc się coraz bardziej, kiedy po upływie piętnastu minut rodzice Jun'a wciąż nie wrócili. Chciałem pójść i poszukać gabinetu tego lekarza żeby dowiedzieć się co się dzieje, lecz ktoś mi w tym przeszkodził...

- Co z nim? Co się stało? - dopytywał Boo, który z przerażeniem na twarzy przybiegł na oddział.

- ... - kręciłem jedynie głową nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa. Dopiero po wzięciu dwóch głębokich oddechów odpowiedziałem. - Nic nie wiem. Lekarz go zbadał, a potem poprosił jego rodziców na rozmowę. To było jakieś dwadzieścia minut temu i wciąż nie wrócili.

- Cholera! Wiedziałem, że tak będzie, ale ten głąb ma upór osła - komentował wściekły Seungkwan.

Nie bardzo rozumiałem, co chłopak miał na myśli, ale z jego słów mogłem wnioskować, że Boo prawdopodobnie wiedział o czymś, o czym ja nie miałem bladego pojęcia.

- O czym ty mówisz? - zapytałem podchodząc do niego, ale on zaczął nagle uciekać wzrokiem ode mnie, jakby się bał. - Boo? Czy ty wiesz dlaczego Jun znalazł się w szpitalu? Jeżeli wiesz coś, to błagam cię powiedz mi.

- Jun... on... jest chory...

❇❇❇

Jun

Choć moje ciało odmawiało współpracy ze mną, zmuszając do słuchania wszystkiego, co się wokół mnie działo, bez możliwości zobaczenia tego czy też jakiejkolwiek reakcji. Nawet głosu nie byłem w stanie z siebie wydobyć, czułem się jakbym całą noc krzyczał, aż w końcu zdarłem sobie gardło, co oczywiście nie miało miejsca.

Wonwoo wyszedł, rodzice również opuścili salę, zostawiając mnie sam na sam z moimi myślami, które wcale nie były kolorowe. Prezentowały jedynie barwy śmierci, która niedługo miała nadejść.

Gdyby ktoś powiedział mi kiedyś, że umrę dlatego, że się zakochałem to zapewne bym go wyśmiał.

Przecież takie rzeczy dzieją się w filmach albo przytrafiają bardzo pechowym ludziom - pomyślałem.

Patrząc na moją sytuację obstawiałem to drugie. Ale... umrzeć dla kogoś... z miłości do kogoś... wydaje się być dobrą śmiercią, ale...

No właśnie. Zawsze było jakieś "ale." Wystarczyło nawet najmniejsze, by zasiać wątpliwości, niepewność, strach i wszystko inne. W moim przypadku tym "ale" było to, że nie godziłem się na to, co przygotował mi los. Jeśli już miałem odejść z tego świata... to chciałem to zrobić na własnych warunkach...

Dlatego pozwoliłem sobie na złapanie oddechu, na zaprzestaniu prób otwarcia oczu na siłę, co i tak nie przynosiło pożądanych efektów.

Byłem zmęczony... tak bardzo zmęczony...

❇❇❇

- Zgadnij kto? - usłyszałem szept, a wraz z nim moje ucho połaskotał ciepły oddech.

Doskonale wiedziałem kto stoi za mną i zasłania mi oczy. Mimowolnie kąciki ust uniosły mi się, a w piersi poczułem przyjemne ciepło.

- Wonwoo co ty tutaj robisz? - zapytałem, będąc odrobinę zdezorientowany jego widokiem. Ostatnim, co pamiętałem to to, że leżałem na szpitalnym łóżku, więc nie rozumiałem co się stało.

Czy to możliwe, że to wszystko było tylko snem, z którego właśnie się obudziłem?

- No jak to co? Przecież byliśmy umówieni - wyjaśnił Jeon z uśmiechem, nie będąc ani trochę złym, że zapomniałem o naszym spotkaniu. Natomiast ja zaczerwieniłem się aż po same koniuszki uszu ze wstydu, że coś tak ważnego mi umknęło.

Nigdy do tej pory nie miałem problemów z pamięcią, więc nie miałem pojęcia skąd ta niespodziewana luka w pamięci. Ale przecież nigdy wcześniej nie brałem leków, przepisanych przez innego lekarza niż mój prowadzący.

Czy to była wina pigułek?

Nie miałem pojęcia, lecz nie miałem zamiaru zaprzątać tym sobie głowy. Postanowiłem zająć się tym później, po spotkaniu z Woo. A teraz jedyne czego pragnąłem to cieszyć się towarzystwem Koreańczyka.

- Gdzie idziemy? - zapytałem, kiedy nastolatek splótł nasze dłonie, co wywołało kolejny rumieniec na mojej twarzy, i prowadził mnie w nieznanym kierunku.

- Niespodzianka.

To jedno słowo miało zaspokoić moją ciekawość, ale wiedziałem, że to na próżno, ponieważ po drodze zasypię go dziesiątkami pytań. Liczyłem na to, że Wonwoo nie będzie w stanie się oprzeć i mi powie co zaplanował.

Kiedy szliśmy chodnikiem przez miasto towarzyszyło mi dziwne uczucie, którego nie potrafiłem początkowo zdefiniować. Dopiero im bliżej celu byliśmy, a wiedziałem to dzięki temu, że Jeon powiedział "już niedaleko," wiedziałem już co to za uczucie...

Deja vu.

Nie miałem pojęcia skąd mi się to wzięło, lecz po tym jak chłopak zasłonił mi oczy przepaską, a następnie chwycił za dłoń i ostrożnie, bym nie przewrócił się, prowadził mnie w nieznane, uczucie stawało się silniejsze. Dopiero, kiedy odwiązał czarny materiał, który opadł na ziemię nim Woo zdążyłby go pochwycić, zrozumiałem dlaczego tak było... dlaczego tak się czułem...

— Jest... przepięknie... — szepnąłem oczarowany widokiem, jaki mi zafundował Won.

Znaleźliśmy się na dachu jednego z budynków, jednak to wcale nie był jakiś tam dach, to był prawdziwy raj... mały, prywatny...

Zielona trawa pokrywała ziemię, nie wiedziałem czy była ona prawdziwa czy też sztuczna, ale nie obchodziło mnie to kompletnie, ponieważ idealnie komponowała się z małymi drzewkami szczęścia, które ustawione były w wielkich donicach. Wszędzie stały doniczki z różnymi kwiatami i nie tylko.

Na kwadratowym planie w prawym rogu znajdowała się niewielka, drewniana altanka. Ozdobiona pnącymi różami w odcieniach różu oraz czerwieni, skradła mi serce. Rozczulił mnie ten widok do tego stopnia, że w oczach stanęły mi łzy.

Kilka kroków dalej stało drzewo, które było już sztuczne, a na nim wisiały różne bileciki. Zastanawiałem się co one oznaczają, a Jeon, widząc mój wzrok skierowany w tamtą stronę, zaczął wyjaśniać.

— To jest drzewko życzeń — szepnął mi wprost do ucha, na co spłonąłem rumieńcem. Nie byłem przyzwyczajony do takiej bliskości z drugim człowiekiem, ani do takich gestów.

Ż-Życzeń? — zająknąłem się, podchodząc bliżej, by się przyjrzeć.

— Mhm — zamruczał Jeon — spełnia każde moje życzenie. Nawet moje ostatnie się spełniło.

— A czego sobie życzyłeś? — zapytałem zaciekawiony dotykając pojedynczych liścików zawieszonych, na czerwonych nitkach, na gałązkach.

— Ciebie...

Jego odpowiedź kolejny już raz sprawiła, że przypominałem teraz buraczka. Natychmiast uciekłem wzrokiem od twarzy Woo, spoglądając na stolik umieszczony tuż przy drzewie, na którym leżał plik karteczek oraz coś do pisania.

— Czy ja też mogę zapisać swoje...

— Oczywiście — Jeon natychmiast się zgodził, podchodząc ze mną do stolika. — Wierzę, że się spełni — dodał z ciepłym uśmiechem.

Sięgnąłem po długopis i zacząłem kreślić na białym papierze pierwsze słowa dopóki nie zorientowałem się, że Wonwoo zagląda mi przez ramię.

— Wonwoo! — dałem mu kuksańca.

— Co?! Auć! To był cios poniżej pasa — burknął Koreańczyk, a ja obejrzałem się na niego i mój wzrok odruchowo powędrował niżej, ale bardzo szybko moje tęczówki wróciły na jego twarz.

Wróciłem do pisania, ale tym razem zasłaniałem ręką oraz swoim ciałem, na tyle na ile to było możliwe, dalsze słowa żeby Woo ich nie zobaczył. Kiedy wreszcie skończyłem te jakże arcytrudne zadanie, które w większości polegało na odganianiu Wonwoo ode mnie, niczym natrętnej muchy, podszedłem do upatrzonej gałązki i zawiązałem sznureczek na niej z moim życzeniem.

❇❇❇

— Kto to wszystko urządził tutaj? — dopytywał Junhui, idąc przed Wonwoo i podchodząc do każdej roślinki, by chłonąć jej zapach, tuż po tym jak zawiesił swój liścik.

— A jak myślisz? — odparł Wonwoo dumnie wypinając pierś do przodu i zatrzymując się za Junem.

— Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to wszystko... że to ty... — dukał zaskoczony Wen, obracając się twarzą do Jeon'a.

— Czasami, kiedy mam dość wszystkiego i wszystkich, przychodzę tutaj i grzebię sobie w ziemi. To mnie relaksuje, jakoś tak odstresowuje i w ogóle — wyjaśniał chłopak wzruszając ramionami.

— Zaraz... ale nie jesteśmy u ciebie — zorientował się Jun, kiedy podszedł do krańca dachu i ostrożnie wyjrzał, by sprawdzić widoki.

— Zgadza się, ale mój tato jest właścicielem tego budynku, więc mogłem zająć ten dach.

— Wonwoo jesteś cudowny! — wykrzyczał Chińczyk, rzucając się na Jeon'a i zamykając go w ciasnym uścisku.

— Poczekaj do wieczora, wtedy jest tutaj magicznie...

I było.

Na wiele sposobów...

To właśnie tutaj, w tym miejscu. Wieczorem, kiedy na niebie migotały już gwiazdy, Junhui wraz z Wonwoo wrócili na dach.
A wtedy ów miejsce było ozdobione lampionami, które rzucały ciepłe, żółte światło na wszystko w pobliżu. Skąpana w ich blasku altanka wyglądała jak wyciągnięta z pierwszych stron baśni.

To właśnie w altance, siedząc na miękkich poduszkach i jedząc sushi prowadzili luźną rozmowę w międzyczasie.

— Było pyszne — westchnął Jun, kiedy jego talerz był już pusty, a on odłożył pałeczki na bok.

— Wiem, bo sam robiłem — wyszczerzył się Jeon, szczęśliwy jak nigdy, że jego starania zostały docenione.

To był pierwszy raz, kiedy tak bardzo się wysilał dla kogoś. A fakt, że tym kimś był Jun sprawiał, że jego serce rosło i puchło. Nie tylko ze szczęścia, ale również z powodu innego uczucia, które rozwijało się w jego sercu.

Tego wieczoru spełniło się nie tylko życzenie Junhui'a, którym było "przeżycie swojego pierwszego pocałunku z Wonwoo," lecz także życzenie Woo, który pragnął, by Chińczyk przestał go wreszcie traktować jak przyjaciela, a zaczął jako kogoś więcej... kogoś kto mógłby zamieszkać w jego sercu na stałe...

Męskie usta miękko naciskały na te drugie, niemo pytając "czy to w porządku?."

Jun nie za bardzo wiedział co ma robić, jak się zachować, jak zareagować. Powinien odepchnąć Jeon'a, czy wręcz przeciwnie - przyciągnąć go? Jego źrenice odrobinę się rozszerzyły z szoku, jaki na niego spłynął wraz z pierwszym muśnięciem jego warg przez Won'a.

Lekki dotyk sprawił, że Wen zaczerwienił się aż po same koniuszki uszu i myślał, że już bardziej czerwony nie może być. Dopóki Koreańczyk nie wsunął swojego języka do jego wnętrza. Zachowywał się niczym archeolog, który ostrożnie bada nowo odkrytą jaskinię, nie do końca wiedząc czego może się spodziewać.

Wonwoo smakował krewetkami zmieszanymi z łososiem oraz wasabi, a także czymś innym. Smakował wodą z cytryną i limonkami, z nutką mięty. Smakował latem, które zbliżało się wielkimi krokami, słońcem i wszystkim tym, co sprawiało, że serce Jun'a galopowało z radości, ze szczęścia...

Czy tak smakuje miłość? - pomyślał w tamtej chwili.

❇❇❇

Dopiero wtedy Jun zorientował się, że śni, a wydarzenia, które dzieją się na jego oczach już miały miejsce.
To było najszczęśliwsze wspomnienie Jun'a związane z Wonwoo.

Ten pierwszy pocałunek, a właściwie fakt, że skradł go właśnie Won. Chłopak mógłby codziennie na nowo przeżywać ten dzień.

❇❇❇

Serce Jun'a... może nie przetrwać z powodu waszej miłości — te słowa tłukły się po głowie Wonwoo, nawet pół godziny później, kiedy siedział obok automatu z napojami, na piętrze niżej.

Jak mogłem nie zauważyć?

Ciągle robił sobie wyrzuty, że nie zorientował się wcześniej.

Gdybym tylko wiedział...

Doskonale sobie zdawał sprawę z tego jak poważna jest choroba Junhui'a, bo przecież sam na nią cierpiał dopóki ojciec nie zaprojektował jego nowego serca. To właśnie dzięki niemu dostał szansę na normalne życie, kiedy każdy z kolejnych lekarzy rozkładał ręce zapoznając się z jego przypadkiem. To właśnie ojciec wciąż miał nadzieję, kiedy specjaliści, jego mama, a nawet on sam już jej nie mieli. To on do samego końca walczył o Wonwoo.

Właśnie dlatego zadzwonił jak najszybciej do swojego ojca. Przecież to nie mogło się tak skończyć... nie mógł stracić Jun'a...

Wonwoo postanowił walczyć do samego końca.

Postanowił mieć nadzieję i trzymać się jej do utraty tchu.

❇❇❇

— Jun... Junnie mam rozwiązanie — szepnął Wonwoo, kiedy zajął miejsce na krzesełku obok łóżka Chińczyka.

Chwycił chłopaka za dłoń i przykładając ją do ust, obdarowywał ją drobnymi pocałunkami.

Ojciec obiecał zająć się wszystkim od razu. Jednak wciąż potrzebowali dwóch, maksymalnie trzech dni żeby wszystko przygotować do operacji Wen'a.

— Wonwoo — powieki Junhui'a zatrzepotały, a następnie lekko się uniosły i natychmiast powędrowały w stronę ukochanego.

— Cii... nic nie mów. Musisz oszczędzać siły.

— Ja... muszę coś ci... powiedzieć... — kontynuował Junhui.

— Później, a teraz odpoczywaj — upierał się Jeon.

— Nic nie rozumiesz. Ja jestem chory... — przestraszył się, kiedy te słowa wreszcie opuściły jego usta. Jun bał się, że teraz Woo zostawi go.

— Wiem. Boo mi o wszystkim powiedział.

— Ty... Nie jesteś zły, że cię okłamałem? — Jun nic nie rozumiał, był zdezorientowany. Przecież Jeon powinien być zły, w końcu go oszukał. Świadomie zataił przed nim prawdę.

— Ani trochę. Najważniejsze, że jesteś tutaj ze mną.

— A teraz opowiedz mi o swoim rozwiązaniu.

— Mój tato...

I tak Wonwoo opowiedział Junhui'owi wszystko ze szczegółami. O tym jak sam chorował na tę chorobę, o heroicznej walce jego ojca, by ratować życie swojego jedynego dziecka, o tym co usłyszał od Boo, a kończąc na telefonie do taty w sprawie Jun'a.

Wszystko zaczęło się układać, a szczęście już niedługo miało zagościć w ich życiu na stałe...

❇❇❇

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Pierwszym był moment, kiedy Jeon dołączył do paczki Vernon'a, a drugi, kiedy to wspomniany nastolatek go upokorzył na oczach połowy szkoły. Więc wydawałoby się, że Won wyczerpał limit, a przynajmniej tak myślał dopóki nie dostał w nocy niepokojącego telefonu od Seungkwan'a...

Najpierw nie mógł zrozumieć co w ogóle chłopak do niego mówi, ponieważ Woo słyszał jak ten, niemal krztusi się łzami. Potem jak Boo uspokoił się na tyle, by z jego ust wychodziły słowa, zamiast dziwnych dźwięków, to znowuż jego wypowiedź była tak chaotyczna, że Wonwoo nie potrafił wyłapać jej sensu. Na końcu, kiedy wreszcie zyskał możliwość wypytania go na spokojnie o co chodzi, połączenie zostało nieoczekiwanie przerwane. Próbował potem dodzwonić się do Seungkwan'a, jednak na próżno.

Nie myślał wtedy, że za niedługo jego świat się zawali, a on sam będzie musiał zmierzyć się oko w oko z jedną z najtrudniejszych decyzji w całym swoim dotychczasowym życiu...

❇❇❇

Jun 

Podobno ludzkie serce bije z częstotliwością około 60 do 70 razy na minutę.

Podobno zaprogramowane jest na około 3 miliardy uderzeń w ciągu życia.

Lecz by pokochać cię... mojemu sercu wystarczyło zaledwie 1000 uderzeń.

Tylko i aż tyle, by zrozumieć, że to nie jest kolejne zauroczenie, a coś znacznie więcej.

Zastanawiałem się ile przez ten czas moje serce wykonało uderzeń, a zwłaszcza wtedy, kiedy byłem blisko ciebie.

Było źle, a nawet gorzej niż źle. Ale czy mogło być jeszcze bardziej beznadziejnie niż było? Przecież od początku wiedziałem na co się piszę, choć próbowałem sobie wmówić, że będzie dobrze to i tak, gdzieś tam z tyłu, w ciemnych zakamarkach mojej podświadomości wiedziałem. Po prostu chciałem choć przez chwilę żyć według własnych upodobań.

Przez chwilę wydawało się, że udało mi się wymknąć z rąk śmierci, która już pochylała się nad moim łóżkiem, czekając na kolejną duszę, którą zabierze ze sobą na drugą stronę. Wszystko się układało po dobrej myśli, co wydawało mi się wręcz nierealne. I chyba wykrakałem, bo równie szybko wróciłem w jej objęcia...

❇❇❇

Lekarze nigdy nie wróżyli Jun'owi długiego życia i jak widać ich przepowiednie właśnie się spełniały, kiedy stan nastolatka zaczął się nagle pogarszać. To właśnie o tym próbował poinformować Boo Wonwoo, lecz przerażony Seungkwan nie do końca potrafił przekazać tę informację Jeon'owi. Plątał się w słowach, zalewał łzami, aż w końcu bateria w telefonie kompletnie mu się rozładowała. Bał się, że dzisiejsza noc będzie ostatnią i nie tylko on się tego bał...

❇❇❇

Wonwoo

Kiedy pojechałem do domu Seungkwan'a i pani Boo oznajmiła mi, że chłopak pojechał do szpitala... wtedy moje serce mało nie stanęło. Jego telefon, głos... to by znaczyło, że... nie. Nie chciałem nawet o tym myśleć. Czym prędzej wsiadłem do samochodu i pognałem prosto do Jun'a, po drodze łamiąc więcej niż tylko jeden przepis.

Nie czekając na windę od razu skierowałem się do schodów, pokonując po dwa na raz.

Na miejscu zastałem matkę Junhui'a, siedzącą przy łóżku swojego syna, która ostatkiem sił powstrzymywała łzy, ściskając jego rękę.

Dostrzegając mnie, Wen uśmiechnął się lekko.

— Junnie... musisz wytrzymać jeszcze troszkę. Tylko troszeczkę. Jeszcze tylko dwa dni. Błagam cię — upadłem na kolana i szklanymi oczami spoglądałem na jego bladą twarz.

Niestety operacja została przesunięta ze względu na pewne problemy, które napotkali lekarze, lecz my już praktycznie nie mieliśmy czasu.

— Mamo... czy możesz zostawić nas samych? Proszę?

— Musisz wytrzymać, słyszysz? — odezwałem się po wyjściu kobiety.

— Nie płacz, bo to i tak niczego nie zmieni — odparł Jun, kładąc dłoń na mojej głowie i zatapiając palce w miękkich kosmykach. — Wonwoo... jeśli to ma być nasza ostatnia noc... to chcę ją przeżyć po swojemu.


— Nie mów tak, proszę... — głos mi się łamał, kiedy go prosiłem, całując lekko wierzch dłoni w którą wbity był wenflon.

— Proszę cię Woo... spełnij moje ostatnie życzenie.

— Nie będzie żadnego spełniania życzeń! — choć nie chciałem podnosić głosu na Jun'a, to niestety zrobiłem to, targany emocjami. — Jak wyzdrowiejesz, wtedy zrobię dla ciebie wszystko — dodałem łagodniej.

— Wonwoo nie okłamuj siebie. Mnie możesz, ale nie siebie. Dobrze wiesz jak to się zakończy.

— Nie! — krzyknąłem, po czym wybiegłem z sali, ocierając rękawem bluzki łzy, które spływały mi po twarzy. Słyszałem jak pani Wen mnie woła, jak Boo coś krzyczy, lecz nie zatrzymałem się, biegnąc prosto przed siebie.

Nie mam pojęcia dokąd biegłem, ani jak długo, płuca mnie paliły, a nogi już opadały z sił. W końcu zatrzymałem się, kiedy dotarłem na jakiś przystanek autobusowy.

Siadając na ławeczce, schowałem twarz w dłoniach, zastanawiając się co mam zrobić. Tak bardzo nie chciałem tracić Junhui'a, nie chciałem zostać sam. Kochałem go i nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez niego.

Chciałem spędzić z nim resztę życia, zestarzeć się, chciałem kłócić się z nim, śmiać, a nawet płakać. Być na dobre i na złe.

— Być na dobre i złe...

Kiedy wypowiedziałem ów słowa na głos, zrozumiałem jak głupie było moje zachowanie. Właśnie w tym momencie powinienem przy nim być, wspierać... a tymczasem uciekłem z tamtąd, nie mogąc znieść prośby Junhui'a. Czułem teraz wstyd, że tak po prostu marnuję nasz czas, który mogliśmy teraz spędzić razem.

Musiałem szybko do niego wrócić i dowiedzieć się jakie jest jego życzenie.

❇❇❇

— Mingyu musisz mi pomóc — powiedziałem zachrypniętym od płaczu głosem. Kiedy streściłem mu mój plan, który wymagał pomocy jego oraz Boo, odetchnąłem z ulgą, że zgodził się.

Na szczęście Seungkwan'a nie musiałem w ogóle namawiać, ponieważ ten od razu się zgodził. W końcu Jun zawsze będzie dla niego jak młodszy brat.

Ściemniało się. Ciemność powoli zstępowała na miasto, wciskając się między budynki oraz do każdej uliczki, każdego zakamarka. Wypełniała wszystkie możliwe miejsca i jedynie uliczne latarnie, a także blask bijący z okien domów, sklepów, restauracji i innych obiektów, rozpraszały ją na tyle, by móc bez strachu wybrać się na późny spacer.

I patrząc na czwórkę młodych mężczyzn, którzy szli w stronę parkingu można by pomyśleć, że oni również wybrali się na przechadzkę. Gdyby nie fakt, że jeden z nich był niesiony przez Wonwoo na plecach.

Gdy Jeon z pomocą przyjaciół usadowił Chińczyka na miejscu pasażera, a następnie upewnił się, że dobrze zapiął mu pas oraz otulił kocem, zamknął drzwi do auta, by zamienić jeszcze kilka słów z Kimem oraz Boo. Chciał się z nimi pożegnać oraz podziękować im za pomoc w "uprowadzeniu" Jun'a ze szpitala, oczywiście za zgodą samego Wen'a, a także miał do nich jeszcze jedną prośbę.

❇❇❇

— Pragnę zaznaczyć, że nadal mi się nie podoba ten pomysł z waszą wycieczką — mruknął Boo — ale robię to wszystko ze względu na Junhui'a.

— Wiem i dziękuję ci w jego imieniu. Ale... chyba muszę cię kłopotać jeszcze ten jeden raz — wyznałem, sięgając do tylnej kieszeni jeansów z których wystawały dwie, białe koperty.

— Co to jest? — dopytywał Seungkwan, odbierając ode mnie kopertę.

— Jun... — odchrząknąłem, ponieważ nie potrafiłem tego powiedzieć, ale musiałem. — Jun napisał to do swoich rodziców i prosił mnie bym porozmawiał z tobą, abyś to ty przekazał im ten list.

— Rozumiem — pokiwał głową ze smutkiem, który nie opuszczał go odkąd jego przyjaciel trafił do szpitala. Podszedł jeszcze do auta, by pożegnać się z Wenem, a potem zwrócił się do mnie: — To w takim razie do... zobaczenia.

Patrzyłem jak Seungkwan odwraca się i rusza w stronę wejścia. Był wciąż blisko dlatego podbiegłem do Koreańczyka.

— Boo... —  powiedziałem niepewnie, a gdy Seungkwan odwrócił się do mnie twarzą... nie wytrzymałem i rzuciłem się na niego, przytulając ze wszystkich sił. — Dziękuję... dziękuję ci za niego. Za to, że dbałeś o Jun'a, gdy jeszcze go nie znałem. Za to, że pomimo tego, że jesteś wściekły na mnie, ponieważ to z mojego powodu Junhui jest w tym stanie, pomogłeś mi spełnić jego ostatnie życzenie. Dziękuję ci... za wszystko i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.

— Wonwoo... — zaskoczony Boo odwzajemnił uścisk, a po chwili poczułem jak jego łzy moczą cienki materiał mojej bluzki na ramieniu.

— Nic nie mów. Chcę żebyś wiedział, że lubię cię bez względu na to jak między nami było. Do zobaczenia.

Pozostało mi jeszcze pożegnać się z Mingyu. To zabawne jak nasze drogi się skrzyżowały. Nie sądziłem, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, wciąż będziemy się przyjaźnić, a jednak. Byliśmy na tyle blisko, że chłopak prawdopodobnie podejrzewał co się może wydarzyć, ponieważ gdy wróciłem do niego, on stał i ocierał łzy.

— Wiesz co powinieneś z tym zrobić, prawda? — Mingyu schował kopertę do kieszeni jeansowej kurtki, którą miał dziś na sobie i skinął głową. — Chciałem osobiście im powiedzieć o wszystkim, przeprosić ich za niektóre rzeczy, ale... bałem się, że nie dam rady. Dlatego uznałem, że lepszą opcją będzie przelanie tych słów na papier.

— Wiesz, że oni ci tego mogą nie wybaczyć? — zmartwienie było widoczne w oczach Kim'a, błyszcząc tak jasno, jak gwiazdy na dzisiejszym niebie.

— Ale wierzę, że zrozumieją — uśmiechając się lekko, spojrzałem na zegarek. Była godzina 21:45. — Daj im ten list o 22:30 i... dziękuję bracie za wszystko. Byłeś ze mną na dobre i na złe.

— Przestań, bo znów przez ciebie będę płakać jak dziewczyna.

— Płacz, to nic złego. A jak ty i Boo? — zmieniłem temat, chcąc odciągnąć jego uwagę od tych wszystkich przygnębiających myśli.

— Zachowuje się jak napalony królik, ale... ja nie potrafię się przełamać. Wciąż traktuję go jak przyjaciela i mimo, że wiem, że on liczy na coś więcej to... nie mogę. W mojej głowie... w moim sercu jest miejsce tylko dla jednego mężczyzny.

— Dam ci ostatnią radę. Jeśli naprawdę zależy ci na Minghao to walcz o niego, nie marnuj już więcej czasu. A Boo... jest inteligentny i zrozumie jeśli wszystko mu wyjaśnisz. Może będzie cierpiał, ale jest silny i pozbiera się.

— Nawet w takim momencie martwisz się o mnie — Mingyu pokręcił głową z rozbawieniem.

— Bo tak robią przyjaciele.

— Wonwoo?

— Hmm?

— Boisz się?

— Na początku tak, ale teraz — obróciłem głowę w stronę Jun'a, który siedział w aucie — nie czuję już strachu, bo wiem, że wszystko co robię jest z miłości do niego, a więc jest słuszne. Nawet jeśli inni uważają, że się mylę, to i tak nie zmienię swojej decyzji.

Ostatni uścisk, pożegnanie i... kilkanaście sekund później patrzyłem, jak kolejny kumpel odchodzi.

Nie marnując już czasu, zająłem miejsce kierowcy, po czym odpaliłem auto i wyjechałem z parkingu.

❇❇❇

Po 15 minutach jazdy dotarli na miejsce... miejsce gdzie wszystko się zaczęło.

Nic się nie zmieniło. Otoczenie, woda i niebo wciąż tak samo wyglądały jak tamtej nocy, a nawet powietrze tak samo pachniało. Było tak, jak zapamiętał Wonwoo.

Jakiś zabłąkany świetlik latał tuż przed nimi, kiedy wysiedli z auta i powoli szli w kierunku rzeki, jakby chciał im oświetlić drogę, a może po prostu chciał im potowarzyszyć?

Woo jeden koc zarzucił na ramiona Junhui'a, który się trząsł. Natomiast drugi rozłożył na ziemi, by chłopakowi było cieplej.

Zadbał o wszystko w najdrobniejszych szczegółach, tak jak obiecał Junhui'owi. Chciał by wszystko było idealnie.

— Wonwoo... jesteś pewny, że chcesz to zrobić? Ja wiem, że zależy ci na mnie, że mnie kochasz, ale... czy naprawdę jestem wart aż takiego poświęcenia?

— Cii~~ — szepnął Jeon, przykładając do ust Chińczyka palec — jesteś wart każdego poświęcenia — dodał, po czym wyjął małe opakowanie z przedniej kieszeni, swoich ulubionych, spodni. — Zapomniałeś już, co ci obiecałem?

Będę cię kochał aż do śmierci.

A ja zawsze dotrzymuję obietnic.

Samotny świetlik wciąż krążył nad ich głowami, dopóki nie dołączył do niego drugi. W blasku księżyca, w świetle gwiazd latały blisko siebie, emitując ciepłe, żółte światło ze swych małych kuperków. Były świadkami ostatniego spotkania spragnionych pieszczot warg. Wkrótce oświetliły również garść białych pastylek, które znalazły się po chwili na dłoni Wonwoo...

❇❇❇

„A żyć możesz tylko dzięki temu, za co mógłbyś umrzeć.” ¹

❇❇❇


The end


4829 słów


Wyjaśnienia:

¹) Autorem cytatu jest Antoine de Saint-Exupèry







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top